1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Reportaże
  6. >
  7. Marek Biliński w Nautilusie

Marek Biliński w Nautilusie

Opinia 1

Dziwnym zbiegiem okoliczności bieżący weekend rozpoczął się dla nas nieco wcześniej aniżeli byśmy mogli się spodziewać, gdyż już w czwartkowe popołudnie. Zamiast jednak popaść w błogie lenistwo zdecydowaliśmy się tak przearanżować codzienne obowiązki, by dosłownie chwilę przed popołudniowym szczytem komunikacyjnym wyrwać się z Warszawy i udać się do Krakowa na wydarzenie łączące w sobie muzykę, sztuki plastyczne i jakże nam bliski pierwiastek audiofilski, wzbogacone elementami natury konsumpcyjno – towarzyskiej. O co chodzi? O organizowany przez krakowsko-warszawskiego Nautiusa przedpremierowy cykl spotkań z Panem Markiem Bilińskim związanych z reedycją jego debiutanckiego albumu „Ogród Króla Świtu”. Nasi stali Czytelnicy z pewnością zwrócili uwagę na fakt, iż stosowna relacja ze stołecznego, zlokalizowanego na ul. Kolejowej salonu już się na naszych łamach ukazała i wydawać by się mogło, że nasz udział w oczywistej, przy tego typu okazjach, kampanii promocyjnej spokojnie możemy uznać za zakończony.
Tymczasem wspólnie z Jackiem uznaliśmy, iż skoro tego typu wydarzenie daje nam możliwość pokazania go z nieco szerszej aniżeli zazwyczaj perspektywy, czyli dwóch różnych lokalizacji, to warto byłoby z takowej okazji skorzystać. I tak też uczyniliśmy.

W tym momencie, zanim przejdę do clue, pozwolę sobie na małą dygresję i refleksję. Otóż od samego początku naszej wspólnej działalności publicystycznej nie ukrywaliśmy, iż obaj „normalnie” pracujemy a SoundRebels jest dla nas cytując klasyka „wprowadzeniem elementu baśniowego do szarej rzeczywistości”, czyli czymś pomiędzy hobby a zajęciami aerobowymi na Uniwersytecie Trzeciego Wieku. W związku z powyższym, o ile na wydarzeniach lokalnych jesteśmy w stanie pojawiać się w miarę regularnie, o tyle tego typu pozaweekendowe eskapady wiążą się z oczywistymi działaniami natury organizacyjnej, jak uzyskanie urlopu, przeniesienie najprzeróżniejszej natury zadań na inny termin itp. Udając się zatem do Krakowa niejako za pewnik uznaliśmy fakt pojawienia się w głównej siedzibie Nautilusa przedstawicieli dwóch rezydujących w okolicach Wawelu branżowych magazynów. Jak się jednak miało okazać zdecydowanie bardziej po drodze na Malborską było nam – z Warszawy, aniżeli mediom lokalnym. Niby tyle się mówi o wspieraniu kultury „wyższej”, potrzebie promocji muzyki o charakterze nieco bardziej ambitnym aniżeli to, co pojawia się w sterowanych przez aparat władzy środkach masowego przekazu, a gdy przychodzi co do czego to …
Mniejsza jednak z tym. Grunt, że ekipie Nautilusa pod wodzą Roberta Szklarza z okazji winylowej reedycji debiutanckiego albumu „Ogród Króla Świtu” Marka Bilińskiego chciało się zorganizować zarówno zeszłotygodniowe – warszawski, niezwykle kameralny, jak i czwartkowy, nad wyraz huczny – krakowski „event” (nie znoszę tego zwrotu, lecz ma on nieco mniej kolokwialny wydźwięk aniżeli „impreza”). O ile jednak stołeczna odsłona była swojego rodzaju przystawką, wstępem przed oficjalną premierą ww. albumu, podczas której co prawda można było na każdym z trzech skonfigurowanych na tę okazję systemów posłuchać najnowszego tłoczenia, to na sam zakup nośnika fizycznego należało jeszcze tydzień poczekać. Tymczasem w Krakowie wszystko było niejako na wyciągnięcie ręki. Bowiem wraz z Artystą przyjechały obie winylowe wersje, srebrne krążki i nawet kasety zremasterowanego albumu.

Jak to przy tego typu okazjach bywa zebranym audiofilom i melomanom gwiazda wieczoru, czyli Pan Marek Biliński, również i tym razem przybliżył genezę i okoliczności jakie skłoniły go do podjęcia decyzji o reedycji tytułowego albumu. Wspominałem o nich w naszej zeszłotygodniowej relacji, więc tym razem nie będę się powtarzał, wszystkich zainteresowanych odsyłając właśnie do niej, natomiast mających już rozeznanie w temacie zaproszę do dalszej części niniejszego sprawozdania.

Jak już wspomniałem w nieco rozrośniętym wstępniaku oprócz doznań natury nausznej Organizatorzy zadbali również o strawę cielesną w postaci wspaniałej selekcji win i wykwintnego grilla, oraz duchową. Ponieważ zdaję sobie sprawę, iż naszą radosną twórczość mogą czytać małoletni o walorach smakowych tak białych, jak i czerwonych wytrawności wspominać byłoby niepolitycznie, dlatego chociaż na chwilę skupię się na pracach Marthy Mulawy. Zdobiące strefę kulinarną, inspirowane naturą oraz dźwiękami tytułowego albumu batiki nadawały przygotowanej aranżacji zaskakująco baśniowy charakter, który świetnie sprawił się w roli swoistej izolacji miejsca czwartkowego spotkania od wielkomiejskiego otoczenia.

Na potrzeby licznego grona miłośników twórczości Pana Marka, oraz przyjaciół krakowskiego salonu przygotowano dwa pomieszczenia odsłuchowe. W dolnym królowały majestatyczne Dynaudio Consequence Ultimate Edition wraz z elektroniką Accuphase: dzielonym źródłem DP-950 / DC-950, przedwzmacniaczem C-3850 i monoblokami A-250. W roli źródła analogowego wystąpił Transrotor Tourbillon FMD.

Natomiast w nieco mniejszej, górnej salce uszy i oczy zebranych pieściły przeurocze Dynaudio Confidence 20 zasilane Ayonem Spirit 5 współpracującym z Ayonem CD-35, phonostage Phasemation EA-350 i Transrotorem Crescendo Nero. Nie będę ukrywał, że w czwartkowy wieczór (i większą część nocy) była jakakolwiek szansa na krytyczny odsłuch, więc potencjał obu powyższych konfiguracji dane nam było, już bez jakiejkolwiek presji czasu, czy też wynikającego z całodziennej aktywności zmęczenia, zgłębić dopiero w piątek.

Warto jednak mieć świadomość, iż to wszystko było li tylko działającym na zmysły dodatkiem, otoczką samego Artysty. Dlatego też nie chcąc zbytnio się rozpraszać, jak i zawłaszczać gościa podczas części oficjalnej spotkania, pozwoliliśmy sobie poczekać do piątkowego przedpołudnia i dopiero wtedy, już na spokojnie, przy filiżance aromatycznej herbaty ucięliśmy sobie z panem Markiem Bilińskim krótka pogawędkę.
O ile kwestie natury technicznej całego procesu remasteringu pokrótce nakreśliłem w zeszłotygodniowej relacji, to przez miniony tydzień zdążyły się tak w mojej mózgownicy, jak i w korespondencji od naszych Czytelników pojawić kwestie wymagające zarówno doprecyzowania, jak i wyjaśnienia. I tak zakres częstotliwości, który w porównaniu z pierwotnym mastertapem został poprawiony obejmował pasmo 100 – 50 Hz. Reszta została praktycznie nienaruszona a zauważalne w stosunku do wydań CD różnice wynikają z dość ciekawego faktu powrotu do korzeni. Okazało się bowiem, iż wszystkie minione, ukazujące się na srebrnych krążkach reedycje były każdorazowo przez pana Marka „poprawiane”. Ot siadając przed kolejnymi reedycjami Artysta uznawał, ze jednak coś wymaga doszlifowania, podciągnięcia i upgrade’u. Tym razem jednak coś Go tknęło i zanim zaczął znów kręcić konsoletą dokonał swoisty rachunek sumienia i mozolnie porównał owe reedycje z materiałem źródłowym i … mówiąc oględnie to, co zobaczył niespecjalnie przypadło mu do gustu. Okazało się bowiem, że jedynie materiał pierwotnie zarejestrowany w studiu ma pełne spectrum dynamiki a tym samym jest najbliższy prawdzie. Dlatego korekcie poddany został jedynie bas, który 36 lat temu (ależ ten czas gna!) ze względu na ówczesne możliwości techniczne był na swój sposób nieco upośledzony i tyle.
W tym momencie wypłynęła kwestia pokusy głębszej ingerencji w ową pierwotną formę, gdyż odsłuchując „Ogród Króla Świtu” da się zauważyć, iż o ile pod względem szerokości scena dźwiękowa prezentuje się wybornie i nie pozostawia niedosytu, to już jej głębię z powodzeniem można określić mianem „oszczędnej”. Jest to zagadnienie o tyle delikatne, że w przypadku nagrań „fizycznego” instrumentarium, czyli realnie istniejącego / rozstawionego w studiu / na scenie, sprawa jego lokalizacji nie podlega dyskusji i w sposób oczywisty wynika z realnego usytuowania. Tymczasem w elektronice wszystko jest nie tyle umowne, co zapisane w głowie Artysty będącego sobie sterem, żeglarzem, okrętem. Dlatego też zasadnym wydawać by się mogła chęć uwspółcześnienia – uprzestrzennienia archiwalnych nagrań. Tymczasem okazało się, że to co w teorii dość proste i oczywiste w praktyce już takie nie jest a majstrowanie przy m.in. przesunięciach fazowych, w przypadku tak spójnych w swej formie kompozycjach, może spowodować najdelikatniej mówiąc ich destabilizację, począwszy od pasożytniczych tętnień po totalną rozsypkę.
Do powyższego dochodził bowiem jeszcze jeden, pojawiający się przy tak „wiekowych” nagraniach aspekt, jak próba czasów. W końcu nie ma się co oszukiwać i łudzić, że zdobywając wiedzę i umiejętności artyści patrząc na swoje debiutanckie dokonania niejednokrotnie chcieliby niemalże wszystko zrobić od nowa, inaczej i generalnie lepiej. Podobny okres przechodził również i Marek Biliński, lecz całe szczęście zasiadając do remasteringu „Ogrodu króla świtu” ową chęć pisania historii na nowo miał już za sobą. Jedynym za to celem jaki mu przyświecał stała się chęć oddania klimatu i rzeczywistej dynamiki nagrań, których wcześniej, z racji ograniczeń technologicznych, oraz wspomnianych w poprzedniej relacji ułomności posiadanego własnego systemu odniesienia nie był w stanie pokonać. Jednak tym razem, mając po swojej stronie zarówno tłocznię WM Fono – zdolną wytłoczyć wersję zwykłą, jak i na clear vinylu, oraz skonfigurowane przez ekipę Nautilusa „godne zaufania” źródło analogowe (gramofon Transrotor Zet 3 z wkładką Shelter 501 III i przedwzmacniaczem gramofonowym Octave Phono EQ.2) miał zdecydowanie większą tak kontrolę nad postępem, jak i świadomość efektów czynionych działań.
Jeśli zatem na własne uszy chcą się Państwo przekonać cóż z owych odsłuchów, porównań i poprawek wyszło, to nie pozostaje Wam nic innego, jak tylko zaopatrzyć się w jeden z dostępnych obecnie fizycznych nośników i dokonać finalnej weryfikacji. Ze swojej strony mogę jedynie zasugerować zainteresowanie się wspomnianym limitowanym clear vinylem (z tego co mi wiadomo zostało jeszcze kilkadziesiąt sztuk), który po prostu brzmi bez porównania lepiej (przede wszystkim ma niższy poziom szumów własnych) od zwykłej – czarnej wersji, a wszystkim „zorientowanym cyfrowo” Czytelnikom polecić wizytę na Tidalu, gdzie tytułowy album również się pojawił .

Serdecznie dziękując Organizatorom za zaproszenie i gościnę chcąc docenić ogrom pracy, jaki włożyli w przygotowanie czwartkowego spotkania, zaangażowanie z jakim wielokrotnie udzielali porad i informacji, co do grających w siedzibie Nautilusa systemów, nie pozostaje mi nic innego, jak tylko życzyć Wam dalszego zapału i poszerzania grona wiernych Klientów, którzy tak licznie przybyli na tytułowe spotkanie i z którymi również i my prowadziliśmy ożywione dysputy do niemalże bladego świtu. Z niecierpliwością tez oczekiwać będziemy kolejnych reedycji dyskografii pana Marka Bilińskiego, gdyż jak już „Ogród króla świtu” pokazał im bliżej oryginalnego, pierwotnie zarejestrowanego brzmienia tym większa autentyczność nagrań i tym większy ładunek emocjonalny wędruje do słuchaczy.

Marcin Olszewski

Opnia 2

Gdy sięgnę pamięcią wstecz, okazuje się, iż zazwyczaj impulsem naszych wypraw do siedzib poszczególnych dystrybutorów był fakt pojawienia się w ich ofercie jakiejś intrygującej nowości, rozszerzenia portfolio o całkiem nową markę i związane z tym wydarzeniem spotkanie z jego właścicielem, lub jak to kilkukrotnie miało miejsce, otwarcie zjawiskowo prezentującej się nowej siedziby. Tymczasem opisywana dzisiaj czwartkowo – piątkowa (12-13.09.2019) wyprawa do grodu króla Kraka, a ściśle mówiąc do stacjonującego w Krakowie dystrybutora Nautilus w moim przypadku w głównej mierze podyktowana była chęcią osobistego spotkania z artystą muzycznym z lat mojej młodości – panem Markiem Bilińskim. Oczywiście, w planach było również uczestnictwo w organizowanym przez wspomnianego dystrybutora muzyczno-towarzyskim mitingu. Jednak fakt jest faktem, iż promujący najnowszą reedycję swojej pierwszej płyty „Ogród króla świtu” gość był ewidentną wisienką na torcie przygotowanego z najdrobniejszymi szczegółami przez Roberta Szklarza, okraszonego prezentacją dzieł sztuki pani Marthy Mulawy, spotkania z przyjaciółmi stacjonującego tam salonu audio.

Niestety, jeśli chodzi brak w mojej relacji fotografii dokumentujących atrakcje natury nie tylko duchowej, ale również cielesnej przywoływanego wydarzenia, muszę się wytłumaczyć faktem, że w momencie narodzin nie stałem w kolejce po wzrost i wagę, dlatego też po fotograficzne zapoznanie się z realiami wieczornej rozmowy ze wspomnianym wspaniałym muzykiem i towarzyszącą temu wydarzeniu wystawą prac pani Marthy Mulawy zapraszam zainteresowanych do relacji Marcina – to wielki i silny osobnik, co pozwoliło mu się przedrzeć przez zaskakującą, nawet dla samego organizatora, rzeszę przybyłych przyjaciół salonu. Ja ze swej strony mogę tylko powiedzieć, iż było bardzo rodzinnie, co w czasie kuluarowych rozmów pozwalało przełamać barierę ograniczającej przyjemność rozmów na każdy temat zbytniej sztywności.

Ale, ale. Wbrew przysłowiu „Wszystko co dobre, szybko się kończy” również piątkowy ranek był bardzo owocnym w pozytywne doznania czasem, bowiem dzięki organizatorowi wydarzenia udało nam się spędzić z panem Markiem kilkadziesiąt minut na niezobowiązującej rozmowie. Co było jej tematem? Naturalnie aspekty powstawania nowej reedycji albumu „Ogród króla świtu”. Nie będę się zbytnio rozpisywał – całość była mocno reklamowana w mediach, dlatego należało się pojawić i samemu porozmawiać, ale z ciekawostek mogę wspomnieć o kilku niuansach. Otóż najważniejszą dla nas, czyli ludzi kochających dobrze zrealizowaną muzykę jest fakt bardzo delikatnego od strony masteringu potraktowania materiału wyjściowego. Co w takim razie przeszło lifting? Poza delikatną kosmetyką całości pasma głównym frontem robót okazał się być zakres niskotonowy. Jak wiadomo, bas w dawnych czasach był piętą Achillesową wydań winylowych, czyli przekładając z polskiego na nasze, prawie go nie było, co przy obecnym zaawansowaniu technologii jawiło się jako pierwsze do „łatwej” i wręcz niezbędnej korekty. Ktoś powie: „Przecież na przestrzeni lat było już kilka nowych cyfrowych wydań płyty, więc powinno być już wszystko ok”. I będzie miał rację, ale jedynie w stwierdzeniu „powinno”, gdyż po przesłuchaniu pierwszego tłoczenia płyty na wysokiej jakości gramofonie nasz rozmówca stwierdził jednoznacznie – stare wydanie oferuje znacznie więcej informacji, aniżeli nowe mastery cyfrowe, co po latach fascynacji cyfrą natychmiast zapaliło mu lampkę w głowie, iż nie tędy droga i jedynym co ma prawdziwy sens jest zdroworozsądkowe dotknięcie czegoś, co dawniej było trudnym do zrealizowania. Efekt? Popatrzcie na fotografie. Mającej swoje kolejne pięć minut płyty w spokoju przesłuchałem od dechy do dechy tuż po audiofilskim wydaniu bluesowej referencji w postaci podwójnego winylu Muddy Watersa „Folk Singer” i z pełną odpowiedzialnością chylę przed panem Markiem czoła za majstersztyk realizacyjny swojego dzieła. Oddech, rozmach, brak szkodliwej kompresji i męczących zniekształceń nie pozwoliło podnieść ramienia przed dojściem wkładki do końca rowka każdej ze stron, dlatego też jeśli chcecie w przyjemny sposób tak jak ja zaliczyć powrót do swojej młodości, powyższa pozycja płytowa jest obowiązkowym punktem najbliższych zakupów muzycznych.

Na koniec kilka słów o samych salonie. Jak widać na fotorelacji, mamy do dyspozycji bardzo bogatą ofertę praktycznie od ręki, a w momencie wstępnej decyzji dwie przygotowane akustyczne sale odsłuchowe. Jedna na dole, w której podczas wydarzenia swoje możliwości prezentował topowy zestaw japońskiego Accuphase’a (źródło, przedwzmacniacz, końcówki mocy) gramofon Transrotor Turbilion i legendarne kolumny marki Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Zaś druga nieco mniejsza na piętrze z zestawem składającym się ze stojącego nieco niżej w hierarchii od Turbiliona gramofonem Transrotor Crescendo Nero, wzmocnienia marki Ayon, phonostage’a Phasemation i kolumn Dynaudio Confidence 20. Nic, tylko wybierać, słuchać i kupować. A gdy do tego dodamy fachowość obsługi przez przedstawicieli salonu, okaże się, że jesteśmy w stanie wrócić z do domu ze sprzętem pod pachą naprawdę idealnie dobranym do naszych oczekiwań. Czegóż chcieć więcej? Nie wierzycie w moje słowa? Nic innego jak propozycja osobistej weryfikacji nie przychodzi mi do głowy. Zatem pałeczka jest po Waszej stronie.

Wieńcząc tę skrótową relację chciałbym podziękować organizatorowi – właścicielowi firmy Nautilus Robertowi Szklarzowi, za zaproszenie, przyjemnie spędzony czas nie tylko za sprawą wspaniałych osobistości w osobach muzyka Marka Bilińskiego i obiecującej artystki Marthy Mulawy, ale również przyjemnie brzmiących zestawów audio i co ważne, wyśmienitemu cateringowi z degustacją win i wspaniałym grillem włącznie. To był bardzo odprężający czas, za który w tych ciężkich z racji natłoku pracy czasach naprawdę dziękuję.

Jacek Pazio

Pobierz jako PDF