Opinia 1
Nie chciałbym wyjść w tym momencie na jakąś skamielinę, bądź w najlepszym razie na pomarszczonego tetryka, ale prawda jest taka a nie inna i z marką AudioSolutions jesteśmy za pan brat praktycznie od początku naszej działalności. A początki były całkiem niewinne, gdyż litewskie kolumny debiutowały na naszych łamach późną jesienią … 2013 r. za sprawą uroczych podłogówek Rhapsody 130. A potem … , a potem już poszło z górki, bowiem dzięki ciągłości dystrybucji prowadzonej przez sopocki Premium Sound co jakiś czas sygnowane przez Gediminasa Gaidelisa małe co nieco u nas gościło. Jednak prawdę powiedziawszy swoistym triggerem pozwalającym uznać mi wileńską manufakturę za byt w pełni dojrzały a nie udanie, bo udanie, lecz nadal szukający własnej drogi i pomysłu na siebie okazały się zjawiskowe Virtuoso S a następnie słuszność powyższych obserwacji potwierdzające, pochodzące z tej samej serii oczko wyższe eM-ki. To właśnie wtedy, gdzieś w zakamarkach mojego spaczonego umysłu, zaczęła kiełkować nieśmiała myśl, że może wbrew okresowym modom i popularności co bardziej znanych marek kiedyś, w bliżej nieokreślonej przyszłości, dobrze by było coś z ww. stajni u siebie na dłużej postawić i uważniej się temu czemuś przysłuchać. Pomijam w tym momencie drobiazg w postaci dość przystępnych jak na High-End, acz nadal jak na moje skromne możliwości niestety zaporowych cen, gdyż w momencie, gdy prosto z Monachium przyjechały do nas strzeliste Figaro XL2 jasnym stało się, że również i niższa seria daje realne szanse na audiofilską nirwanę. Na dalszy rozwój wypadków trzeba było jednak chwilę poczekać i pewnie nadal byśmy czekali, gdyby nie wielce nam sprzyjający zbieg okoliczności natury logistycznej w ramach którego pakującej się po Audio Video Show ekipie ww. sopockiego salonu zabrakło miejsca na prezentowane w trakcie wystawy … AudioSolutions Figaro L2. A, że cytując klasyka akurat „przechodziliśmy z tragarzami” postanowiliśmy wyciągnąć pomocną dłoń a nawet parę dłoni. I tym oto sposobem L2-ki wylądowały u mnie a tym samym dały szanse na długodystansowe testy.
Jak sama nazwa wskazuje tym razem mamy do czynienia z drugą odsłoną Figaro, która trafiła na rynek w zeszłym roku, czyli po pięciu latach od premiery swych protoplastek w 2018. Jednak pomijając niuanse natury nomenklaturowej różnice ewolucyjne widać nawet gołym okiem. Nie dość, że L2-ki wypiękniały – fronty i przednie połacie ścian bocznych wreszcie nie są matowo-czarne, to poważnym modyfikacjom poddano baterię wykorzystywanych przetworników. Zrezygnowano bowiem ze wspomaganego duetem 233 mm papierowych basowców, opartego na parze 152 mm średniotonowców i pracującej w niewielkiej tubce 25mm kopułce wysokotonowej układu D’Appolito na rzecz ograniczonego do pojedynczego 183mm średniotonowca umieszczonego nad 19mm jedwabnym tweeterem Mini-Horn i znaną z poprzedniej wersji, acz podobno gruntownie przeprojektowaną, parą 233 mm basowców ER (Extra Rigid) z twardą papierową membraną. Z czysto kronikarskiego obowiązku wspomnę jeszcze o źródle pochodzenia ww. drajwerów którym jest duńskie SB Acoustics wykonujące je wg. indywidualnej litewskiej specyfikacji, oraz o obecności podwójnych terminali WBT NextGen. Dwa solidnej średnicy ujścia kanałów bas refleks umieszczono nieco nad gniazdami głośnikowymi. Ponadto nieco rozbudowano cokół dodając poszerzające rozstaw kolców belki, wiec kolumny zyskały na stabilności, co może nawet przy tytułowych L-kach nie było tak kluczowe, lecz już przy 171 cm XLM2 i niemalże dwumetrowych (191,8cm) XL-kach ewidentnie działa na ich korzyść. Nie da się również ukryć, iż L2-ki są po prostu … potężnymi podłogówkami. I nie jest to bynajmniej złudzenie optyczne wynikające z ich aplikacji w nazbyt małym pomieszczeniu (gwoli wyjaśnienia mój pokój ma 24 m²) a w pełni namacalny i weryfikowalny fakt, albowiem przynajmniej jeśli chodzi o szerokość (336 mm) i przede wszystkim głębokość (581 mm) to mamy dokładnie to samo, co w … XL2, co przy redukcji wzrostu z 1918mm do 1240 mm zaowocowało nieco mniej destruktywną, acz nadal problematyczną dla pleców użytkownika wagą 75 kg/szt. I tu od razu mała dygresja, gdyż znaczący udział w finalnej wadze kolumn ma znany już m.in. z wyższej serii Virtuoso system Cabinet-In-a-Cabinet, czyli de facto dwóch obudów – lekkiej i sztywnej wewnętrznej oraz pełniącej rolę tłumika masowego ciężkiej zewnętrznej, połączonych ze sobą cienką warstwą poliuretanu.
A co do wyglądu jako takiego, to śmiem twierdzić, że na osobny akapit zasługuje odpowiedzialny za niego firmowy, dostępny pod adresem MY.AUDIOSOLUTIONS.LT, konfigurator umożliwiający nie tylko szczegółową personalizację wymarzonych kolumn, co również nad wyraz realistyczną wizualizację efektów naszej radosnej twórczości i niejako przy okazji kalkulację kwoty o jakiej uiszczenie zostaniemy poproszeni przy kasie. Nic specjalnego? Cóż, pozwolę sobie na odmienne zdanie, bowiem w czasach, gdy optymalizacja kosztów własnych zatacza coraz szersze kręgi, czego pokłosiem jest możliwie daleko posunięta unifikacja, a tym samym ograniczenie dostępnych opcji danego wyrobu, stosunkowo niewielka manufaktura, którą de facto jest AudioSolutions idzie pod prąd i wręcz zachęca swoją klientelę do artystycznej kreatywności. Szaleństwo? Bynajmniej. Po prostu kolejny dowód na to, że mamy do czynienia z produktem na wskroś high-endowym, a więc niejako szytym na miarę, gdzie nadrzędnym celem jest pełna satysfakcja odbiorcy końcowego. Z drugiej strony – przy obudowach nie fornirowanych lecz lakierowanych, a właśnie takie wykończenia w ramach linii Figaro oferują Litwini, od strony technologicznej jest to znacznie łatwiejsze do wdrożenia, tym bardziej, że dystrybutorzy zazwyczaj dysponują egzemplarzami demonstracyjnymi a jeśli ktoś na dany model się decyduje to i tak przeznaczone dla niego kolumny trafiają na taśmę produkcyjną dopiero po złożeniu zamówienia. Dlatego też osoby niespecjalnie przepadające za wykluczającą indywidualizm i unikalność „masówką” wreszcie nie muszą czekać na limitowane, specjalne wypusty, jak ma to miejsce np. w B&W, lecz stworzyć takową unikalną inkarnację praktycznie nie wstając z fotela. Ot z filiżanką aromatycznego espresso i samotnie / w towarzystwie zainteresowanych tematem domowników, dosłownie kilkoma kliknięciami stworzyć wersję idealnie wpasowującą się we własne gusta i posiadane lokum. Czy można chcieć czegoś więcej? Teoretycznie nie, choć … niemiecki Canton ma apkę wizualizującą wybrane kolumny w danym wnętrzu, co też jest szalenie pomocne przy podejmowaniu finalnych decyzji. Wracając jednak do tematu dostarczona (pozostawiona po AVS) parka pyszniła się iście zjawiskowym lakierem Midnight Gold ze wstawkami Antique Bronze i „zacieranymi” (3D Relief ) tylnymi skrzydłami ścian bocznych. A z tego, czego gołym okiem nie widać całość okablowano przewodami klasy „supreme”. Dla zainteresowanych pełna ściąga dostępna jest pod niniejszym linkiem .
Jeśli chodzi o nieco bardziej szczegółową anatomię, to L2-ki są konstrukcjami trójdrożnymi mogącymi pochwalić się wysoką, 92 dB skutecznością i 4 Ω impedancją, co daje szanse na ich udany mariaż nie tylko z potężnymi tranzystorowymi „spawarkami”, lecz i nieco mniej imponującymi mocą lampowcami. Podział pasma ustawiono na 400 i 4000 Hz a producent solennie zapewnia, że tytułowe ślicznotki potrafią obsłużyć pasmo 24–25 000 Hz, więc najniższych składowych nie powinno zabraknąć.
A jak owe obietnice mają się do prozy dnia codziennego i ciężkiej redakcyjnej orki, kiedy to zamiast tła do okazjonalnych i mniej, bądź bardziej zobowiązujących spotkań grały po kilkanaście godzin na dobę pełniąc rolę dyżurnych kolumn? Cóż, początkowo, z racji ich trudnych do pominięcia gabarytów i zarazem niezbyt imponującego przebiegu miałem, wydawać by się mogło, że w pełni uzasadnione obawy co do tego czy mówiąc ogólnie „się zmieszczą” i czy przypadkiem nie „zaleją” basem. Tymczasem, raptem po kilku dniach akomodacji AudioSolutions Figaro L2 poczuły się w moich skromnych progach na tyle swobodnie, że poważnie zacząłem się zastanawiać, czy zwrot „jak u siebie w domu” nie byłby na miejscu. Nie dość bowiem, że przy każdym włączeniu 300W integry Vitus Audio RI-101 MkII wzorem rasowych monitorów praktycznie znikały ze sceny, to jeszcze cechowała je zaskakująca swoboda i wyrafinowanie tak pod względem wolumenu reprodukowanych dźwięków, jak i budowy sceny je goszczącej. Jakby tego było mało owa scena nie była wypychana w kierunku słuchaczy a kreowana od linii kolumn w głąb i to na tyle sugestywnie, że obecność ściany za kolumnami przestawała mieć jakiekolwiek znaczenie, gdyż i tak i tak muzycy ostatnie rzędy zajmowali daleko za nią.
Jak łatwo się domyślić niejako z automatu zacząłem w ich brzmieniu doszukiwać się podobieństw do niemalże bliźniaczych wzrostem i układem drajwerów eM-ek Virtuoso, by finalnie uznać je za wielce ciekawą alternatywę dla siostrzanych … XL2-ek. Reprezentowany przez nie pomysł na muzykę opiera się bowiem na swobodzie i niewymuszeniu a nie siłowym udowadnianiu wszem i wobec własnej wyjątkowości i wyczynowego charakteru. Jak jednak można było się domyślić basu jest znacząco więcej niż z Dynaudio Contour 30, choć nie zawłaszcza i nie stara się grać pierwszych skrzypiec jak miało to miejsce w przypadku 60-ek, które niejako w nazwie mały zaszytą wskazówkę co do optymalnego metrażu w jakim warto je umieścić. I których nawet bym nie próbował do swoich 24 metrów wstawiać. Tymczasem L2-ki nie tylko wygodnie się umościły, co o drzemiącym w nich iście infradźwiękowym potencjale dawały znać jedynie wtedy, gdy takowe częstotliwości obecne były w materiale źródłowym. Dlatego też „Dance, No One’s Watching” Ezra Collective aż kipi od pulsującego rytmu niepozwalającego spokojnie usiedzieć w miejscu a jednocześnie nic nie dudni i nie buczy jak na klubowej potańcówce miłośników drum’n’bass-u. Jeśli jednak ktoś takowego dźwiękowego masażu oczekuje, to począwszy od niepokojących tąpnięć otwierających „Blade Runner 2049” po elektroniczne psytrance’owe szaleństwo serwowane przez Infected Mushroom na „Head of NASA and the 2 Amish Boys” tytułowe podłogówki mu zapewnią w intensywności i mocy jakiej niejeden subwoofer mógłby im pozazdrościć. Warto w tym momencie jedynie dodać, że Audiosolutions może nie tyle stronią od umownej „chrupkości” i nadmiernej konturowości, co raczej akcentują mięsistość faktur i kreślą kontury brył wyraźną i zdecydowaną, acz nieprzeostrzoną kreską. Ot, sięgając po rysunkową analogię używają ołówków 3-4H nie czując większej potrzeby dalszego utwardzania i pocieniania krawędzi, przez co mamy do czynienia z niezwykle naturalnym a nie pseudo-audiofilsko przerysowanym obrazowaniem. Różnica na papierze może niewielka, ale osobiście wolę może i nieco mniej ostry widok rozpościerający się z werandy jakiejś górskiej chatki aniżeli krystaliczny obraz wielkoekranowego telewizora z uaktywnionym bezlikiem polepszaczy, podobnie jak proste i syte włoskie dania od wykwintnych molekularnych „żelków”, czy ledwo maźniętych sosem francuskich wynalazków.
Podobnie jest z wynikającym z braku konieczności przeskalowywania realizmem prezentacji wielkich składów symfonicznych – od romantycznego „Orchestral Works” Gabríela Ólafsa i Reykjavík Orkestra po blisko sześciogodzinny maraton „The Symphonies: A Beethoven Journey” w wykonaniu Verbier Festival Chamber Orchestra pod batutą Gábora Takács-Nagy i stadionowych koncertów, w tym „Metallica Through The Never” gdzie niejako z automatu jesteśmy wchłaniani przez rozentuzjazmowany i drący się w niebogłosy tłum będących w prawdziwym amoku fanów (gorąco polecam kanonadę na „One”) .
Prawdę powiedziawszy o średnicy nie ma co pisać, bo jest taka, jaka tylko może być z porządnego „papierzaka”, czyli wybornie organiczna i wysycona na tyle, żeby przy reprodukcji damskich wokali panowie nerwowo zerkali w kierunku swych partnerek a przy partiach męskich podobne zabiegi uskuteczniała płeć piękna. Co ciekawe do powyższych zabiegów wcale nie trzeba posiłkować się referencyjnie zdjętymi „heroinami” i rozmiękczającymi niewieście serca amantami, lecz w zupełności wystarczą komercyjne realizacje w stylu „Am I Not Your Girl?” Sinéad O’Connor, czy „The Forest Is The Path” Snow Patrol.
Na kilka zdań zasługuje również góra pasma, której prawdę powiedziawszy nieco się obawiałem. Powód? Cóż, po trosze nieco stereotypów, nieco przyzwyczajeń i pewien niepokój, czy takie maluchy, znaczy się raptem 19mm tweetery podołają w nadążaniu za resztą dramatycznie większych membran. A jeśli nie, to czy ewentualnych ograniczeń wydolnościowych nie będą próbowały jakoś maskować. A tymczasem użyte przez Gedyminasa wysokotonówki nad wyraz bezpardonowo rozprawiły się z 28 mm Esotar²-ami Dynaudio, jasno dając do zrozumienia, że nie zawsze rozmiar ma znaczenie. Zachowując przyjemną uszom słodycz i zarazem wzbogacając ją o solidny zastrzyk rozdzielczości AudioSolutions oferują iście holograficzną precyzję i namacalność krystalicznie czystych sopranów bez nawet śladowych ilości szklistości o ziarnistości nawet nie wspominając. Od razu uprzedzę, że jeszcze nie jest to poziom na jaki wzbiły się fenomenalne Cantony Reference GS Edition, ale kierunek w którym podążają obie konstrukcje jest jak najbardziej zgodny, co jak na moje ucho brzmi niczym całkiem niezły komplement i rekomendacja dla AudioSolution. Żeby jednak niniejszy zbiór moich czysto subiektywnych obserwacji i wniosków nie przypominał przesłodzonej laurki niejako w akcie rozpaczy i naprawdę chcąc się do czegoś przyczepić sięgnąłem po ostateczność a dokładnie dwupłytowy album z … klawesynem solo – „Jean Baptiste Loeillet – Six Suits for the Harpsicord” w wykonaniu Marii Banasiewicz – Bryły, no i proszę sobie wyobrazić, że nawet na takim, zazwyczaj brzmiącym jakby ktoś srebrne sztućce bo kamiennych schodach zrzucał, repertuarze ani razu nie udało mi się przyłapać L2-ek na irytującym utwardzeniu, czy ofensywności. Podobnie było na jeszcze ciepłym i pachnącym tłocznią „The Reclamation of I” Imminence, gdzie drący się jakby żywcem obdzierany ze skóry Eddie Berg metalcore’ową kakofonię suto okraszał partiami … skrzypiec. I choć ofensywności było tu pod dostatkiem, to jej obecność była nie tylko w pełni uzasadniona, co w 100% zgodna tak z zamysłem artystów jak i nagraniem a litewskie kolumny nie bojąc się operowania w tym jakże ekstremalnym środowisku w pełnej krasie ukazały dzieło zniszczenia raz za razem docierając do granic wytrzymałości tak szwedzkiej formacji, jak i słuchaczy.
No to najwyższa pora na jakieś zwięzłe i możliwie jednoznaczne podsumowanie. Tylko problem w tym, że człowiek, a więc podobno i ja, choć są tacy, co mają do tego pewne wątpliwości, to taka istota, która zaskakująco szybko przyzwyczaja się do dobrego. A AudioSolutions Figaro L2 są dobre, cholernie dobre. Dobrze grają i cicho, podczas wieczorno-nocnych nasiadówek i głośno, kiedy wiedząc, że nie ma sąsiadów, przynajmniej tych, z którymi (jeszcze) się lubimy, mogę podkręcić głośność do niemalże koncertowych dawek decybeli. Nie boją się zarówno barokowych poczynań Jordi Savalla, jak i metalowego Armagedonu w wydaniu Nergala i jemu podobnych antychrystów. Jakby tego było mało są w stanie zagrać z kilkusetwatowym tranzystorem i kilkunastowatową lampą, no i niespecjalnie przejmują się bliskością tylnej ściany, co niejako już na starcie daje im kilka punktów przewagi nad konkurencją, przynajmniej w oczach Gromowładnej. Dlatego też, skoro przez ostatnie dwa miesiące bytności w moich skromnych progach dziwnym zbiegiem okoliczności się z nimi zżyłem, Małżonka przestała marudzić, że są o wiele głębsze od smukłych Dunek, znaczy się Dynek a i zbuntowana, zazwyczaj barykadująca się w swej samotni progenitura jakoś częściej dotrzymuje nam towarzystwa podczas wieczornych seansów filmowych, oraz dodając do tego fakt, iż jakoś niespecjalnie czuję się na siłach po raz kolejny taszczyć te 75 kg panny do samochodu, coś czuję w kościach, że jeszcze nie raz i nie dwa zobaczycie je Państwo na moich zdjęciach i w redakcyjnej stopce …
Marcin Olszewski
Opinia 2
Jak wynika z tytułu, w tym odcinku kolejny raz pod lupę weźmiemy kolumny bardzo dobrze znanego nam litewskiego producenta. Co istotne, producenta od zawsze przykładającego maksymalny poziom starań, aby powołane do życia konstrukcje broniły się w istotnym dla nabywcy rankingu cena / jakość. Skąd takie wnioski? Otóż zapewniam, wygłoszona przeze mnie teza nie jest marketingowym powieleniem kuluarowych opowieści mocodawcy brandu, tylko wnioskiem z wielu podobnych do dzisiejszego testowych starć. I żeby było jasne, z testu na test ewidentnie znacznie lepiej wypadających w ocenie. To jest na tyle mocny trend, że bodajże ostatnim razem wyraziłem opinię, iż obecne pomysły spod znaku AudioSolutions na tle światowej konkurencji wycenione są wręcz dumpingowo. Tak tak, za to co oferują, w wielu znamienitych markach trzeba zapłacić znacznie więcej. Czy w każdym przypadku? Cóż, dziś mamy szansę, aby to zweryfikować, gdyż dzięki sopockiemu dystrybutorowi Premium Sound na test dotarły ciekawie grające podczas ostatniego Audio Video Show podłogowe zespoły głośnikowe AudioSolutions Figaro L2. Zatem wszystkich zainteresowanych, czy wcześniejsze spotkania były jedynie pozytywnym wypadkiem przy pracy i czy niniejsze utrzyma status dobrej relacji ceny do jakości zapraszam do lektury poniższego tekstu.
Tytułowe Litwinki to co prawda średniej wielkości (nieco ponad 1.2 m), za to mogące pochwalić się solidną wagą (75 kg) kolumny podłogowe. Jak to możliwe, że przy takim rozmiarze osiągają taki wynik wagowy? Naturalnie to pokłosie od lat stosowanego przez konstruktora dublowania obudów. Co to znaczy? Pomysł jest prosty i zbawiennie minimalizując szkodliwe rezonanse opiewa na elastyczne scalenie wewnętrznej i zewnętrznej konstrukcji dzierżącej przetworniki. Efektem takiego działania jest widoczna na bocznych ściankach pionowa listwa skrywająca połączenie awersu z rewersem wierzchniego poszycia kolumny. I gdy policzymy wagę obydwu skrzynek wraz z elastycznym spoiwem pomiędzy nimi, plus ciężar sporej ilości głośników, nagle okazuje się, że pozornie smukłe panny w pozytywnym znaczeniu grzeszą sporą wagą jako remedium na występowanie niechcianych zniekształceń mechanicznych. Ale to nie jedyne zabiegi mające sprawić, że kolumny grają zjawiskowo. Kolejnym jest umieszczenie wszystkich przetworników – jeden gwizdek, nad nim średniak, a pod nim dwa basowce – w pewnego rodzaju powodujących lekkie wzmocnienie działania danych częstotliwości falowodach. To częsty zabieg i dobrze zrealizowany fajnie się sprawdza. Następnym krokiem w uzyskaniu dobrego, kontrolowanego w domenie projekcji basu brzmienia jest posadowienie kolumn nie na miękkich stopach, tylko wkręcanych w lekko rozstawione na boki aluminiowych łapach, regulowanych kolcach i stosownych podkładkach. Wieńcząc listę działań na rzecz jakości grania jestem zobligowany również nadmienić, iż po wspomnianych czysto mechanicznych pomysłach finalne brzmienie L2-ek stroją zorientowane w górnej części rewersu dwa porty bass-refleks. Jeśli chodzi o pozwalający zasilić nasze bohaterki sygnałem zestaw przyłączy, ten w lekkim zagłębieniu podwójny set zacisków WBT znajdziemy tuż przy dolnej części obudowy. I gdy wydawałoby się, że to koniec realizacji potrzeb docelowego klienta, każdy tak myślący jest w wielkim błędzie. Chodzi mianowicie o wykończenie naszych bohaterek. Otóż konstruktor zdawał sobie sprawę, że oprócz zapewnienia słuchaczowi dobrej fonii, należy zadbać o poprawność wizji i wersję testową wykończył pięknym, bo perłowo mieniącym się, brokatowym złotem frontu i przedniej części bocznych parceli obudowy oraz również połyskującym, jednak tym razem motywem czarnych łusek reszty skrzynki. Oczywiście ma to swoje konsekwencje cenowe, jednakże zapewniam, zdjęcia tego nie oddają, ale każda wydana złotówka na takie wykończenie jest w pełni uzasadniona, gdyż płacimy za dzieło sztuki użytkowej godne metki „Made in Italy”. Przywołując najistotniejsze dla potencjalnej sekcji wzmacniającej technikalia Figaro L2 okazuje się, iż nie są specjalnie trudne do wysterowania, gdyż mogą pochwalić się skutecznością na poziomie 92db przy obciążeniu 4 Ohm. Natomiast jeśli chodzi o dostępną kolorystykę wykończenia, testowa była najdroższą, ale, spokojnie, do dyspozycji są równie ciekawe, jednak znacznie mniej wymagające cenowo, co bez najmniejszego problemu znajdziecie je na stronie producenta i dystrybutora.
Co sądzę o sposobie prezentacji muzyki przez tytułowe AudioSolutions? Po pierwsze nieco wyprzedzając końcowe wnioski kolejny raz stwierdzam, iż dla nawet najbardziej wymagającego melomana to wręcz rzadko spotykana w obecnych czasach pogoni producentów za pieniądzem brzmieniowa okazja. Już podczas przywołanej tegorocznej wystawy grając z całkowicie mi nieznaną elektroniką i w dramatycznie trudnym akustycznie pomieszczeniu pokazały, że potrafią stworzyć znakomity spektakl muzyczny – w swojej relacji opisywałem ten system przy okazji prezentacji autorskich projektów płytowych przez Bartłomieja Olesia. Dlatego gdy padła propozycja sprawdzenia ich poczynań w warunkach kontrolowanych, byłem podwójnie ciekawy, czy wystawca na PGE Narodowym miał zezowate szczęście, czy faktycznie kolumny prezentują najwyższy poziom jakości brzmienia. Jak zatem wypady w starciu na naszym terenie? Cóż, w moim odczuciu bardzo dobrze. Po pierwsze – zagrały z wielką swobodą, czyli tak jak lubię bez efektu siłowego upiększania świata muzyki w miejscu gdzie nie forsował tego artysta, co często jest zmorą nawet najlepszych konstrukcji. Po drugie – pokazały, że potrafią nisko zejść mocnym, kontrolowanym, rozwibrowanym i unikającym podkolorowań basem. Po trzecie – zaoferowały dobrze osadzoną w barwie i esencjonalności średnicę. Po czwarte – całość okraszały pełne blasku (coś na kształt podkreślającej odpowiednią wyrazistość danej frazy iskry), jednak unikające nadinterpretacji wysokie tony. A po piąte – z łatwością zbliżoną do najlepszych monitorów budowały głębię wirtualnej sceny. Wszystko było na tyle dobrze wyważone, że wizualizowany świat muzyki nie tylko bez ograniczeń skradał moją duszę – pisałem przy okazji większych sióstr L2-ek (XL2), że w przypadku rozstania się z obecnymi u mnie Gauderami mógłbym z tego rodzaju brzmieniem bez problemu żyć, ale bez jakiegokolwiek naciągania faktów pokazywał najlepsze cechy każdego rodzaju twórczości od rocka, przez muzykę sakralną, po elektronikę. Naturalnie to zasługa wspomnianych przed momentem składowych finalnego dźwięku, które pozwalały na wykreowanie w eterze nawet najbardziej ekwilibrystycznych przebiegów muzycznych.
Weźmy choćby pierwszą z brzegu, od tego tygodnia dostępną również w streamingu świąteczną produkcję Jordi Savalla „Marc-Antoine Charpentier: Baroque Christmas”. W tej produkcji nie potrzeba schodzącego do Hadesu basu, tylko odpowiednio eterycznego, a przy tym umiejętnie barwnego podania tych sakralnych zapisów, co dzięki wyartykułowanym cechom kolumn ze spokojem duszy udało się zrealizować. Usłyszałem nie tylko piękne frazy damskiej wokalizy, ale również odpowiednio przyprawione pakietem nasycenia instrumentarium, a także aurę otaczającego artystów, wielkiego kubaturowo pomieszczenia. Muzyka płynęła, a ja bez najmniejszych problemów na przemian mogłem śledzić tak z drobiazgiem wybrzmiewającą linię melodyczną, jak i pełna emocji wokalną z przyjemnym dla ucha powieleniem niektórych sekwencji przez wszechobecne echo. Jednym, no może w kilku słowach była to nie tylko duchowa, ale również audiofilska uczta.
Z drugiej strony fundowania słuchaczowi sonicznych bodźców na tapecie wylądował naprawdę wymagający pokazania dużej energii, szybkości narastania sygnału i rozdzielczości materiał formacji Infected Mushroom „Head of NASA and the 2 Amish Boys” . To jest szaleństwo w najczystszej postaci. A cała trudność nie polega na wywołaniu bliżej nieokreślonego trzęsienia ziemi, tylko pokazania inicjujących je pomruków poprzez odseparowanie szybkich, gęstych i pełnych energii impulsów. Jakiekolwiek problemy z utrzymaniem rytmu, czy brakiem konturu poszczególnych dźwięków skazałyby całą prezentację na porażkę w stylu jednej męczącej, bo rozlewającej się nudnym buczeniem po podłodze magmy. Tymczasem kolumny za sprawą zejścia i kontroli basu bez jakiejkolwiek zadyszki pokazały, że nawet jeśli nie jesteś fanem podobnych nurtów muzycznych, dobrze odtworzone potrafią wciągnąć na kilka z przyjemnością spędzonych przy danym materiale minut. Ja akurat czasem lubię sobie takim repertuarem przyłożyć, dlatego nie był to jedyny tego typu krążek. Jednak to co pokazały testowane kolumny, pozwala mi przypuszczać, że również u wielu z Was na ustach pojawiłby się aprobujący ich możliwości przysłowiowy banan. W tym przypadku w odróżnieniu od poprzedniego materiału zaliczyłem udaną próbę wywołania arytmii mojego serca. A, że mam je jak dzwon, prezentację zaliczam do tych z gatunku wzorcowych i jeśli w kolejnym teście wypadającą w tym stylu, nie ostatnią.
Komu dedykowałbym opisywane dzisiaj kolumny? Jedno jest pewne, w żadnym wypadku nie piewcom grania nasyceniem za wszelką cenę. Malowanie świata muzyki z przekraczaniem dobrego smaku – spokojnie, mowa o wartościach bezwzględnych – nie leży w ich naturze. One raczej postarają się pokazać go takim, jakim jest. Naturalnie z marginesem na korekty okablowaniem i współpracującą elektroniką, ale zawsze z dobrym timingiem, masą i swobodą, co sprawia, że poza przywołanymi wielbicielami szkoły grania rodem z radia BBC, nie widzę najmniejszych przeciwwskazań dla nikogo. To na tyle równie kolumny, że jeśli coś między Wami kolokwialnie mówiąc nie „pyknie”, będzie to jedynie efekt drobnych różnic poglądowych co do finalnej wizji kreowania wirtualnego spektaklu, a nie ogólny problem jakościowy. A jeśli się dogadacie brzmieniowo, w pakiecie od producenta, dzięki przepięknemu wykończeniu jest jeszcze opcja postawienia sobie w domu ewidentnego dzieła sztuki. Banał, bo kolumny mają grać, a nie muszą wyglądać? Bardzo Was proszę, nie rozśmieszajcie mnie.
Jacek Pazio
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio; AudioSolutions Figaro L2
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Dystrybucja: Premium Sound
Producent: AudioSolutions
Cena: od 55 900 PLN (para), wersja testowa 75 600 PLN (para)
Dane techniczne
– Czułość: 92 dB przy 2,83 V, 1 m
– Sugerowana moc wzmacniacza: 20-500 W;
– Impedancja: nominalna 4 Ω
– Częstotliwość podziału: 400 Hz; 4000 Hz
– Pasmo przenoszenia (w pomieszczeniu): 24–25 000 Hz
– Przetworniki: 19 mm głośnik wysokotonowy z jedwabną kopułką, średniotonowy z papierową membraną ER o średnicy 18,3 cm, dwa przetworniki basowe z papierową membraną ER o średnicy 23,3 cm
– Wymiary (W x S x G): 1240 mm x 336 mm x 581 mm
– Waga: 75 kg każda