Opinia 1
Kiedy się coś komuś udaje raz, mówimy o przypadku, kiedy dwa razy, to już nie ma wątpliwości, że palce w tym maczało szczęście, jednak jeśli owa sztuka ma miejsce po raz trzeci nie pozostaje nic innego jak zacytować klasyka twierdzącego, „że coś się dzieje”. Nie uprzedzając faktów warto mieć jednak na uwadze, że niniejsza epistoła jest de facto naszym trzecim spotkaniem nie tylko z topową linią Reference balijskiej manufaktury Vermöuth Audio, co generalnie z tą marką w ogóle. Ot, z zupełnego nienacka, w połowie stycznia skontaktował się nami będący sobie sterem, żeglarzem, okrętem Hendry Ramli, pokrótce przedstawił swój micro brand i zaproponował odsłuch swoich łączówek, na co oczywiście ochoczo z Jackiem przystaliśmy. Kontakt tak organoleptyczny, na tzw. macanta, jak przede wszystkim nauszny z wersjami Reference RCA i XLR dość szybko uświadomił nam, że mamy do czynienia z nader ciekawym, wręcz klinicznym i iście einsteinowskim przypadkiem. O czym mowa? O twierdzeniu mówiącym, że „Gdy wszyscy wiedzą, że coś jest niemożliwe, przychodzi ktoś, kto o tym nie wie, i on to robi”. Przecież nikomu nie trzeba tłumaczyć, że High-End to nie tylko niejednokrotnie iście kosmiczne technologie, bądź przynajmniej szalenie rozbuchany marketing, lecz z reguły również ceny niemalże z księżyca, bo co jak co, ale jakość musi, podkreślam musi, kosztować. Krótko mówiąc tanio, bądź chociaż nieco taniej aniżeli bardzo drogo się po prostu nie da i tyle. A tu pojawia się imć Hendry Ramli ze swoimi niemalże całymi na biało łączówkami i cytując kolejnego klasyka, „otwiera oczy niedowiarkom” pokazując, że jednak się da. Tak jak jednak zdążyłem już wspomnieć, trafić w dziesiątkę raz można zupełnie przypadkowo, co z resztą potwierdza niekończąca się lista tzw. jednostrzałowców. Dlatego też z w pełni uzasadnioną podejrzliwością podeszliśmy do przewodu zasilającego, który dziwnym zrządzeniem losu po raz kolejny rozbił bank. Kiedy zatem pojawiła się możliwość rzutu tak okiem, jak i uchem na najnowsze dzieło Hendry’ego, czyli dopiero co wprowadzane do portfolio referencyjne przewody głośnikowe, czym prędzej wyraziliśmy gotowość i tym oto sposobem możemy się z Państwem podzielić własnymi, a więc na wskroś subiektywnymi, wrażeniami o Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable.
Głośnikowe Vermöuthy oferowane są w standardowych, kartonowych pudełkach z własnoręcznie podpisanym przez ich twórcę certyfikatem potwierdzającym oryginalność. Aby zapobiec ewentualnym otarciom każdy z przewodów zapakowano w dedykowany miękki (fizelinowy?) woreczek. Oczywistym jest zgodność ze wzornictwem znanym tak z łączówek, jak i przewodu zasilającego. Opalizującą biel peszla przełamuje delikatna, pojedyncza czarna nitka a elementami kontrastującymi są zarówno czarno-srebrna konfekcja (wtyki i splittery), jak i dodatnie – czerwone żyły sygnałowe z owych rozgałęziaczy wychodzące.
Budowa wewnętrzna Reference’a nie stanowi większej tajemnicy. Trudno bowiem oczekiwać, by miała w jakiś znaczący sposób różnić się od swojego, należącego do tej samej linii produktowej rodzeństwa. Wiązki przewodników o zróżnicowanej średnicy z miedzi OCC o łącznym przekroju 8,7 mm² otulono wielowarstwową izolacją składającą się trzech warstw taśmy PTFE rozdzielających cztery kolejne ze spiralnej miedzianej owijki układanej naprzemiennie pod względem kierunku splotu. Dopiero na takie „audiofilskie burrito” wędruje peszel PVC i … nie, nie, to jeszcze nie koniec. Otóż w każdym przewodzie, oprócz dwóch żył sygnałowych znajduje się pięć rurek powietrznych z PVC i dopiero taka wiązka jest umieszczana w zbiorczej koszulce z włókniny, na którą wędruje zewnętrzna opalizująca biała „firmowa” plecionka PVC. Jednak ponieważ oczkiem w głowie Pana Ramli’ego jest konfekcja, również i w tym przypadku zamiast standardowych, powszechnie dostępnych wtyków, znajdziemy wykonane z iście jubilerską precyzją kute na zimno rodowane widły z miedzi tellurycznej umieszczone w carbonowych korpusach. Z podobną dbałością potraktowano ozdobne splittery, z których to wychodzą już pozbawione ponadnormatywnej ochrony żyły, dzięki czemu podłączanie dość wiotkich jak na swoją średnicę, lecz niezaprzeczalnie masywnych przewodów do zacisków głośnikowych nie nastręcza najmniejszych problemów zarówno od strony amplifikacji, jak i kolumn. A skoro jesteśmy przy ergonomii warto zwrócić uwagę na przyjemny detal jakim jest oznaczenie strony (lewa/prawa) na owych splitterach, co wbrew pozorom podczas aplikacji tytułowych przewodów we wzmacniaczu potrafi okazać się nad wyraz pomocne. Mała rzecz a cieszy.
Po krótkiej charakterystyce wyglądu i budowy, najwyższy czas na ocenę walorów brzmieniowych Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable. Mając jednak na uwadze, iż otrzymany od producenta set był fabrycznie nowy, pierwsze dwa tygodnie upłynęły nam na ich niespiesznym, acz gruntownym wygrzewaniu. Trzymane non stop „pod prądem” indonezyjskie głośnikowce odwdzięczyły się zauważalną ewolucją brzmienia od lekko szorstkiego i utwardzonego na skrajach do niezwykle rozdzielczego i zarazem gładkiego. Gładkiego jednak w przypadku Vermöuthów wcale nie oznacza ugładzonego, czy zaokrąglonego, gdyż sybilanty i cyfrowe, dodajmy zamierzone przez autorów, „trzeszczenia” na „Ray of Light” Madonny słychać było bez jakiegokolwiek maskowania. Piorunujące wrażenie robił za to wolumen i rozmach prezentowanej sceny, która nie tylko dalece wkraczała poza rozstaw kolumn, co sięgała hen, hen w głąb podkreślając trójwymiarowość spektaklu. Oczywiście w tym przypadku cały czas poruszamy się w obrębie trójwymiarowości li tylko wyczarowanej na realizatorskiej konsolecie i posklejanej na komputerze, ale jeśli ktoś do tej pory uważał, że z konwencjonalnego stereo nie da się wycisnąć dźwięków spoza tego, co się dzieje przed nami, to … gorąco polecam odsłuch ww. krążka. Istotnym jest również fakt, iż ów oddech i holografia nie powstały na skutek odchudzenia, czy też przeniesienia równowagi tonalnej dźwięku w górę, lecz nadaniu całości oddechu poprzez większą perspektywę i co najważniejsze nie perspektywę z jakiej słuchacz obserwuje rozgrywające się na scenie wydarzenia, a bardziej precyzyjną i stabilną gradację poszczególnych planów. Na dowód powyższego polecę prześledzić dół pasma, który może nie poraża potęgą najniższych rejestrów, czyli mówiąc otwartym tekstem „nie jest zrobiony” – podbity, lecz ilością informacji jakie jest w stanie przekazać plasuje się w światowej czołówce mogąc śmiało stawać w szranki np. z Furutechem DSS-4.1, czy nawet topowym Nanofluxem do którego Vermöuth nawiązuje nie tylko brzmieniem, lecz również klasą i estetyką wykonania.
Nieco mniej syntetyczny, lecz za to zdecydowanie bardziej eklektyczny „Corpse Flower” Mike’a Pattona i Jean-Claude’a Vanniera jedynie potwierdził zebrane podczas testów sieciówki i łączówek obserwacje dotyczące idealnego zachowywania równowagi pomiędzy nasyceniem barwowym a rozdzielczością. Modulacja głosu Pattona płynnie przechodząca od niemalże cohenowskiego ciepła po waitsowski gulgot nie pozostawiała żadnych niedomówień, tak samo jak zmieniające się niczym w kalejdoskopie instrumentarium. Ani razu nie udało mi się przyłapać tytułowych głośnikowców na próbie choćby najmniejszego uśredniania, czy ujednolicania całości.
Przestrzenność Vermouthów świetnie sprawdza się również w indie-rockowych klimatach „A Black Mile to the Surface” Manchester Orchestra, jak i niezwykle trudnego do zaszufladkowania „Love & Hate” Michaela Kiwanuki. Śmiem wręcz twierdzić, że podobnie jest z bohaterem niniejszej recenzji, którego z jednej strony można uznać za prawdziwego kameleona idealnie dopasowującego się do zmieniających się co krążek okoliczności, a z drugiej przykład wzorcowej transparentności nawet w najmniejszym stopniu nienaruszającej konsystencji reprodukowanej muzyki.
Pojawia się jednak dość oczywiste, na tym pułapie prawdomówności pytanie, czy właśnie owa neutralność i transparentność nie sprawiają, iż lwia część mozolnie przez nas kompletowanej płyto i pliko-teki będzie nawet nie tyle godna, co zdatna do odsłuchu. W tym celu sięgnąłem po koncertowy i niestety niezbyt wyrafinowany pod względem realizacyjnym, za to mistrzowski muzycznie, album „Live With The Plovdiv Psychotic Symphony” Sons Of Apollo i … jakoś poszło. Tzn., żeby być zupełnie szczerym od pierwszej do ostatniej nuty słychać, że to może nie realizacyjny bubel, lecz do pełni szczęścia cholernie wiele brakuje i jest to jeden z niewielu przypadków, gdy wolę zarejestrowany materiał wspomagać wizją (niezależnie czy z DVD, czy BD) aniżeli karmić nim jedynie uszy, ale kontakt z nim nic a nic nie boli. Balijskie kable grają bowiem z nami w otwarte karty jasno dając do zrozumienia, iż pomimo swoich niezaprzeczalnych umiejętności kreowania trójwymiarowej sceny z tych zer i jedynek niczego dobrego – z audiofilskiego punktu widzenia, nie wyczarują, jeśli zaś chodzi o muzykę, to tu już proszę bardzo. Nie dość bowiem, że dostajemy pełen wsad ze studyjnej „Psychotic Symphony”, to jeszcze do woli możemy delektować się wirtuozersko zagranymi coverami takich hitów jak „Kashmir”, „Comfortably Numb”, czy „The Show Must Go On”. Ot typowy paradoks pierwszego własnoręcznego wypieku – wygląda jakby został przejechany rzez osiemnastokołową ciężarówkę, za to w smaku … niebo w gębie.
Jak już zdążyliśmy w poprzednich recenzjach nadmienić, Hendry Ramli uczciwie przyznaje, że nie wszystko robi sam, choć on sam jest de facto całą marką Vermöuth Audio. Wie jednak za to doskonale co i komu zlecić, by efekt finalny spełnił jego własne oczekiwania i stał się spełnieniem jasno sprecyzowanych założeń. Nie „rebranduje” obcych pomysłów, lecz skupia się na autorskich detalach, jak odpowiednia, wykonywana już we własnym zakresie konfekcja, kontrola jakości i chyba najważniejsze – prace projektowe. Nie inwestuje za to w bezproduktywne działania i nie musi utrzymywać sztabu marketingowców, speców od wizerunku i potężnego aparatu biurokratycznego. Po co zatem w ogóle o tym wspominam? Po to, by zdali sobie Państwo sprawę z faktu możliwości, przynajmniej na chwilę obecną, nabycia produktu nie tylko skończonego – komercyjnego, w pozytywnym tego słowa znaczeniu, co bezwzględnie genialnego i pełnokrwiście high – endowego, za ułamek ceny, jaką biorąc rynkowe realia powinien kosztować. Jeśli zatem jesteście na etapie poszukiwania okablowania z tzw. górnej półki, jednak zachowaliście jeszcze chociaż odrobinę zdrowego rozsądku i kierujecie się własnym słuchem a nie li tylko „metkami”, sugeruję podjąć minimalne, ale jednak ryzyko, skontaktować się z tytułowym producentem i zamówić stosowny set okablowania. Jak sprawdzają się niższe modele Vermöuth Audio na razie jeszcze nie wiem, jednak topowe modele z serii Reference zasługują na moją pełną i szczerą rekomendację, co też niniejszym czynię.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
Opinia 2
Rozpoczynając nasze dzisiejsze spotkanie pokuszę się o pewną szczerość. O co chodzi? Już wyjaśniam. Otóż gdy po konsultacjach mailowych zapadła decyzja o podjęciu się wyrażenia opinii na temat okablowania audio z bardzo dla nas egzotycznego landu, czyli raczej wakacyjnej, aniżeli biznesowej Indonezji, w duchu pomyślałem, że będzie to temat z kręgu tak zwanych jednostrzałowców. Przyczyna? Bywało bowiem już nie raz, iż zazwyczaj pragnący wejść na nowy dla siebie rynek producent prosił o kontakt, zapowiadał owocną współpracę i po jednym teście milkł na wieki. Tymczasem w przypadku tytułowego brandu, ku naszemu pozytywnemu zaskoczeniu mamy do czynienia z wręcz wzorową konsekwencją próby zaistnienia w świadomości polskich, a przez to również europejskich melomanów, bowiem po bardzo pozytywnie wypadających w naszych oczach i uszach w wartościach bezwzględnych, a fenomenalnie w kontekście cena/jakość interkonektach XLR/RCA i sieciówce, tym razem zmierzymy się z topowym okablowaniem kolumnowym indonezyjskiego micro-brandu Vermöuth Audio Loudspeaker Reference Cable. Zainteresowani? Jeśli tak, zatem wieńcząc akapit rozbiegowy dodam jedynie, iż z racji trwających obecnie wstępnych rozmów z potencjalnym dystrybutorem okablowanie również tym razem dostarczył sam producent.
Jeśli chodzi o budowę rzeczonych kolumnówek, te idąc tropem wcześniej prezentowanych na naszych łamach interkonentów kryją wewnątrz podobny do nich miedziany przewodnik, a główne różnice tkwią w sposobie ułożenia żył względem siebie przy użyciu specjalnych teflonowych rurek, co czyni go znacznie grubszym od sygnałówek i ilością nałożonych na nie w odpowiedniej kolejności powłok ekranujących całość od szkodliwych interferencji. Przybliżając wspomniane druty od strony aparycji, powiem krótko. Obcując z nimi werbalnie z zewnątrz widzimy bardzo atrakcyjnie prezentującą się, bo śnieżnobiałą z krzyżującymi się na niej motywami zdobniczymi w postaci cienkich czarnych pasków, opalizującą plecionkę. Naturalnie tak przebiega główna część kabla. Dlatego aby móc podłączyć go do kolumn, lub wzmacniacza, na długości ostatnich kilkudziesięciu centymetrów żyły plusowa i minusowa są rozdzielone. Jednakże nie prostym trójnikiem (tzw. „portkami”) z termokurczki, tylko nadającymi sznytu ekskluzywności przecież topowemu modelowi okablowania, wykończonymi z zewnątrz włóknem węglowym z nadrukowaną na nim sygnaturą marki i modelu baryłkami. Tak rozczłonkowane sygnały (plus i minus) zwieńczono widłami osadzonymi w mniejszych niż wspominane przed momentem, ale również wykorzystujące włókno węglowe jako zewnętrzna warstwa tulejkach. Wieńcząc dzieło oznajmiania klientowi przez producenta o zakupie towaru o podwyższonej jakości każdy z przebiegów kabli dla jednej kolumny umieszczono w osobny worek i całość wraz z certyfikatami potwierdzającymi oryginalność towaru spakowano w zgrabny karton.
Aplikując indonezyjskie białe węże w tor po cichu liczyłem, że będą co najmniej tak dobre, jak inne dotychczas opiniowane produkty z tej serii. Owszem, przynależność do jednej linii produktowej z założenia powinno skutkować mniej więcej podobną specyfiką obróbki sygnału audio, jednakże już nie raz spotkałem się z sytuacją, gdzie miara oznaczona słowem „mniej” i tak była mocno naciąganym określeniem, a czasem nawet nie mającym żadnego potwierdzenia w rzeczywistości. Na szczęście konstruktor nie pozwolił sobie na nonszalancki wybryk i w ocenianych drutach zawarł wszystko to, co udało mu się uzyskać we wcześniej przybliżanych Wam komponentach. Co takiego? Otóż wpięcie Vermöuth Audio Loudspeaker Reference Cable poskutkowało u mnie dobrym osadzeniem muzyki w masie i barwie, przy jednoczesnym zadbaniu o właściwe oddanie witalności dobiegającej do uszu fonii. Ale nie w sposób pozwalający żyć wysokim tonom w swoim świecie, tylko na tle wielobarwności, gdy trzeba przy fajnej masie posłużyć się nimi do wykreowania ozdobionego dźwięcznością odtwarzanej nuty bytu muzycznego. To jest mocna strona tej serii balijskiego brandu. Unikanie szukania poklasku na skrajach pasma, tylko w estetyce wymaganych w danym momencie emocji umiejętnie podać w przestrzeni międzykolumnowej naszych samotni zapisany na płytach sygnał. Jak to się ma do ogólnego postrzegania neutralności grania? Bardzo ciekawie. Dźwięk jest, soczysty, ale nie zwalisty, masywny, ale w miarę szybki i nie drażniący w uszy, jednak z fajną iskrą. Czyli przekładając z mojego na język ojczysty, słuchana muzyka w zależności od repertuaru raz potrafi stawiać na emocje związane z ciepłem i intymnością, by za moment eksplodować szaleństwem spod znaku muzyki rockowej, a nawet elektroniki. Jednakże zastrzegam, nawet w najbardziej wyczynowych kawałkach opisywany model jest daleki od kreowania szybkości narastania sygnały jako cel nadrzędny. Zatem jeśli szukacie środka do obudzenia swoich źle skonfigurowanych, często zbyt ociężałych systemów, raczej Vermöuth nie jest dobrym wyborem. Ale uspokajam potencjalnych przerażonych melomanów, chodzi mi tylko o skrajne przypadki ociężałości, gdyż nawet już soczyste, ale z odpowiednią swobodą grające układanki bez problemu będą w stanie znaleźć nic porozumienia z naszymi bohaterami. Dowód? Nie trzeba szukać daleko. Wystarczy spojrzeć na mój zestaw codzienny, u którego podstaw leży bycie raczej przyjemnym dla melomana, a niżeli wyczynowym dla niewiedzącego czego chce audiofila, aby przekonać się, iż niesiona z kablami z Indonezji dodatkowa szczypta masy i gęstości nie jest szkodliwym w skutkach zabijaniem witalności, tylko w ramach uprzyjemniania nam życia ewentualnym przewartościowaniem pojęcia nasycenia dotychczas słuchanej przez nas muzyki. Przynajmniej u mnie tak było. Gęściej w środku, delikatnie obszerniej na samym dole, ale w żadnym wypadku nie ociężale. Jakiś dowód? Otóż na koniec zabawy nie będąc pewnym, czy nie uległem szkodliwemu dla Was, czyli potencjalnych odbiorców, zauroczeniu i pisaniu samych niemożliwych do potwierdzenia pozytywów, w pewnym momencie kilkukrotnie przepinaniem konkurencyjnego okablowania. Wynik? Dźwięk posiadanych Tellurium Q https://soundrebels.com/tellurium-q-statement-rca-speaker-jumper-power/ od góry do dołu osadzony był nieco wyżej, ale o dziwo ten niby ciemniejszy i gęstszy testowany kabel ani przez moment nie zachwiał moim bardzo pozytywnym odbiorem całego testu. A przecież różnice w cenie są znaczne. Jet to niejako potwierdzenie wyrażonej we wstępniaku opinii, iż w wartościach bezwzględnych brzmienie serii Reference marki Vermöuth Audio jest bardzo dobre, a w kontekście cena/jakość wyśmienite.
Nie wiem, czy aby w tym z racji opisywania wpływu okablowania na system audio, niezbyt długim tekście nie za dużo słodziłem, ale przeczytawszy całość jeszcze raz przed publikacją, nie zmieniłem ani jednego zdania. To są w pełni weryfikowalne doznania, co nie mogło skończyć się innym niż bardzo pozytywnym wydźwiękiem testu. Czy to są druty dla przysłowiowego Kowalskiego? Otóż, jak wspominałem. Jeśli nie przesadziliście z dociążaniem przez lata konfigurowanego systemu, opiniowany zestaw kabli kolumnowych spod znaku Vermöuth Audio bez problemu dostarczy Wam wielu przyjemnych chwil przy ulubionej muzyce. I nie ma znaczenia, czy słuchacie free, czy mainstreamowego jazzu, bowiem i w szybkim i w spokojnym graniu indonezyjska oferta sprawdzi się z powodzeniem.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777, Gryphon Antileon EVO Stereo, TAD D1000 MK2-S
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Step-up Thrax Trajan
Producent: Vermöuth Audio
Cena: 2 485 $/ 2 x 1,8 m, 300$ każde dodatkowe 2 x 30 cm; zworki banany/widły – 580 $