1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Auralic Altair G2.1

Auralic Altair G2.1

Link do zapowiedzi: Auralic Altair G2.1

Opinia 1

Jak z pewnością doskonale Państwo wiecie większość producentów progres w ramach własnego portfolio zainteresowanym takowym udoskonalaniem posiadanych systemów oferuje bądź to na najprostszej dla nich drodze, czyli stopniowania zaawansowania technologicznego i brzmieniowego kolejnych modeli, bądź nieco bardziej dla nich kłopotliwej, za to zdecydowanie bardziej przyjaznej klienteli – poprzez dokładanie/wymianę kolejnych modułów wewnątrz trzewi konkretnych urządzeń. Ponadto o ile ta mniej popularna solucja daje dodatkowe możliwości upgrade’ów bez zbytniego afiszowania się nimi, o tyle ta pierwsza w większości przypadków wystawia delikwenta na krzyżowy ogień pytań ze strony wiadomej instancji nadrzędnej. Tymczasem okazuje się, że można przysłowiowo zjeść ciastko i dalej je mieć, a to wszystko za sprawą szeroko rozumianej … unifikacji. Krótko mówiąc da się wykonać stosowny przeskok na wyższą półkę i jednocześnie ową zmianą nie epatować. Nie wierzycie? No to spojrzyjcie proszę np. na katalog Auralica, gdzie różnice pomiędzy wersjami G1, G1.1 czy G2.1 dotyczą tak naprawdę niuansów natury kosmetycznej i na dobrą sprawę mogą być całkowicie pomijalne dla postronnego, niezainteresowanego tematem obserwatora. A brzmieniowo? A brzmieniowo to się okaże, gdyż po wielce udanym kombajnie Auralic Altair G1.1 dzięki uprzejmości dystrybutora marki – stołecznego MiP-a trafił do nas starszy brat ww., czyli Altair w odsłonie G2.1.

Przy opisie aparycji naszego dzisiejszego bohatera najrozsądniej byłoby zrobić klasyczne kopiuj/wklej z tego co napisałem przy okazji testów jego młodszego rodzeństwa G1.1. Powód jest nader oczywisty i widoczny gołym okiem, na którego pierwszy rzut oba urządzenia wyglądają, z wyjątkiem umaszczenia gałki i masywnej płyty spodniej, po prostu bliźniaczo. Jednak właśnie te dwa, ww. detale mówiąc kolokwialnie robią robotę i jednolicie satynowo – czarny G2.1 prezentuje się po prostu dostojniej i bardziej elegancko. W centrum masywnego i aluminiowego, jak z resztą cały korpus, w dedykowanym podfrezowaniu frontu umieszczono 4” wyświetlacz True Color IPS o rozdzielczości ponad 300 ppi po którego lewicy przycupnęło złocone gniazdo słuchawkowe 6,3mm a po prawicy wielofunkcyjne (sprzęgnięte z encoderem sterującym nie tylko głośnością, lecz pozwalającym na nawigację po menu) pokrętło. O masywnym cokole już wspominałem, więc tylko nadmienię, iż na płycie górnej nie zabrakło stosownego grawerunku z firmowym logotypem. Za to ściana tylna wyraźnie daje do zrozumienia, że wkroczyliśmy na wyższy poziom zaawansowania. Oba górne narożniki przypadły w udziale nagwintowanym trzpieniom do montażu anten Wi-Fi. Lewą flankę zajmuje zintegrowane z włącznikiem i komorą bezpiecznika (której zawartość warto wymienić na coś o odpowiednio audiofilskiej proweniencji) gniazdo zasilające IEC. Natomiast w dedykowanym interfejsom sygnałowym wykuszu panuje ścisk niczym w przedświątecznym PKS-ie. Domenę cyfrową reprezentują port Ethernet, dwa USB (B dla zewnętrznego transportu i A dla pamięci masowych), Toslink, koaksjalne i AES/EBU. Z kolei analogową wejście phono (MM) RCA z dedykowanym zaciskiem uziemienia oraz kolejna para RCA dla innych źródeł analogowych. Wyjścia są zarówno w standardzie RCA, jak i XLR. I tu mała dygresja, gdyż XLR-y nie są tu li tylko dla picu a okazują się nader wskazaną opcją, gdyż tor audio jest w Auralicu symetryczny już od kości przetwornika.
Jeszcze ciekawiej prezentują się umieszczone wewnątrz Unity Chassis II (wewnątrz wykonanej z grubych aluminiowych profili obudowy zewnętrznej umieszczono drugi, tym razem miedziany korpus) trzewia, gdyż w porównaniu do G1.1 zauważalnej metamorfozie uległy obszary odpowiedzialne za regulację głośności i stopnia wyjściowego. Tym razem kontrola serwowanych dawek decybeli odbywa się w domenie analogowej i odpowiada za nią wysokiej klasy drabinka rezystorowa sterująca pracującymi w klasie A firmowymi modułami Orfeo o ultra niskich (0.001%) zniekształceniach. Zarówno regulator głośności , jak i układy wyjściowe zamknięto w czterech eleganckich puszkach, z których te zawierające A-klasowe moduły wyjściowe doposażono we wspólny radiator. Sekcja analogowa została całkowicie odseparowana od cyfrowej, W zasilaniu znajdziemy klasyczne, toroidalne trafo a sercem przetwornika jest zdolny obsłużyć PCM 32 bit/384 kHz i DSD512, oraz MQA procesor Tesla G2 współpracujący z 1GB RAM (swoisty bufor eliminujący niestabilność transmisji), przetwornikiem ESS Technology ES9038Q2M i Femto Clockiem o dokładności 72 fs. Wygospodarowano też odpowiednie miejsce na aplikację opcjonalnego 2TB dysku SSD. Niestety sam proces należy zgłaszać na etapie składania zamówienia (montaż fabryczny), bądź zlecić u dystrybutora, gdyż samodzielne dłubactwo jest tyleż niemile widziane, co bezsensowne, gdyż na stanie nie odnajdziemy stosownej platformy („sanek”) pozwalających na umieszczenie pamięci masowej bezpośrednio nad modułami Orfeo.
Tytułowy „kombajn” posadowiono na czterech antywibracyjnych nóżkach. I tu niespodzianka a zarazem nader oczywiste nawiązanie do dopiero co przez nas recenzowanej platformy antywibracyjnej Solid Tech Base of Silence. Chodzi bowiem o to, że również Auralic w nóżkach, w jakie wyposażył Altair-a zastosował amortyzację opartą na sprężynach. O ile jednak u Szwedów pracują one na rozciąganie, to tym razem ich aplikacja jest nieco bardziej oczywista – sześć sprężyn zamontowano pionowo, więc ich właściwości amortyzacyjne uzyskiwane są na drodze ściskania. A ściskać ma co, gdyż pomimo dość kompaktowej postury Altair waży słuszne 10 kg.
W kwestiach natury funkcjonalnej w porównaniu do G1.1 zmian nie odnotowałem. Do wyboru mamy możliwość wyłączenia nieużywanych wejść, dedykowane nastawy dla serwisów streamingowych (Tidal, Qobuz), wybór jednego z filtrów, resampling dekodowanych sygnałów, aktywację całkiem rozbudowanej equalizacji, kompensację czasową ustawienia głośników, etc. Generalnie jest co przeklikiwać i zdecydowanie polecam robić to z poziomu dedykowanej aplikacji, gdyż czcionka widoczna na 4” ekraniku urządzenia przynajmniej dla moich, astygmatycznych oczu była najdelikatniej rzecz ujmując nieco zbyt mała. W standardzie nie zabrakło umiejętności „uczenia” się pilotów – Smart-IR Control, więc jeśli smartfon/tablet podczas codziennych działań wydaje się przerostem formy nad treścią spokojnie podstawowe funkcje jak wybór źródła, czy nawigacja po playlliście i regulację głośności można ogarnąć dowolnym / ulubionym „leniuchem”.
Kolejnym, w dodatku miłym dodatkiem, który w tzw. międzyczasie pojawił się wraz z najnowszym firmwarem (ver.9.0 – testowy egzemplarz dotarł do nas z 8.6 na pokładzie) jest dodanie do obsługi platformy z internetowymi rozgłośniami radiowymi TuneIn, której brak wcześniej boleśnie odczuwałem, gdy przesiadałem się ze swojego Lumina na konkurencyjne urządzenia Auralica. I może to dziwnie zabrzmi, ale po prostu się cieszę, że kolejny argument przeciw, który miałem wpisany na osobistej liście poszedł w niebyt, Jeszcze tylko pojawi się natywna apka na Androida (Lightning DS jest wyłącznie na iOS-a) i … kto wie, co przyniesie przyszłość ;-) . A na razie, w ramach pewnej protezy większość funkcji, z wyborem źródła i poziomu głośności zapewnia na Androidzie i Windowsie linnowski Kazoo, więc wystarczy załadować stosowna playlistę via Tidal Connect i gra muzyka.

Już w ramach ostatnich testów najnowszych odsłon nieco niżej urodzonego rodzeństwa naszego tytułowego gościa jasnym stało się, że Auralic poważnie zmodyfikował własną – znaczy się firmową, sygnaturę brzmienia. Oczywiście nie była to rewolucja, gruba kreska i nowe otwarcie a jedynie (zakładam, że świadoma) decyzja o dodaniu do natywnej ponadprzeciętnej rozdzielczości i iście laboratoryjnej precyzji nieco organicznej tkanki i soczystości. Mam też cichą nadzieję, że świadomi są Państwo skali zastosowanej przeze mnie w poprzednim opisie hiperboli, jednakże użyłem jej w premedytacją, gdyż dotyczy ona szeroko rozumianych kwestii muzykalności i wysycenia, z którymi zgodnie z krążącymi „na mieście” stereotypami Auralicowi nigdy nie było po drodze. Tymczasem śmiem twierdzić, iż w przypadku Altaira G2.1 jest na tyle dobrze / inaczej* (niepotrzebne skreślić), że z powodzeniem można byłoby go zakwalifikować do tej samej puli co mojego Lumina U2 Mini. Serio, serio i to nie tylko przy aktywnym filtrze Smooth, lecz i dwóch kolejnych (Dynamic i Balance), bo Precise, jak sama nazwa wskazuje, ma nieco inny rozkład akcentów puszczając oko w kierunku miłośników „starej szkoły” brzmieniowej Auralica. Wracając jednak do współczesności nie jest to może przegrzane i ociekające słodyczą, lepkie, usilnie starające się w swej gładkości i wysyceniu prześcignąć poczciwą czarną płytę granie. Jednakże zamiast spodziewanej neutralności i analityczności mamy naturalność i rozdzielczość, co może na papierze nie robi większej różnicy, lecz podczas odsłuchów zmiany odbieram, oczywiście subiektywnie, jako kluczowe i fundamentalne.
Ponadto o ile w G1.1 sekcja steamera wyraźnie ustępowała swojemu dedykowanemu tej funkcji rodzeństwu (vide Aries G1.1) i mojemu dyżurnemu transportowi, to tym razem progres w postaci ww. zewnętrznych źródeł wydawał się mocno umowny i czysto symboliczny – oparty głównie na własnych przyzwyczajeniach a nie jakimś logicznym progresie. Dlatego też szukanie „lepszej” alternatywy w postaci dedykowanego transportu plików w przedziale z okolic 10 kPLN śmiało możemy sobie darować, gdyż lepiej nie będzie a co najwyżej inaczej. Oczywiście pozostając na ww. pułapie cenowym nieco irracjonalna inwestycja w odpowiednio wyrafinowany przewód USB w stylu WestminsterLab USB Cable Ultra (test wkrótce) za drobne 15 kPLN przyniesie zauważalną (wiem, bo sprawdziłem i tak ją oceniam) poprawę, jednak tak jak zdążyłem wspomnieć z logiką i zdrowym rozsądkiem niewiele będzie miała wspólnego.
Jednak ad rem. Góra jest mocna, odważna i szalenie różnorodna w swym bogactwie i perlistości, jednak nader umiejętnie unika szorstkości i metaliczności. Nawet tak daleki od znamion audiofilskości materiał, jak „Stream of Consciousness” powermetalowej formacji Vision Divine nie powodował bólu zębów towarzyszącemu zdejmowaniu z nich „kamienia” za pomocą szlifierki oscylacyjnej a jedynie słuchacz informowany był o dość umownej głębokości sceny i pewnej „garażowości” brzmienia, co wbrew pozorom wcale nie odbierało mu znamion atrakcyjności. Od razu jednak uprzedzę, iż choć tempa serwowane przez włoską ekipę w niczym nie ustępują tym znanym z bądź co bądź kultowego w pewnych kręgach „Keeper of the Seven Keys” Helloween, to ww. album brzmi o niebo lepiej i tego Auralic nie ma zamiaru zachowywać tylko na własny użytek. Dzieli się zatem ową wiedzą jak tylko może tnąc powietrze ognistymi riffami wychodzącymi spod śmigających z prędkością światła po gryfie palców Olafa Thörsena (Carlo Andrea Magnani) z Vision Divine i duetu Kai Hansen / Michael Weikath z Helloween. Jeśli jednak chodzi o rocka, to aby w pełni odkryć możliwości Altaira sugeruję sięgnąć po co najmniej „Diamond Star Halos” Def Leppard, bądź „Black Market Enlightenment” Antimatter, które są po prostu dobrze nagrane. Wokal Micka Mossa Auralic zaprezentował wybornie – z właściwą głębią barwy i niepodrabialną siłą emisji włącznie. Nie przybliżył jednak pierwszego planu a jedynie z odpowiednim pietyzmem zdefiniował muzyka w odpowiednim – przewidzianym dla niego, miejscu na scenie nie ustępując pod tym względem mojemu znacznie droższemu i w dodatku lampowemu Ayonowi. Nie byłbym jednak sobą, gdybym nie musiał jeszcze zweryfikować owych zaskakujących gładkości i wyrafinowania na odpowiednio wymuskanym materiale, więc czym prędzej sięgnąłem po kuszący orientalną estetyką „Birds Requiem” Dhafera Youssefa, który w swych wokalizach zapuszcza się w rejony wydawać by się mogło zarezerwowane dla wyczynowców podobnych Philippe Jaroussky’emu ( vide „Vivaldi: Stabat Mater”). I … zero chłodu, zero szklistości, jest za to kryształowa czystość i niezwykle jedwabista słodycz, które nie pozwalają przerwać odsłuchu. Ponadto średnicę określiłbym mianem organicznie naturalnej i niezwykle zbliżonej do idealnej równowagi tonalnej barwie z bardzo delikatnym akcentem w kierunku … ocieplenia, więc z jednej strony unikamy w pierwszej chwili atrakcyjnego, lecz na dłuższą metę uśredniającego i zbytnio wygładzającego przekaz przegrzania a z drugiej mamy ten komfort, że nawet kilkugodzinna eksploracja dyskografii Barb Jungr nie wywoła u nas migreny.
Na odrębnych kilka zdań zasługuje za to dół pasma, który aż kipi informacjami, zróżnicowaniem i dynamiką, przy jednoczesnym unikaniu zbytniej konturowości, czy wręcz wynikającej przesuszenia „chrupkości”. W dodatku pomimo niezwykłej żywiołowości w oddawaniu nagromadzonej tamże energii nie odnotowałem nawet najmniejszych problemów z jego kontrolą. I bynajmniej nie mówię tu o partiach werbla, lecz solidnym piłowaniu kontrabasu na „Moonlight Serenade” Raya Browna i Laurindo Almeidy, czy „The Art of the Balkan Bass” Nenada Vasilica. Z premedytacja nie posiłkowałem się tym razem żadnymi syntetycznymi poczynaniami w stylu radosnej twórczości Infected Mushroom, gdyż o ile i takowe perełki lądowały na playliście, to każdorazowo dochodziłem do wniosku, że brakuje w nich tzw. umownego „białka”, czyli udziału ludzkiej tkanki i przysłowiowego szarpnięcia palucha wprawiającego w ruch odpowiedni układ zależności między struną a pudłem rezonansowym, co Auralic raczył być ukazywać nad wyraz realistycznie i przekonująco.

W ramach finalnego podsumowania napiszę tak – Altaira G2.1 inaczej aniżeli najlepszym, co do tej pory z portfolio Auralica do nas trafiło określić nie sposób. Różnica in plus w stosunku do tańszych urządzeń w jego przypadku jest nie tylko adekwatna do różnic natury finansowej, co znacząco je przekracza. Altair w ww. specyfikacji oferuje nad wyraz dojrzałe, wyrafinowane i dalekie od stereotypowo przypisywanej azjatyckiej marce surowej analityczności brzmienie. W dodatku powyższe superlatywy dotyczą nie tylko sekcji DAC-a, lecz również streamera i … przedwzmacniacza, dzięki czemu do pełni szczęścia większości użytkowników wystarczą aktywne kolumny, bądź ich pasywne rodzeństwo i odpowiednia klasą końcówka mocy. A na osłodę, jako audiofilski odpowiednik dressingu nie można zapomnieć o wzmacniaczu słuchawkowym i phonostage’u, które do okazjonalnych odsłuchów spełnią z powodzeniem swoją rolę i nie przyniosą wstydu deklasując przy okazji większość (asekuracyjnie nie piszę, że wszystkie, bo warto mieć na uwadze takie all-in-one’y jak SME Synergy Mk) wbudowanych w gramofony układów. Otwarta pozostaje także kwestia, czy da się lepiej, bo oczywiście się da. Jeśli jednak ktoś miałby chęć na zauważalny progres w stosunku do Altaira G2.1, to zawsze może wziąć pod uwagę … „nieco” mocniej drenującego kieszeń Brinkmanna Nyquist mk2. Profilaktycznie jednak sugerowałbym rozpoczynać poszukiwania własnego Świętego Grala od bohatera niniejszej recenzji.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Franc Audio Accessories Ceramic Disc TH + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Gdybym z lekkim przekąsem miał rozpocząć dzisiejsze spotkanie, napisałbym, iż tym optymistycznym akcentem dotarliśmy do końca procesu przemierzania jakże bogatej, do tego w swoim stylu świetnie grającej, naturalnie strumieniującej muzykę oferty rozpoznawalnego u nas Auralica. To była fajna, bo obfitująca w dwa istotne wnioski przygoda. Jeden to ewidentny progres jakości oferowanego dźwięku w zależności od zajmowanej pozycji danego urządzenia w portfolio marki. Natomiast drugim konsekwentne trwanie przy wypracowanym przez lata sznycie grania. Naturalnie ewaluującym w stronę oczekiwań klientów, ale bez problemu pozwalające rozpoznać granie każdego z tych produktów, co dla postrzegania marki na szerokim rynku jest bardzo istotne. Czym zatem zakończymy tę swoistą sagę? Oczywiście przyjmującym i oddającym wszelkiego rodzaju cyfrowe i analogowe sygnały audio dystrybuowanym przez warszawski MIP flagowcem Auralic Altair G2.1.

Nasz bohater w domenie designu i wyposażenia od stojącego oczko niżej G 1.1 różni się praktycznie niuansami. I co najciekawsze, kolorystyką, która teraz zarzuciła wtrącenie koloru srebra jako wykończenie podstawy urządzenia i znajdującej się na prawej flance gałki funkcyjnej na rzecz smolistej czerni jak reszta obudowy. Wydawałoby się, że w ten sposób produkt utraci lekkość wizualną, jednak w kontakcie bezpośrednim zyskuje jak coś tajemniczego, unikającego cech kontrastowania elementów. Sam front to nadal łukowaty płat aluminium z usytuowanym w centrum wielkim wyświetlaczem, który z lewej strony oferuje nam jedynie gniazdo słuchawkowe, zaś z prawej wspomnianą gałkę pozwalającą ogarnąć większość funkcji bez odpalania aplikacji. W przypadku tylnej ścianki dostajemy do wykorzystania pakiet wejść liniowych RCA oraz PHONO z niezbędnym w takich przypadkach zaciskiem masy, po jednym wyjściu liniowym RCA i XLR, zestaw wejść cyfrowych: LAN, USB, AES/EBU, TOSLINK, COAX, dwie anteny do łączenia się przez Bluetooth/Wi-Fi oraz zintegrowane z bezpiecznikiem i głównym włącznikiem gniazdo zasilania.

Jak sprawował się obecny lider osiągnięć Auralica? Chyba nikogo nie zaskoczę, gdy powiem, że w stosunku do poprzednika podszedł o krok dalej. Spokojnie, nie wywrócił motta marki grania dobrą krawędzią i zjawiskową transparentnością, tylko zwiększając poziom nasycenia przekazu podkręcił aspekt esencjonalności i co ciekawe plastyczności kreowanych w eterze wydarzeń. Oczywiście nadal był to sposób na muzykę według Auralica, jednak z urządzenia na urządzenie temat zmian zawsze opiewał na przyjemniejsze w odbiorze kolorowanie muzyki. Jaki był testowy finał? Cóż, konia z rzędem temu, kto powie, że w przypadku modelu G2.1 miałem do czynienia bezdusznym, bo technicznym graniem. To na tle konstrukcji sprzed lat inny świat.
Nareszcie znana chyba wszystkim, nieżyjąca już Mercedes Sosa w materiale „Misa Criolla” zaśpiewała pełnym, głębokim, mocnym i emocjonalnym głosem, co dotychczas nie było możliwe na takim poziomie naturalności. Oczywiście beneficjentem takiego zwrotu akcji był również rozłożony wertykalnie w pierwszym utworze liczny chór wraz z instrumentarium z wielkim bębnem w roli głównej. Chodzi mianowicie o fakt jego wybrzmiewania. Wcześniej dostawałem sam atak i furkotanie membrany bez niezbędnego body generowanego przezeń ciśnienia akustycznego, gdy tymczasem w wykonaniu modelu G2.1 wszystko stanęło na swoim miejscu. Artystka czarowała barwą i majestatem poczynań gardłowych, chórzyści w podobnym tonie znakomicie wspierali jej popisy, a wielki „kocioł” trząsł dosadnie podłogą w moim pokoju. Jednak nie monotonną „bułą”, jak to często słyszę na sesjach wyjazdowych, tylko pełnym informacji perkusyjnym wydarzeniem, w skład którego wchodził atak na membranę, solidna, jednak zwarta energia oraz wspomniane już furkotanie naciągniętego na stelaż pokrycie bębna.
W podobnym tonie znacznej poprawy odbioru wypadała muzyka spod znaku mocniejszego, solowego uderzenia Ozzy’ego Osbourne’a „Ordinary Man”. Co się wydarzyło? Otóż efekt odtworzenia tego krążka przez ocenianego Auralica był podobny do Mercedes Sosy. Nie przerysowanie barwowe, tylko kontynuacja zastanej estetyki danego wydawnictwa z cechami bliższymi naturalności. W tym przypadku oczywiście po raz kolejny najbardziej zyskiwał wokal. Jednak nie ma co się oszukiwać, marnie wydane na płycie popisy reszty muzyków teraz w duchu estetyki prezentacji wirtualnej sceny Auralica również poprawiły swoje brzmienie. O co chodzi? Piszę o tym od samego początku. Powiem tak. Szczypta dodatkowego body w takich przypadkach nigdy nie zaszkodzi. Niestety jej niekontrolowana lub zbyt obfita aplikacja często mocno przewartościowuje finalne brzmienie płyty, co jest ewidentnym oszustwem, a nie zdroworozsądkowym poprawianiem słabego masteringu. Przecież założeniem jest, żeby dany system pokazywał prawdę o muzyce z jej stanem realizacji włącznie. Ta oczywiście trochę zależy od finalnej specyfiki jego grania, co w przypadku tytułowego produktu z Osbournem w tle okazało się być nadal wyraziste, ale w nienachalny sposób poddane przyjemnej, ale nie przekombinowanej koloryzacji. I powiem szczerze, że ja taki sposób na muzykę kupuję. Bez siłowego upiększania, zmiękczania, czy uplastyczniania, co pod płaszczykiem muzykalności serwuje nam spora grupa producentów. Na szczęście Altair G2.1 pozostał wierny wdrażanym w życie u poprzedników założeniom i aplikując nieco kultury w omawiany materiał pozostawił go bardzo wyrazistym w kwestii agresji.

Gdy dotarliśmy do przysłowiowej mety katalogu Auralica, czy bez zająknięcia mogę powiedzieć, że jego flagowa konstrukcja to bezwarunkowa oferta dla każdego osobnika kochającego muzykę? Otóż jestem tego bardzo bliski. Jaki jest powód pozostawienia sobie marginesu błędu? To akurat proste do wyjaśnienia. Chodzi mianowicie o empiryczne doświadczenia obcowania z wieloma systemami znajomych, z których pewna grupa lubi pławić się we wszechobecnej miłości, płynności i nadnaturalnej gładkości prezentacji za cenę nudnej przewidywalności tak skonfigurowanego systemu. I tylko dlatego nie mogę ogłosić, że podczas testu tytułowego streamera złapałem pana Boga za nogi. Jednak gdy tę grupę potraktujemy jako wyjątek potwierdzający regułę, spokojnie mogę przywołać powiedzenie „hulaj dusza, piekła nie ma”, Auralic czeka.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: MiP / Auralic.pl
Producent: Auralic
Cena: 26 990 PLN

Dane techniczne
Pasmo przenoszenia: 20 – 20 KHz, +/- 0,1 dB
THD+N: < 0,00012% (XLR); < 0,00015% (RCA), 20Hz-20KHz przy 0dBFS
Dynamika: 126dB
Obsługiwane formaty plików
– Bezstratne: AIFF, ALAC, APE, DIFF, DSF, FLAC, OGG, WAV i WV
– Stratne: AAC, MP3 i WMA
Częstotliwość próbkowania
PCM: 44,1 kHz do 384 kHz / 32 bit
DSD: DSD64 (2,8224 MHz), DSD128 (5,6448 MHz), DSD256 (11,2896 MHz), DSD512 (22,57892 MHz)
Oprogramowanie sterujące: AURALiC Lightning DS dla iOS; AURALiC Lightning DS dla przeglądarki internetowej (tylko ustawienia urządzenia); oprogramowanie sterujące kompatybilne z OpenHome (BubbleUPnP, Kazoo); Roon (Roon Core wymagany osobno)
Cyfrowe wejścia audio : AES/EBU, koncentryczne, Toslink, USB Audio
Analogowe wejścia audio: liniowe RCA (2Vrms max.), MM Phono RCA (0.3Vrms max.)
Streaming: współdzielony folder sieciowy, pamięć USB, napęd CD USB, opcjonalna pamięć wewnętrzna, serwer multimediów UPnP/DLNA, Amazon Music Unlimited, HighResAudio, KKBOX, Qobuz Sublime+, NetEase Music, TIDAL Connect, Spotify Connect, radio internetowe, AirPlay 2, TuneIn, RoonReady, Bluetooth
Wyjścia audio: para XLR; para RCA; gniazdo słuchawkowe 6,35 mm
Napięcie wyjściowe: 4,5 Vrms @ 0 dBFS (XLR); 4,5 Vrms @ 0 dBFS (RCA)
Impedancja wyjściowa: 10 Ω (XLR); 50 Ω (RCA); 5 Ω (wyjście słuchawkowe 6.35mm)
Łączność: Gigabit Ethernet; trójzakresowe Wi-Fi 802.11b/g/n/ac
Pobór energii: 50W max
Wymiary (S x G x W): 34 x 32 x 8 cm
Waga: 10 kg

Pobierz jako PDF