1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Furutech PROJECT-V1

Furutech PROJECT-V1

Opinia 1

Wielokrotnie już wspominaliśmy, iż o ile w segmencie budżetowym, przynajmniej ograniczając się do czasów przedkowidowych i przedwojennych, fluktuacja modeli odbywała się niemalże w sezonowych interwałach, to na górnej półce Hi-Fi i High-Endzie panował względny spokój. Co prawda nowości i przysłowiowe zmiany warty miały miejsce, lecz ich częstotliwość wynosiła średnio jakieś 5 lat, co pozwalało na rozsądne planowanie zakupów i świadomość, że to, na co się zdecydujemy na rynku jeszcze swoje pożyje a nawet jeśli pojawi się coś nowszego i przynajmniej pozornie lepszego, to chętnych na nasze małe co nieco, gdybyśmy tylko chcieli je zastąpić nowszą odsłoną, na pewno nie zabraknie, o ile sam producent w ramach obsługi posprzedażnej nie zaproponuje nam rozsądnie wycenionego aktualizacyjnego upgrade’u. I tak też było w Furutechu, gdzie co jakiś czas pojawiały się nowe modele, lecz im wyżej na firmowy cennik patrzyliśmy, tym większy spokój i stabilizację zastawaliśmy. Tymczasem ni stąd, ni zowąd gruchnęła wiadomość, iż Japończycy postanowili zafundować swoim najwierniejszym akolitom małą terapię szokową i dokonać małego przewrotu pałacowego może nie tyle strącając z cesarskiego tronu niepodzielnie panującego zasilającego NanoFluxa-NCF, co nieco go degradując wprowadzając do oferty stanowiący zwieńczenie ich 30 letniej historii nowy flagowy model. Zanim jednak przyszło co do czego i oprócz samych plotek zaczęły docierać do nas jakiekolwiek konkrety, dzięki uprzejmości dystrybutora marki – katowickiego RCM-u otrzymaliśmy, w ścisłej tajemnicy, pierwszy przysłany do polski egzemplarz przewodu, który wtenczas nawet nie posiadał oficjalnej nazwy. Pomacaliśmy, posłuchaliśmy, przekazaliśmy swoje opinie i … cisza. Dopiero po kilku tygodniach owe tajemnicze kabliszcze do nas wróciło. Tym razem już z pakietem przesłanych prosto z Tokyio szczegółowych informacji, oficjalną nazwą i zdjętym embargiem, czyli de facto zgodą na upublicznienie naszych obserwacji. Jeśli zastanawiacie się Państwo o czym w ramach niniejszej epistoły będziemy rozprawiać z niekłamaną radością pragnę Was poinformować, iż tym razem mieliśmy zaszczyt przetestować topowy przewód zasilający Furutech PROJECT-V1.

Zgodnie z logiką i prostym rachunkiem ekonomicznym wydawać by się mogło, że o ile w przypadku nowego modelu nowsza, lepsza, czystsza, etc., odmiana dotychczas używanych przewodników jest jak najbardziej zrozumiała, to już z szeroko rozumianą konfekcją za bardzo kombinować nie trzeba. Tym bardziej, że obecne we własnym katalogu topowe 50-ki NCF są klasą same dla siebie. Tymczasem ktoś mający moc sprawczą w Furutechu uznał, że skoro po mniej więcej sześciu latach (pierwsza wersja NanoFluxa pojawiła się na wiosnę 2015 a jej wyposażona w lepsze wtyki inkarnacja NanoFlux-NCF rok później) na cesarskim tronie ma zasiąść nowy władca, to najwyższa pora pochylić się również nad wtykami. Dlatego też zarówno wtyki, jak i masywne mufy w jakie wyposażono PROJECT-V1 zaprojektowano niejako od nowa. Wykorzystano w tym celu oczywiście nieustannie będący na topie firmowy antystatyczny i antyrezonansowy materiał NCF połączony ze specjalną nylonową izolacją. Niby powyższa kombinacja brzmi znajomo, jednak tym razem każdy korpus wykonano z 4-warstwowego hybrydowego włókna węglowego NCF wykończonego specjalną utwardzoną, przezroczystą powłoką tłumiącą. Patrząc od zewnątrz mamy zatem wspomnianą utwardzoną transparentną powłokę, pod nią hybrydowy kompozyt NCF i kutego włókna węglowego, następnie kolejną hybrydę NCF z jednokierunkowym włóknem węglowym a wewnętrzną warstwę stanowi izolacja z żywicy nylonowej NCF. Ponadto złącza we wtykach wykonano z miedzi α(Alpha) pokrytej niemagnetycznym rodem i zamocowano w podstawach z NCF-u. W rezultacie korpusy konfekcji jaką zafundowano V1-ce zamiast znanej z NanoFlux-NCF srebrzysto szarej plecionki ewoluowały w stronę szaro-czarnej i zarazem głębokiej masy perłowej przywodzącej na myśl utrzymane w industrialnych klimatach tynki strukturalne. Chroniącą przewód zewnętrzną nylonową plecionkę również utrzymano w połyskliwej czerni, więc całość prezentuje się tyleż imponująco, co elegancko. Kolejną dość zauważalną i istotną z punktu widzenia ergonomii i codziennego użytkowania cechą jest fakt, iż V1-kę od dotychczasowego flagowca różni zdecydowanie większy ciężar i sztywność, co warto mieć na uwadze podczas jego aplikacji.
Jest również jeszcze jedna znacząca różnica. O ile bowiem do tej pory wszystkie goszczące u nas Furutechy docierały bądź to w całości kartonowych, bądź wyposażonych w wizjery kartonach (vide Astoria E & Empire E) , to tym razem Japończycy pojechali po przysłowiowej bandzie i V1-kę dostarczają w eleganckiej drewnianej skrzyneczce.

Jeśli zaś chodzi o same, użyte wewnątrz naszego dzisiejszego gościa przewodniki, to Furutech zdecydował się na autorską trójwarstwową koncentryczną kombinację srebrzonych przewodników Alpha-OCC i Alpha-DUCC (Dia Ultra Crystallized Copper), czyli mieszankę dwóch najlepszych przewodników, jakimi dysponował. Dla porządku warto wspomnieć, iż dostawcą za przeproszeniem drutów również w tym wypadku było Mitsubishi Cable Industries Ltd. Cały przewód jest podwójnie ekranowany i podwójnie izolowany, ponadto posiada specjalną hybrydową izolację polietylenową wzbogaconą tłumiącym proszkiem ceramiczno-węglowym. Zewnętrzny, ochronny peszel mający za zadanie również zminimalizować naprężenia i rezonanse przewodu przy wysokiej elastyczności wykonano z tkanej krzyżowo plecionki miękkiego (0,02mm) i twardego (0,25 mm) polipropylenu.
Skomplikowane? Jeśli tak, to proszę się skupić, gdyż tak naprawdę dopiero teraz dochodzimy do sedna i zabieramy się za dokładną wiwisekcję topowego Furutecha, który śmiało można określić najbardziej zaawansowanym przewodem jaki do tej pory znalazł się w japońskim portfolio. Aby się jednak nie pogubić pozwolę sobie podzielić dalsze wiadomości na część pierwszą – dotyczącą budowy samych żył przewodzących i drugą – dotyczącą już poszczególnych warstw otaczających ww. trzy żyły. Gotowi? No to proszę o uwagę.
Rdzeń każdego z przewodów stanowi wiązka 128 skręcanych w prawo drucików o średnicy 0,18 ze srebrzonej miedzi α-OCC. Warstwę środkową wykonano ze skręconych w lewo 37 drucików 0,18 z miedzi α-DUCC (7N) a zewnętrzną, skręconą ponownie w prawo z 43 nici 0,18 z miedzi α-DUCC. Co w sumie daje przekrój 10AWG czyli 5.267 mm². Już widzę ten lubieżny uśmiech posiadaczy potężnych końcówek mocy. Całość otula podwójna izolacja z wewnętrzną warstwą FEP (Fluoropolymer) i zewnętrzną z wysokiej jakości Polietylenu. Trzy takie przebiegi stabilizują włókna poliestrowe a całość otula papierowa owijka. Z kolei tak powstałą rolkę otacza warstwa PVC wzbogaconego nano-ceramicznymi i węglowymi drobinami, na niej znajduje się pierwszy ekran z folii miedzianej α i drugi, tym razem z plecionki miedzi α. Na to idzie papierowa owijka, elastyczny oplot nylonowy, kolejna warstwa papieru, specjalne tłumiące rurki o Ø 4.0, kolejna celulozowa owijka, warstwa PVC wzbogaconego nano ceramicznymi i węglowymi drobinami i finalny – zewnętrzny elastyczny oplot nylonowy. Uff. I to by było na tyle, Przy okazji wszystkim domorosłym kopistom szczerze życzę powodzenia przy próbach odwzorowania powyższej wyliczanki w kuchenno-garażowych realiach.

Po zaskakująco, również dla mnie, obszernym opisie budowy naszego bohatera najwyższa pora na wybitnie subiektywne obserwacje jego wpływu na posiadany przeze mnie dyżurny system. Co istotne, warto mieć na uwadze fakt, iż tak jak wspominałem we wstępniaku V1-ke gościłem u siebie dwukrotnie, więc ewentualne zafałszowanie wyników związane ze zbytnią ekscytacją dostarczoną nowością śmiało możemy uznać za pomijalne. W końcu pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz, a przy drugim spotkaniu w grę wchodzi już wyłącznie rutyna. Dlatego też dokonując jego oceny co chwila łapałem się na tym, że mniej bądź bardziej podświadomie starałem się tonować wszelakiej maści znamiona ekscytacji i wynikającego z wyłapanych niuansów entuzjazmu. Nie sposób było jednak usiedzieć spokojnie, gdy każdorazowy sparring z bądź co bądź wybitną ostatnią odsłoną NanoFluxa-NCF okazywał się dla PROJECT-V1 swoistą trampoliną, od której odbijając się dopiero pokazywał na co tak naprawdę go stać. Definicja sceny, precyzja kreowania źródeł pozornych, czy gradacja planów zyskiwały zupełnie inną jakość, lecz co ciekawe ich ewolucja nie polegała nad sztucznym wykonturowaniu na drodze wyostrzenia, w fotografii osiąganych za pomocą narzędzia unsharp mask, czy wręcz bijącego po oczach HDR-u, co oddaniu właściwych proporcji i realizmu. Nie oznacza to bynajmniej, że NanoFlux „robił” dźwięk i dopiero PROJECT V-1 ów dźwięk po prostu reprodukuje nie ingerując w jego kontent, lecz wyższy model robi to po prostu lepiej, w sposób bardziej naturalny i bardziej wyrafinowany. W dodatku jest to swoboda i naturalność wręcz wykluczająca wydawać by się mogło pożądany efekt WOW! Zamiast tego po wpięciu V1-ki wszystko staje się jakieś takie bardziej naturalne, organiczne i łatwiej przyswajalne. Co ciekawe patrząc li tylko na ingrediencje z jakich oba ww. przewody „ulepiono” można by sadzić, że to właśnie NanoFlux, z racji obecności w jego krwioobiegu drobinek złota, będzie bardziej krągły, ciemniejszy i koherentny, tymczasem bazujący w części na srebrzonej miedzi PROJECT-V1 na jego tle wypada nieco ciemniej i pozornie spokojniej. Z premedytacją napisałem spokojniej, gdyż, w kategoriach bezwzględnych nasz dzisiejszy bohater deklasuje swojego poprzednika pod każdym względem poczynając od mikro i makro dynamiki a na rozdzielczości skończywszy. Aby tego doświadczyć wcale nie trzeba było sięgać po jakieś ekstrema, gdyż nawet na niezwykle eleganckiej interpretacji klasyki czyli albumie „Vivaldi: Concerti per archi II” i jeszcze pachnącym tłocznią „Vivaldi 12 Concertos Op.3 'Estro Armonico’, Bach Keyboards Arrangements” Rinaldo Alessandrini i Concerto Italiano namacalność i realizm „wykonu” (swoją drogą koszmarek językowy będący profanacją czegokolwiek ze sztuką związanego) porażały na miarę osobistego uczestnictwa – zasiadania na widowni podczas ich realizacji. Niby to tylko barokowe plumkanko i niewielki – zaledwie kilkunastoosobowy skład, jednak akurat w tym wypadku – tak zespołu, jak i przewodu, nie o ilość a jakość chodzi. Proszę tylko wygodnie rozsiąść się w ulubionym fotelu włączyć którykolwiek z ww. albumów i dać się ponieść żwawemu nurtowi muzyki. Jeśli osiągniecie Państwo ten wielce pożądany podczas odsłuchów stan uległości powinniście bez trudu zauważyć, iż flagowy Furutech z niezwykłym taktem i wspominanym wyrafinowaniem oddaje złożoność zapisów nutowych zachowując jednocześnie niezwykłą wierność stanowi znanemu z rzeczywistości, czyli reprodukcji live. Weźmy pod lupę klawesyn, który czego by o nim nie mówić, jest dość niewdzięcznym instrumentem, który choć swym gabarytem nawiązuje do swojego starszego rodzeństwa, czyli fortepianu, to niestety pod względem skali i kultury generowanych przez siebie dźwięków śmiało można byłoby przyrównać do … mandoliny. Brzękliwe toto i rachityczne a im częściej się odzywa, tym większą irytację wzbudza. Tymczasem zarówno Włosi, jak i goszczący u nas przewód potrafili z tego niezbyt wdzięcznego instrumentu wyciągać wszystko co najlepsze począwszy od głębi, na masie dźwięku skończywszy. Oczywiście próżno doszukiwać się w nim było ekspresji właściwej towarzyszącym mu smykom, jednak w roli barokowej sekcji rytmicznej sprawdzał się na tyle dobrze, iż jego obecność z przykrej konieczności ewoluowała do roli w pełni uzasadnionych partii spinających poszczególne utwory w logiczną całość. Bogactwo wybrzmień i swoiste flow będące zaprzeczeniem sztywnych konwenansów przypisywanych klasyce sprawiało, że nie sposób było się mówiąc wprost nudzić. Jednak im dłużej z taką, opartą na naturalnym instrumentarium muzyką obcowałem, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, iż naturalność i intensywność przekazu serwowanego przez V1-kę nie wynika z faworyzowania poszczególnych generatorów dźwięków wszelakich, co raczej zapewnianiu im możliwie najbardziej komfortowych warunków pracy, czyli mówiąc wprost dobrostanu. Dobrostanu będącego niczym innym, jak środowiskiem, z którego wyeliminowano wszelkie pasożytnicze artefakty i anomalie zazwyczaj nie tylko degradujące, co również przeinaczające, zaburzające oryginalne dźwięki.
Jednak porównując tytułowego Furutecha z równie ekstremalną konkurencją nie sposób było nie zauważyć, iż na tle np. Synergistic Research Galileo SX AC (recenzja wkrótce) japoński przewód scenę zaczyna budować dopiero za linią kolumn a z dalszymi planami odjeżdża zaskakująco daleko w jej głąb. Dzięki temu słuchacz zyskuje fenomenalny wgląd w nagranie przy jednoczesnej, zgodnej z naturą perspektywie – bez sztucznych wyolbrzymień, przybliżeń i generalnie rzecz ujmując przesady.
Zmieniając i uwspółcześniając nieco repertuar poprzez sięgnięcie po prog-rockowy „Noise Floor” Spock’s Beard jasnym stało się, że im gęściej i bardziej zawile rozgrywa się akcja na scenie, tym swobodniej czuje się w niej Furutech. Wieloplanowość i karkołomność linii melodycznych? Orkiestracje wymieszane z gitarowymi riffami i solidnym uderzeniem perkusji (za którą ponownie zasiadł Nick D’Virgilio)? Nie ma najmniejszego problemu, gdyż wyraźnie słychać, że to nie szczyt możliwości japońskiego przewodu a zaledwie niewinna rozgrzewka. Nawet na prog-metalowym i niebezpiecznie zbliżającym się do thrashowej galopady (podwójna stopa brzmi tutaj niczym szybkostrzelny ciężki karabin maszynowy) „Long Night’s Journey into Day” Redemption nie czuć najlżejszych oznak zadyszki. Nie sposób jednak nie zauważyć, iż nie ma tu również żadnej nerwowości i prób sztucznego podkręcania tempa. Wszystko podane jest dokładnie w punkt i zaserwowane tak jak należy – al dente, co oznacza, że zróżnicowanie basu idzie w parze z jego zdolnością zapuszczania się w rejony, gdzie zamiast słyszeć poszczególne częstotliwości jedynie czujemy je całym ciałem, więc o jakimkolwiek osuszeniu i odchudzeniu nie ma nawet mowy. Gitary są wściekle kąśliwe, wwiercają się w mózg niczym wiertło podczas wizyty u dentysty a jednak nie popadają w zbytnią napastliwość. Mają przy tym właściwą sobie masę i wygar, więc to nie jest li tylko metaliczny jazgot, co raczej rozgrzany do białości ciekły metal o spopielającej zbyt blisko podchodzących śmiałków temperaturze i adekwatnej do owej siły rażenia masie a jednocześnie magnetycznej wręcz spoistości i aksamitnej gładkości. Jest to też dowód na to, że nawet krążek z ciężkimi brzmieniami można nagrać i zagrać co najmniej dobrze a ewentualne problemy przy jego reprodukcji mogą wynikać nie z jego upośledzenia, co z samych ograniczeń systemu mającego się z nim zmierzyć. Nie muszę chyba nadmieniać, iż Furutech PROJECT-V1 takowych nie posiada.

Zabierając się do podsumowania tego, co Furutech PROJECT-V1 zaprezentował w moim systemie z niekłamaną niechęcią i trudno ukrywaną rozpaczą doszedłem do wniosku, iż o ile jego obecność była mi bardzo na rękę, to już moment jego wypięcia okazał się równie traumatyczny jak leczenie kanałowe. Ludzkiej natury nie da się niestety oszukać. Człowiek został bowiem tak stworzony, że do dobrego przyzwyczaja się bardzo szybko a gdy musi obniżyć loty odbiera to jako nader bolesny afront. Tak też było i tym razem, co jest o tyle znamienne, że relegując PROJECT-V1 ze swojej autorskiej układanki wracałem do bądź co bądź fenomenalnego NanoFluxa-NCF. Problem w tym, że V1-ka okazała się grać w zupełnie innej lidze. Lidze, do której wstęp mają jedynie nieliczni. Szczęście w nieszczęściu, że dzięki RCM-owi miałem zaszczyt dwukrotnie do niej wejściówkę dostać a tym samym zdobyć kolejne, jakże cenne doświadczenia i po raz kolejny podnieść poprzeczkę własnego – mojego prywatnego absolutu, z perspektywy którego oceniać będę kolejne przewody trafiające w moje ręce.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Nie wiem, jak widzicie to Wy, ale w moim odczuciu tytułowa japońska marka Furutech ewidentnie wymyka się sztampowemu postrzeganiu producentów audio na rynku. Chodzi oczywiście o fakt dwutorowości swojej działalności, czyli przy utrzymywaniu własnej oferty gotowych produktów, nader bogatą ofertę półproduktów, czyli zarówno sprzedaż przewodników ze szpuli, jak i wszelkiej maści dedykowanej im konfekcji. Szaleństwo? Podcinanie zajmowanej przez siebie gałęzi? Bynajmniej, bowiem to trwa od lat, a mimo to Furutech jest marką, którą rozpoznaje nawet moja stroniąca od naszego hobby żona. A dzieje się tak dlatego, że inżynierowie tej manufaktury nie zasypiają gruszek w popiele i konsekwentnie wdrażają nowe patenty, czego ostatnio powołanym do życia przykładem jest technologia NCF. I gdy wydawałoby się, że po tym milowym kroku na dłuższy czas dział projektowy mógłby zrobić sobie wolne, nagle okazuje się, iż mieszkańcy kraju kwitnącej wiśni pokazali światu swój najnowszy, co bardzo istotne, najbardziej skomplikowany technicznie w dotychczasowej historii marki produkt. Mowa o już z wyglądu niepozostawiającym złudzeń – chodzi o gabaryty – bohaterze dzisiejszego spotkania, czyli przewodzie zasilającym Furutech Project-V1, o pojawienie się którego w naszej redakcji zadbał katowicki RCM.

Rozpoczynając skrócony opis budowy rzeczonego kabla powiem tak. Jeśli Japończycy w swojej odezwie do potencjalnego klienta mówią o dużym skomplikowaniu konstrukcji, to w przypadku Furutecha tak w stu procentach jest. Niby mamy do czynienia z symbolicznymi trzema żyłami, jednak zapewniam, iż jest to dopiero wierzchołek góry lodowej zaawansowania technicznego naszego bohatera. W telegraficznym skrócie wygląda to tak. W roli nośnika sygnału zastosowano posrebrzaną miedź Alpha OCC i Alpha DUCC. Na to nałożona została dwuwarstwowa izolacja na bazie fluoro-polimeru i polietylenu. Kolejnym zabiegiem jest otulenie tego przewodnikowego „trój-paka” włóknami poliestrowymi i ustalającą ich średnicę owijką papierową. Następny krok to wytłumiona proszkiem węglowym, wzbogacona technologią na bazie nano-ceramiki otulina z PVC. Wokół tak skomplikowanego sandwicha przy pomocy wspominanej, drugi raz zastosowanej papierowej owijki usadowiono ściśle ułożone rury jako miękka, antywibracyjna stabilizacja całej budowli. Zaś na koniec po raz kolejny powtórzono zabieg otulenia całości zespołem tłumiącym z proszkiem węglowym i wzbogaconą technologią nano-ceramiki rurką z PVC. Oczywiście pełni świetnych pomysłów ojcowie tego modelu nie byliby sobą, gdyby w walce o najlepsze warunki do przepływu sygnału w zaraz po pierwszej warstwie tłumika na bazie proszku węglowego i nano-ceramicznej otuliny PVC nie zastosowali podwójnego ekranowania – jedno z folii, a drugie plecionki miedzianej, zaraz za nimi warstwy elastycznego oplotu nylonowego, a jako przyjemne dla oka zewnętrzne wykończenie całości czarnej opalizującej plecionki. Przyznacie, że naprawdę mówimy o konstrukcyjnym szaleństwie. Po co? Naturalnie w służbie jak najlepszej jakości przesyłu w tym przypadku życiodajnej energii elektrycznej. Jeśli chodzi o wykorzystane do zaterminowania kabla wtyki, mamy do czynienia z najnowszym modelem dedykowanym tytułowemu przewodowi. Sam kabel realizując opracowane w zaciszu działu projektowego założenia ma dwie średnice – środkowa jest o połowę większa od końcowych przebiegów, dlatego w celach estetycznego połączenia dwóch rozmiarów w niedalekiej odległości od wtyczek producent zastosował spójne wizualnie i technologicznie jak wtyczki zgrabne baryłki. Wieńcząc ten naprawdę symboliczny opis bardzo skomplikowanej budowy V-1-ki istotną informacją jest standardowa długość produkowanych pod flagą Furutecha przewodów sieciowych na poziomie 1.8 m.

Gdy po kilku świetnie wypadających podejściach odsłuchowych zastanawiałem się, jak podejść do tematu przybliżenia Wam najważniejszych cech naszego bohatera, tak prawdę mówiąc do momentu otrzymania informacji na temat jego budowy z działu handlowego nie wiedziałem, jak to zgrabnie ugryźć. Ewidentnie pokazał się z zaskakująco ciekawej, bo w dobrym tego słowa znaczeniu nieoczekiwanej, a rzekłbym nawet fenomenalnej strony, a mimo to w obawie przed spaleniem testu na przysłowiowej panewce kombinowałem, jak usłyszane niuanse ubrać w słowa. Czy od startu pojechać samymi superlatywami? A może stopniowo budować napięcie? Na szczęście tak jak w procesie przybliżania skomplikowania budowy kabla, również w kwestii opisu brzmienia z pomocą przyszła mi odezwa producenta do klienta. Oczywiście z tego typu informacjami zazwyczaj zapoznaję się podczas każdego podejścia testowego, jednak w wielu przypadkach są to li tylko większe lub mniejsze pobożne życzenia. Na szczęście mnogość przypadków nie oznacza standardu, dlatego byłem rad, że i tym aspektem będąca zarzewiem tego spotkania marka kolejny raz pokazała, jak dbać o przez lata wypracowany wizerunek. O czym zatem pisali Japończycy?
O wysokiej rozdzielczości spektaklu muzycznego, ze szczególnym zwróceniem uwagi nie na górne rejestry, tylko na zakresy średnio i niskotonowy. Poprawiającym projekcję i namacalność wirtualnej sceny dźwiękowej niskim poziomie generowanych szumów. Zwartym i kontrolowanym basie. Energii odtwarzanej muzyki. I dzięki wspomnianym zabiegom znakomitej dynamice prezentacji. A jak odebrałem to ja?
Pewnie się zdziwicie, ale w pierwszej chwili pozorna „ekspresja” dźwięku jakby się cofnęła. Przekaz przestał na siłę szukać poklasku. Jednak po zrozumieniu tematu okazało się, iż była to ewidentna realizacja opisanych przed momentem firmowych założeń. To był ewidentny przypadek, gdy z pozoru szkodliwe „mniej” w końcowym rozrachunku oznaczało oczekiwane „więcej”. Słowem kluczem w rozwikłaniu tej sytuacji jest rozdzielczość. Nie typowe podnoszenie tonacji lub lekkie odchudzenie wyższej średnicy, tylko minimalizacja szumu tła pozwalająca zaznaczyć swój byt zawartym w materiale muzycznym nawet najcichszym informacjom. A to dopiero początek skutków poprawy rozdzielczości, bowiem dzięki wynikającej z tego działania, wzroście transparentności niskich tonów, te zaczęły schodzić znacznie niżej, środek stał się oczekiwanie czytelniejszy, a góra w pierwszym kontakcie jakby mniej intensywna, tak naprawdę dopiero teraz wybuchła feerią mikro-detali. Mało tego. Dotychczasow, ewidentnie udowodnione przez opiniowany model sieciówki Furutecha, uśrednienie prezentacji dzięki konstrukcyjnym zabiegom oczyszczania dostarczanego do elektroniki prądu, zostały zamienione w czystą energię. Bas i środek stały się bardziej zwarte, jednak w żadnym wypadku nie odchudzone, anorektyczne, czy kanciaste, tylko pulsujące przyjemnie, acz wyraźnie zaznaczona w domenie krawędzi krągłością, wybrzmiewające z większą energią i do tego zjawiskowo dźwięczne. Do czasu tego testu wydawało mi się, że w tej materii osiągnąłem mityczny Olimp, jednak V1-ka pokazała mi palcem, jak bardzo się myliłem. A trzeba zaznaczyć, że zastosowałem jedną sztukę i to tylko w transporcie płyt CD. To co wydarzyłoby się po aplikacji tego otulonego różnego rodzaju izolacjami i ekranami drutu w bardzo czułym u mnie przetworniku D/A lub zastosowaniu kilku takich konstrukcji na raz? Szczerze? Po pierwsze – na szczęście miałem tylko jeden egzemplarz. Zaś po drugie – wpięcia go w innym miejscu nawet jednego zwyczajnie się bałem. A ów strach powodowało kiedyś znakomite, a w czasie testu zjawiskowe radzenie sobie systemu z najbardziej wymagającym materiałem muzycznym. Materiałem, który w brew pozorom nie był rockowym szaleństwem, bezpardonową elektroniką, czy nawet wielkimi składami symfonicznymi, tylko mocno eksponującym pracę kontrabasu jazzem spod znaku Paula Bley’a i jemu podobnych oraz wirtuozerię dzięki wielobarwności przy nawet symbolicznym pociągnięciu strun smykiem, fenomenalnie brzmiącej violi da gamby z bogatego repertuaru Jordi Savalla. Powód? Bez najmniejszego problemu aby sprawdzić rozdzielczość prezentacji, wystarczy znaleźć z pozoru monotonnie brzmiący, jednak w odpowiednich – czytaj mistrzowskich – rękach bardzo trudny do oddania jego fenomenu pojedynczy instrument. Owszem, wielkie symfoniczne składy również są bardzo dobrym przykładem, jednak jeśli coś tak prostego jak wspomniane przed momentem dwa rodzaje „nadmuchanych skrzypiec” jest Twoim konikiem, bez problemu przekonasz się, na czym polega znakomitość testowanego w danym momencie akcesorium audio. Dla mnie osobiście to był nokaut. I to brutalny, bo nie po jakimś siłowym poszukiwaniu pozytywów, tylko dosłownie po kilkuminutowym słuchaniu. Nie sądziłem, że poprawa rozdzielczości aż tak mocno może wpłynąć na projekcję energii środka i dołu pasma przy jednoczesnym ogólnym wybuchu informacji z górą włącznie – przypominam o jej pozornym uspokojeniu. Kontrabas i viola nie tylko zaczęły pokazywać wręcz mili-sekundowy stan każdej ze strun, ale przy okazji otrzymały zastrzyk wydłużającej wybrzmienie każdej nuty witalności. Do tego ewidentnej poprawie uległ bardziej skondensowany, bo bez sztucznie wyostrzonej kreski, ale aż kapiący od energii atak. Ciężko jest mi oddać stan ducha w jaki wprowadził mnie rzeczony kabel sieciowy, jednak gdybym mimo wszystko miał go określić, była to dawno zapomniana, bo po przekroczeniu jakościowego szaleństwa mojego zestawu, zazwyczaj będąca codziennością, ewidentna ekscytacja. Ekscytacja nie tylko z uwagi na opisaną przed momentem zaskakująco narkotyzującą mój ośrodek zarządzania ciałem rozdzielczość, tylko jej wkład w próbę pokazania bardzo namacalnego, świetnie rozbudowanego w każdym wektorze – szerokość, głębokość, wysokość, wizualizowanego jeszcze lepiej niż mam na co dzień w estetyce 3D świata muzyki. To było na tyle znamienne w skutkach, że kilkukrotnie złapałem się na mimowolnym wgłębianiu się w dosłownie każdy najdrobniejszy ruch smyczka po strunie i wywołany dzięki temu w eterze efekt soniczny kosztem patrzenia na całość utworu. Jednak bez obaw, nic w tym momencie nie straciłem, gdyż znam te płyty od podszewki i wspomniany stan percepcji był jedynie skutkiem tak drobiazgowego, przez to mimowolnie zapraszającego do poszukiwań początku i końca wibracji struny, jednak bez poczucia zachłyśnięcia technikaliami pracy wiolonczelisty i kontrabasisty, pokazania znanego od lat materiału muzycznego. W ogólnym rozumieniu słuchałem tego samego materiału. Atak, energia, szybkość zmian rytmu oraz rzadko spotykana nieskończoność i błysk wybrzmień. Jednak w konfiguracji z japońską myślą techniczną w dotychczas nieosiągalnym dla mojej zbieraniny wyrafinowaniu i sposobie dozowania informacji. Cuda? Nic z tych rzeczy. Po prostu efekt pracy znakomitego działu projektowego stajni Furutecha.

Jak sklasyfikowałbym i komu poleciłbym naszego bohatera? Pewnie się zdziwicie, ale na obydwa pytania mam bardzo banalne odpowiedzi. Pierwsza odpowiedzią jest teza, że to co prezentuje nasz bohater, spokojnie można określić jako rzadko spotykane zjawisko w każdym aspekcie. I nie chodzi o wzorową ilość oraz jakość basu, środka i góry, tylko o świetne zbilansowanie esencji, energii i informacyjności tych częstotliwości w służbie malowania namacalnego świata muzyki. Naturalnie na tyle realnego, na ile pozwala obecna technika odtwarzania zapisanej na płytach muzyki. Natomiast jeśli chodzi o drugą odpowiedź, ta bez najmniejszych problemów jest zachętą do prób na własnym organizmie dla praktycznie każdego miłośnika muzyki bez względu na estetykę grania jego zestawu audio. Powodem tego jest artykułowana przez cały czas znakomita rozdzielczość opisywanego kabla, który mimo gęstej i ciemnej projekcji mojej układanki potrafił wznieść ją na dotychczas niespotykany poziom jakości. Naciągam fakty? Spróbujcie, a sami się przekonacie. Niestety jak to zwykle bywa, wszytko co fajne, szybko się kończy. Co to oznacza? Nie wiem, co ustalono finalnie, ale nasz bohater w postaci kabla sieciowego Furutech Project V-1 w założeniach miał być limitowany do 40 sztuk. A jeśli tak się stanie, radzę się spieszyć, bo nie zdziwię się, gdy nawet niezobowiązujący odsłuch zadecyduje o pozostawieniu go w systemie na stałe. To zaś przy znikomej ilości nawet tak drogiego produktu na cały świat, może wyczerpać dostępną pulę dosłownie w kilka tygodni. Zatem zainteresowanych uprzedzam, nie cena, tylko będący skutkiem braku decyzji mijający czas jest Waszym największym wrogiem.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: RCM
Producent: Furutech
Cena: 8000€ / 1,8m

Pobierz jako PDF