Tak tak, to nie jest żadne déjà vu, bowiem tytułowe okablowanie zasilające miało już swoje pięć minut na naszym portalu. Konstrukcja z założenia limitowana, jednak finalnie okazała się seryjnym produktem linii V-1 japońskiego Furutecha. Jak prawdopodobnie wielu z Was pamięta na tyle znakomita w swym działaniu, że po dogłębnej sesji testowej został w systemie odniesienia na stałe. Jaki zatem jest sens kolejnego podejścia do tematu? Jeśli komuś wydaje się, iż to zwyczajne odgrzewanie kotleta zapewniam, że wręcz przeciwnie. A dlatego, gdyż pierwsze starcie w znakomitej większości procesu testowego opierało się na zasilaniu urządzeń niskoprądowych, w dzisiejszym podejściu przyjrzymy się działaniu naszego bohatera podczas karmienia energią elektryczną mojej 200-kilogramowej końcówki mocy będącej swoistym monstrum, gdyż w najwyższym ustawieniu biasu w czystej kasie A jej zapotrzebowanie na pobór energii z sieci sięga 750W na kanał, co chcąc zapewnić bezpieczny jej przepływ zmusiło producenta do zastosowania na tylnym panelu wzmacniacza gniazd wysokoprądowych. Takim to sposobem dzięki staraniom katowickiego RCM-u na potrzeby testu w moje progi trafił tym razem zestaw dwóch kabli sieciowych – końcówka mocy jest w pełni zbalansowana i wymaga podwójnego okablowania – Furutech Project V-1 z wtykami C-19. Jak się spisały? Po odpowiedź zapraszam do lektury poniższego tekstu.
Z uwagi na ponowne przybliżanie, czyli de facto przypomnienie budowy rzeczonego kabla sieciowego, nie będę uprawiał zbędnego rozwadniania tekstu i opiszę jedynie najważniejsze jego cechy, które dobitnie pokażą, że mamy do czynienia z bardzo skomplikowaną technologicznie konstrukcją. Po pierwsze chodzi o fakt zastosowania dwóch rodzajów miedzi jako przewodnika sygnału w postaci posrebrzanej Alpha OCC i Alpha DUCC. Po drugie w kwestii izolacji mamy do czynienia wieloma, czasem dwukrotnie zastosowanymi warstwami różnorodnych otulin, w skład których wchodzą: fluoro-polimer, polietylen, włókna poliestrowe, owijka papierowa, warstwa proszku węglowego, wzbogacona technologią nano-ceramiki warstwa PVC oraz gdzieś pośrodku tej wyliczanki okalający taki sandwich pakiet cienkich rurek jako tłumik potencjalnych wibracji. Po trzecie do ekranowania konstrukcji w kilku krokach pomiędzy wspomnianymi warstwami izolacji wykorzystano miedzianą folię i miedzianą siatkę. Jak widać, lista jest spora, co jasno pokazuje, że top japońskiego Furutecha wymyka się jakimkolwiek oszczędnościom, co niestety ostatnimi czasy jest rzadkością. Jeśli chodzi o terminację opisywanych sieciówek, mamy do czynienia z firmowymi, na chwilę obecną dedykowanymi li tylko dla tego modelu, również stroniącymi od oszczędności podczas procesu produkcyjnego wtykami Furutecha. Zbliżając się ku końcowi opisu budowy V-1 ek warto jeszcze wspomnieć, iż w znakomitej większości ich przebieg osiąga sporą średnicę, która nieco maleje tuż przez wtykami. Naturalnie aby to odpowiednio jakościowo zrobić, w miejscu zmiany średnicy kabla producent zastosował estetyczne baryłki. Wieńcząc tak dopracowane technicznie dzieło sztuki użytkowej kable pakowane są w błękitny worek i finalnie aplikowane do wykonanej z bambusa, miękko wyściełanej i opatrzonej certyfikatem estetycznej skrzynki. Jak widać, na zdjęciach, potomkowie samurajów od początku do końca przykładają bardzo dużą wagę do wykonania produktu z maksimum zaangażowania w kwestiach technicznych, jak i estetycznych, co pokazuje ich wielki szacunek do potencjalnego klienta. Wiem, że dla wielu z Was to nieistotne, bo to ma dobrze brzmieć, a nie musi wyglądać, jednak gdy mamy choćby minimalnie poczucie estetyki, takie działania są fajnym pokazaniem profesjoanlizmu danej marki.
Jak spisała się tytułowa japońska parka? Zanim dojdę do clou, najpierw kilka wyjaśnień. Chyba nikogo nie muszę uświadamiać, że czym innym nakarmienie energią elektryczną odbiornika konsumującego 30W, a czym innym zapewnienie swobodnego przepływu elektronów na poziomie 750W – tyle zużywa moja obecna końcówka mocy. W tym drugim przypadku nie ma prawa zaistnieć sytuacja jakiejkolwiek straty w wydajności prądowej, bo może to zaburzyć uzyskanie odpowiedniego poziomu szybkości narastania sygnału i z automatu utratę odpowiedniego timingu dźwięku. Niestety w pierwszym starciu z tą konstrukcją z braku odpowiedniej ilości kabli nie miałem okazji serwować tytułowej sieciówce takiego toru przeszkód i być może dlatego nie było szans na złapanie jej na jakimkolwiek potknięciu we wspomnianej materii. W zamian za to cały proces testowy czarował mnie zjawiskową barwą, nienachalną, bo kipiącą od informacji, a przy tym esencjonalną średnicą – ta wręcz wybuchała feerią wcześniej gdzieś skrytych sonicznych artefaktów i ku mojemu totalnemu zaskoczeniu rzadko spotykaną rozdzielczością niskich rejestrów. Z jednej strony pełnych energii, zaś z drugiej rozwibrowanych, wielobarwnych, dzięki temu pokazujących pełną paletę nie tylko inicjujących je impulsów, ale również czas ich wygaszania oraz różnorodność modulacji. Co jest jeszcze ciekawe i znamienne dla tego modelu kabla, to gdy w pierwszych minutach obcowania z nim odczuwałem mylne wrażenie jakby zbytniego spokoju najwyższych częstotliwości, po pozbyciu się nabytych przez lata, na swój sposób zmanierowanych oczekiwań lekkiego, acz przyjemnego, bo oczekiwanego, jednak suma summarum nienaturalnego wyskakiwania ich przed szereg, okazało się, że nie tylko wszystko mam podane na przysłowiowej tacy, ale do tego w jakby większej ilości. Z pozoru mniej, a jednak gdy zagłębiałem się w muzyce, nagle okazywało się, że zbyt żywa góra coś potrafiła przykryć. I to podczas odsłuchu na już na średnim poziomie głośności, to co powiedzieć o solidnym poziomie wolumenu? Powiem Wam, co działo się gdy podkręciłem gałkę bardziej w prawo. Otóż głośne granie ewidentnie obnażało wcześniej zawoalowany poziom natłoku zbędnych, bo wytworzonych na potrzeby moich oczekiwań, sztucznie podkręcanych w imię zwiększenia pozornych informacji, w ostatecznym rozrachunku zniekształceń. Nie wiem, jak Japończycy to zrobili, ale gdy dojrzałem do dźwięku według nich bliskiemu prawdy, ochocze cykanie góry, nawet najdelikatniejsze, ale niezarejestrowane w materiale muzycznym okazywało się złem w najczystszej postaci. Ale zaznaczam, trzeba zrozumieć, na czym polega wierne odtworzenie danego spektaklu muzycznego. Jak okazało się po tamtym teście, ja stosunkowo szybko do tego dorosłem i kabelek został na stałe jako dawca energii dla transportu CEC-a. No dobrze, transport zagrał wybornie, zatem czas odpowiedzieć na pytanie, jak na tym tle wypadła sieciowa parka wpięta w zadek 200 kilogramowego A-klasowego diabła?
Gdy dotarliśmy do konkretów, powiem tak. To co wydarzyło się podczas zasilania źródła, w stu procentach potwierdziło się również po wpięciu V-1 do końcówki mocy. Nie zanotowałem najmniejszej limitacji drive’u słuchanego materiału nawet podczas zgłębiania twórczości takich tuzów muzycznego szaleństwa jak Rammstein z płyty „Reise, Reise”. Natychmiastowy atak dźwięku, mocna praca dolnego zakresu, pełnogardłowa „deklinacja” tekstu i wszechobecna swoboda wybrzmiewania najdrobniejszych niuansów brzmieniowych tego krążka pokazały, że energia z sieci płynęła bez jakichkolwiek zatorów. Co więcej, kolejny raz zakres basu był popisem zapamiętanej z poprzedniego testu rozdzielczości. Bez jakiegokolwiek uśredniania, tylko w dobrym tego słowa znaczeniu rozdrabnianie włosa na czworo serwowało mi nieczęsto spotykaną nawet u najlepszej konkurencji ucztę w postaci ilustracji powstawania, trwania i wygaszana tego zakresu częstotliwościowego. To jest na tyle hipnotyzujące, że gdy raz się z czymś takim zderzymy, słuchanie jakiejkolwiek muzyki – o tej stawiającej na niskie zejścia nie wspominając – bez pokazania takiej ilości informacji zawsze będzie obcowaniem z pewnego rodzaju protezą dźwiękową. Wiem, że to brzmi brutalnie, ale tak jest. Owszem, zawsze ktoś może powiedzieć, iż lubi zwarte i soczyste, niestety nudne bum, jednak na poziomie ekstremalnego High Endu to ewidentne nieporozumienie. A, że na takowe Japończycy nie mogli sobie pozwolić, testowanymi kablami dosłownie pokazali palcem, jak powinno się podchodzić do kwestii jakości tego zakresu. Mocno i solidnie, jednak zawsze z pełnym zaangażowaniem w uzyskanie maksimum rozdzielczości. Nie jako mylnie rozumiane rozjaśnienie, tylko zapewnienie maksimum informacji. A jeśli w taki sposób zaprezentujemy dolny zakres, reszta pasma wypadnie równie znakomicie, bo w tym samym tonie umożliwiając w ten sposób namacalne obcowanie z wszelkiego rodzaju muzyką. Przykład? Wystarczyło włożyć do odtwarzacza CD pierwszą z brzegu płytę Keitha Jarretta „After The Fall”, aby przekonać się, że atrybut frontmena nie tylko pokazywał solidną podstawę basową, a przez to zyskiwała dostojność brzmienia, ale potrafił także pięknie i długo wybrzmiewać, co wespół z pracą wirtuoza kontrabasu (Gary Peacock) i artystą od perkusjonaliów (Jack DeJohnette) sprawiało wrażenie wręcz bycia na słuchanej sesji nagraniowej. Wielobarwna energia, plastyka i zarazem nieskrępowana dźwięczność dawały wrażenie zjawiskowej namacalności kreowanej w moim pokoju muzyki. Na tyle dosadnie, że gdy zazwyczaj po takim krążku lubię sobie przyłożyć czymś mocniejszym w stylu AC/DC tudzież Led Zeppelin, tym razem cały wieczór spędziłem z taką twórczością. Spokojnie, nie był to wieczór autorski Jarretta, w celach poznania najdrobniejszych zalet testowanego okablowania w kolejnych podejściach lądował płyty choćby braci Oleś lub Adama Bałdycha. I co ciekawe, cała sesja przebiegła bez najmniejszych oznak znudzenia, tylko z przekornym uśmiechem w duchu w oczekiwaniu na kolejny popis słuchanych artystów. Tego wieczoru ciężko było mi się od tego stanu oderwać.
Jak spuentuję powyższy opis? Mam nadzieję, że wynika z niego jasny przekaz. Jeśli oczekujecie pełnego rozmachu, energii i do tego pozbawionego uśrednień w zazwyczaj najbardziej wrażliwym wycinku pasma jakim jest bas – mowa o braku kontroli zwanej „bułą” lub monotonnym „bum” – spektaklu muzycznego, tytułowe kable Furutech Project V-1 są idealnymi kandydatami do aplikacji w najbardziej wymagający tor. Jak wspominałem, nie ma znaczenia co zasilają, gdyż przy sprawdzonym w ciężkim boju testowym braku limitacji w przekazywaniu energii elektrycznej z gniazdka do urządzenia sprawdzą się i w karmieniu niskoprądowych źródeł, jak i monstrualnych rozmiarowo, przy okazji prądożernych A-klasowych piecyków. A jeśli się na nie zdecydujecie, jedno jest pewne, Japońskie sieciówki pokażą świat muzyki w estetce radości i co bardzo ważne, w pełni czytelnie bez zbędnego doświetlania wydarzeń scenicznych. Zapewniam, na przestrzeni lat wiele kabli sieciowych przeszło przez moje progi, jednak tak dobrze radzących sobie z każdym obciążeniem jest jak na lekarstwo. Tak tak, lekarstwo, które od pierwszego kontaktu słuchowego zażywam do dziś. Nie wierzycie? Spójrzcie na moją redakcyjną stopkę.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord,
Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2.
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: RCM
Producent: Furutech
Cena: 43 600 PLN / 1,8m