1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Lindenmann Musicbook Source II CD

Lindenmann Musicbook Source II CD

Link do zapowiedzi: Lindenmann Musicbook Source II

Opinia 1

Zastanawiając się nad wyborem możliwie uniwersalnego źródła cyfrowego zazwyczaj wzrok kierujemy ku takim markom jak Auralic, Aurender, bądź Lumin a ostatnimi czasy również Rose. Czyli generalnie, abstrahując od działalności lokalnych dystrybucji, szukamy za „wielką wodą”. Oczywiście to dość poważne uproszczenie, bo nieco trywializując aktualną sytuację śmiało można byłoby sparafrazować cytatem z filmu „Armagedon”, że niezależnie od naklejki informującej o pochodzeniu danego „wytworu” i tak wszystko robione jest w Chinach. Ot uroki globalizacji i optymalizacji kosztów własnych. Jak się jednak okazuje czasem wcale nie trzeba patrzeć hen, za horyzont a może nie tyle pod nogi, co za miedzę, gdyż również i po sąsiedzku powstają urządzenia śmiało mogące konkurować z ww. graczami. O kim mowa? O dystrybuowanej nad Wisłą przez stołeczny MiP niemieckiej marce Lindenmann a dokładnie o dostarczonym do naszej redakcji na testy multimedialnym, wszystkomającym kombajnie Musicbook Source II CD.

Choć sama nazwa naszego dzisiejszego gościa sporo zdradza, śmiem twierdzić, że jest to jedynie wystający ponad taflę oceanu wierzchołek góry lodowej jego umiejętności. Okazuje się bowiem, iż Musicbook Source II CD oprócz tego, że jest pełnoprawnym odtwarzaczem CD oferuje również funkcję streamera, DAC-a, przedwzmacniacza (w tym gramofonowego), oraz wzmacniacza słuchawkowego. Patrząc en face na uśpiony LMSIICD (Lindenmann Musicbook Source II CD) można zauważyć pewne podobieństwo np. do Rose RS250 https://soundrebels.com/rose-rs250-2/ . A to za sprawą zajmującej lwią połać frontu czernionej szyby. Wystarczy jednak go włączyć aby okazało się, że tak naprawdę ekran jest jedynie w centrum i zamiast 8,8” hi-resa otrzymujemy zdecydowanie skromniejszy bursztynowy OLED. Przy uważniejszej obserwacji na światło wychodzą kolejne niuanse, jak np. szczelina napędu CD. Na froncie znajdziemy również gniazdo słuchawkowe 6,35mm. Jeśli chodzi o wszelakiej maści manipulatory to Lindenmann sprawę załatwił koncertowo – umieszczonym tuż przy lewym narożniku górnej płyty włącznikiem i zlokalizowaną po przeciwległej stronie wielofunkcyjną, obrotową tarczą. Oczywiście wszelkich stosownych nastaw i nawigacji po menu dokonamy z pomocą pilota, bądź dedykowanej, swoją droga świetnej tak pod względem szybkości działania, jak i ergonomii, aplikacji dostępnej zarówno na Androida, jak i iOSa. Rzut oka na ścianę tylną wywołuje szczery uśmiech. Okazuje się bowiem, że producent zadbał dosłownie o wszystko. Patrząc od lewej mamy zatem sekcję wejść analogowych obejmująca phonostage’a (MM) z zaciskiem uziemienia i dwa wejścia liniowe (wszystkie w postaci RCA), dalej sekcję wyjściową z parą RCA i XLR, które można używać równolegle, następnie reprezentujące domenę cyfrową wejścia optyczne i koaksjalne, oraz port USB typu A do obsługi pamięci masowych i np. CD/DVD-ROM, gdyby wbudowana jednostka okazała się niewystarczająca. Nie zabrakło portu Ethernet a skoro jesteśmy przy komunikacji to warto wspomnieć o dwóch trzpieniach anten Wi-Fi/Bluetooth. Wyliczankę zamyka zintegrowane z włącznikiem głównym trójbolcowe gniazdo IEC.
Od strony technicznej warto wspomnieć, iż sekcja przedwzmacniacza gramofonowego to kompletny przeszczep z firmowego Limetree PHONO (dostępny „luzem” za ok. 3kPLN) a w sekcji cyfrowej (gotowy moduł StreamUnlimited Stream810) pracują w trybie różnicowym dwa przetworniki AK4493 (po jednym na kanał)a dzięki obecności resamplera AK4137 urządzenie umożliwia upsampling/konwersję wszystkich sygnałów cyfrowych do postaci DSD256. Nad parametrami uzdatnianych sygnałów czuwa Femto-clock MEMS. Nie mniej pozytywną informacją jest ta, że układ wzmacniacza słuchawkowego pracuje w klasie A i zapewnia obsługę słuchawek o impedancji mieszczącej się w zakresie 16 – 200Ω. Z racji dość muszej wagi (2.6 kg), za którą w znacznym stopniu i tak odpowiada aluminiowy korpus zasilanie oparto na układzie impulsowym.

Skupiając się na walorach sonicznych naszego gościa już po kilku taktach znanego sobie repertuaru jasnym jest, iż operuje on po cieplejszej i bardziej muzykalnej stronie mocy, czym nader udanie nawiązuje do starszych i zintegrowanych konstrukcji Lumina. Akcent postawiony jest na spójności i ciągłości prezentacji z podkreśleniem jej aspektów emocjonalnych i barwowych, kwestie techniczno – realizacyjne traktując może nie jako pomijalne, lecz raczej drugoplanowe. Przy bezpośrednim sparringu z Luminem U2 Mini, jak i sporo droższym Auraliciem Altair G2.1 można było zauważyć nieco mniej sugestywne oddanie akustyki nagrań i pewną tonizację zbyt gwałtownych skoków dynamiki. Przykładowo „May Our Chambers Be Full” Emmy Ruth Rundle & Thou nie tracąc niż z mocy stał się jeszcze bardziej klaustrofobiczny i depresyjny a „Point of No Return” Those Damn Crows „stracił” sporo ze swojej „cyfrowości”. Tzn. owa – wzięta w cudzysłów „utrata” pojawiła się tu nieprzypadkowo i w dodatku w pozytywnym znaczeniu, gdyż zazwyczaj psujące zabawę, obecne na tym albumie zaburzenie równowagi tonalnej poprzez zbyt ekspansywną a zarazem nieco „plastikową” – szeleszcząca górę, zostało z korzyścią dla naszych uszu ucywilizowane, dosaturowane i przekonwertowane do stereotypowo analogowej, koherentnej postaci. Proszę jednak nie kręcić w tym momencie nosem, gdyż właśnie taki a nie inny sposób prezentacji pozwala cieszyć się nagraniami, które na bardziej przejrzystych i bezpardonowych źródłach/preampach może i oszałamiają prawdomównością w ciągu pierwszych minut, by po kilku kolejnych wywołać jeśli nie stany lękowe, co ciężką migrenę. I taki właśnie jest wspomniany „Point of No Return”, którego wysłuchanie od deski do deski wymagało sporego samozaparcia i dbałości o niezbyt absorbujące poziomy głośności a z Lindenmannem w torze bez większych obiekcji mogłem nie tylko pojechać od A do Z, to jeszcze niefrasobliwie połomotać ku uciesze/utrapieniu sąsiadów.
Co ciekawe owa „analogowość” niespecjalnie uwierała, bo czemu niby by miała to robić, na dobrze zrealizowanych nagraniach. „Short Farewell: The Lost Session” projektu Andrzej Przybielski & Oleś Brothers zabrzmiało intymnie acz daleko od taniej cukierkowości. Trudno się temu dziwić, bo z jednej strony warto wziąć pod uwagę bezkompromisowość improwizacji Przybielskiego a z drugiej niezwykłą kompaktowość ww. niespełna półgodzinnego albumu, na którym znalazło się aż … 11 (!) kompozycji, w tym trwająca ponad dwanaście minut „12 Vitamins”. Ot taki jazzowy odpowiednik „Skating to Some F#*ked up S@!t” D.R.I.. To oczywiście niewinny żart, ale już całkiem na serio coś jest na rzeczy, bo wielką sztuką jest zawrzeć jakąś muzyczną treść, jakiś niebanalny przekaz i emocje w zaledwie kilkudziesięciu sekundach. A sztuka ta ekipie rodzimych jazzmanów operujących w estetyce bynajmniej nie najłatwiejszego dla przypadkowego słuchacza free się udała. W dodatku trąbka Przybielskiego nie jest podawana uśrednieniu, nie brzmi cały czas tak samo. LMSIICD nie ujednolica, nie wypłaszcza jej pozwalając grać raz niezwykle ekspresyjnie, by po chwili pokazać jej zdecydowanie łagodniejsze, bardziej liryczne oblicze. Z kolei kontrabas Marcina Olesia „gra” bardziej pudłem aniżeli strunami, choć uczciwie trzeba przyznać, że nie zlewa się w bezkształtną masę zachowując właściwe sobie kontury i gabaryt. Ot prowadzenie kreski definiującej instrument nieco grubiej aniżeli mam na co dzień zmieniło optykę odbioru, co jasno daje do zrozumienia, że zmiany te należy rozpatrywać w kategorii inności a nie wartościowania. Daje to też cenną wskazówkę wszystkim tym, którzy w dążeniu do bezkompromisowej prawdy i hiper-rozdzielczości własnych systemów poszli o krok, bądź nawet dwa za daleko i teraz rozglądają się za elementem zdolnym przywrócić im zgubione gdzieś po drodze muzykalność i przyjemność odbioru możliwie szerokiego spectrum muzycznych dokonań przedstawicieli populacji homo sapiens.

W ramach podsumowania pozwolę sobie na małe porównanie do ostatnio goszczących w naszych skromnych progach dwóch odsłon Altairów (G1.1 i G2.1). Otóż krótko mówiąc z racji zauważalnie innej estetyki brzmienia, trudno uznać Lindenmanna Musicbook Source II CD za bezpośrednią konkurencję dla obecnych w dystrybucyjnym portfolio MIP-a bliźniaczych, no może poza wbudowanym CD, który w Musicbook Source II też jest li tylko opcją (wersja bez napędu jest 1,5 kPLN tańsza) ww. urządzeń Auralica. Nie zachodzi więc obawa wewnątrzofertowej kanibalizacji, co bynajmniej nie jest przypadkiem a jedynie potwierdzeniem przemyślanej polityki stołecznego dystrybutora. Jeśli ktoś szuka rozdzielczości, to raczej skieruje swoja uwagę ku azjatyckiemu producentowi a jeśli muzykalności i przyjemnego wypełnienia, to wybór Lindenmanna Musicbook Source II CD wydaje się całkiem logiczny.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Jak po obecnym trendzie na rynku audio widać, wszelkiej maści źródła odtwarzające muzykę z plików dla znakomitej większości melomanów są przysłowiowym „must have”. A jeśli tak, wręcz naturalną koleją rzeczy jest wysyp oferty tego typu ustrojstw. Lepszych, czy gorszych to nieistotne, bowiem w końcowym rozrachunku dla potencjalnego nabywcy bardzo ważne jest co innego. Co takiego? Otóż bogata oferta z automatu powoduje poprawiającą jakość urządzeń między-producencką walkę. Walkę, w której nieprzemyślane oszczędności danego wytwórcy są przysłowiowym być albo nie być. To zaś sprawia, że coraz rzadziej spotyka się tak zwane buble. Jednak jak wiadomo, każdy kij ma dwa końce i gdy przychodzi moment wyboru konkretnego produktu z tej mającej nas uszczęśliwić nieskończoności, dla zwykłego zjadacza chleba zaczynają się schody. Na szczęście wówczas do gry wchodzimy my, różnego rodzaju periodyki branżowe i na ile pozwala czas oraz chęci dystrybutorów, po ustaleniu z tymi ostatnimi testujemy urządzenia wstępnie zakwalifikowane jako ciekawe. Takim to sposobem dzięki warszawskiemu dystrybutorowi MIP podczas dzisiejszego spotkania przyjrzymy się samowystarczalnemu, bo wyposażonemu w wewnętrzny przetwornik D/A, phonostage oraz regulowane wyjście sygnału, odtwarzaczowi plików oraz płyt CD Lindenmann Musicbook Source II CD.

Analizując serię fotografii gołym okiem widać, iż nasz bohater to niezbyt absorbujący gabarytowo produkt. Jednak niech nikogo nie zmyli aparycja, bowiem jak wynika ze wstępniaka, to wielki duchem wielozadaniowiec. Jego obudowę wykonano z aluminiowego monolitu z przyjemnymi dla oka krągłościami wszelkich krawędzi. Front jest wyposażoną w bursztynowy wyświetlacz, przełamującą srebrną monotonność kolorystyczną aluminium czarną akrylową wstawką ze szczeliną napędu CD. Pakiet manipulatorów – włącznik i wybór funkcji – realizują zorientowane na górnej płaszczyźnie tuż przy awersie z lewej strony okrągły niewielki przycisk, zaś z prawej mogąca pochwalić się znacznie większą średnicą, płaska okrągła gałka. Natomiast wspominaną wielozadaniowość udowadniają umieszczone na tylnym panelu pakiety terminali obsługujących wszelkie dostępne formaty audio od analogu po cyfrę. W ich skład wchodzą: 3 analogowe wejścia RCA, po jednym wyjściu RCA/XLR, także po jednym cyfrowe typu USB, OPTICAL, SPDiF, LAN oraz dwa umożliwiające sterowanie urządzeniem gniazda do przykręcenia stosownych anten. Wyposażenie pleców wieńczy zintegrowane z bezpiecznikiem i głównym włącznikiem gniazdo zasilania.

Czym zapadł mi w pamięć rzeczony maluch? Szczerze powiedziawszy, z uwagi na dobranie końcowego okablowania miał dwie odsłony. To źle? Bynajmniej, gdyż to świadczy o łatwości dostrojenia jego brzmienia do preferowanej estetyki, co przecież jest solą naszej zabawy w audio. Co takiego się wydarzyło? W pierwszym występie muzykę odznaczała co prawda nieźle oddająca szybkość i zebranie się dźwięku i narastanie sygnału, jednak w końcowym rozrachunku w moim odczuciu cechował ją zbytni chłód i lekkość. I nie chodzi o szukanie osobistego idealnego wzorca, tylko ogólne postrzeganie zastanej estetyki. Jednak jak się po chwili okazało, drobna roszada okablowania sieciowego oraz sygnałowego ustawiła dźwięk na solidnej podstawie masy i dzięki temu energii. Przekaz ewaluował w stronę większej intensywności barw i esencjonalności stając się zarazem znacznie bardziej ludzki, a przez to namacalny. Co na tym zyskałem? Wiele, gdyż w przeciwieństwie do lepszego brylowania elektroniki w pierwszej odsłonie sesji testowej, po zmianach kablowych okazało się, że wspomniana utrata drapieżności, dla reszty muzyki od jazzu, przez wokalistykę, po rock zaowocowała odpowiednimi proporcjami przekazu muzycznego.
Dobrym przykładem na potwierdzenie masywniejszego i dzięki temu nieco ciemniejszego grania Lindenmanna był projekt Adama Bałdycha „Sacrum Profanum”. To jest bardzo nastrojowa, naładowana bogatym pakietem emocji sesja muzyczna, która bez odpowiedniego poziomu krągłości nie jest w stanie spełnić swoich zadań. Owszem, według obiegowej opinii skrzypce jak sama nazwa wskazuje, muszą skrzypieć, jednak nawet one w pewnych partiach muszą mieć odpowiednią masę i barwę. Bez tego nie będą w stanie pokazać swoich możliwości w oddaniu zamierzeń artysty jak zaduma lub wściekłość. Na szczęście uzyskany przeze mnie poziom osadzonej w dobrej barwnej równowagi tonalnej pozwolił zrozumieć raz sentymentalność, a innym razem zwyczajną emocjonalność w ukrytych przez Adama Bałdycha utworach. Było krągło i fajnie ciemnawo, ale cały czas czytelnie podane, dlatego przyjemnie w odbiorze.
Co chyba jest zrozumiałe, w identycznym tonie wypadała reszta rodzajów muzyki z rockowymi włącznie, z ostatnio mocno celebrowanym przeze mnie Ozzym Osbournem w materiale „Patient Number 9” na czele. To niestety jest słabo zrealizowany krążek, a mimo to często go słucham. Dlatego byłem rad, gdy po wybraniu go z playlisty nabrał odpowiedniego body. To ku mojej uciesze automatycznie nie tylko zmniejszyło uczucie kompresji głosu Ozzy’ego, ale przy okazji mocniejszym akcentem masy pozwoliło reszcie kapeli znacznie bardziej zaznaczyć swoją obecność. Panowie wreszcie zagrali z odpowiednim drivem i energią, bez czego tego typu muza oprócz tego, że staje się nudna, to nawet dla zatwardziałego wielbiciela na dłuższą metę męcząca. Czyli reasumując sposób projekcji Lindenmanna zwyczajnie nadał jej ludzką twarz. Nadal rockową, ale z dobrymi proporcjami wagi i ważności każdego. ze źródeł pozornych.

Gdy dotarliśmy do finału spotkania z przyjemnością mogę powiedzieć jedno. Z tytułowym Lindenmannem na pewno nie ma szans na nudę. To zawsze będzie co najmniej przyjemne barwowo spotkanie z muzyką. Czy każdemu będzie z nim po drodze, to już kwestia idealnego wpisania się w docelowy zestaw. Jednak na bazie popełnionego testu jestem w stanie stwierdzić, że obóz nadający na innych falach niż niemiecki streamer jest naprawdę marginalny. Na tyle skromny, że opiewający na składanki nazbyt przysadziste lub kolokwialnie mówiąc zwyczajnie zamulone. A, że ich ilość to ułamek naszego świata, sądzę, iż każdy poszukujący nowego źródła plikowego jest potencjalnym beneficjentem niemieckiego pomysłu na muzykę. Tym bardziej, że pisząc z lekkim przekąsem oprócz prania i gotowania w kwestii zagadnień audio robi praktycznie wszytko.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: MiP
Producent: Lindenmann
Cena: 19 490 PLN

Dane techniczne
Wejścia: 2 pary RCA
Impedancja wejściowa: 50 kΩ (RCA); MM: 47 kΩ / 150 pF
Wyjścia: Para RCA, para XLR, słuchawkowe jack 6.35 mm
Impedancja wyjściowa: 100 Ω
Maksymalne napięcie wyjściowe: 3 V (RCA), 6 V (XLR)
Wzmocnienie wyjścia słuchawkowego: przełączalne 0 dB / 12 dB
Rekomendowana impedancja słuchawek: 16 – 200Ω
Współczynnik tłumienia dla wyjścia słuchawkowego: >100
Zakres sterowania głośnością: 0 do 80 dB w krokach o 1 dB
Sterowanie balansem: +/- 6 dB w krokach o 1 dB
Pasmo przenoszenia: 2 – 200 kHz (-3 dB)
Zniekształcenia THD i szum: < 0.001 % @ 3 V na wyjściu
Obsługiwana częstotliwość próbkowania/rozdzielczość: 768 kHz/32 bit (po WLAN do 192 kHz); DSD 512 (po WLAN do DSD 128)
Zakres dynamiki: >125 dB
Stosunek sygnału do szumu: <0.001 % (@ 0 dB FS)
Zegar główny: Ultra low jitter MEMS Femto Clock
DAC: dwa układy AK4493 DAC w trybie różnicowym, po jednym na kanał, układ resamplera AK4137
Napięcie wyjściowe: 3 V @ 0 dBFS RCA, 6 V @ 0 dBFS XLR
Łączność: Ethernet 100 Mbit/s; Wi-Fi Dual-band 802.11a/b/g/n/ac, wsparcie dla WPS; Bluetooth 4.2, A2DP; USB
Wspierane kodeki: WAV, FLAC, AIFF, ALAC, MP3, AAC, Ogg Vorbis, WMA, DSD
Wspierane serwisy streamingowe: TIDAL Connect, Qobuz, Deezer, HighResAudio, Spotify Connect
Pobór mocy: 0.2 W w trybie stand-by, 8 W podczas pracy, 18 W max.
Wymiary (S x W x G): 280 x 220 x 63 mm
Waga: 2.6 kg

Pobierz jako PDF