1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Fezz Audio Lybra 300B

Fezz Audio Lybra 300B

Link do zapowiedzi: Fezz Audio Lybra 300B

Opinia 1

W dzisiejszych czasach, gdy na rynku króluje jednorazowość i mówiąc wprost bylejakość urządzenia klasy Hi-Fi i High-End, podobnie jak wysokiej klasy samochody, czy zegarki śmiało możemy zaliczyć do grona dóbr tzw. luksusowych. Wydawać by się mogło, że tak jak i w przypadku powyższych przykładów, tak i w audio obowiązywać będą takie same zasady, czyli jeśli już decydujemy się na zakup, to ma być salonowa tzw. „nieśmigana funkiel nówka” – z ochronnymi folijkami, pachnąca fabryką i generalnie najlepiej nietknięta ręką profana. To my dokonujemy uroczystego wciśnięcia przycisku start, dociskamy koronkę itp. Oczywiście przed dokonaniem wyboru w przypadku wymarzonego turladełka najlepiej przejechać się, wypożyczyć na weekend, a czasomierza założyć na nadgarstek i chociaż przez chwilę sprawdzić jak się nosi. Mowa oczywiście o egzemplarzach demonstracyjnych, bo nasz, jak już zdążyłem wspomnieć, ma być „dziewiczy”. Okazuje się jednak, że reguły, które gdzie indziej się sprawdzają, w audio nie do końca mają rację bytu. Tzn. dla przeciętnego, nieskażonego audiophilią nervosą konsumenta nadal wszystko będzie OK. – przychodzi, prosi o rozpieczętowanie kartonu, włączenie urządzenia i jeśli wszystko działa jak należy o zapakowanie i dostarczenie pod wskazany adres, bądź „wrzucenie” do bagażnika. Gorzej jest z nami – audiofilami, dla których sam fakt działania nie jest celem samym w sobie a jedynie punktem wyjścia do osiągnięcia pełni możliwości sonicznych nowego nabytku. Dlatego też, szczególnie w przypadku urządzeń lampowych granica pomiędzy nowe a tzw. „ex-demo” jest nad wyraz płynna i umowna.
Jeśli zastanawiacie się Państwo co stało się przyczynkiem do powyższej dywagacji prosiłbym o jeszcze chwilę cierpliwości, gdyż w pierwszej kolejności, zgodnie z soundrebelsową tradycją skupimy się na aparycji i budowie dzisiejszego gościa, a odpowiedź na nurtujące Was pytania postaram się podać w części poświęconej brzmieniu. No to nad czym będziemy się tym razem pastwić? Nad wielce urodziwym przedstawicielem rodzimej myśli technicznej, czyli oczywiście lampowym wzmacniaczem zintegrowanym Fezz Audio Lybra 300B.

Już na pierwszy rzut oka widać, że Lybra, w porównaniu do testowanej przez nas ponad trzy lata temu Miry Ceti to z jednej strony pełnokrwisty Fezz, a z drugiej propozycja dedykowana zdecydowanie bardziej wymagającemu Klientowi. Niby projekt plastyczny nadal urzeka prostotą, jednak pozornie drobne niuanse sprawiają, że trudno zarzucić mu pewną, może nie tyle siermiężność, co nazwijmy to delikatnie daleko posunięty minimalizm. Wystarczy spojrzeć na front, na którym firmowy szyld nie jest li tylko przymocowanym kawałkiem blachy z wyfrezowanym logotypem producenta, lecz śmiało można stwierdzić, iż ewoluował do miana elementu dekoracyjnego. Zamocowano go bowiem od wewnątrz i dodatkowo zadbano o delikatne podświetlenie, dzięki czemu nie dość, iż przybyła mu funkcja informacyjna o stanie pracy wzmacniacza (w trakcie nagrzewania i stabilizacji podświetlenie ma czerwoną w trakcie pracy białą barwę), to jeszcze łapie za oko podczas wieczorno-nocnych odsłuchów. Obie flanki wąskiej płyty frontowej okupują bliźniacze gałki – lewa głośności i prawa selektora źródeł. Płyta górna to oczywiste królestwo szkła i wykonanych z polerowanej kwasówki „rondli” skrywających oczywiście toroidalne trafa. Jeśli chodzi o tzw. szklarnię, to tym razem mamy w zestawie cztery „Goldy” 300B Electro-harmonixa, parę pochodzących od tego samego producenta 6sn7 i pojedynczą 12AX7 Sovteka. Na początek powinno starczyć, a jak apetyt wzrośnie w miarę słuchania, to zawsze można Lybrę nawet kwadrą Takatsuki TA-300B obsadzić, bo w końcu kto bogatemu zabroni. W standardzie klatki chroniącej lampy nie ma, choć nic nie stoi na przeszkodzie, by takową sobie wraz ze wzmacniaczem zamówić i jeśli mamy na stanie małoletnie latorośle, bądź domowy zwierzyniec za 390 PLN zapewnić sobie spokojny sen.
Ściana tylna to już klasyczna powtórka z rozrywki, czyli widok znany z zaplecza „Mirki” – trzy pary wejść liniowych, dedykowane obciążeniom 4 i 8Ω standardowe terminale głośnikowe i zintegroane z komorą bezpiecznika i włącznikiem głównym gniazdo zasilające IEC. Całość usadowiono na solidnych, toczonych nóżkach antywibracyjnych wyposażonych od spodu w gumowe oringi zapobiegające przesuwaniu się konstrukcji po śliskich powierzchniach. W standardowym wyposażeniu nie znajdziemy również pilota zdalnego sterowania i na nim sugerowałbym również nie oszczędzać (w przeciwieństwie do opcjonalnego modułu Bluetooth, który zupełnie mi z towarzystwem 300B nie koreluje), bo nie dość, że jest nad wyraz estetycznym bibelotem, to działa nawet pod zaskakująco karkołomnymi kątami.
Rzut oka do trzewi i od razu widać, iż zamiast ortodoksyjnego i purystycznego montażu przestrzennego zdecydowano się na solidną płytkę i kilka ułatwiających życie przyszłym użytkownikom rozwiązań. Przykładowo gałka wzmocnienia jest li tylko sterownikiem pracy stosownych przekaźników a stopień wyjściowy wyposażono w auto-bias oraz opóźnienie załączania napięcia anodowego. Jak z resztą w prowadzonej z nami korespondencji Maciej Lechowski raczył był nadmienić nie ma tu miejsca na jakkolwiek przypadkowość. Zamiast jednak interpretować i bawić się w głuchy telefon po prostu oddaję mu mikorofon:
„Nad projektem Lybra 300b pracowaliśmy prawie rok. W tym czasie zaprojektowaliśmy, zbudowaliśmy, przetestowaliśmy i odsłuchaliśmy ponad 30 !!! prototypowych wersji wzmacniacza. Jak zwykle szczególną uwagę poświęciliśmy budowie transformatorów wyjściowych. Tomasz (mój brat) to absolutny guru konstruktor transformatorów wyjściowych, a ostateczna wersja użyta w Lybrze to jego doskonałe osiągnięcie. Szukałem i nie znalazłem, więc śmiem twierdzić, że Lybra 300b jest jedynym na świecie wzmacniaczem paralel single ended 300b opartym na toroidalnych transformatorach wyjściowych. Nasze opatentowane transformatory do zastosowań we wzmacniaczach PSE zapewniają wyjątkowe parametry elektryczne. Praktycznie płaski przebieg (spadek 0 dB) w pełnym paśmie akustycznym, bardzo niskie zniekształcenia THD, wysoką dobroć i bardzo szerokie pasmo przenoszenia.
W Lybrze 300b po raz pierwszy we wzmacniaczu Fezz Audio zastosowaliśmy opóźnienie załączania napięcia anodowego, aby chronić drogie i delikatne lampy 300b. To rozwiązanie wpłynie również znacząco na ich żywotność.”

A jak Lybra gra? Cóż, w tym momencie należałoby wykonać swoistą woltę i wspomnieć wstępniak, w którym poruszałem kwestię ludzkiej natury i płynącej z niej chęci posiadania wszystkiego fabrycznie nowego. Otóż możecie mi Państw wierzyć na słowo, ale nie chcielibyście usłyszeć jak gra taka „nówka” Fezza, gdyż określenie gra w tym przypadku jest najdelikatniej rzecz biorąc znacznie na wyrost. Powiem nawet więcej. Początkowo, po sesji unboxingowej, zamontowaniu lamp i wpięciu Lybry w mój system zacząłem całkiem poważnie traktować obawy jej konstruktorów, czy aby 15W z pracujących w układzie PSE lamp 300B wystarczy do rozruszania moich Contourów. Uznałem jednak, że postaram się przeczekać najgorsze, dam jej kilka dni na akomodację a jak sytuacja nie ulegnie poprawie po prostu ściągnę do siebie jakieś łatwiejsze do wysterowania kolumny, jak np. daleko nie szukając Triangle Esprit Australe EZ, które z kolei wygrzewał Jacek. Zanim jednak podjąłem jakieś nerwowe kroki i nie postanowiłem niejako na nowo budować system pod tytułową integrę, po około trzech dniach intensywnej eksploatacji dźwięki dobiegające z moich kolumn powoli, bo powoli, jednak zaczęły ewoluować w kierunku czegoś, co przy odrobinie dobrej woli można byłoby nazwać muzyką. Zamiast matowo-szarej i trudnej do zdefiniowania dwuwymiarowej papki pojawiało się coraz więcej barw, scena zaczynała nabierać głębi, a tępo stukający bas odkrył, że da się zejść poniżej 150-200Hz. Mając na uwadze obserwowane zmiany pograłem jeszcze trochę a gdy licznik „przebiegu” zaczął zbliżać się do 100 godzin uznałem, że nie ma co kombinować i spokojnie mogę resztę testu przeprowadzić ze swoimi kolumnami. Wniosek? Jeśli tylko chcecie Państwo oszczędzić sobie cierpień i stanów lękowych wynikających z niepewności, czy sensownie wydaliście ciężko zarobione środki, to dajcie wygrzać Lybrę obsłudze współpracującego z producentem salonu a sami przyjdźcie na gotowe. I właśnie na wrażenia z takiego „gotowca” mogę Państwa w tym momencie z czystym sumieniem zaprosić.
Skoro Lybra łaskawie zaczęła roztaczać swoje wdzięki wypadałoby je jakoś scharakteryzować i usystematyzować, zacznijmy więc od basu. Otóż dół pasma po etapie kartonowych błędów i anorektycznych wypaczeń nabrał nie tylko ciałka, co i odwagi do odkrywania dotąd nieznanych częstotliwości, więc nie dość, że mogłem przestać ograniczać repertuar do barokowych plumkań z tamburynem w roli sekcji rytmicznej, lecz bez większych obaw sięgnąłem po dopiero co wydany symfoniczny krążek „S&M2” Metallici i San Francisco Symphony. Szaleństwo? Niekoniecznie, bowiem wychodzę z założenia, że nie ma czegoś takiego jak „niewygodny” repertuar. Są za to urządzenia niekoniecznie zdolne sobie z takim wyzwaniem poradzić. Okazało się jednak, że Fezz, o ile tylko nie wymagałem od niego koncertowych poziomów głośności nie tylko radę dawał, co nader dzielnie sobie radził panując tak nad orkiestrą, jak i porykującymi szarpidrutami. Warto w tym momencie zwrócić uwagę na „troskę” z jaką polski wzmacniacz potraktował partie wokalne, dzięki czemu głos Jamesa Hetfielda cechowała świetna namacalność i energia. Pomijając oczywisty fakt, iż skala i impet dźwięku nawet nie zbliżała się, bo zbliżyć nie mogła do mojego 300W Brystona 4B³, więc tego w żaden sposób nie oczekiwałem, to zarówno orkiestracje, jak i fragmenty zelektryfikowane bynajmniej nie pozostawiały niedosytu. Całość cechował zaraźliwy drajw i motoryka a nad lekkim zmiękczeniem najniższego basu bardzo szybko przeszedłem do porządku dziennego. Nie zauważyłem również za to nijakich zapędów do upraszczania wieloplanowości, czy złożoności nawet najbardziej karkołomnych zapisów nutowych, dzięki czemu nic się nie zlewało a muzycy nawet podczas tutti nie wchodzili sobie wzajemnie na plecy.
Pozostając przy klimatach koncertowych na playliście wylądował „An Acoustic Skunk Anansie – Live in London” Skunk Anansie, na którym oprócz przyjemnie pulsującego rytmu gardła nie oszczędza Skin, nader płynnie przechodząc od ciemnej, nieco zmatowionej średnicy, po iście zwierzęcy pisk. Czyli mamy kolejny krążek mogący w tzw. okamgnieniu położyć prezentację. O dziwo Lybrze najwidoczniej takie klimaty są niestraszne, gdyż nie dość, że zdołała oddać dźwięczność gitar i siłę emisji wokalistki, to jeszcze nie zapominała o aurze pogłosowej i budowaniu precyzyjnej i w pełni trójwymiarowej sceny. Wysycenie środka jedynie uprzyjemniło odbiór tym bardziej, że obecne w partiach wokalnych sybilanty, choć nadal słyszalne, to zostały w autorski sposób nieco stonizowane i już nie kłuły tak w uszy.
Niejako na deser odłożyłem za to repertuar od którego, przynajmniej według miłośników potężnych – kilkusetwatowych, tranzystorowych spawarek, teoretycznie powinienem zacząć i w jego okowach pozostać w trakcie testów, czyli wspomniane we wstępie barokowe plumkanko. Plumkanko jednak wyborne i po mistrzowsku zarówno nagrane, jak zaśpiewne i zagrane. Trudno bowiem przejść obojętnie obok „Vivaldi: Nisi Dominus, Stabat Mater”. Jeśli ktoś do tej pory nie miał przyjemności słyszeć co potrafi Philippe Jaroussky, to z ww. albumem powinien jak najszybciej się zaprzyjaźnić i zrobić to najlepiej w jakimś zlampizowanym systemie. Z Lybrą w torze francuski kontratenor brzmiał iście anielsko. Jego wokal lśnił i mienił się tysiącem barw, swą dynamiką nie tyle znacznie przekraczając, co wręcz spychając na margines towarzyszące mu instrumentarium.

Jak mam nadzieję z powyższego tekstu jasno wynika, pomimo obaw producenta, jak i niezaprzeczalnie niezbyt dobrze rokujących początków Fezz Audio Lybra 300B wyszła z odsłuchów obronną ręka. Nie będąc propozycją skierowaną do wiecznych imprezowiczów i fanów heavy metalowych koncertów odtwarzanych z poziomami decybeli porównywalnymi ze startującą eskadrą bombowców Avro Vulcan XH558 powinien zainteresować wszystkich tych, którzy do tej pory marzyli o „magii 300B”. lecz z racji zbyt trudnych kolumn nie mogli sobie pozwolić na klasycznego SET-a. Lybra z większością „normalnych” kolumn powinna sobie poradzić, a jeśli tylko dopieścicie ją konstrukcjami, z którymi nie będzie musiała się zbytnio siłować, to i o jakichkolwiek ograniczeniach repertuarowych możecie Państwo śmiało zapomnieć.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + Melco N1Z/2EX-H60
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Z prezentującym dzisiaj swój kolejny wyrób rodzimym producentem Fezz Audio mieliśmy do czynienia już w styczniu 2017 roku. To oczywiście szmat czasu i złośliwcy mogliby powiedzieć, że ów brand tak rzadko oferując coś do zaopiniowania traktuje nas po trosze z pewnego rodzaju dystansem. Tymczasem temat okazuje się mieć całkowicie inne podłoże. Otóż ciało decyzyjne tego podmiotu gospodarczego wie, iż chcąc dobrze wypaść na tle pojawiających się na naszych łamach konstrukcji, nie może zaproponować pierwszego z brzegu z szerokiego portfolio marki, produktu. To już od kiełkującego w głowie pomysłu mysi być coś nietuzinkowego. Oczywiście owe przewidywania muszą potwierdzić się dobrym wynikiem sonicznym realnego komponentu. A gdy tak się stanie, po szybkim mailingu z nami dobrze rokujący w ocenie producenta komponent natychmiast ląduje w naszych systemach. Co tym razem dostało swoją szansę?. To kolejny pomysł na implementację uwielbianych przez melomanów, nazywanych często „królewskimi”, bez dwóch zdań kultowych lamp elektronowych 300B. Jednak tym razem, w przeciwieństwie do poprzedniej potyczki nie będziemy opisywać brzmienia pojedynczej lampy w układzie SE, tylko podwojonej ich ilości w specyfikacji PSE – Parallel Single Ended, co pozwala oddać moc na poziomie 15 W na kanał. Zaciekawieni? Jeśli tak, zatem dzięki logistycznemu zaangażowaniu producenta zapraszam na kilka strof o najnowszym wzmacniaczu Fezz Audio Lybra 300B.

Próba opisania wyglądu tytułowej integry nie będzie specjalnie odbiegać od reszty oferty tego producenta. To jak zawsze jest typowa dla tego rodzaju konstrukcji płaska platforma nośna z wyeksponowanymi lampami elektronowymi i transformatorami wyjściowymi. Jeśli chodzi o ich układ, w tym przypadku mamy do czynienia z umieszczonymi bliżej frontu, rozrzuconymi na zewnętrzne flanki podwojonymi lampami mocy 300B, pomiędzy nimi trzema mniejszymi w funkcji sterujących i posadowionymi w tylnych parcelach trzema ubranymi w chromowe kubki transformatorami. Front Lybry to ostoja dwóch idących tropem osłon dla traf, czyli mieniących się srebrem, średniej wielkości pokręteł – lewe głośność, a prawe wybór wejść liniowych i podświetlanego na czerwono podczas uruchamiania układów elektrycznych, potem zmieniającego poświatę na białą, logo marki. Tył z pozoru skromny, jednak zapewniam, że oferujący niezbędne funkcje proponuje potencjalnemu użytkownikowi trzy wejścia liniowe RCA, pojedyncze terminale głośnikowe z osobnymi odczepami dla 4 i 8 Ohm, oraz zintegrowane z włącznikiem głównym i bezpiecznikiem gniazda zasilania IEC. Tak prezentującą się konstrukcję posadowiono na podłożu przy udziale czterech stop i wyposażono w opcjonalny, oferujący tylko niezbędne funkcje, jednak bez dwóch zdań zjawiskowo wyglądający, pilot zdalnego sterowania.

Jak obrazują fotografie, rzeczony wzmacniacz główny test przeszedł w oparciu o kolumny francuskiego Triangle’a. Jednak nie był bym sobą, gdybym nie spróbował go sparować z widocznymi z tyłu Dynaudio Consequence. Oczywiście z racji stosunkowo trudnego zadania napędzenia wymagających kolumn przez niezbyt mocną konstrukcję, walka była nierówna, ale muszę przyznać, iż Fezz do średnich poziomów głośności nie rzucił białego ręcznika. Owszem, bas nie był w pełni kontrolowany, bo taki być nie mógł, jednak reszta prezentacji nosiła znamiona jego najlepszych cech brzmieniowych. Jakich? To już opiszę posiłkując się starciem z planowo przygotowanymi, bardzo przyjaznymi obciążeniowo zespołami głośnikowymi. Po pierwsze – polska konstrukcja świetnie budowała realia zawieszenia dźwięku w eterze nie tylko z dobrym pozycjonowaniem źródeł pozornych w kwestii jego szerokości i głębokości, ale również w przybliżającej nas do prawdy o odtwarzanych wydarzeniach muzycznych estetyce 3D. Naturalnie pojedyncza lampa 300B potrafiła zrobić to lepiej, jednak z doświadczenia wiem, że podwojenie wspomnianych baniek często osiąga niezbyt ciekawe wyniki w tej materii, czemu ku mojej i chyba nie tylko – patrząc z perspektywy potencjalnego nabywcy, Lybra z powodzeniem sobie poradziła. Po drugie – przekaz nie szukał poklasku w zjawiskowej, a przez to powodującej brak spójności dźwięku, prezentacji poszczególnych zakresów częstotliwościowych, tylko z bardzo dobrym oddechem dbał o płynne połączenie solidnie kreowanego basu, idącego w podobnej estetyce, nasyconego, ale nie gubiącego informacji środka i brzmiących w estetyce przyjemnego złota, jednak dzięki witalności, pełnych detali i eteryczności wysokich tonów. Ja wiem, to w opinii użytkowników powinien potrafić każdy wzmacniacz, jednak nie oszukujmy się, sposobu oddania muzyki przez królową szklanych baniek nie da się podrobić. Można być blisko, ale nigdy identycznie.
Gdy pierwszymi, raczej rozgrzewkowymi płytami zorientowałem się, co jest bezapelacyjną wodą na młyn testowanej konstrukcji, nie widziałem innej opcji, jak na ile to możliwe, napawać się oferowanym przez Lybrę dobrem i na odsłuchowym tapecie wylądowała czarująca Diana Krall z krążkiem „All For You”. Efekt? Pierwszym, wręcz niedającym się przejść do porządku dziennego aspektem był wokal artystki. Dzięki pokolorowanej lampą barwie, przyjemnej w odbiorze plastyce, ale przy tym również fantastyczniej witalności przekazu, z jednej strony dostawałem pełne spektrum danych o mimice jej twarzy, a z drugiej muzyka aż kipiała od dawki wydobywających się z jej ust emocji. To oczywiście było clou tej płyty. Jednak nie można zapomnieć, iż bez oprawy akustycznej nie tylko świetnie dobranego, ale również wybrzmiewającego instrumentarium nawet najpiękniejsza ballada nie będzie miała odpowiedniej siły przebicia. Dlatego też przy opisywaniu doznań podczas słuchania tej kompilacji nie mogę nie wspomnieć o majestatycznie wybrzmiewającym fortepianie, gdy wymagał tego materiał raz drapieżnej, a raz gęstej grze gitary, nie tylko dobrze osadzonym w barwie, ale również pokazującym ciekawe spektrum informacji o strunie kontrabasie i na koniec mocnej w oddaniu stopy i dźwięczności przeszkadzajek perkusji. To było trafione w punkt pokazanie pełnej współpracy przywołanych artystów, co nawet najdrobniejsze przerysowanie jednej z wymienionych składowych z łatwością by zniszczyło, a co ku mojej uciesze się nie wydarzyło. W podobnym tonie wypadał nurt jazzowy. I bez znaczenia było, czy w transporcie CD-ka lądowały mainstreamowe, czy nowo realizowane płyty w stylu wzbogaconej o gościnne występy Joe Lovano formacji Marcin Wasilewski Trio „Arctic Riff”. To za każdym razem był majstersztyk w oddaniu przypisanych jazzowi emocji. Ale nie w stylu gęsto i milusio, tylko kolorowo, a przez to namacalnie i do tego świetnie zawieszone w trzech wymiarach, gdzie ten ostatni aspekt często jest podstawowym kryterium do oceny walorów sonicznych dobrze przekazanego ducha muzyki przez urządzenia audio. Czy tak było zawsze? W większości aspektów dźwięku tak. Jednak temat pełnego panowania nad zadaną muzyką nieco ewaluował przy cięższym graniu. Jednak nie w stylu porażki, tylko konsekwencji pewnych założeń podczas projektowania tytułowego wzmacniacza. Mianowicie w momencie odtwarzania gęstych zapisów nutowych typu Sabaton „Heroes”, czasem, choć nie zawsze, słychać było, kiedy wpisana w kod DNA polskiego wzmacniacza magia bywa drobną kulą u nogi. Nie kaleczyła zamierzeń artystów, ale niestety nie pozwalała na pełne pokazanie wigoru i ekspresji tego typu twórczości. Było przyjemnie, a nie zawsze o to w tej muzie chodzi. Niby bębniarz pokazywał się z dobrej, bo mocnej w energię strony, wokalista dzięki nasyceniu instrumentu gardłowego nie dawał się przekrzyczeć reszcie kompanów, riffy gitar świetnie wybrzmiewały, tylko gdy popatrzyłem na to wszystko z perspektywy tak ważnego dla tego rodzaju projektów muzycznych PRAT-u, okazywało się, że brakowało mi trochę szybkości, co przekładało się na utrzymanie odpowiedniego rytmu całości przedsięwzięcia. Jednak na obronę tytułowego piecyka zaznaczam, przecież nikt przy zdrowych zmysłach do słuchania wszechobecnego krzyku i dla wielu melomanów monotonnego hałasu, nie będzie zaprzęgał skierowanej na magię dźwięku, z założenia słabej mocowo lampy. To będzie zwyczajny błąd konfiguracyjny, a nie problem podobnego do opisywanego wzmocnienia. Zatem po co to piszę? Otóż z autopsji wiem, że ludziom przychodzą do głowy różne niestworzone rzeczy i takim opisem zastanej sytuacji testowej zawczasu przestrzegam eksperymentatorów przed zrobieniem błędu.

Pewnie zastanawiacie się, co w mojej ocenie jest esencją tego testu. Otóż dla mnie najistotniejszym jest nauszne przekonanie się, że podwojenie lampy 300B w sekcji wzmocnienia nie odbiło się wyraźną utratą jej największych cech typu namacalność i eteryczność grania. Owszem, pojedyncza prawie trzy lata wcześniej potrafiła zrobić to nieco lepiej. Ale wówczas należy wziąć pod uwagę mocno ograniczony zbiór wysokoskutecznych kolumn, których przecież na obecnym rynku jest jak na lekarstwo. Tymczasem 15W może nie otwiera nam drzwi do oferty całego świata, ale z pewnością pozwala na znacznie szerszą jej penetrację. Co więcej, na własnej skórze przekonałem się, iż przy cichym słuchaniu, do którego z racji mieszkania w domach wielorodzinnych zmuszona jest większość populacji audiofilów, można poeksperymentować prawie ze wszystkimi. Naturalnie z pewnymi ograniczeniami, ale nadal z ciekawym skutkiem. Czy opiniowany powyżej wzmacniacz Fezz Audio Lybra 300B jest ofertą dla każdego? Niestety nie. Jednakże nie z uwagi na projektowe niedociągnięcia, tylko dzięki pełnej realizacji założeń konstrukcyjnych skierowanie go do konkretnej grupy docelowej, jaką są prawdziwi, czyli poszukujący piękna w eterycznie odtwarzanej muzyce, pełni romantyzmu melomani. Oczywiście to nie znaczy, że reszta powinna omijać Lybrę szerokim łukiem, bowiem nie zdziwiłbym się, gdyby nawet najbardziej zagorzały słuchacz ciężkiego rocka w efekcie zmęczenia materiału – czytaj narządów słuchu – wiecznym hałasem po kilku dniach sam na sam dałby się jej zaczarować. Czy to możliwe? Niestety to możecie sprawdzić tylko Wy, do co czego puentując dzisiejsze spotkanie szczerze zachęcam.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence, Triangle Esprit Australe EZ
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA, RCM Sensor 2 MK II

Producent: Fezz Audio
Cena: 15 600 PLN (opcjonalnie: +470 PLN Pilot, +390 Wejście HT, +390 Bluetooth, +390 Kosz ochronny lamp)

Dane techniczne
Typ: stereofoniczny wzmacniacz lampowy
Moc wyjściowa: 2 x 15W
Typ układu: PSE parallel single ended
Impedancja wyjściowa: 4Ω / 8Ω
Wejścia: 3 x RCA
Zniekształcenia THD: < 0,25%
Pasmo przenoszenia: 12Hz-60kHz (-3dB)
Pobór mocy: 180W
Bezpiecznik: 3,15A T
Waga: 18 kg
Wymiary: 420 x 410 x 175mm
Lampy: 4 x 300B, 2 x 6sn7, 1 x 12AX7
Sposób ustawiania biasu: automatyczny
Wyposażenie opcjonalne: Pilot, klatka ochronna lamp, wejście HT, moduł bluetooth

Pobierz jako PDF