Opinia 1
Oprócz zwyczajowego polowania na co smakowitsze nowości a więc uczestnictwa w czysto umownym branżowym „wyścigu” / „czelendżu” (ukłon w kierunku korpoludków) o tytuł szczęśliwca, któremu przypadnie w udziale premierowa ocena jeszcze pachnącego fabryką i dopiero mającego wylądować na sklepowych półkach debiutanta nie mamy najmniejszych oporów przed przyjmowaniem pod redakcyjny dach starych wyjadaczy i prawdziwych weteranów udowadniających swoją długowiecznością, że wiek to tylko liczba a jeśli coś zrobi/zaprojektuje się porządnie na początku, to i o jego impregnację na upływający czas martwić się nie trzeba. Tak też było i tym razem, bowiem wypada wspomnieć, iż pierwsza odsłona Pathosa Lògos, bo to nad nim będziemy się w ramach niniejszego spotkania pastwić, światło dzienne ujrzała w 2009r. a aktualna – oznaczona jako MkII inkarnacja pojawiła się na rynku po pięciu latach, czyli szybko licząc właśnie stuknął jej pierwszy „krzyżyk”, znaczy się 10 lat a tym samym zdetronizowała jakiś czas temu przez nas opisywanego a już nieprodukowanego Bouldera 865. Oczywiście w tzw. międzyczasie ww. włoska konstrukcja przechodziła mniej, bądź bardziej poważne zabiegi odmładzające, jak chociażby upgrade modułu DAC-a do postaci akceptującej 32bit/384kHz, jednak całe szczęście nikt nie wpadł na (irracjonalny) pomysł zmiany szaty wzorniczej, obok której nie sposób przejść obojętnie. Jeśli zatem kogoś nurtuje cóż takiego potrafi dostarczony przez Audio Anatomy / High End Alliance, zasługujący niemalże na status emeryta hybrydowy wzmacniacz zintegrowany Pathos Lògos MkII, to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko zaprosić zainteresowanych miłośników archeologii na ciąg dalszy.
Jeśli patrząc na powyższe zdjęcia zastanawiacie się Państwo, czy przypadkiem już czegoś podobnego u nas nie widzieliście, to jak najbardziej macie rację, gdyż podobieństwo sprawcy dzisiejszego zamieszania do goszczącego u nas jesienią 2021r. bratanka – Inpol² MkII jest aż nazbyt oczywiste. Identyczny aluminiowy front, charakterystyczne, układające się w nazwę marki radiatory, trójkątny „wyłom” na lampy są bliźniacze i tylko dzielącego korpus na pół „przedziałka” z bezwstydnie krwistoczerwonymi kondensatorami brak. Od razu uchylę rąbka tajemnicy, iż takowe – w liczbie czterech sztuk (po 22 000 µF każdy) również na pokładzie Lògos-a się znajdują, lecz dyskretnie ukryte w trzewiach i to pod głównym laminatem. Zanim jednak zanurkujemy pod płytę górną, którą zdobi osiem okrągłych i zabezpieczonych metalową siatką otworów wentylacyjnych skupmy się na widocznych gołym okiem niuansach. A tych, jak to u Włochów bywa nie brakuje.
Zacznę jednak od drobnego przytyku, gdyż po raz kolejny z autentycznym i do bólu szczerym smutkiem muszę zauważyć, iż również i tym razem trafił do nas egzemplarz z czarną a nie o niebo bardziej atrakcyjną – wykonaną z tropikalnego drewna Padouk wstawką. Nie wiem, czy tylko ja jestem taki dziwny i zmanierowany, że gustuję w „rustykalnościach”, intarsjach, skórzanych wstawkach, etc., i jeśli tylko mogę unikam smutnych czerni? Mniejsza jednak z tym, gdyż sprawę ratuje osadzony na wtopionej w łukowato wygięty, blisko dwucentymetrowej grubości płat aluminiowego frontu, drewnianej wyspie charakterystycznie ścięty cylinder regulacji głośności na którego czole umieszczono okrągły czerniony bulaj czerwonego, dwuznakowego wyświetlacza. Ów regulator sprzęgnięto ze 100-krokowym układem Burr Brown PGA2310 i co istotne poziom sygnału dla każdego z wejść ustawiamy indywidualnie, więc z łatwością możemy zniwelować różnice głośności pomiędzy poszczególnymi źródłami. W dodatku jego obrotowość ograniczono jedynie do delikatnego przekręcenia w lewo/prawo i automatycznego powrotu do pozycji spoczynkowej. Po prawej stronie umieszczono dwa niewielkie i co istotne całkowicie … anonimowe – nieopisane dwa bliźniacze przyciski – górny stand-by i dolny odpowiedzialny za sekwencyjny wybór źródła. Nie sposób również nie zauważyć wspomnianego trójkątnego wyłomu, w którym pyszni się zwielokrotniona lustrzanymi odbiciami parka, pracujących w sekcji preampu podwójnych triod 6922 (ECC88) Electro-Harmonixa.
Rzut oka na akrylową ścianę tylną nie tylko nie rozczarowuje, lecz udowadnia, że jednak Włosi alergii na opisy, oznaczenia i generalnie poprawiający ergonomię porządek nie mają i jak chcą są w stanie wszystko z iście szwajcarska precyzją ogarnąć. Obie flanki zajmują pojedyncze terminale głośnikowe, które choć dysponujące niekiedy problematycznymi kołnierzami akurat tym razem bez większych problemów akceptują nawet solidne widły. Patrząc od lewej pod terminalami ulokowano hebelkowy włącznik główny, a tuż obok trójbolcowe gniazdo zasilające IEC i zakręcany dekielek komory bezpiecznika. Na ich wysokości napotkamy jeszcze dwie pary solidnych gniazd wejściowych XLR a tuż nad nimi baterię wy/wejść RCA z wyjściem na zewnętrzną końcówkę mocy, rejestrator, pięć par wejść liniowych i niestety będące w otrzymanej sztuce jedynie zaślepkami interfejsy cyfrowe – dwa koaksjalne i pojedynczy port USB (32bit/384kHz).
W zestawie znajdziemy stosowny pilot zdalnego sterowania, który na przestrzeni lat ewoluował z drewniano-stalowej hybrydy ze złotymi/srebrnymi (przy wersji czarnej) wzorem płyty czołowej oczywiście nieopisanymi przyciskami do postaci widocznej na powyższych zdjęciach, gdzie stosowna, ułatwiająca obsługę ikonografika już się pojawiła.
Jeśli zaś chodzi o trzewia, to sygnał z gniazd wejściowych biegnie solidnymi przewodami ku frontowi, gdzie rezydują wspomniane lampy i reszta układów A-klasowego przedwzmacniacza. Z kolei tranzystorowy, pracujący w klasie AB 110 W stopień wyjściowy obejmuje pionowo usytułowane i przymocowane do radiatorów płytki – każda z trzema parami mosfetów. Zasilanie, w tym klasyczne trafo El i ww. kwadrę kondensatorów, ukryto pod będącym nośnikiem większości układów laminatem i … tu pozwolę sobie na małą dygresję, bowiem oprócz głównego i zarazem łatwo-dostępnego na ścianie tylnej bezpiecznika Pathos może pochwalić się kolejnymi … siedmioma (!!!) na płycie głównej, więc jeśli tylko ktoś do tematu tuningu podchodzi w sposób absolutnie bezkompromisowy, to tu ma prawdziwe pole do popisu.
I jeszcze tylko uwaga natury użytkowej, bowiem Lògos podczas pracy zauważalnie się nagrzewa oddając przy tym sporo ciepła, więc pomimo dysponowania wspomnianymi otworami wentylacyjnymi i radiatorami z wdzięcznością przyjmie jakąś „otwartą” a jeszcze lepiej narażoną na permanentne przeciągi miejscówkę. Dlatego też w trosce o jego długowieczność lepiej nie próbować umieszczać go w mocno zabudowanych szafkach o utrudnionej cyrkulacji powietrza.
A co do brzmienia, to choć utarło się twierdzenie, iż współczesna technologia rozwija się w tempie godnym japońskiej Shinkansen, to dziwnym zbiegiem okoliczności nie sposób estetyki grania Lògosa określić mianem archaicznej, oldschoolowej, czy też wyraźnie nadgryzionej zębem czasu i co najwyżej budzącej nostalgię za latami (nie)słusznie minionymi. Nic z tych rzeczy, bowiem tytułowa integra Pathosa już od pierwszych taktów „Vagabond” Ulfa Wakeniusa udowadniała, że z powodzeniem radzi sobie nawet z potężnymi podłogówkami (AudioSolutions Figaro L2) będąc w stanie okiełznać po duecie 233mm wooferów na stronę, to jeszcze nader udanie łączy lampową słodycz i holografię z timingiem i motoryką tranzystorów. Może i pod względem precyzji kreślenia źródeł pozornych i wolumenu / potęgi wyraźnie ustępowała 300W Vitusowi, lecz śmiem twierdzić, iż bez bezpośredniego porównania raczej nikt przy zdrowych zmysłach zarzutów o jakiejkolwiek limitacji w jej kierunku by nie artykułował. Potrafi jednak stawiając na pierwszym miejscu koherencję i spoistość przekazu pokazać zarówno otwartość oraz rozdzielczość jak i soczystość dźwięku nie popadając ani w zbytnie utwardzenie, ani nazbyt lampową krągłość. Ba, pyszniące się na froncie bańki dają jedynie pewną charakterystyczną holografię i komunikatywność dyskretnie uatrakcyjniając i dosaturowując średnicę, lecz bez jej zmiękczenia i przegrzania. Natomiast z racji, iż na ww. krążku sekcję rytmiczną reprezentuje jedynie darbuka Michaela Dahlvida wspomagana basem i wiolonczelą Larsa Danielssona do oceny jakości najniższych składowych pozwoliłem sobie sięgnąć po nieco bardziej wymagający materiał, gdzie jakiekolwiek spowolnienie i rozmiękczenie przejawia się totalnym kataklizmem i potknięciem o własne sznurówki. Mowa o ostatnimi czasy nader intensywnie eksploatowanym przeze mnie metalcore’owym „Searching for Solace” The Ghost Inside. I…, i Pathos nie tylko dał radę zarejestrowanym tamże perkusyjnym galopadom blastów, dzikim rykom i ognistym riffom, co zagrał je z niezwykłą werwą zapuszczając się w rejony zazwyczaj zarezerwowane dla zdecydowanie bardziej muskularnej konkurencji. Pewnej pikanterii sprawie dodaje również fakt, iż właśnie pod względem timingu i motoryki Lògos w tak ekstremalnych klimatach znacząco góruje nad jakby nie patrzeć szlachetniej urodzonym Inpol²-em MkII , który charakteryzowała uroczo dystyngowana maniera prowadzenia basu. A tutaj tak wyraźnej sygnatury nie odnotujemy, gdyż choć co nieco pod kątem plastyczności i wspomnianej koherencji jest podkręcone, lecz działania Włocha są zdecydowanie mniej inwazyjne a tym samym wyraźniej zmierzające w kierunku może nie pełnej transparentności, co większej dyskrecji w oznajmianiu własnej obecności w torze. Szalenie zyskuje na tym jego uniwersalność, gdyż trudno będzie mu trafić w ekosystem i repertuar, w którym mógłby sobie w domenie czysto „technicznej” nie poradzić. Oczywiście, jak przy każdym komponencie audio kluczowe będą i tak gusta oraz preferencje samych odbiorców / potencjalnych nabywców, ale tak jak wspomniałem decyzja uzależniona będzie od gustów, o których przecież się nie dyskutuje, a nie ewentualnych niedociągnięciach konstrukcyjno – brzmieniowych.
Choć Pathos Lògos MkII nie budzi respektu swoimi gabarytami a jedynie zachwyca designem jednostki gustujące w tak nieoczywistych formach, to oprócz szalenie nieobojętnej szaty wzorniczej jest pełnokrwistym i zaskakująco uniwersalnym wzmacniaczem zdolnym zagrać praktycznie każdy repertuar i wysterować większość dostępnych na rynku kolumn tak z adekwatnego mu, jak i znacznie przekraczającego jego zaszeregowanie, zakresu cenowego. Dlatego też jeśli tylko Lògos MkII znajdzie się w Państwa zasięgu, to gorąco namawiam do jego posłuchania, gdyż jest ewidentnym przykładem na to, że zarówno pod względem aparycji, jak i brzmienia nic a nic się nie zestarzał.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio; AudioSolutions Figaro L2
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Na przestrzeni ostatnich kilku lat nie raz i nie dwa z wielką przyjemnością przekonaliśmy się, że włoski ogier Pathos to ostoja muzykalności. I nie ma znaczenia, czy rozmawiamy o komponentach wzmacniających kolumny, czy ostatnio coraz bardziej modne słuchawki, dźwięk z tej stajni zawsze jest orędownikiem pokazywania piękniejszej, czyli gładkiej i dźwięcznej strony muzyki. Oczywiście. nie jest to żaden przypadek, tylko wypadkowa podjętych przez mocodawców marki wyborów konstrukcyjnych, które w tym przypadku oznaczają aplikacje lamp elektronowych w wewnętrznych układach elektrycznych. Jednak nie ma się co oszukiwać, aby finał był odpowiedniej jakości, o zastosowaniu szklanych baniek trzeba mieć pojęcie. Na szczęście inżynierowie tytułowego brandu kolokwialnie mówiąc wiedzą, z czym to się je, dlatego z wielką przyjemnością informuję, iż w tym razem dzięki krakowskiemu dystrybutorowi Audio Anatomy udało się na pozyskać na testy hybrydowy wzmacniacz zintegrowany Pathos Lògos Mk2.
Nasz bohater to sporej wielkości stosunkowo ciężka konstrukcja. Jednak mając niebanalne pochodzenie – naturalnie mowa o Włoszech – obudowa skrywająca trzewia nie mogła być prostym, przez to nudnym prostopadłościanem, tylko czymś na kształt dzieła sztuki użytkowej. Ów stan jest na tyle poważną sprawą, że z pozoru nawet banalne, bo mające jedynie odprowadzić nadmierne ilości wytwarzanego ciepła radiatory nie są prostymi płaskownikami z pionowymi skrzydełkami, tylko aluminiowym odlewem w kształcie logo marki. Co prawda ten zabieg widoczny jest jedynie z tak zwanego lotu ptaka, ale nawet jeśli urządzenie jest schowane na zapewniającej odpowiednią wentylację dolnej półce i tego nie widać, fajnie jest wiedzieć, że producent przykłada wagę do najdrobniejszego szczegółu swojego wyrobu. A to nie jedyny fajny wizualny aspekt Lògosa. Kolejnym ciekawym zabiegiem designerskim jest półkolisty aluminiowy front z trójkątnym klinem w którym umieszczono czarną poprzeczną belkę z okrągłym, chromowanym pokrętłem głośności z czytelnym, czerwonym wyświetlaczem poziomu wzmocnienia oraz na utworzonej w ten sposób platformie dwie otulone koszami ochronnymi mające swój udział w finalnym brzmieniu wzmacniacza lampy. Przyznacie, wygląda to znakomicie, a to nadal nie koniec dbałości i odpowiedni odbiór wzrokowy konstrukcji. Tym razem mam na myśli kontrastującą czernią ze srebrem radiatorów górną połać obudowy, w której w tylnej części zorientowano serię osłoniętych srebrną siatką, dbających o odpowiedni poziom temperatury wewnątrz skrzynki siedmiu otworów wentylacji grawitacyjnej. Jeśli chodzi o tylny panel, wygląda imponująco. I mimo, tego, że wersja testowa nie była w topowej odsłonie – urządzenie można doposażyć w opcjonalny wewnętrzny przetwornik D/A, to jednak widać na niej 3 wejścia cyfrowe (1 x USB i 2 x SPDiF), dwa wejścia analogowe w wersji XLR oraz pięć RCA, jedno wyjście TAPE OUT wraz z przelotką PRE OUT, pojedyncze zaciski kolumnowe, gniazdo zasilania, bezpiecznika i hebelek głównego włącznika. Naturalnie w komplecie ze wzmacniaczem znajdziemy zgrabnego pilota zdalnego sterowania. Wieńcząc opis budowy dodam jeszcze, iż nasz bohater oprócz bycia hybrydą, jest konstrukcją w pełni symetryczną i może pochwalić się oddawaną mocą na poziomie 2 x 110W przy obciążeniu 8 Ohm.
Jak wspominałem, poprzednie konstrukcje tytułowego producenta w kwestii brzmienia zawsze stawały po stronie muzykalności. Oczywiście nie za wszelką cenę, tylko z dobrym konsensusem pomiędzy esencjonalnością i odpowiednim konturem źródeł pozornych. Naturalnie w całym przedsięwzięciu sonicznym bardzo istotny udział miało zastosowanie szklanych baniek, które zapewniały typową dla nich dźwięczność i homogeniczność prezentacji. Na szczęście jednak był to jedynie pewnego rodzaju estetyczny dodatek, a nie maniera grania. I chyba nikogo nie zdziwi fakt podążania tą drogą dzisiejszej konstrukcji. Konstrukcji, która o dziwo dość swobodnie prowadziła moje wymagające kolumny. Naturalnie nie była to kontrola na poziomie monstrualnego duńskiego Apex-a, ale nie raz byłem pełen podziwu, jak ten piękny Włoch pokazywał, że cała inżynierska para nie poszła w przysłowiowy gwizdek – piję do designu, ale została przekuta również w zaskakująco dobry występ od strony wydolności mocowych. Występ pełen energii średnicy, dobrego pokazania dolnych partii pasma akustycznego oraz będących pochodną wolnych elektronów rozwibrowanych złotem wysokich tonów. To naturalnie z racji naturalnego unikania zbytniego konturowania przekazu – to jak wspominałem, kwestia zamierzony wyborów konstrukcyjnych – faworyzowało lżejsze gatunki muzyczne, ale jak często się okazywało, także te mocne wypadały bardzo dobrze. Może bez szaleńczej ostrości, czy dobitnie odczuwalnych twardych kopnięć dźwiękiem, ale nadal nie tylko z ochotą, ale również wyraźnymi symptomami w dobrym słowa znaczeniu znęcania się nad słuchaczem ekspresyjnymi przebiegami nutowymi czy to mocnych gitar, czy nienawistnej wokalizy.
W pierwszym przypadku materiałem testowym możliwości Lògosa Mk2 był najnowszy krążek oficyny ECM mainstreamowego teamu Jarrett, Peacock, Motian zatytułowany „The Old Country”. Dzięki jego ofercie brzmieniowej było to znakomicie oddane wydarzenie koncertowe, które oprócz bardzo dobrego odwzorowania wirtualnej sceny w kwestii rozmiarów i lokalizacji muzyków oraz publiczności w eterze, aż kipiało od przyjemnie dla ucha podanych popisów artystów. W przypadku fortepianu czasem były to mocne, może nie idealnie narysowane w domenie krawędzi ataku, ale za to pełne energii nisko brzmiące akordy, zaś innym razem rozwibrowane i kolorowe wyższe dźwięki. Jeśli chodzi o kontrabas, dostałem fajnie, bo esencjonalne, a przy tym nierozlazłe, jedynie minimalnie podkręcone od strony ilości wypełnienie dźwięku pudłem rezonansowym. Za to perkusja dawała same pozytywne popisy od mocnej stopy, po przeszywające eter, wiszące w nim bez kośćca, posłodzone przez posmak lampy dźwięczne blachy. Jednym słowem na tym poziomie cenowym Pathos Lògos Mk2 pokazał, jak powinien brzmieć ten krążek. Płynnie, dźwięcznie, co finalnie pozwalało przenieść się duchem na dopiero teraz wydany na płycie koncert.
Z drugiej strony sceny muzycznej na tapecie wylądował Slayer z materiałem „God Hates Us All”. Finał? Może nie był to iście masochistyczny miting rodem z bezdusznego tranzystora w klasie AB, ale zapewniam, nadal oferował dobry timing oraz nieco podkolorowana, za to z dobrą agresję. Całość zabrzmiała jakby przyjemniej, ale konsekwentnie wymagająco od strony przyswajania mocnych uderzeń wściekłą muzą. I wiecie co? Jestem w stanie pokusić się o stwierdzenie, że wielu z Was, w szczególności stroniących od tego typu twórczości w przypadku zderzenia z nią ucho w ucho wybrałoby opcję z Lògosem w roli wzmacniacza. Dlatego, że jak pisałem, było łagodniej, a mimo to z niezbędnym pazurem. Mało tego, z uwagi na fakt, iż materiał zrealizowany jest dość słabo, mimo wychowania się na tego rodzaju popisach dla własnej przyjemności czasem bardziej utożsamiałem się z prezentacją Włoskiego wzmacniacza. Jak to możliwe? Zwyczajnie to co robił, czynił z umiarem nie zabijając specyficznego ducha tego rodzaju muzyki.
Czy powyższy opis może sugerować, że włoski wzmacniacz Pathos Lògos Mk2 jest ofertą godną polecenia? W moim odczuciu jak najbardziej. Choćby z powodu posmaku lamp w jego grze nie dla bezwzględnie całej populacji audiofreaków, ale jestem skłonny podnieść tezę, że gdy podczas wyborów będziemy obracać się w kwotach zbliżonych do jego ceny, wielu melomanów po zderzeniu z nim będzie miało niezły orzech do zgryzienia, czym z oferty konkurencji ewentualnie go poskromić. Oferując sporą moc, barwne i energetyczne naprawdę jest groźny. A wszystko wypada na tyle ciekawie, że nawet hołubiąc nieco ostrzejszemu graniu ciężko będzie odmówić mu kompetencji do spełniania naszych oczekiwań brzmieniowych. Spróbujcie, a sami się przekonacie.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kabel USB: ZenSati Silenzio
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, Synergistic Research Orange
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Audio Anatomy
Sprzedaż detaliczna: High End Alliance
Producent: Pathos Acoustics
Cena: 27 500 PLN + 3 750 PLN za HiDac Mk2
Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 × 110 W RMS / 8 Ω
Pasmo przenoszenia: 5Hz – 140KHz ± 0,5dB
Max. sygnał wejściowy: 6V RMS
Czułość wejściowa: 500mV RMS (39dB Gain)
Impedancja wejściowa: 32 kΩ RCA, 20 kΩ XLR
Współczynnik tłumienia: 360 / 8 Ω
Zniekształcenia THD: 0,02% @ 1W; 0,2% @ 110W
Odstęp sygnał/szum: >90dB
Wejścia analogowe:: 2 pary XRL; 5 par RCA
Wejścia cyfrowe (opcjonalne – po instalacji modułu HiDac Mk2): 1 USB – B, 2 x SPDIF coaxial
Wyjścia: para RCA Pre out, 1 RCA sub out
Pobór mocy: 200W @ 100WPC Msx; 130W bez sygnału; < 0,5W standby
Wymiary (S x W x G): 430 x 170 x 420 mm
Weight: 28 kg