1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Kuzma Stabi XL DC

Kuzma Stabi XL DC

Link do zapowiedzi: Kuzma Stabi XL DC

Jak zdradza temat, po niedawnym teście najnowszego flagowego angielskiego gramofonu SME Model 60, dzisiaj kolejny raz zmierzymy się z konstrukcją z mainstreamu tego sposobu obcowania z muzyką. Tak tak, mimo brutalnego rozpychania się na rynku, bazującego na zerach i jedynkach zapisu cyfrowego, dzisiaj ponownie przyjrzymy się, jak brzmi muzyka dosłownie i w przenośni mechanicznie wydrapana z rowka wytłoczonego na kawałku plastiku. Z czyją pomocą? Otóż tym razem sięgnęliśmy po propozycję słoweńskiego analogowego guru – Franca Kuzmy, z którego ofertą mieliśmy już do czynienia ponad cztery lata temu i był to żartobliwie określany jako „zemsta hydraulika”, rozpoczynający ofertę gramofon Stabi S New, wyposażony w ramię Stogi S 12 VTA oraz firmową wkładkę CAR 20. Tym razem jednak poszliśmy na całość i dzięki katowickiemu dystrybutorowi RCM w moje progi trafił żartobliwie określany mianem „grzybka atomowego”, flagowiec ww. manufaktury Kuzma Stabi XL DC, uzbrojony w również szczytowe osiągnięcie brandu ramię Safir 9. Jeśli chodzi o zastosowaną wkładkę, w odróżnieniu do poprzedniego starcia z modelem startowym, za to dając szansę na porównanie jeden do jeden brzmienia mojego systemu ze szczytowym drapakiem SME Model 60, zamiast formowej wkładki jako czytnik danych z rowka posłużył rylec japońskiego specjalisty My Sonic Lab Eminent Ex. Przyznacie, że będący głównym punktem spotkania zestaw jest bardzo ciekawy. A nawet jeśli macie inne zdanie, zapewniam, iż taki jest, co w odniesieniu do angielskiej konstrukcji spróbuję w miarę strawnie opisać w kolejnych akapitach.

Jak unaoczniają fotografie, Kuzma XL w odróżnieniu od znakomitej większości konkurencji w kwestii bryły nie jest mniej lub bardziej zmyślnym od strony wizualnej monolitem. To raczej coś na kształt mających przenieść nas w świat analogu a swą wagą spełnić założenia klasycznego mass-loadera puzzli. Dlatego też aby taka wieloelementowa konstrukcja mogła wspiąć się na ogólnie pojmowane szczyty jakości oferowanego dźwięku, musi zaoferować skuteczny sposób walki ze szkodliwymi wibracjami, Franc Kuzma zdecydował się na zastosowanie dużej masy każdego z kluczowych podzespołów. A jak widać, jest ich kilka. Najważniejszy to ważąca 27 kg podstawa. Ta oczywiście dzierży bardzo masywny, bo mogący pochwalić się masą na poziomie 22 kg, wykonany z przekładanego wstawkami z akrylu aluminium talerz. Kolejnym ważnym elementem jest dostawiania w odpowiedniej odległości obok przed momentem przywołanej podstawy, będąca ostoją dla ramienia, 14 kilogramowa, w przypadku wersji dostarczonej do testu wyposażona w płynną regulację VTA z estetycznym miernikiem zdanych wartości wysoka kolumna. Naturalnie w przypadku tak przestrzennego rozwiązania bryły gramofonu nie można było zapomnieć o dostawianym w niezbędnej odległości, ważącym bagatela 7.5 kg silniku prądu zmiennego. Całość konstrukcji wieńczy stawiana w wybranym miejscu na blacie obok gramofonu sterująca nim okrągła centralka oraz sporej wielkości, jednak za sprawą długich kabli połączeniowych dający umieścić się w dowolnym miejscu wokół posiadanego systemu sterujący pracą silnika przy pomocy mikroprocesora zasilacz. Wszystko jak widać ciężkie i masywne, co finalnie sprawia, że waga całości oscyluje wokół 80 kilogramów. Co ciekawe, poza talerzem oraz elektroniką sterującą pracą XL-ki w znakomitej większości zdecydowano się na mosiądz. Wieńcząc akapit o budowie wspomnę jeszcze o ważnym z punktu widzenia aspekcie, a jest nim bazująca na wieloletnich doświadczeniach rezygnacja tego modelu gramofonu z kilku silników prądu stałego na rzecz jednego sterowanego procesorem prądu przemiennego. Chodzi oczywiście o minimalizację szkodliwych wibracji generowanych wieloma tylko w teorii znoszącymi się na wzajem źródłami napędu na bazie miękkich pasków klinowych poprzez zastosowanie jednego silnika sprzęgniętego z talerzem za pomocą sztywnego paska, czyli de facto minimalną rozciągliwością zbliżonego do cech elastycznego plastiku. Zamysł jest prosty, jedno maksymalnie płynnie pracujące źródło i ekstremalnie sztywno przenoszący napęd pasek dają lepsze wyniki stabilności obrotowej talerza, a to wprost przekłada się na większy komfort pracy wkładki gramofonowej. I to nie są pobożne życzenia Franca Kuzmy, tylko wynik wieloletnich doświadczeń i badań tego jakże istotnego dla mechanicznego odczytu danych muzycznych.

Kolejnym istotnym elementem składowym wersji testowej Kuzmy XL DC było flagowe ramię Safir 9. Ramię oczywiście o długości 9 cali, nad powstaniem którego Franc pracował aż pięć lat i jak można się domyślać, w wielu miejscach do jego budowy wykorzystał wspomniany w nazwie szlachetny kamień. A są nimi wykonane z naturalnego budulca miseczki jako punkty podparcia czteropunktowego zawieszenia ramienia na bazie kolców oraz bazująca na syntetycznej wersji szafiru, dzięki zastosowaniu tego materiału nie dość, że oferująca bardzo dużą sztywność, to przy okazji odporna na wszelkie niepożądane wibracje stożkowa belka w kształcie mlecznej rury. Jej montaż, czyli de facto obudowę do sekcji łożyskowania na trzpieniu wykonano wykorzystując stosunkowo ciężki zestaw bloków z aluminium i mosiądzu, a regulację nacisku wkładki na płytę na bazie mosiężnej dwusekcyjnej przeciwwagi. Jeśli chodzi o jego podłączenie do systemu audio, w moje progi zawitała wersja z kablem przymocowanym na stałe z przewodnikiem od japońskiego Kondo. Jednak jako ukłon dla poszukiwaczy dodatkowych możliwości strojenia systemu za pomocą okablowania jest także opcja zakończenia ramienia terminalami RCA. Ciekawostką jest jednak fakt, że różnica cen pomiędzy dwoma wersjami ramienia z i bez kabla jest bardzo niewielka, co sugeruje, że według konstruktora zastosowany przewodnik Kondo daje najbardziej optymalne, oczywiście zgodne z zamierzeniem osiągnięcia konkretnego brzmienia efekty soniczne.
Na koniec tylko informacyjne, iż identycznie do sesji testowej gramofonu SME dając możliwość dokładnego porównania obydwu zestawów jako czytnik informacji z rowka posłużyła ta sama wkładka MC w postaci japońskiej My Sonic Lab Eminent Ex.

Jak wypadł mieniący się złotem „atomowy” Kuzma? Powiem tak. Po wstępnym odsłuchu podczas wizyty u dystrybutora wiedziałem, że to nieco inne granie aniżeli oferował SME. Anglik brzmiał z bardzo intrygującym nastawieniem na mocniejsze eksponowanie skrajów pasma, zaś Słoweniec lepiej brylował w środkowych częstotliwościach. Jednak wówczas z uwagi na całkowicie obcy i mniej zaawansowany system towarzyszący moje obserwacje mogły nosić znamiona małej wiarygodności, w domu po kilku rozgrzewkowych taktach wszystko było jasne. Chodzi oczywiście o fakt pełnego potwierdzenia wspomnianych niuansów. Już pierwsze szarpnięcie struny kontrabasu i uderzenie w blachy perkusji jasno dały do zrozumienia, że środek Kuzmy to inny świat. Jakby nieco cieplejszy, ale przy okazji zjawiskowo soczysty, a dodatkowo dzięki znakomitej rozdzielczości pełen z rozmachem rozwibrowanej energii, po prostu w jakiś sobie tylko znany sposób oferujący nieco więcej życia. A co w tym wszystkim jest najciekawsze, ów efekt soczystości i przyjaznej krągłości delikatnie podkręca także emocje w górnych rejestrach. W przeciwieństwie do angielskiego punktu odniesienia mienią się delikatnym złotem, przez co są bardziej homogeniczne, jednak za sprawą nieprzeciętnej transparentności podania naturalną koleją rzeczy stają się bliższe oczekiwaniom naszych zmysłów. To jest na tyle czarujące i przy okazji w pewien sposób hipnotyzujące, że zapomina się o bożym świecie. Po prostu mimo zakorzenionego w duchu automatycznego nastawienia na zwyczajowe zwracanie uwagi na równouprawnienie wartości materiału muzycznego i jakości jego prezentacji, mimowolnie najważniejsza staje się muzyka i zawarte w niej emocje z pominięciem kwestii jakości podania. Czy to oznacza, że podobnym zabiegiem Franc Kuzma ukrywa fakt kulenia dolnych partii? Otóż nic z tych rzeczy. Są po prostu inne. Dolny zakres podobnie do 60-ki także jest solidny w odniesieniu do ilości i energii. Jednak gdyby rozebrać go na czynniki pierwsze, w pierwszej kolejności z odczuciem większej płynności jakby minimalnie mniejszego zejścia. I żebyśmy się dobrze zrozumieli, nie chodzi o to, że takie postawienie sprawy jest gorsze. Bynajmniej, otóż w wielu wypadkach prawdopodobnie będzie odbierane jako lepsze, bowiem mniej wyczynowe i przez to prawdziwsze. A prawdziwsze również dlatego, że bas bez jakichkolwiek ograniczeń konsekwentnie zapewnia pełną paletę rozgrywających się w tym pasmie informacji, a jedyną różnicą jest jego deczko luźniejsza krawędź oraz odrobinę większe rozciągnięcie w czasie. Oczywiście w doniesieniu do kontrpartnera z wysp brytyjskich, gdyż patrząc na naszego bohatera z perspektywy reszty konkurencji bez dwóch zdań dostajemy znakomity timing narastania sygnału i ogólnego uderzenia nim w słuchacza. Po prostu tak jak powinno być, czyli płynnie i muzykalnie, a nie wyczynowo. Wyczynowość zawsze jest pewnego rodzaju igraniem z ogniem, na co mocodawca marki chcąc spełnić założenie zaoferowania słuchaczowi według niego najlepszego dźwięku w wartościach bezwzględnych z pełną odpowiedzialnością zwyczajnie nie poszedł. Ale zapewniam, to co dostajemy, jest na tyle zaskakująco pozytywne w odbiorze, że mimo przez lata w pełni sprecyzowanych oczekiwań raczej wyrazistej, aniżeli przyjemnej prezentacji, już kilka razy zmieniałem zdanie, który gramofon finalnie wylądowałby u mnie na stałe. Obydwa oferują nieco inne światy, jednak na tyle przekonujące do siebie, że dziwnym trafem zawsze stawiam na ten w danym momencie słuchany. Jak z tego wybrnę, nie mam pojęcia. Jednak bez względu jaką decyzję finalnie podejmę, będzie podparta w pozytywnym znaczeniu tego słowa zachłyśnięciem się daną prezentacją.
Abstrahując jednak od ewentualnych wyborów słuszność opisanego posunięcia F.K. potwierdzę trzema pozycjami płytowymi. Pierwszymi dwoma będą sesje muzyczne Charlesa Lloyda „The Sky Will Still Be There Tomorrow” oraz The Modern Jazz Quartet „The Last Concert”. Pierwszy krążek zawiera w sporej części żywą od strony timingu i co istotne, wydaną współcześnie muzykę studyjną, zaś drugi to zarejestrowany w erze świetności winyli koncert z przepięknie brzmiącym wibrafonem jako myśl przewodnia muzycznej opowieści. Otóż dzięki płynności i dobrze rozumianej esencjonalności prezentacji każdego zakresu częstotliwościowego oba krążki zabrzmiały bardzo czarująco. Jednak owo czarowanie nie było efektem nadmiernego koloryzowania prezentacji kosztem limitacji pakietu informacji i swobody wypełniania przestrzeni pomiędzy kolumnami, tylko zapewnienia źródłom pozornym stosownego poziomu wagi, drobiazgowości w nadaniu im brył w projekcji 3D oraz precyzji pozycjonowania na scenie w realnych wymiarach szerokości, głębokości i może wielu z Was zaskoczę, ale także wysokości. A jeśli tak, chyba nikogo nie zdziwi fakt, że materiał zabrzmiał nie tylko dobrze, ale wręcz obłędnie. Czyli bez problemu odrywał mnie od problemów codziennego życia. Ale najlepsze, a w mojej opinii najważniejsze w tym wszystkim było to, że za każdym razem dosadnie pokazując czasowe i masteringowe realia powoływania danej płyty do życia. Bez tej umiejętności z uwagi na uśrednianie brzmienia całkowicie różnego realizacyjnie materiału podczas obcowania z muzyką na dłuższą metę będzie wiało nudą. A to jest niedopuszczalne.
Kolejna pozycja była już perfidnym sprawdzeniem, co wydarzy się, gdy na talerzu wyląduje rock spod znaku Black Sabbath „13”. Celowo na tapecie wylądował ten materiał, gdyż jest w miarę porządnie zrealizowany. Przecież chciałem przekonać się, jak gramofon radzi sobie z trudnym merytorycznie materiałem, a nie pomyłką masteringowca specjalnie go pogrążyć. Nic nikomu by to nie dało, dlatego stanęło na feralnej dla wielu ludzi 13-ce. Efekt? Dla mnie bez zaskoczenia, czyli znakomity. Panowie zagrali i zaśpiewali z pełnym drivem, wyraźnym akcentowaniem poszczególnych fraz i dzięki na początku przywoływanej pełnej rozwibrowania esencjonalności, z mocnym zaznaczeniem wagi każdego źródła dźwięku. Po wcześniejszym odsłuchu tej płyty na SME 60 bałem się o wynik zderzenia jej ze Stabi XL, ale jak przez cały czas udowadniałem, mniejsza wyczynowość wizualizowania niektórych aspektów prezentacji w tym przypadku nie oznacza gorszej jakości ogólnego odbioru muzyki. Zespól wypadł na tyle przekonująco, że gdy stanę przed ostatecznym wyborem, jeszcze bardziej nie mam faworyta do zagoszczenia u mnie na stałe. A to w zderzeniu z mogącym pochwalić się większą wyrazistością źródłem przy użyciu tej samej ostrej muzy chyba najlepsza rekomendacja dla tytułowej konstrukcji. Przynajmniej dla mnie.

Jak spuentuję powyższy opis jakże owocnej w znakomite doznania sesji testowej? Nie będę owijał w bawełnę, tylko bez ogródek powiem tak. Jeśli nie macie problemu z zaakceptowaniem jednak mocno angażującego wzrok rozczłonkowania podzespołów Kuzmy XL DC na stoliku, dla znakomitej większości z Was będzie to wybór na długie lata użytkowania. Jak opisałem, zagra bardzo muzykalnie i z niezbędnym pazurem dosłownie każdy materiał. A moim zdaniem najważniejsze w tym wszystkim będzie to, że w przekonaniu do siebie nie będzie posiłkował się podkręcaniem niektórych aspektów prezentacji, tylko zawalczy spójnością malowania pełnego życia materiału muzycznego. Materiału mogącego pochwalić się zjawiskowym oddechem, zadziornością i energią, ale bez krzty poczucia wysilenia, co na tym poziomie jakości dla konkurencji nie zawsze, a dla Kuzmy Stabi XL DC jest tak zwaną bułką z masłem.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord,
Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2.
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: RCM
Producent: Kuzma
Ceny
KUZMA STABI XL DC: 151 800 PLN
KUZMA SAFIR 9: 92 000 PLN

KUZMA STABI XL DC
Dane techniczne:
– masa gramofonu: 80 kg
– masa talerza: 22 kg
– masa podstawy: 27 kg
– masa silnika: 7.5 kg
– wymiary: 450 x 400 x 300 mm
– prędkość: 33/45/78 obr/min
-zasilanie: 110-240 V

KUZMA SAFIR 9
Dane techniczne:
– Długość efektywna: 229mm (9”)
– Odległość montażowa : 212mm
– Kat wysięgu: 23°
– Masa efektywna: 60g
– Regulacja VTA: Tak
– Regulacja azymutu: Tak
– Bias Compensation/Adjustment: Tak
– Okablowanie wewnętrzne :srebrne Kondo
– Masa całkowita: 1250 g

Pobierz jako PDF