Opinia 1
O tym, że przewrotny los pisze dość zaskakujące scenariusze zdążyliśmy przekonać się nie raz i nie dwa. Podobnie sprawy mają się z markami, które choć doskonale znamy, to znamy z … widzenia, z czysto przypadkowych, niezobowiązujących odsłuchów, bądź też recenzencką przygodę z nimi rozpoczynaliśmy od mało oczywistego dla nich asortymentu. Ot , wystarczy wspomnieć o Sonus faberze, który przecierał u nas szlaki swymi … słuchawkami (Pryma Carbon). Jednak tym razem, choć nadal pozostaniemy na Półwyspie Apenińskim, będzie nieco normalniej, gdyż po wzbogaceniu swojego portfolio m.in. o znaną i lubianą, acz do tej pory nieobecną na naszych łamach markę Opera Loudspeakers stołeczny Horn był na tyle miły, by zaproponować nam zapoznanie się z uroczymi, dość mało absorbującymi gabarytowo i co ważne nader przyjaznymi portfelom nabywców podłogówkami Opera Quinta V2 na których test serdecznie zapraszamy.
Wbrew temu co mawiał klasyk – „Components, American components, Russian components, all made in Taiwan!” („Armagedon”) Opera cały czas dzielnie broni się przed podstępnym i dyskretnym urokiem globalizacji, oraz jakże miłej uszom księgowych optymalizacji kosztów własnych, więc siedziba firmy nadal znajduje się w Dosson di Casier nieopodal Treviso a tytułowe podłogówki na swych kartonach (vide unboxing) kuszą deklaracją, iż wykonano je ręcznie w słonecznej Italii („Handcrafted in Italy”). Abstrahując jednak od tego gdzie, kto i jak je zmontował uczciwie trzeba przyznać, że Quinty v2 prezentują się nad wyraz atrakcyjnie i to pomimo tego, że dostarczoną na testy parkę wykończono okleiną dębową a nie szlachetnym palisandrem. Nie ukrywam, że spora w tym zasługa legendarnemu wręcz włoskiemu poczuciu smaku i wzornictwa przejawiających się w tym przypadku łagodnymi zaokrągleniami trapezoidalnych korpusów, których fronty, plecy, górę, oraz spód pokryto miłą w dotyku mięsistą czarną (eko?)skórą. Dodatkowo całość posadowiono na łukowatych, ażurowych cokołach uzbrojonych w eleganckie, niemalże biżuteryjne, regulowane kolce. Uzyskano w ten sposób lekkość, jak i ponadczasowa elegancję formy wobec których nie sposób przejść obojętnie. Co prawda ich poprzedniczki – wykończony drewnem wiśniowym, bądź mahoniowym model Quinta SE pod względem elegancji miał nieco więcej do powiedzenia, to już ich ciężar „optyczny” był zdecydowanie bardziej absorbujący.
Pomijając kwestie natury estetycznej Quinty są zgrabnymi, trójdrożnymi, czterogłośnikowymi konstrukcjami wyposażonymi w komplet Scan Speaków – 26mm tekstylną kopułkę wysokotonową, 15cm średniotonowiec z włókna szklanego i przesuniętą ku podstawie parą 18 cm aluminiowych basowców. Zdublowany układ bas refleks umieszczono na ścianie tylnej a tuz pod nim wylądował aluminiowy szyld z pojedynczymi, solidnymi terminalami. Od strony elektrycznej Opery mogą pochwalić się 91 dB skuteczności, co przy deklarowanej 6 Ω (min.4,3 Ω) impedancji dobrze wróży ich kompatybilności z niekoniecznie najmocniejszymi lampowcami. Jednak nie ma co się temu dziwić, skoro takowe (znaczy się lampowce Unison Research) powstają pod tym samym dachem.
Przechodząc do części poświęconej brzmieniu naszych dzisiejszych bohaterek pozwolę sobie na oszczędzający czas miłośnikom stereotypowego włoskiego romantyzmu mały spoiling i przynajmniej na razie nie wdając się w szczegóły zdradzę, iż w naszym systemie Quinty v2 niespecjalnie chciały się w ów kanon piękna wpasować. Ba, pół żartem, pół serio można byłoby przypisać im zaskakująco wiele cech jeszcze jakiś czas temu nierozerwalnie związanych z kolumnami pochodzącymi sąsiedniej … Francji. Mówiąc wprost a zarazem nieco upraszczając całą złożoność zjawiska tytułowym Operom bliżej estetyką grania do dawnych Triangli aniżeli współczesnym, powstającym w Villeneuve Saint-Germain wypustom do swych protoplastów. Czy to źle? Absolutnie nie, po prostu lojalnie o owej volcie informuję, by jednostki bazujące na wspomnieniach i swego rodzaju stereotypach nie doznały zbyt mocnego szoku poznawczego podczas mniej, bądź bardziej przypadkowego odsłuchu.
Wracając jednak do meritum warto podkreślić, że Quinty V2 grają … świetnie – dynamicznie, żywiołowo i z niepozwalającą na nudę werwą. Mówiąc w telegraficznym skrócie szalenie angażująco, wprowadzając do systemu w którym grać im przyjdzie orzeźwienie i świeżość prezentacji. Wystarczyło bowiem na playliście umieścić „Terra Mater” Maleny Ernman, L’Arpeggiaty i Christiny Pluhar, by uznać, iż dawne opactwo benedyktynów – L’Abbaye de Saint-Michel en Thiérache stało się azylem lokalnego ptactwa, które w dowód wdzięczności wypełnia je radosnym świergotem i godowymi trelami. Co ciekawe, pomimo dość oszczędnej aury pogłosowej, która z racji kubatury sakralnego lokum z powodzeniem mogłaby grać tu pierwsze skrzypce, włoskie kolumny z powodzeniem informacje o wysokości zawieszenia stropu, czy samej przestrzeni w jakiej artyści postanowili dokonać realizacji dostarczają w pełnym spectrum dyskretnie „rozwibrowując” strunowe instrumentarium. Proszę mnie tylko dobrze zrozumieć. Tu nie chodzi o to, że źródła pozorne tracą na precyzji definicji, bądź lądują poza głębią ostrości użytej na potrzeby tegoż nagrania optyki, lecz jedynie to, że jeśli tylko Quinty v2 „dostaną” do reprodukcji dźwięk szarpanej, bądź smyranej smykiem struny, to możemy mieć pewność, że oprócz samego dźwięku uda się im przemycić również wielce namacalną mechanikę pracy takowego, wykorzystującego ostrunowanie, instrumentu. Podobnie sprawy mają się z wszelakiej maści perkusjonaliami, które we włoskim wydaniu ewidentnie zyskują na atrakcyjności a tym samym awansują w „zespołowej” hierarchii.
Czymże jednak byłby test bez zapuszczenia się w rejony niespecjalnie tak przez prezenterów, jak i samych producentów preferowane. Dlatego też po audiofilskich uniesieniach z repertuarem delikatnie pieszczącym zmysły słuchaczy przyszła pora na coś, co może nie tyle po gombrowiczowsku „zgwałci przez uszy”, co zawiesi poprzeczkę złożoności, dynamiki i skomplikowania na zdecydowanie wyższym pułapie. Ot chociażby takie „Among the Fires of Hell” Sakisa Tolisa, gdzie może próżno doszukiwać się ekstremów doskonale znanych m.in. z „The Battle of Yaldabaoth” Infant Annihilator, czy też ciężaru, potęgi i brutalności głównego projektu Sakisa, czyli Rotting Christ („Pro Xristou”), lecz tuż za/pod epickimi riffami i wzniosłymi melodeklamacjami mamy „samo geste” – począwszy od iście apokaliptycznych spiętrzeń dźwięków, poprzez obłąkańcze partie perkusji po odzwierzęcy growl, czyli wszystko to, co tygryski lubią najbardziej i zarazem coś, co nader skutecznie „wietrzy” wystawowe pokoje z nieprzywykłej do takiego łomotu publiczności. I proszę mi wierzyć, że również w takich klimatach Opery świetnie się odnalazły grając z werwą, świetnym timingiem i otwartością z jednoczesnym, zdroworozsądkowym umiarem jeśli chodzi o podkreślanie tak ostrości, jak i ofensywności, dzięki czemu nie przekraczały cienkiej czerwonej linii, za którą dźwięk mógłby stać się nazbyt męczący i jazgotliwy. Jak łatwo się domyślić pod względem potęgi, wolumenu i eksploracji najgłębszych zakamarków Hadesu Opery nie mogły równać się nie tylko z dyskretnie stojącymi za ich plecami majestatycznymi Gauderami , jak i rezydującymi u mnie AudioSolutions Figaro L2, więc jeśli ktoś liczy na obezwładniające infradźwiękowe uderzenia, to raczej nie ten adres, lecz bądźmy szczerzy – chyba nikt przy zdrowych zmysłach patrząc tak na gabaryty samych tytułowych kolumn, jak i średnice wykorzystywanych przez nie przetworników takowych doznań nie oczekiwał. Ba, jeśli do powyższej charakterystyki dodamy jeszcze zaskakująco przystępną cenę, to śmiem twierdzić, że i tak końcowy odbiorca otrzymuje zaskakująco wiele a i sami Włosi albo operują na granicy opłacalności, albo chcąc wyeliminować konkurencję perfidnie poszli w dumping.
W ramach podsumowania jedynie pozwolę sobie stwierdzić, że jeśli tylko lubicie Państwo otaczać się rzeczami po prostu ładnymi i świetnie wykonanymi a jednocześnie jesteście miłośnikami wysokiej jakości brzmienia przy rozsądnych nakładach finansowych, to tytułowe kolumny Opera Quinta V2 spełniają wszystkie powyższe kryteria i pokładane w nich nadzieje. Są przy tym wielce ciekawą alternatywą dla swych podobnie wycenionych, równie „rustykalnych”, rodaczek czyli m.in. Chario Cygnus MkII czy Amelia przy wyraźnie przyjaźniejszej współczesnemu wzornictwu lekkości brył. Dlatego też jeśli tylko dysponujecie 18-25 metrowym pomieszczeniem a jednocześnie niespecjalnie gustujecie w ciemnej i lepkiej od przesłodzenia estetyce grania, to odsłuch ww. Włoszek wydaje się ze wszech miar wskazany.
Marcin Olszewski
Opinia 2
Choć pośród sporej populacji audiomaniaków tytułowa włoska marka jest dość dobrze rozpoznawalna, to dotychczas nie mieliśmy okazji przyjrzeć jej się w stricte testowym starciu. Naturalnie kilka spotkań na wystawach i podobnych im imprezach zaliczyliśmy, jednak co innego niezobowiązująco rzucić uchem, a co innego spróbować ocenić w wartościach bezwzględnych. Na szczęście idąc za przysłowiem co się odwlecze, to nie uciecze, po owocnych rozmowach z warszawskim Hornem udało nam się przerwać dotychczasową flautę i w nasze skromne progi zawitały z pozoru nieduże, jednak wielkie duchem kolumny podłogowe. Jakie konkretnie i spod jakiego znaku towarowego? Panie i panowie oto pochodzące z Italii, pięknie prezentujące się zespoły głośnikowe Opera Quinta V2.
Jak widać na zdjęciach, tytułowe konstrukcje to średniej wielkości podłogówki. Jednak nie są to proste, zazwyczaj nudne wizualnie i sprawiające wiele problemów z wewnętrznymi rezonansami prostopadłościany. Ich obudowy to dość skomplikowane, bo unikające sytuacji powstawania fal stojących pomiędzy dwoma równoległymi płaszczyznami skrzynki, co oznacza, że każda ze ścian kolumny w stosunku do przeciwległej z wyjątkiem awersu i rewersu jest pod pewnym kątem. Sposób znany od lat, jednak stosunkowo rzadko wykorzystywany. Aby tę walkę wesprzeć, potencjalnie problematyczne narożniki obudów przyjemnie dla oka zaoblono. Jeśli chodzi o ich ogólną aparycję, front i tylny panel Włosi ubrali w pięknie prezentującą się czarną skórę, zaś boczne ścianki w kontrastujące ze wspomnianą czernią dębowe panele. Kreśląc kilka zdań o wyposażeniu technicznym V2-ek najistotniejszą jest informacja o współpracy sekcji inżynierskiej Oper ze Scan Speakiem. Owocem tego posunięcia jest widoczna z przodu aplikacja dwóch zorientowanych w dolnej części basowców oraz w górnej pojedynczego średniaka i tuż nad nim wysokotonówki. Ale to nie jedyny front działań marki na polu uzyskania jak najlepszego brzmienia tej konstrukcji, gdyż z równie dużym zaangażowaniem panowie podeszli do konstrukcji zwrotnic, gdzie nie szczędząc kosztów zastosowano rezystory Vishay i kondensatory Mundorf. Powoli zbliżając się ku końcowi akapitu o technikaliach nie mogę nie wspomnieć o umieszczonych w dolnej części tylnego panelu kolumn dwóch portach bass-refleks, pod nimi pojedynczym zestawie terminali przyłączeniowych oraz posadowieniu tych smukłych wież na przykręcanych do podstawy, zwiększających rozstaw punktów podparcia, wyposażonych w regulowane kolce stalowych stelażach. Wieńcząc opis budowy podam jeszcze kilka danych o osiągach Oper, które jako feedback opisanych przed momentem zabiegów mogą pochwalić się pokryciem pasma przenoszenia na poziomie 42 Hz – 21 kHz oraz skutecznością 91dB przy nominalnym obciążeniu 6 Ohm – maksymalny spadek określono na poziomie 4.3 Ohm. Jak widać, nasze bohaterki są dość przyjazne dla sekcji wzmacniającej, co sprawia, że są nad wyraz uniwersalne.
Gdy podłączałem rzeczone kolumny w swoim systemie, po zapoznaniu się z odezwą producenta do potencjalnego nabywcy byłem ciekawy, co oznacza jego zapewnienie o łatwości ich wysterowania. Spora skuteczność często skutkuje świetną swobodą prezentacji już przy o wiele niższych poziomach wzmocnienia, aniżeli podczas napędzania tak zwanych słupów telegraficznych – czytaj potworków ze skutecznością poniżej 85 dB, na co oczywiście liczyłem. I jak się finalnie okazało, mocodawcy marki nie kłamali, a ja potwierdziłem swoje nabyte przez lata oczekiwania. W efekcie mariażu z moim A-klasowym wzmocnieniem muzyka tryskała niepohamowaną radością i rozmachem budowania realiów scenicznych nawet podczas słuchania muzyki na poziomie niezobowiązującego plumkania. Chodzi o to, że już sporo przed zwykle stosowanym przeze mnie punktem głośności brzmiała nader lekko, ale nie anorektycznie w górnym i środkowym pasmie oraz oferowała ciekawie podparcie uderzeniem muzyki mocnym kopnięciem w dolnych częstotliwościach. To było pewnego rodzaju granie bez szukania siłowego przegrzania prezentacji, tylko raczej jej napowietrzania w celu pokazywania zawartej w muzyce radości. Oczywiście roszadą okablowania efekt soniczny można było lekko podkręcić w stronę większej propagacji energii w środku pasma, jednak uzyskany sposób wizualizowania słuchanych projektów płytowych był na tyle ciekawy, że dodatkowo nie chcąc zaburzać prawdziwego „ja” naszych bohaterek, opisany stan pozostawiłem na pełen okres testu. A zapewniam, nie był to lekki spacerek po parku pełnym wiosennych woni czasu rozkwitania zieleni, tylko rasowa wspinacza na wymagające zdolności radzenia sobie z przeciwnościami losu Rysy. Nie muszę chyba wyjaśniać, iż w tej przenośni chodzi mi o serię użytych płyt, bowiem oprócz serwowania systemowi muzyki będącej dla niego wodą na młyn, niejednokrotnie stawiałem go przed brutalną ścianą. Naturalnie ścianą w postaci zapewnienia odpowiedniej ilości energii i nieprzewidywalności w siermiężnym rocku. Jak to wypadło?
Początek okazał się dla kolumn bułką z masłem, gdyż w napędzie odtwarzacza CD wylądowała Christina Pluchar ze swoją formacją L’arpegiata i produkcją „Monteverdi: Teatro D’amore”. Ale żeby nie było, wbrew pozorom nie jest to dziecinnie łatwy do pokazania zamierzeń artystów materiał. Chodzi mianowicie o odpowiednie oddanie unikalnego głosu Philippe Jaroussky’ego, którego z jednej strony nie można zrobić zbyt dziecinnego jak na mężczyznę, a z drugiej ma zdradzać wiele cech kobiecych. Do tego nie należy zapominać o oddaniu estetyki grania nierzadko oryginalnych instrumentów dawnych z ich specyficznym tembrem brzmienia i ogólnej aury goszczącego muzyków pomieszczenia. Na szczęście Quinty V2 brylowały w tym materiale jak mało która konstrukcja. Swoboda, lotność, rozwibrowanie, ale kiedy wymagał tego materiał fajne kopnięcie energią dźwięku dawały poczucie oczekiwanej namacalności kreowanych wydarzeń. Nic, tylko słuchać, co z ostentacyjnym zadowoleniem z użyciem kilku posiadanych płyt tego producenta z premedytacją uczyniłem.
A co brutalnym brzmieniem choćby mającej w tym roku w Birmingham wykonać ostatni koncert w oryginalnym składzie sprzed lat formacją Black Sabbath? Powiem tak. Owszem, swoistemu hymnowi „Iron Man” z płyty „Paranoid” w moim odczuciu przydałoby się większa szczypta nasycenia wspomagającego drapieżne brzmienie nie tylko gitar, ale także pełnego samczych cech wokalu – co ciekawe perkusja z uwagi na wspominane wcześniej kopniecie na samym dole się broniła. Jednak i w tym przypadku mimo moich oczekiwań biorąc pod uwagę słabość realizacji materiału dało się przy tym wpaść w zadumę z powodu brutalnie mijającego czasu. Może z lekkim pragnieniem podkręcenia krytycznego dla naszego słuchu centrum pasma, ale jednak bez problemu się dało. Nie był to naturalnie pokaz satysfakcjonujący w stu procentach całą populacji maniaków tej formacji, ale pamiętajmy, że specjalnie zarzuciłem próby sztucznego podkręcania emocji w domenie esencjonalności, aby pokazać prawdziwą twarz kolumn. A ta według mnie mimo niezłego finału ze zderzeniem ich ze specjalistami od czarnych zlotów, raczej faworyzowała muzykę pełną radości. Rzekłbym nawet, że są dla takowej stworzone, co udowodniła wizualizacja twórczości z okresu Baroku. To oczywiście nie wyklucza słuchania na Quintach V2 pełnego spektrum repertuaru, ale jednak moim typem jest materiał unikający brutalnych brzmień. W tych czuły się jak ryba w wodzie.
Puentując powyższy opis nie będę się zbytnio rozwodził na temat możliwości sonicznych rzeczonych zespołów głośnikowych, gdyż to po lekturze tekstu jest jasne jak słońce. Powiem tylko, że nawet będąc umiarkowanym piewcą mocnego grania nie skreślałbym ich z listy odsłuchowej. Dlaczego? Otóż bazując na wyartykułowanych również w tekście informacjach, czyli dokonując odpowiednich ruchów konfiguracyjnych są duże szanse na uzyskanie finalnie nieco bardziej dociążonego brzmienia. A, że warto o to powalczyć niech świadczy ich znakomity występ z muzyką wymagającą oddania zawartej w niej magii. Tego byle „grajpudła” nie będą w stanie zapewnić, dlatego mając na uwadze tę cechę nasze bohaterki poleciłbym dosłownie i w przenośni całej populacji melomanów. Jest jednak jeden warunek. Muszą mieć świadomość, co tak naprawdę im w duszy gra. Co? Podpowiem, w ten sposób. Rock będzie raczej jedynie fajną przygodą, aniżeli wodą na młyn. Za to reszta repertuaru gwarantem wulkanu pozytywnych emocji.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord,
Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2.
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Horn Distribution
Producent: Opera Loudspeakers
Cena: 26 998 PLN
Dane techniczne
Konstrukcja: trójdrożna, bass-reflex, podłogowa
Zastosowane przetworniki
– głośnik wysokotonowy: 26 mm miękka kopułka wysokotonowa, podwójny magnes ferrytowy, aluminiowa płyta przednia
– głośnik średniotonowy: 150 mm powlekany stożek z włókna szklanego, magnes ferrytowy
– głośnik niskotonowy: 2 x 180 mm anodyzowany na czarno stożek aluminiowy, magnes ferrytowy
Skuteczność (2,83 V / 1 m): 91 dB
Impedancja: 6 Ω (nominalna); 4,3 Ω (minimalna)
Pasmo przenoszenia (-3 dB): 42 Hz – 21 000 Hz
Częstotliwość podziału zwrotnicy: 250 – 2 300 Hz
Moc max.: 200 W
Zalecana moc wzmacniacza: 25 – 150 W
Wymiary : 237 x 1100 x 440 mm (tylko obudowa, bez podstawy); 319 x 1158 x 529 mm (kompletny głośnik, z podstawą)
Waga: 39,00 kg / szt.
Dostępne wersje wykończenia: Cement Gray, Oak, Rosewood