Opinia 1
Dziwnym trafem za każdym razem, gdy próbujemy znaleźć urządzenie łączące ponadprzeciętną jakość brzmienia z równie atrakcyjną ceną koniec końców lądujemy z lampą w torze. Tak było w przypadku iście biżuteryjnie i bibelotowo wykończonej najnowszej inkarnacji Lebena 300F, jak i zarazem designerskiego, jak i purystycznego, rodzimego G•LAB Design Fidelity BLOCK. Prawdę powiedziawszy nawet najtańszy w tym towarzystwie Cayin CS-55A potocznie mówiąc „dawał radę”. Idąc dalej tym tropem czas na kolejnego przedstawiciela rodzimej myśli technicznej w niejako legendarnej, wyśnionej i otoczonej aureolą audiofilskiej odsłonie, czyli klasyczny układ SET oparty na lampach 300B. Zaraz, zaraz, czyż nie wspomniałem, że ma być niedrogo a „niedrogi SET na 300B” to oksymoron równie trafny jak „dobra zmiana”, czy „żywe trupy”? Teoretycznie tak, ale nadwiślańska rzeczywistość rządzi się swoimi prawami i nie takie rzeczy na przestrzeni ostatnich lat widzieliśmy i słyszeliśmy. Jednak tym razem zamiast pojawiającego się znikąd objawienia mamy do czynienia z trwającymi blisko dwa lata „podchodami” prowadzonymi zarówno przez samego producenta, jak i nas samych co jakiś czas sondujących grunt i klimat do finalnego spotkania na szczycie. O kim mowa? O Fezz Audio czyli marce, z którą nie tylko pierwszy kontakt, ale i kolejne mieliśmy jedynie w warunkach wystawowych. Żeby było ciekawiej wszystko zaczęło się wiosną 2016r. w Monachium, gdy podczas przygotowywania relacji z High Endu natrafiliśmy na ich współdzieloną z Pylon Audio ekspozycję. Jak to zwykle bywa po kilku kurtuazyjnych zdaniach przeszliśmy do konkretów, jednak gdy okazało się, iż nic z ówczesnego portfolio nie zbliża się do ustalonego przez nas dolnego pułapu 10 000 PLN chwilowo odpuściliśmy temat, tym bardziej, że warunki odsłuchowe (gips-kartonowa budka) i ścisk panujący wewnątrz nie pozwalały na wyciągnięcie żadnych konstruktywnych wniosków. Kolejna okazja nadarzyła się na zeszłorocznym AVS i tutaj już z wielką przyjemnością spędziliśmy kilka dłuższych chwil łowiąc wielce intrygujące dźwięki. Logicznym był zatem powrót do wcześniejszych rozmów i wzięcie „małego co nieco” na warsztat. Jednak tym razem postanowiliśmy niejako upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu i dokonując wyboru kandydata na testy cały czas z tyłu głowy mieliśmy dochodzące do nas od lat pytania o możliwie przystępne cenowo a jednocześnie dające wstęp do ekskluzywnego klubu 300B konstrukcje. Dlatego też nie dziwi fakt, że gdy tylko nadarzyła się ku temu sposobność to właśnie po oparty na tejże lampie model sięgnęliśmy. Tym oto sposobem serdecznie zapraszamy do lektury naszych wrażeń zebranych podczas użytkowania integry Fezz Audio Mira Ceti.
Mirka, bo tak pozwolę sobie pieszczotliwie nazywać tytułowego lampowca, już na pierwszy rzut oka zjednuje sobie potencjalnych nabywców, gdyż po pierwsze jest nieduża, po drugie niezbyt ciężka, co akurat przy konstrukcjach lampowych powinno zapalać ostrzegawczą lampkę, ale biorąc pod uwagę, że zamiast klasycznych traf mamy toroidy, to nie ma co dramatyzować, no i najważniejsze – ze względu na zaimplementowany układ autobiasu powinna być praktycznie bezobsługowa. Jest jeszcze niedroga, ale to już zaznaczyliśmy na wstępie. Posiadacze małoletnich pociech i wszelakiej maści mniej lub bardziej udomowionej zwierzyny też nie powinni skreślać jej z listy do odsłuchu, ponieważ na wyposażeniu znajduje się nad wyraz solidna, chroniąca lampy metalowa klatka, oraz fikuśny pilot pozwalający na regulację głośności a więc od biedy można ją ustawić w mało dostępnym dla małych rączek/łapek miejscu.
Front wzmacniacza zdobi centralnie umieszczone na finezyjnie wyfrezowanej aluminiowej płytce firmowe logo po którego lewej stronie ulokowano gałkę głośności a po prawej selektor źródeł. Wersja dostarczona do testu wzbogacona została o opcjonalne, bezpośrednie wejście na końcówkę, które umieszczono na lewej ściance wraz z dedykowanym przełącznikiem hebelkowym. Tuż za lampami pysznią się dwa niewielkie, wykonane z polerowanej kwasówki kubki skrywające trafa. Ściana tylna, jak na niezbyt imponującą powierzchnie została zagospodarowana całkiem rozsądnie. Nabywca do dyspozycji otrzymuje bowiem trzy pary wejść RCA, pojedyncze terminale głośnikowe z dedykowanymi odczepami dla 4 i 8 Ω, oraz zintegrowane z włącznikiem głównym gniazdo zasilające IEC. Oczom wnikliwych obserwatorów nie powinny też umknąć solidne nóżki, na jakich posadowiono całą konstrukcję. Estetów pragnę jeszcze uspokoić, że oprócz białej wersji kolorystycznej dostępne są jeszcze opcje czarna, czerwona i … nazwijmy to umownie brązowo-śliwkowa, więc jest w czym wybierać.
Za to przy opisie budowy pozwolę sobie nadmienić, iż początkowa wymiana korespondencji z Panem Maciejem Lachowskim z Fezza daleka była od laurkowego cukrowania i wzajemnego spijania sobie z dziubków, jak to często osobom postronnym mogło by się zdawać, gdyż pierwszą rzeczą na jaką pozwoliłem sobie zwrócić uwagę, był już poprawiony na stronie www, jednak nadal obecny w instrukcjach i materiałach promocyjnych (niezaprzeczalna wyższość mediów cyfrowych nad papierem) błąd, lub używając poprawnej politycznie nomenklatury pewna, poniekąd wynikająca z niezbyt wnikliwego przeczesania rynku, nieścisłość dotycząca topologii tytułowego wzmacniacza. Chodzi mianowicie o to, że najwidoczniej byłem pierwszym na tyle skutecznym upierdliwcem i tetrykiem, który nie dość, że znał, to jeszcze pamiętał czasy dostępności takich specjałów, jak dajmy na to CR Developments Woodham, żeby spowodować zmianę zdania zawierającego sentencję stwierdzającą, iż Mira Ceti jest „jedynym na świecie wzmacniaczem lampowym Single Ended wyprodukowanym w oparciu o toroidalne transformatory głośnikowe” na „Jeden z niewielu na świecie wzmacniacz lampowy Single Ended wyprodukowany w oparciu o toroidalne transformatory głośnikowe.” Mała rzecz a cieszy. Skoro zatem wiemy już, że w trzewiach Mirki siedzą toroidalne trafa, nomen omen pochodzące z Toroidy.pl, warto rzucić okiem na widoczne na froncie lampy. Jak widać na załączonych zdjęciach w stopniu wyjściowym pracują popularne i stosunkowo niedrogie rosyjskie Electro-harmonixy 300 B Gold a w roli lamp sterujących użyto Tung-Soli 6SN7GTB.
Pozornie i czysto teoretycznie 8W to niezbyt dużo i na zdrowy rozsądek decydując się na tak oszczędną w mocy amplifikację warto czym prędzej rozejrzeć się za jakimiś wysokoskutecznymi a przy tym charakteryzującymi się łagodnym przebiegiem impedancji zespołami głośnikowymi. To tylko jednak czysto akademickie gdybanie, gdyż już wspomniany wcześniej, oferujący „oszałamiające” 5,5W G•LAB Design Fidelity BLOCK pokazał, że lampowe Waty warto traktować z należytym szacunkiem i czasem dopiero mające być przysłowiowym gwoździem do trumny kolumny potrafią wprowadzić wzmacniacz na właściwe obroty. Jak przebiegały testy u dysponującego zdecydowanie łatwiejszymi do wysterowania ISISami Jacka przeczytacie Państwo poniżej, jednak u mnie, gdzie uparcie rolę dyżurnych kolumn pełnią wywołujące u sporej części producentów stany lękowe Gaudery Arcona (4Ω i „wystarczająca”, przynajmniej według dr. Roland Gaudera, efektywność) sprawy nie zapowiadały się zbyt optymistycznie. Koniec końców uznaliśmy, że jeśli Mirka po prostu nie da rady i będzie się wyraźnie męczyła jej bytność w moich skromnych progach ograniczy się li tylko do sesji fotograficznej a wrażenia nauszne będę kolekcjonował w OPOSie. Całe szczęście w tzw. międzyczasie dotarły do mnie przeznaczone do „zewnętrznej” recenzji idealnie pasujące kolorem (vide również białe) Taga Harmony Coral F-120, które nie dość, że mogły pochwalić się łatwiejszą impedancją wynoszącą 6Ω, to w dodatku całkiem sensownie prezentowała się ich skuteczność, w zależności od źródła wynosząca od 90 do nawet 93 dB. Krótko mówiąc był też nie tylko plan B, ale i C. Cóż jednak z tego, skoro Mirka podpięta pod Gaudery jak gdyby nigdy nic po prostu zaczęła grać a w pełni satysfakcjonujący poziom głośności osiągnąłem zaledwie nieco przekraczając godzinę dziewiątą – dziesiątą, czyli 3-3,5 na firmowej skali Fezza. Cuda? Niekoniecznie, jednak nie chcąc zbytnio stresować tytułowego lampowego dziewczęcia na pierwszy ogień poszedł lekki i niezobowiązująco POPowy „Faith” George’a Michaela. Pierwszy utwór, drugi, kurczę, ależ „fajnie” się tego słucha. Jest drajw, niesamowite nasycenie barw i właściwa 300B homogeniczność. Nic nie „boli”, nic nie denerwuje. Nawet nieco plastikowy do tej pory bas dostaje nieco pogrubioną i misiowatą postać, ale taka transformacja działa ewidentnie in plus i nie ma co się krzywić, bo bardzo często właśnie o podobnym „robieniu” dźwięku spora część audiofilskiej populacji marzy. Zmiana repertuaru na nieco bardziej minorowy, czyli nieodżałowanego króla romantycznej depresji – ostatni album Leonarda Cohena „You Want It Darker” pokazał drugie oblicze Mirki. Głos wokalisty został z niezwykłą atencją podkreślony, zaakcentowany i nieco bardziej niż zwykle wysunięty przed szereg. W tego typu prezentacji było coś niezwykle magicznego, intymnego i zjawiskowego. Nie mówię, że towarzyszący nieodżałowanemu bardowi muzycy zostali odsunięci w cień i tylko nieśmiało brzdąkali w tle, ale tym razem jasnym było komu podporządkowany jest cały show. Na ciepłe słowa zasługiwała również przestrzeń, która nie wykazywała tendencji czy to do spłycania, czy to do skupiania się jedynie w centrum kadru. Nic z tych rzeczy. Wszystko było na swoim miejscu a jeśli miałbym się do czegoś przyczepić to byłoby nim lekkie pogrubienie konturów źródeł pozornych i wierność oddania aury pogłosowej właściwej niektórym nagraniom akustycznym i jazzowym („Vägen” Tingvall Trio). Zakładam jednak, że sporo można „wyciągnąć” z Fezza zmieniając lampy – na początek sterujące na np. 6SN7 Full music Gold a jeśli brzmienie będzie ewoluowało w oczekiwanym przez nas kierunku to potem już na spokojnie zająć się 300B. Nie mówię, żeby od razu rzucać się na Sophia Electric Royal Princess, ale jest sporo ciekawych 300-ek na rynku i jest z czego wybrać.
Dalsza żonglerka płytami tylko potwierdziła uniwersalność testowanej konstrukcji i zamiast zastanawiać się, czy wzmacniacz podoła po prostu sięgałem po to, na co w danym momencie miałem ochotę aż na talerzu gramofonu wylądował album „Ray Of Light” Madonny. Chwila konsternacji przed opuszczeniem ramienia i … Może nie będę przeginał? No to pstryk, chwila przerwy, zmiana kolumn na Tagi i … jest w 2/3 dobrze, ale basu jest zdecydowanie za dużo. Po prostu ilość przysłoniła jakość a i górze pasma dostało się po tej części ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, gdyż konwencjonalnym, niezbyt wyszukanym kopułkom daleko było do rozdzielczości i finezji zaimplementowanych w Gauderach AMT. No nic, możliwe, że dla Fezza iście subsoniczne syntetyczne pomruki okazały się ponad siły. Jednak po pierwszej stronie postanowiłem kontrolnie wrócić do swoich dyżurnych kolumn. I to była słuszna decyzja, gdyż wszystko wróciło do normy a to, co wcześniej zlewało się w bezkształtną masę teraz miało całkiem realne kontury i równie rozpoznawalną fakturę.
Czyżbyśmy mieli zatem do czynienia z sytuacją, gdy im gorzej (teoretycznie), tym lepiej (w praktyce)? Aby zweryfikować powyższą tezę w roli materiału testowego wykorzystałem „Hardwired…To Self-Destruct” Metallicy. Mogą mi Państwo w tym momencie nie wierzyć, ale Mirka i tym razem dała radę, oczywiście przy nieprzesadzonej – dalekiej od koncertowej, głośności, ale dała. Jeśli tylko nie korciło mnie do zbytniego połomotania, ani kompresja, ani zniekształcenia nie stanowiły najmniejszego problemu, za to soczystość i energetyka przekazu nie mogły się nie podobać. Po tym eksperymencie przestałem już kombinować i zacząłem traktować Fezza jak najzwyklejszy wzmacniacz, którego zadaniem jest amplifikacja dostarczanych sygnałów i prawidłowe wysterowanie podłączonych do niego kolumn. W dodatku przez czas, gdy Mira Ceti gościł w moim systemie ani przez chwilę nie stosowałem wobec niego taryfy ulgowej, co oznacza mniej więcej to, że pracował dzień w dzień nie po kilka a kilkanaście godzin.
Wbrew wcześniejszym obawom Fezz Audio Mira Ceti nie tylko ma potencjał i stanowi świetny punkt wyjścia do dalszego rozwoju, to niejako prosto z pudełka reprezentuje kompletny i skończony projekt mogący dostarczyć wiele radości i muzycznych doznań. Na standardowych, dołączanych przez producenta lampach jest propozycją bezpieczną i niejako zdolną zadowolić zarówno melomanów, jak i audiofilów, lecz o ile ci pierwsi raczej nie będą kombinowali, tylko skupią się na czysto hedonistycznych aspektach odsłuchów o tyle złotoucha, skażona audiophilią nervosą brać z pewnością nie odmówi sobie przyjemności przysłowiowej żonglerki lampami wprowadzając Mirkę na zupełnie inny poziom jakościowy. A jeśli chodzi o samego Fezza, to niezmiernie cieszy mnie fakt, że z całkowicie spokojnym sumieniem mogę wpisać Mirę Ceti na listę produktów z dopiskiem „Polak potrafi!”.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Accuphase DP-410; Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Abyssound ASV-1000; Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Przedwzmacniacz: Accuphase C-3850
– Końcówka mocy: Accuphase P-7300
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Acoustic Zen Twister
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Opinia 2
Rozpoczynając dzisiejsze spotkanie z przyjemnością chciałbym oświadczyć, że mimo dobijania naszego „soundrebelsowego” statku do liczby czterech lat intensywnej, związanej z prowadzeniem portalu o urządzeniach audio pracy, nadal bez problemu jestem w stanie stwierdzić, iż owa działalność czasem będąc wyczerpującą od strony logistycznej niesie ze sobą bardzo wiele przyjemności. I nie jest prawdą, że taki stan osiągam tylko dzięki opisywaniu bardzo drogich międzynarodowych „sław”, gdyż wbrew mogącym dominować w naszym portfolio pozorom jesteśmy żywo zainteresowani produktami rodzimymi, co znakomicie dokumentuje nasz dotychczasowy dorobek kilkunastu wprowadzonych na recenzencką wokandę polskich producentów. Owszem, abyśmy przyjrzeli się danemu wyrobowi, bohater musi dobrze rokować i jeśli tak jest, temat recenzji bywa tylko kwestią dogadania terminu przysłania owego pretendenta do laurów na adres redakcji. Aby nie być gołosłownym, wręcz idealnym dowodem obrony powyższej tezy eksploracji krajowej oferty jest właśnie prezentowany dzisiaj producent wzmacniaczy lampowych. Ale ale, jak wspomniałem, sam status wyrobu znad Wisły nie jest wyczerpującym nasze oczekiwania czynnikiem. W tym momencie argumentując drugie założenie przed-testowe (rokowania weryfikowane odbiorem przez rynek konsumencki) bez owijania w bawełnę zdradzę, że mimo bardzo miłego zeszłorocznego spotkania na wystawie w Monachium, stojący na szczycie oferty dzisiaj prezentowanego wytwórcy wzmacniacz lampowy w królewskiej odmianie 300B SE dopiero teraz, czyli po ponad ośmiu miesiącach okraszonego sukcesami bytu na rynku zaszczycił moje skromne progi. Zatem po krótkim wprowadzeniu na rodzime podwórko, zapraszam wszystkich na kilka akapitów ze spotkania ze wzmacniaczem marki FEZZ AUDIO w postaci aspirującego do miana lampowej arystokracji modelu MIRA CETI. Dla formalnego uzupełnienia informacji dodam, iż urządzenie do testu dostarczył sam producent.
Tytułowa integra jest typowym przedstawicielem sztuki budowania konstrukcji opartych o szklane bańki. Bez sztucznego szukania opisowego piękna trzeba powiedzieć, iż jest to dość prosta w formie, będąca nośnikiem dla ważnych, tak od strony konstrukcyjnej, jak i wizualnej lamp elektronowych i ubranych w połyskujące srebrem kubki transformatorów bryła w formie platformy. Jednak myliłby się ten, kto sądzi, iż jest to oklepany, wręcz zalatujący nudą projekt, gdyż mimo jego pewnej standaryzacji, właśnie owa, okraszona bursztynową poświatą lampek prostota jest jego najmocniejszą stroną. Bredzę? Bynajmniej. Podobnych konstrukcji gościłem u siebie już bez liku i nigdy nie zaznałem odczucia znudzenia, a przecież to były bardzo podobne do siebie urządzenia. Nie zdziwiłbym się, gdybyście tym momencie próbowali zarzucać mi stetryczałość, ale sądzę raczej, że winę za ciągły pozytywny odbiór ponosi wymuszona warunkami aplikacji podzespołów ponadczasowość bryły. Ale zostawmy rozważania na temat piękna nastroszonej szklankami i kubkami prostopadłościennej „płaszczki” i zajmijmy się jej sprawami przyłączeniowo – manualnymi. Z racji ograniczenia tematu wykorzystania dachu Miry Ceti dla usytuowania na nim lamp i traf, na początek wspomnę o panelu frontowym. Ten bez zbytniego przeładowania, na zewnętrznych rubieżach okupują jedynie dwie karbowane gałki (lewa wzmocnienie, prawa wybór wejść) i w centrum wykonane w technice połyskującego emblematu logo marki. Krocząc ku tylnej części wzmacniacza na jego lewym boku znajdziemy tajemniczy zestaw terminali RCA z inicjującym ich wykorzystanie przełącznikiem hebelkowym. Jest to bezpośrednie wejście na końcówkę mocy, co jak na tak prostą konstrukcję trąca pewnego rodzaju ekstrawagancją. Nie wiem, ilu klientów będzie to wykorzystywać, ale lepiej jest mieć niż nie mieć dodatkowych funkcji. Puentując akapit opisem tylnej ścianki należy dodać, iż konstruktor zaproponował nam trzy wejścia liniowe w standardzie RCA, zaciski kolumnowe dla wartości 4 i 8 Ohm i zespolone z włącznikiem głównym gniazdo zasilające. I gdy dodam, iż w komplecie otrzymamy ciekawie prezentującego się designersko, dobrze leżącego w ręce pilota, okaże się, że mimo wstępnej surowości, całość przedsięwzięcia zatytułowanego Mira Ceti okazuje się nader ciekawym wizualnie produktem.
Gdy doszliśmy do części merytorycznej tekstu, dla wszelkich zainteresowanych zakupem rzeczonego wzmacniacza parafrazując przełożonych Cezarego z kultowego filmu „Psy” mam dwie wiadomości: dobrą i dobrą. Pierwsza dobra jest taka, że Mira potrafi poradzić sobie nawet z założenia niedopasowanymi do niej pod kątem skuteczności kolumnami (pamiętajmy, że wzmacniacz generuje jedynie 8 W mocy, co na starcie wymusza na nas staranne podejście do wyboru zespołów głośnikowych), a druga dobra jest taka, że jeśli mariaż z aktualnie posiadanymi nie do końca spełni Wasze oczekiwania, za sprawą kabelkologii można „trochę” podszlifować uzyskane efekty brzmieniowe. Jak prawdopodobnie zauważyliście, słowo „trochę” wziąłem w cudzysłów. Dlaczego? Choć już kilkukrotnie słyszałem, bądź czytałem o zwalających z nóg audiofilów metamorfozach po roszadzie w połączeniach kablowych, to u siebie owe zmiany odbieram jako większą lub mniejszą kosmetykę, a nie windowanie zestawu o kilka klas wyżej. Koniec kropka. To w takim razie, gdzie jest ta druga dobra informacja? Ano jest nią właśnie fakt wyraźnego różnicowania dźwięku po wymianie wszelkiej maści odrutowania, o czym nie omieszkam wspomnieć w dalszej części naszej prelekcji.
Tytułowa „Mirka” prawie zwyczajowo dla moich starć z testowanymi produktami miała dwie odsłony. Jednak tym razem z racji niedużej mocy i jeszcze mniej skutecznych niż moje kolumn w klubie KAIM musiałem sprawdzić najpierw, czy jest jakikolwiek sens występów wyjazdowych. Nie powiem, na przestrzeni kilku lat bywało różnie, jednak zdecydowana większość doświadczeń pozytywnych z tak małymi mocami pozwoliła mi na bezstresowe wpięcie jej w mój tor. Efekt? Trochę zaskakujący. Dlaczego? To bardzo ciekawe, ale moje – jeśli już występowały – obawy raczej kierowały się ku niepanowaniu pieca nad wielkimi bo prawie 40-to centymetrowymi głośnikami basowymi pochodzących z Austrii kolumn, gdy tymczasem generowany bas był zaskakująco twardy z dobrą kontrolą. Co więcej, byłem przygotowany na częste skutki użycia lamp 300B, jakim jest zbyt obficie miodem płynący przekaz muzyczny. I szczerze mówiąc nawet nie widziałbym w tym nic złego, gdyby nie skutki w postaci zabijania witalności dźwięku. Ale o dziwo idąc tropem grania skrajami pasma – przynajmniej w moim zestawieniu – generowana przez wzmacniany polskim lampiakiem set muzyka była nader świeża w obiorze. To delikatnie chłodziło przekaz, ale jawiło się jako ciekawe stawiające pytania typu: „czy to do końca mój dźwięk” doświadczenie. Nie było to granie na poziomie duńskiego Gryphona, choć przyznam, że to również w jakimś stopniu mnie pociąga, ale od pierwszych chwil zdałem sobie sprawę, że bohater dzisiejszego testu przeciera nieco inne niźli mam zakodowane gdzieś w pamięci szlaki barwowe. Owszem, po zastosowaniu interkonektów HIJIRI w całym torze sprawy koloru muzyki nabrały nieco rumieńców, ale wpinając wzmacniacz w japońską układankę liczyłem się raczej z odchudzaniem, a nie podbarwianiem całości. Suma summarum po okiełznaniu docelowej konfiguracji sprawy malowania świata przez polski produkt wyglądała na tyle ciekawie, że efekt zaprezentuję na kilku przykładach płytowych. Przegląd srebrnych krążków rozpocznę od Diany Krall i jej produkcji „All For You”. Tutaj mam nie do końca sprecyzowane odczucia. Z jednej niestety głos artystki stracił nieco na intymności, ale za to drugiej dostałem dodatkowe wzmocnienie wielu informacji o jej mimice twarzy podczas wydawania dźwięków gardłowych. Nie wiem, jak to odbierzecie, ale każdy słuchacz i jego zestawienie audio lubią co innego, dlatego sądzę, iż linia podziału pomiędzy przeciwnikami i zwolennikami takiego sznytu grania przebiegać będzie w okolicach zera absolutnego. Dlatego decyzja w sprawie dobrze, czy źle należy do Was. Oczywistym efektem ostrej kreski w kreowaniu spektaklu muzycznego była dobra definicja źródeł pozornych, jednak wspomniane przeniesienie masy dźwięku o oczko wyżej powodowało wyraźnie spłycenie się wirtualnej sceny muzycznej. Na szczęście nie w domenie utraty wglądu w jej tylne parcele, tylko zbliżenie się do siebie poszczególnych formacji. W podobnym tonie odbioru wypadła muzyka dawna. Niestety, z racji utraty masy przez bardzo ważny ośrodek dźwięku, jakim jest często pojedynczy wokalista, brakowało mi trochę energii w jego głosie. Idąc dalej tym tropem również opierające się o wysycenie w tym nurcie muzycznym instrumentarium podobnie do wokalisty pokazywało się raczej z chłodniejszej niż oczekiwałbym od lampki strony. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przy całym moim punktowaniu maniery grania trzeba jednak pamiętać o grupie docelowej dla tego wzmacniacza. Tutaj zderzył się z „Palcem Bożym”, a przecież jego środowisko bardzo często cierpi na braki w rozdzielczości. Owszem, powiew świeżości wnoszony przez Mirę jest raczej doświetleniem dźwięku niż dawką czystych informacji, jednak w konsekwencji takiego potraktowania zbyt ciemnego zestawienia meloman otrzyma pewnego rodzaju zwiększenie swobody na scenie, a to może być krokiem milowym w kierunku pozytywnego postrzegania tego co dotychczas jego bolączką. Na koniec zmagań z polską myślą techniczną przywołam jeszcze jej czysto wytrzymałościowy w zakresie panowania nad kolumnami podczas głośnych odsłuchów sparing z grupą Percival Schuttenbach. Wiadomo, folk-metal nie wróżył sielanki, jednak test na wytrzymałość zasilania musiał się odbyć. Efekt? Przyznam szczerze, w moim odbiorze pozytywnie zaskakujący. Wzmacniacz dzielnie walczył do sporego wychylenia gałki wzmocnienia, ale oczywistym jest, że około godziny 11-tej zaczynał zgłaszać lekką zadyszkę. Jednak w najmniejszym stopniu nie będę go potępiał, gdyż mimo, iż nie grał w optymalnym zestawieniu, do naprawdę wysokich, jak dla 8W, na co dzień nie osiąganych przeze mnie poziomów głośności bardzo czytelnie realizował poczynania artystów włącznie z pełnym zrozumieniem wykrzyczanego przez front mena tekstów. Jedynym, idącym tropem maniery grania i dlatego pozwalającym ponarzekać niuansem podczas słuchania tego krążka było spowodowane utrata masy wycofanie się riffów gitarowych. Owszem byli na scenie, ale wykonali zdecydowany krok do tyłu. Ale o dziwo, wspomniana na wstępie kontrola i twardość basu ku mojemu zaskoczeniu tutaj sprawiła mi wiele radości.
Na koniec przygody z polskim wzmocnieniem przywołam kilka wyjazdowych zdarzeń z klubu. Jak zaznaczałem na początku, piec potrafi czynić cuda. Ale nie z racji prowadzenia kolumn na smyczy bez względu na ich skuteczność, tylko czasem nieoczekiwanego zgłoszenia problemu z łatwymi, a dogadania się z teoretycznie bardzo trudnymi. Nie wiedzieć czemu, z założenia dedykowanymi do lampy, posiadającymi uczciwe 88dB skuteczności grał jak przysłowiowy przytłoczony życiem tetryk, by z paczkami mogącymi pochwalić się jedynie 84 decybelami zagrać na tyle żywo i dźwięcznie, że resztę wieczoru spędziliśmy na dostrajaniu jego brzmienia przywiezionymi przeze mnie kabelkami, w których zbiorze znalazły się osiągające stratosferę cenowa Siltechy Triple Crown. Ja wiem, że to był mezalians, ale bez względu na poziom cenowy kompilowanych komponentów dostaliśmy jasny przekaz, że w razie drobnych problemów mamy pewien margines dostrajania wzmacniacza do swoich preferencji.
Jak to bywa ze słabymi mocowo wzmacniaczami, sprawa ich wpisania się w dane środowisko nie jest taka oczywista. Jeśli ktoś uważa inaczej, powinien jeszcze raz prześledzić, co napisałem. To naprawdę są zaistniałe fakty, a nie pisane na potrzeby pomocy producentowi wyimaginowane w wyobraźni wydarzenia. Dlatego biorąc pod uwagę przytoczone koleje losu w sprawie dobrego zgrania się wzmacniacza Mira Ceti z zastanym systemem słowo „na pewno” mogę powiedzieć tylko w jednym przypadku: – to jest idealna propozycja tchnięcia życia w nazbyt zgaszone i ociężałe układanki. Reszta spraw związanych z synergią całości w dużym stopniu będzie zależeć od skuteczności kolumn. Ale tutaj małe zaskoczenie, gdyż gdy od 90-ciu decybeli wzwyż naprawdę nie widzę najmniejszych problemów, to przywołując opisaną historię klubową w walce o posiadanie „Mirki” nie skreślałbym również zespołów nieco trudniejszych. Zbliżając się do końca opowieści i patrząc z perspektywy mojego zestawienia trzeba jasno zaznaczyć, iż testowana integra nie jest audiofilskim Olimpem. Ale spoglądając na jej cenę nigdy do tego nie aspirowała, dlatego bez problemów wewnętrznego spokoju ducha mogę powiedzieć, że mimo innego niż ogólnie panujący wzorzec grania, jest bardzo ciekawą za te pieniądze propozycją. I według mnie od zaproszenia testowanej konstrukcji do siebie nie dzieli Was łatwość napędzenia Waszych paczek, a jedynie decyzja, czy lampa w torze jest czymś, z czym chcecie pobyć na dłużej.
Jacek Pazio
Producent: Fezz Audio
Cena: 8 900 PLN
Dane techniczne:
Moc wyjściowa : 2 x 8W
Typ układu : Single Ended klasa A
Lampy : 300b x 2 (stopień wyjściowy), 6N8S x 2 (przedwzmacniacz & sterujące)
Impedancja wyjściowa : 4Ω / 8Ω
Wejścia : 3 x RCA
Zniekształcenia THD : < 0,4%
Pasmo przenoszenia : 20Hz-45kHz (-3dB)
Pobór mocy : 80W
Bezpiecznik : 3,15A T
Waga : 14 kg
Wymiary : 340x360x215mm
Sposób ustawiania biasu: automatyczny
Wyposażenie opcjonalne: pilot, HT (pre-in) input
System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Harmonix SLC, Harmonix Exquisite EXQ
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF, Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA