Opinia 1
Tak jak łacinę uważa się za matkę wszystkich języków europejskich, chociaż przy dialektach ugrofińskich można mieć poważne wątpliwości, a GBU-43/B MOAB za matkę wszystkich bomb, tak z powodzeniem Kimber Kable spokojnie można przypisać tytuł matki jeśli nie wszystkich, to przynajmniej amerykańskich audiofilskich kabli. Przesada? Niekoniecznie, choć wszystko zależy od punktu widzenia i obranej narracji, jednak na potrzeby niniejszej epistoły spokojnie taką tezę można obronić. Skoro bowiem Ray Kimber komercyjnie – pod własną banderą, „plecie swoje warkoczyki” od 1979 r., czyli mniej więcej wystartował w tym samym czasie co rodzący się w garażu w San Franciso Monster Cable, to o czymś to świadczy. Tym bardziej jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż powstanie AudioQuesta i Van den Hula datowane jest na 1980 rok, MIT-a na 1984,Tara Labs pojawił się na rynku w 1986, Cardas Audio w 1987 a Nordost 1991. Oczywiście patrząc na rynek kablarski nieco szerzej warto mieć na uwadze, że np. japońska Oyaide na rynku jest od … 1952 r, co prawda jej zalążkiem był mały sklepik w tokijskiej dzielnicy Akihabara, to przewód OR-800 oferowany jest w kolejnych inkarnacjach od 1975 r. Wróćmy jednak do Stanów a dokładnie Miasta Aniołów (Los Angeles) i naszego bohatera, którego efekty pracy co prawda są pochodną frustracji dostępnymi na rynku rozwiązaniami, jednak nie frustracji zbuntowanego audiofila eksperymentującego z lutownicą na kuchennym stole, bądź przysłowiowym garażu, lecz twardo stąpającego po ziemi inżyniera dźwięku zmagającego się z problematyką interferencji i wszelakiej maści śmieci generowanych przez rozbudowane systemy oświetleniowe i inny sprzęt dyskotekowy zakłócających pracę głośników. Krótko mówiąc chodziło o zapobieżenie zbierania owego śmiecia przez przewody audio, które w takich warunkach działały niczym anteny.
Zauważacie Państwo różnicę w podejściu? Tu nie chodziło o modelowanie, czy wręcz „robienie” dźwięku, czyli powszechne w segmencie „audiofilskim” praktyki, a dążenie do nazwijmy to oględnie „elektrycznej poprawności” zgodnej z ideologią pro-audio, czyli de facto – jak sam Ray Kimber ujął „stuprocentowo neutralnego dźwięku”. Problem w tym, że powiedzieć łatwo a zrobić – osiągnąć zamierzony efekt, już niekoniecznie. Próby z ekranowaniem, czyli wydawać by się mogło oczywistym panaceum, niby częściowo pomogły, jednak dodatkowo dorzuciły swoje trzy grosze w postaci trudnej do przewidzenia interakcji z przewodnikami, co jak się Państwo domyślacie nie usatysfakcjonowało pana Ray’a. Przysłowiowym strzałem w dziesiątkę okazało się za to odejście od równoległości żył i wykonanie splotu o takiej geometrii, by osiągnąć ich prostopadłość. Potem doszły eksperymenty z liczbą owych przewodników, stopami metali, z jakich je pozyskiwano i izolatorami je przyoblekających, choć warto w tym momencie podkreślić, iż sam konstruktor nader sceptycznie podchodzi np. do kwestii demonizowania ultra czystych (7-8N) przewodników, gdyż zgodnie z jego wiedzą niekoniecznie liczy się ilość „niepoprawnych politycznie” dodatków, co ich skład, czyli m.in. eliminacja z miedzi żelaza i ferrytów a ze srebra siarki. Tyle tytułem wstępu i krótkiego 3×3 odnośnie przybliżenia wytwórcy będących przedmiotem niniejszego testu przewodów. W dodatku przewodów nie byle jakich, bo należących do topowej serii Select, czyli zbalansowanych łączówek KS 1126 i głośnikowych KS 6065, których pojawienie się w naszej redakcji zawdzięczamy rodzimemu dystrybutorowi EIC.
Śmiem twierdzić, że Ray Kimber nawet nie próbuje ukrywać swojego profesjonalnego rodowodu. Czemu? Proszę tylko spojrzeć na opakowania tytułowej parki. Zamiast jakiś fikuśnych, drewnianych i bogato zdobionych puzdereczek Amerykanie postawili na nieco mniej „biżuteryjne”, za to bez porównania bardziej praktyczne a przy tym niemalże niezniszczalne, wyściełane szarą gąbką „Pelikany”, czyli pancerne PELI™ Case’y. Przypadek? Nie sądzę. Raczej pragmatyzm, gdyż zamiast gdzieś bezużytecznie, oczywiście po wyłuskaniu drogocennej zawartości, zalegać na dnie szafy z powodzeniem mogą posłużyć do przechowywania wszelakiej maści audio-szpargałów, których wraz z rozwojem audiophilii nervosy dziwnym zbiegiem okoliczności przybywa.
KS 1126 już na dzień dobry łapie za oko charakterystycznym, ozdobionym firmowym ekslibrisem, oznaczeniem serii, modelu i co ważne dla nabywców wersji RCA (KS1026) kierunkowości drewnianym klockiem nanizanym na popielato-szare koszulki ochronne. Drewniane tuleje ze wskazówkami lewego i prawego kanału pojawiają się również w roli końcówek solidnych wtyków XLR. Każda z żył składa się z 4 miedzianych przewodników solid core i 2 srebrnych 25AWG Black Pearl splecionych pod kątem prostym z wplecioną przędzą antyelektrostatyczną, w roli izolatora sięgnięto po V-Fluorocarbon. Przy kalkulacji optymalnej długości do naszego systemu warto mieć z tyłu głowy świadomość obecności łączącego oba przewody drewienka, gdyż spinając ze sobą urządzenia o szeroko rozstawionych gniazdach może się okazać iż zazwyczaj starczające metrowe odcinki tym razem okażą się zbyt krótkie.
Z kolei KS 6065 zbudowano z 24 przewodów, z których 16 jest miedzianych a 8 srebrnych, wykorzystując zarówno wiązki VariStrand, jak i druty solid core ułożone zgodnie z wielowarstwową geometrią Matrix. Na zewnątrz znajdują się miedziane i srebrne przewodniki o różnych grubościach (VariStrand™), natomiast wewnątrz umieszczono drugą warstwę przewodów na której nawinięte są przewodniki solid-core z miedzi Hyper-Pure i z czystego srebra. W roli izolacje posłużono się pozbawionym pigmentu teflonem a zewnętrzną, plecioną koszulkę utrzymano w połyskliwej czerni. Uwagę zwracają masywne mufy spliterów ozdobione oznaczeniami serii, modelu i oczywiście firmowym logotypem. Pomimo dość znacznej średnicy, jak i nie mniej absorbującej wagi 6065 są zaskakująco wiotkie, więc nie ma najmniejszych problemów z ich ułożeniem, choć z racji wagi ww. muf ich aplikacja w nieprzytwierdzonych i niezbyt ciężkich monitorach wydaje się dość karkołomnym przedsięwzięciem. Nie należy również zapominać o cieszącej oko iście biżuteryjnej konfekcji, gdyż producent oferuje nie tylko widoczne na powyższych zdjęciach rozporowe banany WBT 0610 CU, lecz również dwa rozmiary wideł – WBT 0681 CU i WBT 0661 CU.
Skoro kwestie natury teoretycznej i walory wizualne mamy pokrótce ogarnięte najwyższy czas na moment prawdy, czyli wpięcie tytułowych przewodów we własny system i nauszną weryfikację ich wpływu. Zanim jednak przejdę do meritum pozwolę sobie na małą dygresję, gdyż jak to zwykle w przypadku wyrobów „zza wielkiej wody” za każdym razem zachodzę w głowę, oczywiście jeszcze przed rzuceniem małżowiną (oczywiście chodzi o zewnętrzną część ucha a nie o moją piękniejsza połówkę), czy delikwent podąży stereotypową drogą iście hollywoodzkiego spektakularyzmu, czy też obierze nieco bardziej wyważoną narrację. A jak jest w przypadku Kimberów? Od razu na wstępie zaznaczę, że zdecydowanie wbrew owym stereotypom, bowiem w ich brzmieniu nie ma za grosz tak wyczynowości, jak i prężenia muskułów. Jest za to zaskakująca niewymuszoność, spokój a w pierwszej chwili również lekkie przyciemnienie. Jednak owo przyciemnienie jest … pozorne i chwilowe, bowiem im dłużej z amerykańskimi drutami przesiadywałem, tym mocniej utwierdzałem się w przekonaniu, że to nie „szklany sufit”, czyli obcięcie najwyższych składowych, bądź przesunięcie równowago tonalnej w dół, lecz całkowity brak nerwowości, ofensywności i granulacji owego podzakresu. Aby się o tym przekonać polecam sięgnąć po wielce eklektyczny krążek „For Those That Wish To Exist” metalcore’owej formacji Architects. Nie ukrywam, że jego tematyka – przesłanie, nie nastraja zbyt optymistycznie, gdyż dotyczy zbliżającej się globalnej katastrofy klimatycznej, gdzie pytanie nie brzmi czy, lecz kiedy. Jednak sam sposób, forma wyrażenia nurtujących chłopaków pytań i wątpliwości jest wielce smakowita i niejako adekwatna do intrygującej okładki. Chodzi bowiem o dysonans pomiędzy człowiekiem w skafandrze ochronnym a wnętrzem opustoszałego kościoła. I taka właśnie jest zawartość ww. albumu – z jednej strony przejmujące, epickie orkiestracje i futurystyczne partie syntezatorów a z drugiej klasyczne blasty, potężne riffy, czy i iście zwierzęcy, przejmujący ryk z wydobywający się z gardła Sama Cartera stawiany w opozycji do chwil wytchnienia i zadumy podczas których ten sam Sam Carter potrafi zachwycić czystymi i kojącymi zmysły wokalizami zawieszonymi pomiędzy onirycznymi obłokami onirycznych, syntetycznych plam dźwiękowych. Nie da się jednak ukryć, że solą ziemi, tej ziemi, jest bunt i protest, który wyrażają potężne dawki decybeli i samooczyszczenie, swoiste katharsis, poprzez pozbywanie się negatywnych emocji. Mamy zatem kawał ciężkiego łojenia, gdzie jakiekolwiek przycięcie góry skutkowałoby klaustrofobiczną przyduchą i zamknięciem się dźwięku. Tymczasem z Kimberami w torze sugestywnemu podkreśleniu uległ mroczny aspekt prezentacji, jednak ów mrok niósł ze sobą przebogaty bagaż informacji dotyczący tak niuansów i typowo audiofilskich smaczków, jak niezwykle sugestywnie, wysoko zawieszone blachy i elektroniczne ozdobniki, lecz również niezwykle pieczołowicie odwzorowaną wieloplanowość realizacji. To nie była ściana dźwięku o „pocztówkowej” głębi a metaforyczne okno do otchłani, bytów równoległych i świata w którym nasze wszystkie lęki i obawy przybierają zaskakująco namacalną postać. Wokal podany został blisko, z odpowiednią, acz nieprzesadzoną namacalnością a bas cały czas zachowywał idealną równowagę między zróżnicowaniem, timingiem i masą, choć np. moje głośnikowe Vermöuthy mogły pochwalić się nieco bardziej sugestywnym kopnięciem a z kolei niedawno przez nas testowane XLR-y Acrolink 7N-A2070 Leggenda zauważalnie większym blaskiem na górze. To wszystko jednak przysłowiowe dzielenie włosa na czworo i szukanie dziury w całym. Kimbery stawiają bowiem nie efekt wow a koherencję i liniowość.
Owa maniera świetnie sprawdza się w repertuarze, gdzie udział naturalnego, niezelektryfikowanego instrumentarium jest jeśli nie 100% to przynajmniej znaczny, bądź … żaden, jak daleko nie szukając na „Take 6” Take 6. Czyli wszędzie tam, gdzie majstrowanie przy dźwięku widać, znaczy się słychać jak na dłoni. Dostajemy wtenczas nad wyraz sugestywną namiastkę uczestnictwa w nagraniu lub spektaklu/koncercie, jak na wyśmienitej rejestracji „Live ad Alcatraz” Fausto Mesolelli. Wszystko staje się akuratne, posługując się kulinarną analogią „al dente” – od naturalnego pogłosu, aury otaczającej muzyków i wokalistów po niewymuszoną, wynikającą z wirtuozerii, swobodę gry, po mistrzowskie operowanie własnym głosem i realizm tak wydawać by się mogło mało istotnych detali jak pstryknięcia palcami. Jednak te wszystkie niuanse tworzą nader adekwatny, tożsamy ze znanym nam z „realu” obraz. Obraz, który przyjmujemy takim, jaki jest, bo wszystko do wszystkiego pasuje a o to przecież w naszym hobby chodzi.
Czemu powyższy opis potraktowałem zbiorczo nie rozgraniczając indywidualnego wpływu łączówek KS 1126 i głośnikowych KS 6065? Bynajmniej nie przez wrodzone lenistwo, lecz z racji ich pełnej zgodności i powtarzalności. Po wstępnych, solowych testach i porównaniu tak interkonektu, jak i „ogrodowych węży” doszedłem bowiem do wniosku, iż bezsensem byłoby multiplikowanie tych samych obserwacji, tym bardziej, że efektem ich zespołowej pracy wcale nie była intensyfikacja ich charakterystyk. Chociaż może i była, jednak konia z rzędem temu, kto będzie w stanie zdefiniować udział neutralności i naturalności stanowiących kartę przetargowa tytułowych Kimberów w zależności od ilości wpiętych sztuk. Zmiany oczywiście będą i tego negować nie zamierzam, jednak owe zmiany dotyczyć będą zwiększania, bądź zmniejszania pochodnych sygnatur pozostałych komponentów systemu a nie samych amerykańskich przewodów. Jeśli zatem macie Państwo już serdecznie dość kombinowania, bilansowania strat zyskami i leczenia dżumy cholerą, gorąco polecam Wam wypożyczenie Kimber Kable KS 1126 i/lub KS 6065 a następnie sprawdzenie, czy przypadkiem Wasz system nie gra na tyle dobrze, by mu po prostu w tym co robi jedynie nie przeszkadzać.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R); Atlas Eos Modular 4.0 3F3U & Eos 4dd
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Doprawdy nie mam pojęcia, jak do tego doszło, ale mimo znakomitej rozpoznawalności, oraz wielokrotnie słyszanych bardzo pozytywnych opiniach o będącym clou naszego spotkania, pochodzącym ze Stanów Zjednoczonych producencie okablowania systemów audio, nigdy nie miałem okazji spotkać się z jakimkolwiek owocem jego pracy oko w oko w swoim systemie. Całe szczęście w myśl przysłowia „Co się odwlecze, to nie uciecze” zawsze przychodzi moment przełamania złej passy i dzięki stosunkowo niedawno nawiązanej współpracy z dystrybutorem owego okablowania, nadszedł moment na skruszenie pierwszych lodów. Jak można wnioskować po latach braku jakichkolwiek szans na skrzyżowanie się naszych muzycznych ścieżek, bardzo grubych lodów. Co okazało się być przysłowiowym lodołamaczem? W moim mniemaniu bardzo ciekawa linia okablowania sygnałowego i kolumnowego na bazie fuzji miedzi i srebra w roli przewodników sygnału. Czyli? Wyrażając się precyzyjniej, w poniższym tekście zapraszam na kilka akapitów o walorach brzmieniowych kabla sygnałowego w specyfikacji XLR KS 1126 i kolumnowego KS 6065, których występy na naszych łamach zawdzięczamy warszawskiemu dystrybutorowi EIC.
Idąc za informacjami ze wstępniaka, w obydwu przypadkach okablowania mamy do czynienia z firmowym splotem srebrnych i miedzianych przewodników. Obydwie konstrukcje do firmowego splotu wykorzystują druty typu solid core, a jedyne czym się różnią, to stosunek ilości przebiegów miedzianych do srebrnych w każdym z nich. Jeśli chodzi o sygnałówkę XLR, producent wykorzystał w niej cztery żyły z miedzi i dwie ze srebra 25AWG Black Pearl. W ten sposób dobrany metalurgiczny mariaż ubrał w przezroczystą plecionkę. Następnie niezbędny do podłączenia łączówki do elektroniki, podział sygnałów na plus i minus zrealizował przy pomocy drewnianych kostek z nadrukiem marki i modelu. Zaś kwestię terminali współpracujących z elektroniką rozwiązał wykorzystując wtyki na bazie drewna, tworzywa sztucznego i rodowanego metalu.
W przypadku kolumnówki mamy do czynienia podobnym do sygnałowego stosunkiem 1 do 2 ilości żył srebra i miedzi, z tą tylko różnicą, że szlachetnych drutów mamy 8, a miedzianych 16, co naturalną koleją rzeczy zwiększyło finalną średnicę kabla. Kabla ubranego tym razem w plecionkę opartą o czerń, rozwiązującego moment podziału sygnału (+/-) przy użyciu ciekawie wyglądających, również drewnianych, korelujących z kolorem otuliny przewodu, czyli zmyślnie wytoczonych czarnych tulei i zaterminowanego bananami znanego specjalisty w tej dziedzinie marki WBT. Tak prezentujące się konstrukcje – XLR i głośnikowy – spakowano w zabezpieczające ich spokojną logistykę kuferki z tworzywa sztucznego i w celach ochrony przez potencjalnym podrabianiem obdarzono stosownymi certyfikatami.
Co prawda test obydwu konstrukcji w początkowej fazie przebiegał w sposób progresywny, czyli najpierw słuchałem samego XLR-a, a potem dołożyłem przewód kolumnowy, ale z uwagi na bardzo podobny sznyt grania i co istotne, umiejętnego uniknięcia przekroczenia cienkiej linii nadinterpretacji ogólnego sznytu testowanych kabli, opiszę je jako pełen set. Set, który jako cel nadrzędny postawił sobie dbałość o muzykalność karmionego nim zestawu. Co to oznacza? Z pozoru nic szczególnego, jednak w konsekwencji umiejętnego dozowania interpretacji muzyki w stylistyce nasycenia i energii, bardzo istotnego. Co mam na myśli? Otóż zazwyczaj tak postawione zadania przez producenta, w przypadku zbytniego zaangażowania w nasycanie praktycznie każdej cząstki pasma, w finalnym rozrachunku systemu, często wychodzą nam bokiem. Chodzi mi o zbyt mocne dociążenie średnicy, co w połączeniu z dodatkową pracą nad tonowaniem wysokich tonów czasem sprawia, że muzyka nie tylko zwalnia i w pewien sposób gaśnie, ale dodatkowo zaczyna snuć się po podłodze niczym wulkaniczna lawa. Owszem, zdaję sobie sprawę, iż również taka prezentacja znajdzie swoich wielbicieli, jednak umówmy się, rozprawiamy o dość drogich kablach, dlatego pewne granice nie mogą być przekroczone. I w taki sposób zachowywały się kable marki Kimber. Fajnie dopieszczały masą i kolorem centrum pasma przenoszenia bez niepożądanych skutków ubocznych. Naturalnie to odbijało się na przekazie minimalnym pogrubieniem kreski rysującej źródła pozorne i lekkim uspokojeniem wysokich tonów, ale efekt był na tyle delikatny i spójny, że nie odczuwałem utraty powietrza na wirtualnej scenie, tylko odbierałem to jako przyjemne przygaszenie światła. Nie przyduchę i rozlanie się basu, a jedynie przesunięcie poziomu konturu i jasności przekazu o pół oczka niżej niż mam na co dzień. Jednak do pełni zrozumienia tej sytuacji nie mogę nie wspomnieć o mocnym zabarwieniu mojego zestawu już na starcie, co jasno pokazuje, jak umiejętnie amerykańskie druty radziły sobie w pewnego rodzaju ekstremalnych warunkach. Tak, tak, ekstremalnych, bo same dodając dźwiękowi body, musiały zmierzyć się z już obdarzoną tego typu artefaktami testową konfiguracją, z czego notabene wyszły z tarczą.
Świetnie pokazywała to płyta Paula Bleya „In The Evenings Out There” z fenomenalnym Garym Peacockiem na kontrabasie. Nie będę rozprawiał o wykorzystywanych instrumentach o każdym z osobna, tylko na bazie popisów kontrabasisty odniosę się do nieco mniejszego konturu obrazującej jego byt na scenie kreski. Z pozoru była mniej wyrazista, jednak system obrócił to w pozytyw, bowiem na tle delikatności tego działania bardzo pożądanym skutkiem ubocznym było zwiększenie udziału pudła rezonansowego w generowaniu dźwięku, przy konsekwentnym utrzymaniu timingu grania na tym instrumencie. Nadal z wyraźnym zaznaczeniem początku i końca dźwięku, a jedynie z większym jego nasyceniem okresu trwania w eterze. Oczywiście malkontenci zawsze będą szukać w tym działaniu negatywów, jednak zapewniam Was, przy moim gloryfikowaniu tego generatora tworzących dla nas muzykę wibracji powietrza, przesunięcie poziomu jego wyrazistości w stronę plastyki odebrałem jako jedynie inne spojrzenie na ten sam występ, bez utraty zarezerwowanej dla gry Garego agresji.
Kolejną wodą na młyn naszych bohaterów okazał się krążek Patricii Barber „Cafe Blue” Chyba nikogo nie muszę przekonywać, iż pierwszym beneficjentem testowej konfiguracji była artystka. Ale to nie wszystko, gdyż momentami ta płyta jest mocno podciągnięta realizacyjnie od strony wyrazistości wysokich rejestrów, co omawiane okablowanie nieco tonizując, zaznaczam, że nie gasząc, pokazywało ją w znacznie bardziej przyjaznym wydaniu. Wydaniu nie tylko pełniejszym magii głosu piosenkarki, ale również dodatkowo czującego z nią znacznie większe flow zespołu.
Kolejnym pozytywnie odebranym materiałem okazał się być w tym roku obchodzący jubileusz krążek zespołu Metallica „Master Of Puppets”. Ostre rockowe granie czerpało z zastanego okablowania pełnymi garściami. Czy to wokaliza, mocne przebiegi gitarowych popisów, solidna stopa perkusji i ogólne lekko naładowana delikatną plastyką prezentacja zapewniły mi świetny odbiór tego materiału od przysłowiowej dechy do dechy. Było krąglej, jednak nie czułem problemów z ograniczeniami wyrażania zawartego w tej muzyce buntu. Naprawdę miałem z tego świetny fun.
Na koniec ważne pytanie. Czy naprawdę to są kable z puli tak zwanych ideałów? Jak to zwykle bywa, zawsze jest coś za coś. W tym przypadku jedynym może nie poszkodowanym, tylko niedopieszczonym były nurty elektroniczne. Nie żeby nie udawało mi się osiągnąć ściany z premedytacją niszczącego moje uszy dźwięku. Chodzi o to, że przewijające się w tekście aspekty nadawania muzyce posmaku plastyki nie pozwalały komputerom pokazać, kto w doprowadzaniu ludzkiego słuchu do granic wytrzymałości rządzi. Ale zaznaczam, mam na myśli ekstremum tego typu muzyki, gdyż słuchanie jej w celach chwilowego resetu od codziennego plumkania – co bardzo często robię – było w pełni satysfakcjonujące. Co kto lubi.
Mam nadzieję, że w powyższym teście wyraziłem swoje spostrzeżenia w miarę jasno. Kimber Kable KS 1126 & KS 6065 oferują słuchaczowi bardzo muzykalny świat. Jednak jak wynika z powyższego słowotoku, robią to bardzo inteligentnie. Owszem, są tego skutki uboczne, tylko po pierwsze – przypominam stan startowy zestawu testowego – sam w sobie nasycony, a po drugie – w wielu przypadkach wprowadzane zmiany soniczne uruchamiały pokłady jedynie innego odbioru muzyki, aniżeli pokazanie jej w szkodliwym świetle. Czy to okaże się w pełni satysfakcjonujące dla każdego, to już jest inna sprawa. Co ma na myśli? Spokojnie, mam raczej dobre wieści. Otóż patrząc na wszelkie za i przeciw tego sparingu, jedynym osobnikiem, który bezwzględnie powinien zastanowić się przed pożyczeniem tytułowych drutów na testy, to posiadacz systemu z nadwagą. Reszta zainteresowanych ma duże szanse na pełny konsensus z Amerykanami, co w połączeniu z chroniącą nas jankeską tarczą antyrakietową powinno dać nabywcom pełnię satysfakcji nie tylko duchowej, ale również egzystencjalnej.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10 SE-120
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
– wzmacniacz` zintegrowany Trigon Epilog
Kolumny: Gauder Akustik Darc 140
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: EIC
Ceny
Kimber Kable KS 1126: 6 599 PLN ( 2 x 1 m)
Kimber Kable KS 6065: 17 999 PLN (2 x 2,5 m)