Opinia 1
Świat pędzi na oślep, w dodatku w jednym ręku trzyma bezkofeinową latte z mlekopodobnym sojowym zabielaczem a w drugim najnowszą wersję bezramkowego smartfona z nadgryzioną „psiarą” w herbie. Niby coraz więcej rzeczy jest fit, eco i vege a jednocześnie trucie i dewastacja błękitnej planety przybiera niespotykaną do tej pory skalę. Jednym słowem, cytując klasyka „wszyscy zginiemy”. Zanim jednak ów tragiczny koniec nastąpi warto cieszyć się rzeczami małymi, takimi które zrobiono po staremu, i które sprawiają, że na twarzy „dużych chłopców” znów zagości uśmiech. Wyobraźmy sobie zatem sytuację, gdy na rynku niemalże zawładniętym przez wszechobecny downsizing, klasę D, impulsowe zasilacze, bezołowiowe luty, optymalizację kosztów własnych i inne plagi egipskie, pojawia się konstrukcja zrobiona po staremu. Widzicie to oczyma wyobraźni? Przewymiarowany konwencjonalny zasilacz, brutalnie kontrastujące z „bezpiecznymi” krągłościami agresywnie nastroszone pióra radiatorów, stopień wyjściowy na klasycznych Fet-ach i wywołująca spazmy ortodoksyjnych ekologów kultowa klasa pracy „A”. Tak piękne, że aż nierealne, bądź osiągalne jedynie w ekstremalnym, niedostępnym dla zwykłego śmiertelnika High-Endzie? Okazuje się jednak, że niekoniecznie. Otóż proszę sobie wyobrazić, iż u schyłku drugiej dekady XXI w. hen, hen, w dalekiej, pełnej słońca Kalifornii powstał wzmacniacz nie dość, że powyższe kryteria spełniający, to w dodatku nad wyraz rozsądnie, jak na audiofilskie realia, wyceniony. Jeśli zastanawiają się Państwo cóż to za idący pod prąd start-up udało nam się wygrzebać w odmętach Internetu spieszę z wyjaśnieniami, że tym razem ową niespodziankę przygotował prawdziwy dinozaur i legenda Hi-Fi/High-End – czyli Pass Laboratories wprowadzając na rynek najmniejszą A-klasową integrę o wszystko mówiącym symbolu INT-25.
Pass Laboratories INT-25 jak na nasze, dotychczasowe kontakty z amerykańskimi wzmacniaczami jest zaskakująco kompaktowy. Zarówno w porównaniu z INT-60, jak i topowym INT-250 (które de facto mają praktycznie bliźniacze obudowy), o dzielonkach (XP-30 & XA 100.8) nawet nie wspominając spokojnie można go określić mianem urządzenia sypialniano – gabinetowego. Oczywiście jak na zamorskie standardy, gdyż jakby nie patrzeć to nadal blisko dwudziestopięciokilogramowy piec, który nie dość, że po mniej więcej kwadransie od uruchomienia z powodzeniem może robić za grzejnik, to jeszcze potrzebuje miejscówki co najmniej pół metra na pół metra i lepiej w żadną ciasną szafkę go nie wstawiać. Krótko mówiąc rasowa A-klasa w najlepszym wydaniu. Downsizing pociągnął za sobą pewne zmiany w firmowym designie frontu, który z jednej strony nadal pozostaje masywnym płatem szczotkowanego aluminium, lecz oprócz niewielkiego błękitnego wyświetlacza informującego o sile głosu, pięciu, umieszczonych w płytkim podfrezowaniu przyciskom odpowiedzialnym za włączenie/wyłączenie oraz wybór źródła zlokalizowanych po lewej stronie i masywnej, toczonej gałce z prawej niestety zabrakło już miejsca na charakterystyczny, podświetlony na niebiesko firmowy bulaj. Z jednej strony nieco mi szkoda utraconej „cyklopiej” aparycji, jednak z drugiej uczciwie muszę przyznać, iż Pass nabrał przez to większej uniwersalności i dzięki temu łatwiej dopasować go do stylistyki docelowego pomieszczenia.
Zamiast klasycznych ścianek bocznych mamy niezwykle agresywnie nastroszone czarne radiatory, które z oczywistych względów (czysta klasa A) są w pełni uzasadnionym elementem konstrukcyjnym a nie li tylko czysto designerskim zabiegiem. Niedowiarkom polecam kilkugodzinny odsłuch a następnie położenie na nich dłoni – tyle w temacie. Z kolei ściana tylna zaskakuje minimalizmem. Oprócz szalenie przydatnych podczas przenoszenia uchwytów mamy zintegrowane z włącznikiem głównym i bezpiecznikiem gniazdo zasilające IEC, pojedyncze, zakręcane terminale głośnikowe, które wbrew pozorom niestety nie akceptują większości dostępnych na rynku widełek i trzy pary wejść liniowych w standardzie RCA. W związku z powyższym, choć pomimo najszczerszych chęci nie udało mi się skorzystać z dyżurnego redakcyjnego okablowania, niespecjalnie miałem powód do zmartwień, gdyż dystrybutor – Sieć Salonów Top HiFi & Video Design, zapobiegliwie wraz z tytułową integrą dostarczyła, poniekąd do kolejnej recenzji, set głośnikowych AudioQuestów Robin Hood ZERO uzbrojonych w „dogadującą” się z Passem konfekcję.
Ograniczenie mocy wyjściowej do wydawać by się mogło mało poważnych 25W pozwoliło nie tylko zredukować gabaryty dzisiejszego gościa, co przede wszystkim uprościć sam układ wzmocnienia a tym samym poprawić jego szybkość i stabilność. Stosowanie niższych napięć i praca przy wyższych prądach podkładu zaowocowało „głębszym wejściem” w klasę A, a implementacja najnowszych wzmacniaczy Fet wyeliminowała konieczność stosowania wielu banków mniejszych tranzystorów. W INT-25 znajdziemy bowiem po pojedynczej parze 700W/40A Fet-ów o niezwykle niskich zniekształceniach i wysokim współczynnikiem tłumienia na kanał. Stopień wejściowy oparto na dwóch parach komplementarnych Fet-ów (NOS) pracujących w trybie prądowego sprzężenia zwrotnego (CFA). Natomiast sekcja przedwzmacniacza jest uproszczoną wersją rozwiązań znanych ze starszego rodzeństwa, czyli modeli INT-60 i INT-250.
Przechodząc do części poświęconej brzmieniu oczywistym jest, że świadomie bądź nie, czyli podświadomie – w tyle głowy, mając u siebie 25-kę porównywałem ją do wspomnianych INT-60 i INT-250. Jednak zupełnie nieoczywistym stały się wnioski do jakich doszedłem już po kilku przesłuchanych utworach fenomenalnego „Corpse Flower” Mike’a Pattona i Jean-Claude’a Vanniera. Miałem bowiem nieodparte wrażenie, że pomijając oczywiste różnice mocowe i gabarytowe, 25-ce zdecydowanie bliżej do topowej 250-ki, aniżeli 60-ki. Próżno bowiem doszukać się w jej brzmieniu wyczynowości, czy typowo sportowego „utwardzenia zawieszenia”. Są za to czysto atawistyczna niewymuszoność i iście organiczna naturalność sprawiające, iż aspekty natury technicznej przechodzą na dalszy plan, tracą na istotności, a naszym głównym zmartwieniem staje się nie po jaką płytę sięgnąć, lecz kiedy znaleźć czas na przesłuchanie … wszystkich. Nie oznacza to bynajmniej uśredniania i grania na jedno kopyto, gdyż analogią do sygnatury Passa wydaje się być umiejętność komponowania bukietu przypraw, aniżeli zabijanie smaku potrawy potężną dawką curry, bądź habanero. Wszelakiej maści niuanse budowania sceny, czy zmiany intonacji głosu Pattona są oczywiste i niewymagające dodatkowego podkreślenia, gdyż amerykańska integra operuje na intensywności doznań zbliżonych do tych znanych z kameralnych, intymnych koncertów, gdzie nie dość, że wszystko jest na wyciągnięcie ręki, to jeszcze jesteśmy w stanie ogarnąć zmysłami całość spektaklu a nie tylko jego drobny fragment, wyrywek.
Pech chciał, że dopiero pod koniec testów wpadł mi w ręce referencyjny album zrealizowany przez ekipę 2L – „Tomba Sonora” w wykonaniu Stemmeklang i Kristin Bolstad. Materiał nagrano w mauzoleum na terenie Muzeum Emanuela Vigelanda w Oslo, czyli de facto mrocznym … grobowcu. Nie muszę chyba dodawać, iż podniosła atmosfera, jak i niezwykle długi pogłos, o walorach wokalnych uczestników tego projektu nawet nie wspominając, sprawiły, że włosy na karku dęba stają . Wszechobecną ciemność, niską (w końcu to katakumby) temperaturę i wysoką wilgotność niemalże czuć – można dotknąć drżącą dłonią. Tak samo z resztą, jak zimne kamienne ściany, od których dźwięki odbijają się niemalże w nieskończoność, jednak ginąc po dłuższej chwili w mrokach sklepienia. Co ciekawe wyraźnie mocno-ciepła integra bez najmniejszego trudu była w stanie owe iście funeralne okoliczności przyrody oddać z pełnym, obecnym tamże ładunkiem emocjonalnym podkreślając przy tym atmosferę swoistego mrocznego, lecz jakże kuszącego oniryzmu. Ze względu na panujące tam warunki akustyczne źródła pozorne może nie są zbyt precyzyjnie kreślone, ale Pass oferuje nam autentyczną prawdę nagrania, nie próbując na własną rękę ich doprecyzowywać odfiltrowując z sygnału źródłowego „cmentarne rozedrganie”. Chwała mu za to, bo nic tak nie dyskwalifikuje w moich oczach urządzenia, jak dążenie za wszelką cenę do jedynej słusznej, oczywiście wg. niego, wizji reprodukowanego świata i robienie właśnie z Emanuel Vigeland Museum, bądź Opactwa Noirlac (gdzie zarejestrowano m.in. „Monteverdi – A Trace of Grace” Michela Godarda) uznawane za jedno z „najcichszych” studiów Europy, belgijskigo Galaxy, gdzie powstał materiał „Ferdinando Fischer: From Heaven on Earth – Lute Music from Kremsmunster Abbey” Huberta Hoffmanna.
Aby dać się uwieść czarowi INT-25 wcale jednak nie trzeba sięgać po audiofilskie perełki, gdyż nawet na w pełni komercyjnym „Louder Than Words” Lionela Richie bogactwo góry pasma i iście lampowa soczystość średnicy szły w parze z mięsistym a przy tym świetnie kontrolowanym basem. Co ciekawe najniższym częstotliwościom trudno było przypisać klasyczna konturowość, lecz ich zróżnicowania nie dość, że było wyborne, to i schodziły naprawdę nisko nie wykazując przy tym najmniejszych tendencji do zlewania się, czy dudnienia.
Pass Laboratories INT-25 z jednej strony wyłamuje się ze stereotypu potężnego amerykańskiego pieca, jednak nawet krótki z nim kontakt uświadamia, że czasem wcale nie liczy się ilość a jakość generowanych Watów, a akurat w tym przypadku jest ona najwyższej próby. W dodatku deklarowane przez producenta 25W przy 4 Ω okazują się w zupełności wystarczające do wysoce satysfakcjonującego wysterowania nawet niezbyt łatwych kolumn i to przy repertuarze dalekim od audiofilskich plumkań. Jednym słowem 25-ka to integra warta grzechu.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³; Accuphase P-4500
– Kolumny: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; AudioQuest Robin Hood ZERO
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
Opinia 2
Nie wiem, jak w Waszych ośrodkach zarządzania ciałem, ale w moim procesorze przyswajania informacji pochodząca zza wielkiej wody Stany Zjednoczone i marka Pass Laboratories zakodowana jest jak z reguły jako wielkie, a przez to ciężkie konstrukcje. Powód? Po pierwsze – ów brand pochodzi z kraju, gdzie wszystko musi być największe na świecie, a po drugie z takimi sporymi gabarytowo przez te kilka lat oceniania urządzeń audio zazwyczaj mieliśmy do czynienia. Tymczasem okazuje się, iż będący bohaterem niniejszej opowieści producent nie zapomniał o zwykłym Kowalskim i na ile było to możliwe, zminiaturyzował swój produkt, aby w ten sposób zawitać pod zdecydowanie większą liczbę strzech. To naturalnie pociągnęło za sobą znaczne obniżenie oddawanej mocy, jednakże natychmiast uspokajam potencjalnych zainteresowanych, gdyż wyartykułowana w nazwie modelu liczba 25 jest oddawana w czystej klasie A, a to już ma swoje solidne przełożenie na jakość oferowanego dźwięku. Zatem gdy karty zostały odkryte, nie pozostało mi nic innego, jak po informacji o dostarczeniu urządzenia do testu przez warszawskiego dystrybutora Sieć Salonów Top Hi-Fi & Video Design, zaprosić Was na kilka wniosków z kilkunastodniowego odsłuchu.
Mimo, że omawiania konstrukcja marki Pass Labs w domenie gabarytów osiąga standardowe dla tego segmentu rozmiary, spełniając zapotrzebowanie na oddanie 25 W w królewskiej klasie A jest bardzo ciężka. To w A-klasowych konstrukcjach jest standardem, od którego Amerykanie nawet przez moment nie próbowali odejść, dlatego też już na wstępie uczulam wszystkich, aby w procesie logistyki urządzenia solidnie się do niej przyłożyć. Ale waga wzmacniacza nie jest jedyną przeciwnością losu dla użytkownika, bowiem w samodzielnym transporcie mocno dają w kość wyśmienicie wyglądające na bokach obudowy, będące wariacją na temat gałązki drzewa iglastego, ostro wykończone, a przez to wżynające się w ciało, bardzo ostre radiatory. Gdy płynnym tekstem od logistyki doszliśmy do tematu obudowy 25-ki, spieszę donieść, iż wspomniane, oddające sporą ilość ciepła z wnętrza korpusu czarne jeże nie są jedynym sposobem chłodzenia trzewi, gdyż w tym zadaniu wspierają je zlokalizowane na zewnętrznych flankach górnej płaszczyzny dwa bloki zorientowanych horyzontalnie podłużnych otworów.
Front łamiąc nieco będący znakiem szczególnym elektronicznej rodziny Passa wizualny spokój jest mocno ozdobiony. Pierwszym co rzuca się w oczy, to dwa pionowe frezy na bokach, w których producent zagłębił cztery śruby przytwierdzające awers do reszty komponentu. Zaś kolejnymi ozdobnikami patrząc od lewej strony są: małe okienko dla wyświetlacza poziomu wzmocnienia, pod nim w podłużnej niecce pięć przycisków funkcyjnych i odbiornik fal pilota zdalnego sterowania, a całkiem na prawo duża gałka Volume. Przechodząc z pakietem informacji na tylny panel przyłączeniowy mam przyjemność oznajmić, iż amerykańska brać inżynierska bez szukania poklasku zbędną ilością nikomu niepotrzebnych w życiu codziennym terminali, zaproponowała użytkownikowi jedynie pojedynczy zestaw zacisków kolumnowych, trzy wejścia w standardzie RCA i zintegrowane z włącznikiem głównym i bezpiecznikiem gniazdo zasilania IEC. Wieńcząc opis budowy nie mogę zapomnieć owiadomości, iż w komplecie z omawianą integrą dostajemy zgrabnego pilota zdalnego sterowania.
Rozpoczynając temat przybliżenia jakości oferowanego przez nie boję się tego powiedzieć malucha ze stajni Passa, muszę przyznać, że zabawa z początkiem oferty po bojach z jej szczytem wbrew pozorom nie była dla mnie jakimś większym problemem. Powód? Dzisiejszy przedstawiciel zza wielkiej wody podobnie do starszych braci grał równie fantastycznie. Oczywiście po przepuszczeniu jego możliwości przez filtr oddawanej mocy i niwelującej ten problem dość wysokiej skuteczności moich kolumn, ale mniemam, iż takie działanie nie jest dla Was żadną nowością. Co zatem oznacza zwrot „fantastycznie”? Jeśli nie jesteście wyznawcami szybkości i ataku ponad wszystko, same dobre wieści. Tytułowy piecyk grał zaskakująco świeżo w górnych rejestrach, co przy solidnej ofercie masy na środku i w dole pasma akustycznego powodowało sporą uniwersalność w temacie słuchanej muzyki. Jak to możliwe? Słowo klucz, to przywołane, łatwe w wysterowaniu kolumny T&F ISIS, które pozwalały mu na pełną kontrolę ich poczynań sonicznych. Gdy zaistniała taka potrzeba, nawet podczas słuchania krążków z free-jazzem w stylu Petera Brotzmanna, czy nieco lżejszego Kena Vandermarka wielkości miski do kąpieli niemowląt głośniki basowe trzepały ciśnieniem w moim pokoju bez najmniejszej zadyszki. Co prawda w poprzednich testach starszych braci 25-ki było to jeszcze bardziej zjawiskowe, ale jak wspomniałem, wszystko należy ocenić przez pryzmat chęci i możliwości, z czym pretendent do pozytywnej oceny radził sobie znakomicie. Zaskoczeni? Przyznam, że mimo w tym duchu rodzących się wstępnych oczekiwań ja również. Ale to nie koniec dobrych wieści, gdyż biorąc pod uwagę wyartykułowane przed momentem panowanie na kolumnami dodamy do tego związaną z klasą A ofertę dobrego nasycenia przekazu i wspomnianego na wstępie jego napowietrzenia, okaże się, że również reszta muzyki z elektroniką włącznie nie była specjalnym problemem. Jednakże gdybym miał wskazać, gdzie Pass radził sobie najlepiej, bez wahania wskazałbym wszelkiego rodzaju twórczość nastrojową i duchową. Wokalizy z towarzyszącym im balladowym instrumentarium aż kipiały od zapisanych przez artystów na srebrnych krążkach emocji. Podobnie przedstawiał się temat muzyki dawnej i jazzowej, gdzie każde wywołane przez generator dźwięku, nawet najdrobniejsze drganie powietrza urastało do rangi jakiejkolwiek szansy zaistnienia pozycji płytowej w mojej duszy melomana. A zaznaczam, aspekt czarowania mnie lekkością, barwą i zjawiskowością zawieszenia źródła pozornego w przestrzeni międzykolumnowej jest dla mnie najważniejszym aspektem oceniania wszelkiego rodzaju sprzętu audio. Dlatego też byłem bardzo kontent, że główny bohater testu nie zaprzepaścił niesionych swoimi danymi technicznymi walorów dźwiękowych. Była magia, a to dla zdecydowanej większości osobników kochających muzę jest sprawą nadrzędną. Ok. Co wypadało najlepiej już wiecie. A co z trudniejszymi kawałkami? Przywołując informację o panowaniu nad kolumnami uspokajam potencjalnych zainteresowanych. Choć z wiadomych przyczyn zdaję sobie sprawę, że elektronika powinna być bardziej kanciasta – czytaj: przenikliwa i bezpardonowo rażąca nasze narządy słuchu, to naprawdę owoc testowego ożenku wypadał bardzo dobrze. Płynniej, z lekkim unikaniem zaskakujących, bo natychmiastowych kontrastów dźwiękowych, ale nadal w duchu generowanych przez sztuczną inteligencję zamierzeń artystów. Raczycie kręcić nosem? Jeśli tak, natychmiast zadam pytanie: „Kto mający choćby minimalne pojęcie o audio, słuchając muzy nastawionej na permanentny atak, szaleństwo przesterów i pisków przy wsparciu utożsamianych z trzęsieniami ziemi pomruków kupuje wzmacniacz w klasie A?” Nie wiecie? Jeśli odpowiedź jest twierdząca, nie mam nic budującego do powiedzenia poza stwierdzeniem, że tytułowy wzmacniacz zintegrowany nie jest dla niego. Czyli dla kogo? Powiem bez ogródek. Dla każdego szukającego piękna, a nie łomotu, w słuchanej muzyce.
Analizując powyższy akapit jedno jest pewne. Mamy do czynienia ze wzmacniaczem w głównej mierze pokazującym emocje w muzyce. Naturalnie to pojęcie w dużym stopniu zależy od danego osobnika. Jednak spokojnie jestem w stanie wygłosić opinię, że jeśli nie jesteście ortodoksyjnymi wielbicielami ciężkich, nastawionych na maltretowanie swoich ciał maniakami, nawet w momencie posiadania sporej kolekcji tego typu srebrnych krążków spokojnie powinniście posłuchać u siebie dostarczonego na testy „maleństwa” z oferty Pass Labs. To z pewnością będzie droga usłana najgłębszymi emocjami. A czy przemówi do was pozostając w systemie, zależeć będzie od zakodowanej w Waszych ciągach DNA wrażliwości. Mnie osobiście Pass INT-25 bez problemu do siebie przekonał.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777, Gryphon Antileon EVO Stereo, TAD D1000 MK2-S
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Step-up Thrax Trajan
Dystrybucja: Sieć Salonów Top HiFi & Video Design
Cena: 30 999 PLN
Dane techniczne
Klasa pracy: A
Wejścia: 3 pary RCA
Wzmocnienie: 26 dB
Moc wyjściowa: 25 W rms / 8 Ω; 50 W rms / 4 Ω
Zniekształcenia: 0.1% @ 25 W, 8 Ω, 1 KHz
Pasmo przenoszenia: DC – -2 dB @ 100 kHz
Szum: < 150 μV
Współczynnik tłumienia: 500
Slew rate: 100 V/μS
Impedancja wejściowa: 48 kΩ
Wymiary (S x G x W):43,2 x 45,5 x 15,2 cm (17″ x 17.9″ x 6″)
Waga: 23,6 kg (51 lbs)