Opinia 1
Przypominacie sobie moje ostatnie, dodam, że szczere zachwyty na temat włoskich kolumn opartych o przetworniki szerokopasmowe z dosłownie i przenośni symboliczną, bo minimalistyczną zwrotnicą jedynie dla sekcji wysokotonowej? Tak tak, mówimy o marce Grandinote. To w aspektach rozmachu i swobody prezentacji było pewnego rodzaju zjawisko, co tylko zaostrzyło apetyt przed sesją testową z kolejnym produktem tej stajni. Jakim? Wspominałem już o tym podczas oceny zespołów głośnikowych, oczywiście chodzi o wzmacniacz zintegrowany. Z wyglądu niepozorny, jednak zapewniam wielki duchem. Który model konkretnie? O tym prawi oczywiście tytuł naszego spotkania, czyli dostarczony przez wrocławskiego dystrybutora Audio Atelier Grandinote Supremo.
Jak wspominałem, to stosunkowo niewielki gabarytowo konstrukcja. Jednak niech nie zmyli Was ten fakt, bowiem jak na taką kompaktowość jest bardzo ciężka. To oczywiście pokłosie szczelne wypełnienie obudowy o sporej głębokości przy dość niedużej szerokości. Pomysł na design naszego bohatera, to matowa czerń frontu i nachodzących płynnym łukiem na połać górną bocznych ścianek oraz biegnąca od awersu po rewers wentylująca nagrzewające się trzewia, chromowana kratownica. Przyznam, że pomysł dość prosty, ale w kontakcie bezpośrednim wyglądający dość ciekawie. Jeśli chodzi o wyposażenie panelu frontowego, ten w obrębie zorientowanej poprzecznie wariacji na temat prostokąta oferuje użytkownikowi czytelny, krwisto-czerwony wyświetlacz oraz pogrupowane z każdej jego strony po trzy przyciski funkcyjne – lewa strona wejścia, prawa obsługa poziomu głośności oraz tuż pod nim okrągły włącznik. Temat tylnego, podobnie chromowanego jak górna kratka panelu zaś, z uwagi na konstrukcję w pełni symetryczną opiewa na cztery odwrócone w stosunku do siebie serie wejść liniowych XLR, pojedyncze terminale kolumnowe i wymuszone purystycznym podejściem do prowadzenia sygnału dwa gniazda zasilania. Mówiłem, że z pozoru to maleństwo, ale tylko z pozoru. Całość konstrukcji posadowiono na półokrągłych stopkach i wyposażono w pilota zdalnego sterowania. Wieńcząc opis Supremo garścią technikaliów, wspomnę jedynie, iż to wzmacniacz zintegrowany pracujący w czystej klasie A i przy poborze 270W potrafi oddać solidne 37W na kanał. Zaciekawieni? Jeśli tak, przyszła kolej na skreślenie kilku konkretów.
Pierwszy z nich jest ewidentnym, bardzo ciekawym, bo pozytywnym zaskoczeniem. Chodzi mianowicie o fakt grania przez naszego bohatera dobrze odbieraną twardością dźwięku. Zazwyczaj klasa A oprócz kroczenia drogą esencjonalności ma swoistą przypadłość zbytniego rozmiękczania przekazu. To co prawda z jednej strony jest miłe dla ucha, bo bezpieczne w dosłownie każdym rodzaju muzyki, jednak na dłuższą metę może być zbyt zachowawcze, żeby nie powiedzieć nudne. Tymczasem owa nienachalna, ale jednak niezbędna „twardość” podczas testowego mitingu nadawała poszczególnym dźwiękom istotnej wyrazistości. Jednak szukających drugiego dna malkontentów uspokajam – to drugi istotny konkret – bez jakiegokolwiek przerysowania, a jedynie jako odpowiednie akcentowanie początku i końca pełnej energii i esencji nawet pojedynczej nuty. I taka klasa A do mnie przemawia, gdyż brylując w estetyce gładkości oraz dobrej wagi cały czas pokazuje słuchany materiał z odpowiednim wigorem. A co najciekawsze, takie aspekty wyłapałem w starciu z przecież w teorii niezbyt idealnymi dla nich kolumnami ze stajni Gauder Akustik. Naturalnie nie tak spektakularnie podane, jak z wykorzystywanym przeze mnie do ich napędzenia duńskim piecem, ale jeśli chodzi o estetykę spojrzenia na muzykę, to była podobna szkoła. Dlatego też chyba nikogo nie zaskoczę, gdy powiem, że dzięki przed momentem opisanym cechom wspieranym podaniem wszystkiego w przyjemnie ciemnawym tonie zdecydowana większość muzyki znakomicie się broniła. Jednak pisząc o obronie, miałem na myśli dobrą stronę tego wyrażenia, gdyż nawet najbardziej nieprzyjazna jakościowo twórczość dzięki utrzymaniu fajnie osadzonej w masie i unikającej rozjaśnienia równowagi tonalnej brzmiała co najmniej dobrze, a w wielu wypadkach bardzo dobrze.
Pierwszą z brzegu jako dobra stacja okazała się ścieżka dźwiękowa nowej odsłony filmu „Blade Runner 2049”. I nie chodzi o sprostanie długotrwałemu utrzymaniu energii schodzących w czeluści piekieł wszechobecnych, najniższych pomruków, tylko pokazanie twardości uderzenia wielu z nich. Owszem, gro to miękkie falowanie modulacji, jednak w tym materiale często występują agresywne w ataku przerywniki, bez których nie byłoby zamierzonego przez kompozytora zaskoczenia. I właśnie z uwagi na fajny wynik w tym aspekcie tę płytę wziąłem na tapet jako pierwszą.
Inną, podobnie ciekawą pozycją okazała się być szarża rockmenów spod znaku metalu w nazwie zespołu w odsłonie „72 Seasons”. Ta produkcja. to ogólny thrash-owy łomot, który podobnie do przed momentem opisywanej muzyki elektronicznej znakomicie bronił się akcentowaniem zwarcia poszczególnych dźwięków. Szybkie zmiany tempa, szaleńcza praca bębniarza nie miałyby szans tak dobrze zaistnieć, gdyby nie zebranie się w sobie poszczególnych fraz. Na szczęście nasz bohater oprócz oferowania dobrego ciężaru każdego uderzenia umiał go dość selektywnie podać, dlatego zakupiony ostatnio dwupłytowy winyl został odsłuchany od przysłowiowej deski do deski.
Na koniec konik tej konstrukcji, czyli czerpiący garściami z nasycenia, gładkości i dźwięczności klasy A, grający trak zwaną ciszą jazz Dominica Millera „Absinthe”. Co mam do powiedzenia na temat tej pozycji? Spokojnie, nie będę skupiał się na kwestiach banalnych typu nasycenie, energia instrumentów i lotność perkusjonaliów, tylko fajnym podaniu goszczącego na tej płycie akordeonu. Był bardzo kolorowy i co jakże istotne, dźwięczny, dzięki czemu mimo, że nie obsługiwał go frontmen, najbardziej mnie zaczarował. Być może z powodu dość rzadkich występów tego typu generatorów dźwięku w jazzie, ale tak naprawdę to nieistotne, bowiem ważne jest, że dostał szansę dzięki sposobowi na muzykę według tytułowej włoskiej myśli technicznej.
Jak spuentuję powyższy opis? Cóż, powiem tak. Pochodzący w Italii bohater testu w postaci A-klasowej integry Grandinote Supremo nie jest dla wszystkich. Powód? Po prostu najzwyczajniej w świecie szuka w muzyce bardziej piękna, niż sposobu na brutalne oszołomienie słuchacza. To zaś sprawia, że poszukiwacze szaleństwa ponad wszystko mogą odebrać go jako zbyt zrównoważonego. Jednak moim zdaniem owa równowaga jest jego najwartościowszą cechą, gdyż idąc za przykładami z testu, w elektronice może nie przytłoczy nas nieobliczalnym w skutkach trzęsieniem ziemi – przypominam o skromnej mocy 37W, ale na pewno nie zabije ducha utrzymania natychmiastowości informowania nas o takich artefaktach, w rocku nie zgubi się podczas eksponowania nieobliczalnych wyczynów stopy bębniarza, a w jazzie ciekawie, ale bez wyprowadzania przed szereg, podświetli pracę z pozoru drugoplanowego, być może nawet sesyjnego, ale jakże ważnego do odbioru całości muzyka. To naprawdę nie jest takie łatwe, gdyż często jest coś za coś. Na szczęście w tym przypadku nawet jeśli taki stan miał miejsce, odbierałem to na poziomie będącej pokłosiem budowy i związanymi z nią ograniczeniami symboliki. To oczywiście bez problemu skłania mnie do wygłoszenia opinii, iż czarujący klasą A Włoch, to naprawdę jest fajny piecyk.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
Opinia 2
Człowiek jako istota podobno rozumna, choć patrząc na naszą scenę polityczną i wyniki przedwyborczych sondaży mam co do tego coraz większe wątpliwości, jest tak skonstruowany, że w ramach swych działań poznawczych stosuje mniej bądź bardziej udane porównania względem zakodowanych w jego umyśle punktów odniesienia. Dzięki temu określając charakter / cechy charakterystyczne czegoś nowego odnosi je do już znanego przedmiotu i właśnie z pomocą takich porównań zdolny jest nie tylko dokonywać stosownych zaszeregowań we własnych zwojach mózgowych, lecz przy odrobinie dobrej woli i posiadanych zdolnościach komunikacyjnych dzielić się zdobytą wiedzą z pozostałymi przedstawicielami swojego gatunku. Jest to też całkiem niezła metoda przekonywania jednostek cierpiących na tzw. syndrom inż. Mamonia (lubią tylko to, co znają) do poszerzania własnych horyzontów i jednak poznawania rzeczy i zjawisk dotychczas nieznanych. Skoro bowiem coś nowego jest podobne do czegoś, z czym już kontakt wielokrotnie mieli, to niemalże atawistyczny strach przed owym novum można nie tylko oswoić, lecz wręcz sprowadzić do zupełnie pomijalnego poziomu. Nie da się jednak ukryć, iż taki model poznawczy sprzyja powstawaniu nie zawsze i nie do końca słusznych stereotypów. Jednak jak wiadomo gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, więc i jakieś skutki uboczne brane są pod uwagę. Skupmy się jednak na pozytywach, jak przykładowe zazwyczaj zrozumiałe jeśli nie dla ogółu, to dla określonej, posiadającej wspólne zainteresowania grupy pojęcia / słowa klucze. Ot pierwsze z brzegu, doskonale znane na naszym – audiofilskim podwórku „lampowe” brzmienie. Pomijając bowiem czysto wizualny aspekt umownego lampowca, wzmianka o nomen omen stereotypowych walorach brzmieniowych wyzwala u odbiorców szereg określonych skojarzeń tworząc tym samym płaszczyznę do dyskusji i weryfikacji własnych wyobrażeń ze stanem faktycznym, czyli z rzeczywistością. Tym oto sposobem niepostrzeżenie i zupełnym przypadkiem dotarliśmy do sprawcy całego zamieszania, czyli przesympatycznego Massimiliano Magri, który za punkt honoru postanowił stworzyć urządzenia tranzystorowe nie tylko wykazujące cechy brzmieniowe wyposażonej w rozżarzone bańki konkurencji, lecz i zbudowane na ich podobieństwo. Jak postanowił, tak zrobił a dzięki uprzejmości wrocławskiego Audio Atelier mogliśmy na własne uszy przekonać się z jakim skutkiem, gdyż na testy trafił do nas topowy, wykonany w technologii Magnetosolid, A-klasowy wzmacniacz zintegrowany Grandinote Supremo.
Jak mam cichą nadzieję doskonale widać na załączonych zdjęciach nasz dzisiejszy gość niespecjalnie wykazuje stereotypowe cechy właściwe swej śródziemnomorskiej proweniencji. Próżno szukać tu iście barokowej ornamentyki, orzechowych wstawek, czy ekskluzywnych skórzanych akcentów. Ot minimalistyczny, nieco surowy korpus bazujący na chropawej czerni i połyskliwym srebrze dyskretnych dodatków w postaci ramek na panelu przednim oraz kratki wentylacyjnej na płycie górnej i pleców uwagę zwraca głównie swoimi proporcjami (473 mm głębokości przy 318 szerokości i 196 wysokości) i wagą (40kg), aniżeli wyszukanym wzornictwem. Mniej więcej w centrum płyty frontowej umieszczono czerwony LED-owy wyświetlacz informujący o wybranym wejściu i sile głosu. Nad nim znajdziemy formowy logotyp, pod nim oznaczenie modelu a na obu flankach rozlokowano po trzy przyciski – po lewej zapewniające obsługę wejść i nawigację po menu a po prawej regulację głośności. Za oko łapie również pokaźnych rozmiarów połyskujący szlachetną czernią włącznik główny.
Przeprowadzka na zaplecze przynosi pewne niespodzianki. O ile widok pojedynczych, acz solidnych i na tyle szeroko rozstawionych, że zdolnych przyjąć nawet masywne widły przewodów nie wywołuje zdziwienia, to już do asymetrycznego i w dodatku ustawionego w odwrotnej kolejności dla lewego (1-4) i prawego (4-1) kanału rozmieszczenia czterech par wejść XLR trzeba się po prostu przyzwyczaić. Podobne zdziwienie może budzić widok dwóch gniazd zasilających, gdyż o ile w przypadku smoka w stylu naszego APEX-a wydaje się to czymś zupełnie naturalnym, o tyle w 37W integrze może uchodzić za zwykły przerost formy nad treścią i niepotrzebną komplikację. Tym bardziej, że umieszczenie gniazd zasilających bezpośrednio pod terminalami głośnikowymi niezbyt ułatwia aplikację okablowania. Nie ma jednak co marudzić, gdyż gniazda to całe szczęście klasyczne IEC C14 a nie C20, jak w Gryphonie.
Jeśli zaś chodzi o budowę wewnętrzną, to tak jak zdążyłem nadmienić mamy do czynienia z A-klasową konstrukcją wykonaną w technologii Magnetosolid, czyli de facto autorską wariacją na temat klasycznych lampowych kanonów z transformatorami wyjściowymi, gdzie lampowy stopień wyjściowy zastąpiono parą tranzystorów na kanał. Sam układ jest w pełni symetryczny i pracuje bez sprzężenia zwrotnego. Niezbyt imponującą mocą 37W na kanał niespecjalnie sugerowałbym się przejmować, gdyż po pierwsze te A-klasowe, a po drugie „pseudo-lampowe” Waty śmiało możemy liczyć razy dwa i jeśli już, to pewien niepokój u posiadaczy trudnych do wysterowania kolumn może budzić dość niska wartość współczynnika tłumienia (>230), choć i tu finalny werdykt wydadzą nasze uszy a nie analiza suchych danych technicznych. Można też przestać zaprzątać sobie głowę zupełnie wyimaginowanymi problemami i zdecydować się na firmowe, wysokoskuteczne kolumny, jak daleko nie szukając goszczące jakiś czas temu u nas Mach 8XL i zapomnieć o jakichkolwiek, wynikających z niedopasowania charakterologicznego anomaliach.
A teraz najważniejsze, czyli brzmienie, choć tak po prawdzie, chociażby ze zwykłej przyzwoitości powinienem jeszcze wspomnieć o aspekcie natury poniekąd ergonomicznej. Mowa o nader zauważalnych ilościom ciepła, jakie podczas pracy generuje nasz dzisiejszy bohater, co w trakcie upalnych dni, jakich ostatnimi czasy nie brakowało, okazało się może nie tyle wyzwaniem, co cechą predestynującą Supremo do odsłuchów późnowieczorno-nocnych, aniżeli towarzysza codziennej krzątaniny. Krótko mówiąc Grandinote świetnie sprawdza się w roli tzw. farelki, więc przy temperaturach za oknem zbliżonych do 30 °C wraz z nim warto zaopatrzyć się w klimatyzator, bądź jak piszący niniejsze słowa zarywać kolejne noce. Żarty jednak na bok, bo miało być o graniu a nie grzaniu. A te, granie znaczy się, Supremo oferuje wyborne i co najważniejsze, zgodnie z zapewnieniami producenta, operujące w stricte lampowej estetyce. Mamy zatem brzmienie gęste, dyskretnie dosłodzone, lecz również „lampowo” holograficzne i rozdzielcze. Co ciekawe, owa gęstość zupełnie nie spłaszcza czy też nie ogranicza czytelności prog-rockowej wielowątkowości i melodyjnej złożoności „By Royal Decree” The Flower Kings. Zaskakująco rozbudowane instrumentarium, jak daleko nie szukając zdublowane gitary basowe, czy nader szeroki wachlarz perkusjonaliów miały świetną definicję i timing, dzięki czemu włoska superintegra zgrabnie unikała zaszufladkowania do grupy urządzeń o zbyt pluszowych, „rozmarzonych” najniższych tonach. Co prawda moje dyżurne 300W tranzystorowce tak pod względem definicji, jak i precyzji kreślenia źródeł pozornych oraz prowadzenia basu miały zdecydowanie więcej do powiedzenia, jednak akurat w ich przypadku dramatyczna różnica w oddawanej mocy w porównaniu do naszego gościa robi swoje i nie ma co się temu dziwić. Przesiadka na nieco ostrzejsze klimaty w stylu „The Spell” Cellar Darling ujawnia kolejne „lampowe” konotacje w postaci niezwykle miłej mym uszom intensyfikacji warstwy wokalnej, której absolutną królową jest niejaka Anna Murphy stanowiąca idealny kontrast dla brutalnych riffów i zapuszczających się w iście doomowe, depresyjne klimaty poczynania swoich kompanów. W kategoriach bezwzględnych można mówić o dyskretnym zaokrągleniu skrajów, przez co szorstkość i ostrość co bardziej agresywnych riffów ulega ucywilizowaniu, lecz ocenę ww. zjawiska pozostawiam indywidualnemu osądowi zainteresowanych, gdyż doskonale zdaję sobie sprawę, że część z odbiorców może odebrać to jako niewielkie, jednak zauważalne odstępstwo od bezwzględnej prawdy, gdy dla pozostałych owa tonizacja będzie wielce oczekiwana i pożądana z racji chęci odpoczynku przy reprodukowanych przez Supremo dźwiękach a nie smagania nimi po uszach. Warto jednak mieć świadomość, iż dalsze brnięcie w coraz to cięższy repertuar reprezentowany czy to przez „3rd Degree – The Raising” Gemini Syndrome, czy też niebezpiecznie zbliżający się do progu akceptacji i zrozumienia „Descent” Orbit Culture tylko owe próby ucywilizowania pogłębi, co z niezbyt łatwymi do wysterowania kolumnami, jak daleko nie szukając nawet moje dyżurne Contoury niejako z automatu będzie prowadziło do znacznej utraty motoryki na rzecz niekoniecznie prawidłowo rozumianej, przynajmniej w moim mniemaniu, muzykalności.
Całe szczęście powrót na łono natury i do powszechnie akceptowalnego repertuaru z klasycznych i jazzowych kręgów, jak chociażby daleki od zbytniego skostnienia i irytującej egzaltacji poprzez wprowadzenie sporej dawki gorących rytmów „Mozart y Mambo” Sarah Willis grubą kreską odcina się od ww. anomalii pozwalając w pełni rozwinąć skrzydła naszemu gościowi. Do głosu dochodzi zaskakująca swoboda i świeżość dźwięku przejawiająca się pełną kontrolą i doskonałym wglądem w strukturę całkiem pokaźnego aparatu wykonawczego oraz niezwykła soczystość i homogeniczność przekazu. Dzięki temu zamiast na chłodno analizować poszczególne partie instrumentów niejako z biegu i w pierwszej kolejności zaczynamy dobiegające naszych uszu frazy kontemplować w ujęciu globalnym a dopiero, gdy wygodnie umościmy się w fotelu i/lub przy kolejnej sesji odsłuchowej, z czystej ciekawości zaczynamy śledzić poczynania poszczególnych instrumentalistów. Krótko mówiąc nasz proces poznawczy z Grandinote w systemie biegnie od będącego kluczową kwestią ogółu do stanowiących jego składowe szczegółów a nie jak to czasem bywa na odwrót, gdzie zabiegające o naszą atencję poszczególne niuanse i akcenty budują zdolność objęcia ich zmysłami a następnie wymagają mozolnego składania z nich, niczym z puzzli, w miarę sensownej kompozycji. Tutaj wszystko jest na swoim miejscu tworząc harmonijną i spójną całość, więc zamiast analizować przechodzimy w tryb regenerującej zszargane nerwy syntezy.
W ramach finalnego podsumowania nieco przewrotnie i pół żartem, pół serio mógłbym stwierdzić, że Grandinote Supremo z racji generowanych ilości ciepła jest idealną propozycją dla wszystkich zmarzluchów a dzięki niezwykle eufonicznemu i bogatemu w słodkie akcenty brzmieniu o uzależniającej gładkości uwagę na niego powinni zwrócić słuchacze o bardziej melomańskiej aniżeli audiofilskiej naturze. A tak już zupełnie na serio, to po pierwsze trudno mieć pretensję od A-klasowego nomen omen „pieca”, że się grzeje, więc wystarczy świadomość tegoż faktu a po drugie warto zadać sobie kluczowe w naszym hobby pytanie. Pytanie, czy wolimy słuchać poszczególnych, niejednokrotnie sztucznie wyeksponowanych i wyekstrahowanych z całości dźwięków, czy też opartej na emocjach i przynoszącej ukojenie muzyki. Jeśli to pierwsze, to raczej dalej będą Państwo kontynuowali swe poszukiwania a jeśli bliżej Wam do drugiej frakcji, to kontakt z Grandinote Supremo może okazać się równoznaczny ze złapaniem upragnionego króliczka.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Dystrybucja: Audio Atelier
Producent: Grandinote
Cena: 112 000 PLN
Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 x 37 W/8 Ω
Współczynnik tłumienia: >230
Pasmo przenoszenia: 1,5 Hz – 350 kHz
Wejścia: 4 x XLR
Tryb pracy: klasa A
Budowa: dual-mono
Pobór mocy: 270 W
Wymiary (S x W x G): 318 x 196 x 473 mm
Waga: 40 kg