1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Musical Fidelity M6 Encore 225

Musical Fidelity M6 Encore 225

Od dawien dawna, do niedawna brytyjski a obecnie należący do austriackiego Pro-Jecta, Musical Fidelity kojarzył się audiofilsko zorientowanej części populacji z klasyką brytyjskiego brzmienia. Jednak klasyką daleką od skostniałej zachowawczości, lecz spokojnie ewoluującą wraz ze wzrostem i zmianami oczekiwań rynku. Starsi czytelnicy z pewności doskonale pamiętają surowego pod względem wzorniczym i grzejącego się niczym elektryczny grill A1, eleganckie, czarujące akrylowymi frontami urządzenia z serii Electra, urocze i cieszące się zasłużonym powodzeniem X-y, zwane potocznie prosiaczkami, czy wreszcie potężne kW, Tri-Visty i Nu-Visty. Jak sami Państwo widzicie, czego, jak czego ale braku pomysłów Antony’emu Michaelsonowi nie brakowało. Wspomniane rynkowe uwarunkowania powodują również pewne zmiany, do których nawet tak stateczni i kojarzeni przede wszystkim z klasycznymi, dedykowanymi konkretnym funkcjom urządzeniami producenci, muszą nieco zmienić swoje podejście i chcąc pozostać na powierzchni … wprowadzić do oferty coś na tyle zintegrowanego i pełnymi garściami czerpiącego z najnowszych zdobyczy techniki przesyłania dźwięku, żeby potencjalnemu nabywcy do pełni szczęścia brakowało jedynie kolumn i symbolicznej pary przewodów głośnikowych.
Powyższe kryteria wydaje się spełniać zawierająca trzy modele seria Encore i ulokowany w jej centrum – pomiędzy streamerem M6 Encore Connect i monumentalnym M8 Encore 500, dostarczony przez białostockie Rafko wsystkomający wzmacniacz zintegrowany, a tak naprawdę zasługujący na miano centrum multimedialnego, Musical Fidelity M6 Encore 225.

W przeciwieństwie do swoich mocno zakorzenionych w XXI – wiecznych realiach konkurentów 225-ka, przynajmniej na pierwszy rzut oka, nie zrywa z tradycją. Posiada bowiem konwencjonalny, choć już szczelinowy, napęd płyt CD/CD-R/CD-RW, który jak się w trakcie okazało służy również jako wielce zautomatyzowany riper zgrywający na wbudowany dysk połykane przez siebie srebrne krążki. W dodatku proces zgrywania zawartości wsadzonego w szczelinę nośnika rozpoczyna się automatycznie i niejako poza świadomością, czy też wiedzą użytkownika. W rezultacie takiej samowolki, zanim zerknąłem do instrukcji i zorientowałem się o co chodzi, większość płyt którymi uraczyłem Musicala została otagowana i zrzucona w formie bezstratnej na jego 2 TB dysk. Co ciekawe, aby ograniczyć „kserograficzne” zapędy Encore’a wystarczyło najpierw w menu wybrać jako źródło odtwarzacz CD i dopiero wtedy umieścić płytę w transporcie. To jednak, jak się miało w trakcie testów ujawnić nie jedyna niespodzianka, jaką raczył był uraczyć nas producent. O ile bowiem w moim systemie Musical działał przysłowiowo od pierwszego odpalenia i nijakich anomalii i fochów nie odnotowałem, to już Jacek, po blisko dwugodzinnej walce zmuszony był poddać sparring i jak niepyszny spakować tytułowe urządzenie do kartonu. Okazało się bowiem, że choć w dostępnych w odmętach internetu recenzjach nikt o tym nie wspomina, to już w instrukcji obsługi czarno na białym stoi, iż Encore 225 bez dostępu do internetu po prostu nie rozpocznie pracy. Co prawda uruchomić się uruchomi, lecz po zakończeniu procedury startowej i nieznalezieniu aktywnego połączenia z internetem mało elegancko pokaże nam środkowy palec i strzeli koncertowego focha. Prawdę powiedziawszy z takim zachowaniem spotkałem się po raz pierwszy, gdyż zorientowane na granie z plików systemy Meridiana, Linna, Naima, czy nawet Devialeta bez większego grymaszenia były w stanie usatysfakcjonować się skonfigurowaną na potrzeby recenzji naszą lokalną siecią z dostępnym w niej NAS-em. Tymczasem 225-ka ani myślała ruszyć dalej aniżeli do komunikatu o braku połączenia z globalną pajęczyną i tyle. Jest to o tyle kuriozalne, że połączenie z internetem jest jej potrzebne li tylko do ściągania najnowszego oprogramowania, tagów do ripowanych albumów i obsługi serwisów streamingowych, oraz rozgłośni internetowych, czyli jedynie części funkcji, do korzystania z których nikt nikogo zmuszać nie powinien. Najwidoczniej projektanci stojący za tym urządzeniem uznali że wiedzą lepiej. Reasumując, jeśli nie posiadają Państwo stałego łącza internetowego, to po zakupie na Encore 225 będziecie mogli sobie co najwyżej popatrzeć.

A właśnie, w całym tym galimatiasie natury użytkowej na śmierć zapomniałem o walorach wizualnych dzisiejszego gościa, więc czym prędzej nadrabiam zaległości. Jak sami Państwo widzicie Encore 225 wygląda jak rasowy przedstawiciel serii M5s i M6s, z tą tylko różnicą, że na masywnym, aluminiowym froncie zamiast jednej gałki użytkownik dostaje dwie a między nimi, zamiast chropowatego aluminium, pojawia się kolorowy ekran. Wspomniane okno na świat otoczono z obu stron kolumnami przycisków funkcjonalno – nawigacyjnych i podkreślono szczeliną napędu CD. Zamiast konwencjonalnych boków zastosowano potężne radiatory, które wraz z ażurową pokrywą górną dbają o to, by Musical przypadkiem ze wzmacniacza nie zmienił się w dość kosztowny opiekacz do grzanek, bo nie da się ukryć, że przynajmniej z moimi, nomen omen, dość problematycznymi, tak pod względem impedancji, jak i skuteczności Gauderami grzał się na potęgę.
Ściana tylna nie pozostawia złudzeń do kogo skierowana jest tytułowa propozycja. Oprócz trzech par wejść liniowych podobną, jeśli nawet nie większą, przestrzeń zajmują interfejsy cyfrowe ze zdublowanymi, konwencjonalnymi gniazdami toslink/coax, jak i USB, oraz Ethernet. Podobnie jest z wyjściami, gdzie obok gniazd RCA dumnie prężą muskuły interfejsy cyfrowe. Terminale głośnikowe są pojedynce i choć oblane tworzywem, to całe szczęście pozbawiono je kołnierzy utrudniających implementację wtyków widełkowych. Gniazd zasilające IEC pozbawiono włącznika głównego, więc warto mieć na uwadze fakt, iż 225-ka budzi się do życia od razu po wpięciu jej do prądu.

Wracając do codziennej obsługi Musicala warto jednak pochwalić producenta za udostępnienie nie tylko firmowych aplikacji do obsługi wzmacniacza z poziomu smartfonów i tabletów pracujących pod kontrolą iOS-a, lub Androida, lecz również możliwość zawiadywania całością za pomocą strony www i to właśnie z tej funkcji korzystałem najczęściej. Jednym słowem do wyboru, do koloru a sama konfiguracja serwisów streamingowych i dodanie dostępnych w sieci serwerów NAS odbywa się zaskakująco szybko i bezproblemowo. Oczywiście o ile zapewnimy dostęp 225-ce do internetu, bo bez tego powita nas krwawoczerwony ekran i jedyne co usłyszymy to chrobotnie twardego dysku.

No dobrze, dość złośliwości i najwyższy czas zająć się brzmieniem, tym bardziej, że biorąc pod uwagę mnogość dostępnych opcji jest w czym wybierać i o czym pisać. Na pierwszy ogień poszły serwisy streamingowe i bardzo szybko okazało się, że jest to nie tyle dodatek, co zasługujące na (niemalże) równe traktowanie z pozostałymi źródłami rozwiązanie. Dźwięk był zaskakująco nasycony, dynamiczny i chciałoby się rzec, że wręcz dojrzały. Soczystość średnicy nie pozostawiała zbyt wiele pola do krytyki i jedynie zagorzali akolici lampowych krągłości mogli co najwyżej kręcić nosem na zbyt małą zawartość cukru w cukrze. Góra pasma, choć satysfakcjonująco rozdzielcza niespecjalnie próbowała wyrywać się przed szereg, a biorąc pod uwagę, że i basowy fundament wykazywał podobną filozofię życiową jasnym stało się, że Musical, przynajmniej na tym medium stara się powrócić do swych dawnych związanych z „prosiaczkami” czasów. Z premedytacją wspomniałem o X-ach, gdyż to właśnie one były swojego czasu oznaką ewolucji brzmienia brytyjskiej marki, która dzięki nim sukcesywnie zaczęła odchodzić od gęstego, nieco przesłodzonego sposobu gry urządzeń z serii Electra. Trudno tu jednak mówić o jakiś większych kompromisach tak pod względem różnicowania nagrań, jak i równowagi tonalnej, gdyż jak na dłoni można było usłyszeć dość poślednią jakość realizacji „LP1” Lady Pank i zaskakująco dobrą „Liberation” Christiny Aguilery. Co istotne zaobserwowane różnice nie miały charakteru kosmetycznego, lecz wyraźnie wskazywały gdzie tak naprawdę poczyniono oszczędności w naszej – rodzimej produkcji i jak wrednie potrafi się zemścić ograniczanie siły emisji wokalistów.
Przesiadka na wbudowany dysk twardy dowiodła, że zgrana płyta CD potrafi pokazać zarówno pazurki jak i miejsce w szeregu platformom streamingowymi. Poprawie uległo przede wszystkim ogniskowanie źródeł pozornych, oraz niejako słyszalne spektrum, gdyż zarówno na dole, jak i górze pasma do głosu zostały dopuszczone dźwięki, których wcześniej, na TIDAL-u HiFi usłyszeć nie było sposób. Przykładowo „S&M” Metallicy zabrzmiał z większym oddechem i swobodą a „Afro Bossa” Duke’a Ellingtona potrafiła szybciej zaangażować słuchacza w odsłuch i próby bardziej wnikliwej eksploracji dalszych planów nagrania. Niby to oczywiste następstwo wyraźniejszej gradacji planów, ale wolę o tym od razu wspomnieć, żeby potem nie było niedomówień.
Dalszy i zarazem najbardziej zauważalny progres odnotowałem przy okazji przesiadki na grane bezpośredni z odtwarzacza poczciwe krążki CD. Oczywiście zdaję sobie doskonale sprawę, iż jest to nie w smak wszystkim tym, którzy od lat wieszczą rychłą śmierć tego formatu, lecz akurat w tym momencie nie mam najmniejszego zamiaru zaklinać rzeczywistości i udawać, że było inaczej aniżeli podczas testów, bo nie było i płyty CD na 225-ce moim osobistym zdaniem wypadły najlepiej. Ich przewaga dotyczyła nie tylko rozdzielczości, co przede wszystkim naturalności w kreowaniu trójwymiarowości sceny muzycznej. Tutaj niczego nie trzeba było się domyślać i niczego nie trzeba było sobie w myślach dopowiadać, bo wszystko znalazło się na swoim miejscu i każdy element misternej, zwanej spektaklem muzycznym, układanki pasował do pozostałych. Niby to nadal był ten sam Musical, co przy poprzednich odsłonach, ale jednocześnie był lepszy, bardziej prawdziwy i bliższy poziomowi do którego, zgodnie z materiałami marketingowymi aspirował. Wspomniana dosłownie przed chwilą „Afro Bossa” Duke’a Ellingtona pulsowała spontaniczną energią, odzywające się w tle przeszkadzajki wydawały się trójwymiarowe a dęciaki cięły powietrze aż miło.

Nie da się ukryć, że Musical Fidelity M6 Encore 225 już od progu stawia jasne i kategoryczne warunki wzajemnej współpracy. Bez łączności z internetem nie mamy bowiem co o nim marzyć i choć dla w pełni zcyfryzowanych społeczeństw zachodnich może to się wydawać oczywiste w Polsce nadal może stanowić spory problem. Z drugiej strony, gdy już spełnimy powyższe kryteria i przejdziemy selekcję na bramce możemy niczym w ulęgałkach przebierać w jego funkcjach i czy to dla zaspokojenia własnej ciekawości, czy to kierowani świadomym wyborem sięgać po zgromadzoną na płytach CD, wbudowanym dysku, zewnętrznych repozytoriach, czy też serwisach streamingowych muzykę. A już to, w jakim formacie i z jakiego medium przypadnie nam ona najbardziej do gustu zależeć już będzie tylko i wyłącznie od nas. Liczy się w końcu wolność wyboru, a tę M6 Encore 225 nam daje.

Marcin Olszewski

Dystrybucja: Rafko
Cena: 24 995 PLN

Dane techniczne:
Moc wyjściowa: 2 x 225 W / 8 Ω
Zniekształcenia THD+N: < 0.007 %
Odstęp sygnał – szum: >107dB (średnio ważony)
Pasmo przenoszenia: 10Hz – 20 kHz
Formaty obsługiwane rzez naped CD: CD-AUDIO, CD-R, CD-RW, MP3, WAV, FLAC
Wejścia: 3 pary RCA, 2 x optical S/PDIF (24 bit/192kHz), 2 x coax S/PDIF (24 bit/192kHz),1 x USB 3.0 typ ‘A’,1 x USB 3.0 typ “B” (do przyszłych połączeń),3 x USB2.0 typ ‘A’ (1 na froncie, 2 z tyłu), Ethernet
Wyjścia: para RCA (liniowe), para RCA regulowane (>6V rms max), 6.3 mm słuchawkowe (8 – 600 Ω), 1 x optical S/PDIF (24 bit/192kHz),1 x coax S/PDIF (24 bit/192kHz)
Wbudowany dysk twardy: 2.5” 2 TB SATA II , możliwość wymiany w przyszłości na SSD
Obsługiwane serwisy streamingowe: Spotify, Qobuz, Tidal
Przetwornik cyfrowo – analogowy: Texas Instruments PCM5242 (32-bit, 384-kHz)
Wymiary S x W x G: 440 x 125 x 400 mm
Waga: 16.6 kg (w opakowaniu 23 kg)

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Pobierz jako PDF