1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Perlisten S5T

Perlisten S5T

Link do zapowiedzi: Perlisten S5T

Opinia 1

Jestem w stu procentach pewny, że pochodzące zza wielkiej wody kolumny marki Perlisten choćby dzięki testom na naszym portalu są Wam znakomicie znane. To jak sugerowały poprzednie artykuły bez dwóch zdań bardzo intrygujące konstrukcje. I nie tylko od strony brzmienia, ale również zaawansowania technicznego. Chodzi oczywiście o to, że swój zjawiskowy spektakl budowały dzięki niezwykle rzadko stosowanemu zabiegowi powielania przetworników wysokotonowych. Za każdym razem było to lubiane przeze mnie otwarte i swobodne granie. Ale czy ta spektakularność jest standardem? Cóż, teoretycznie dzisiejsze spotkanie jest podyktowane pokazaniem mniej wymagającej cenowo oferty marki, jednak tak naprawdę między innymi będzie odpowiedzią na zadane pytanie. A kto wystąpi w roli bohatera? Otóż tym razem dostarczonym przez białostockie Rafko do oceny jest stojący nieco niżej na drabince cenowej od poprzedniczek zestaw amerykańskich kolumn Perlisten S5T. Podobny wygląd, bliźniacze rozwiązania techniczne, a jak z brzmieniem? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć w kolejnych akapitach.

Tytułowe kolumny to jak widać średniej wielkości prostopadłościenne, wykończone w estetycznej, bo fortepianowej czerni podłogówki. Co od strony technicznej jest w nich bardzo ciekawe i zdążyłem o tym wspomnieć, to fakt zastosowania współpracujących ze sobą w zaplanowany, czyli unikający nadpobudliwości prezentacji sposób uzupełniania się trzech przetworników wysokotonowych. Jeden z nich jako typowy „gwizdek” usadowiono w poziomo zorientowanym falowodzie, a dwa pozostałe nazwane przez producenta średnio-wysokotonówkami nad i pod nim. Efektem jest rozciągnięcie sceny w domenie szerokości, ale przy okazji uniknięcie efektu nalotu tuby. Gdy jesteśmy przy zastosowanych głośnikach, nie mogę nie wspomnieć, iż oprócz przywołanej trójcy dla górnych rejestrów na awersie znalazły się jeszcze okalające przed momentem opisany zestaw dwa przetworniki dla środka i basu, co pozwala uzyskać efekt trójdrożności pracy kolumny. Ciekawostką konstrukcyjną i mocnym akcentem wizualnym naszych bohaterek jest aplikacja głośników na antydyfrakcyjnie uformowanej nakładce na przedniej płaszczyźnie obudowy. Jeśli chodzi o resztę wyposażenia S5T, w dolnej części rewersu znajdziemy podwojone zaciski kolumnowe, tuż przy podstawie na bocznych ściankach za estetycznymi siatkami swobodne wyloty skierowanych w dół portów bass-refleks oraz przytwierdzaną śrubami do podstawy stalową stopę z regulowanymi kolcami. Na koniec ważna informacja, według producenta tak prezentujące się Amerykanki oferują przyjazną dla wzmacniaczy skuteczność pracy na poziomie 89.5 dB przy obciążeniu 4 Ohm.

Co ciekawego mogę powiedzieć o tytułowych zespołach głośnikowych? Otóż nie mam zamiaru przemilczeć faktu umiejętnego zastosowania aż trzech przetworników wysokotonowych. Ich ilość sugeruje co najmniej spory, jak nie nadmierny udział tego zakresu w prezentacji, gdy tymczasem było całkowicie odwrotnie. Owszem, znakomicie słychać było dobre pokrycie tym pasmem wizualizowanego świata muzyki, ale ku mojemu zaskoczeniu nie odniosłem wrażenia jego nadinterpretacji. Ba, czasem w odniesieniu do codziennego wzorca oczekiwałbym go więcej, ale gdy podczas słuchania wymagającej muzyki podkręcałem poziom wzmocnienia, natychmiast rozumiałem zasadność takiego strojenia konstrukcji. Po prostu efekt pozornie lekkiego spokoju zanikał, a w zamian pojawiała się odpowiednia dla danej sytuacji scenicznej propagacja wysokich tonów. Bez efektu „łał”, za to w pełni w służbie nadania muzyce odpowiednio dźwięcznie podanej gładkości. A gdy do tego doszła mocna podstawa basowa oraz energetyczna średnica, okazało się, że wynik brzmieniowy zaoceanicznych konstrukcji stawiał na dobrze rozumianą muzykalność. Celowo bez poszukiwania wyczynowości w żadnym zakresie, co mogłoby skończyć się problemami z adaptacją soniczną z potencjalnymi systemami, tylko z założenia spójnie w estetyce uniwersalnej, czyli dobrze skorelowanej koherencji. To była na tyle przekonująco wypadająca opowieść o muzyce, że w moim odczuciu nie faworyzowała i nie rzucała kłód pod nogi żadnemu materiałowi. Nie było znaczenia, czy puszczałem elektronikę, w miarę grzeczny rock, czy twórczość z okresu Baroku, zawsze dostawałem najważniejsze aspekty każdej produkcji płytowej.
Weźmy na tapet choćby najnowszy krążek Depeche Mode „Memento Mori”  Na tej płycie mamy i mocne basowe, generowane elektronicznie partie i soczysty wokal i sporo popisów wszelakich artefaktów z górnego zakresu. Gdyby jakaś częstotliwość Perlistenów chadzała tak zwanymi swoimi ścieżkami, czasem mogłoby coś zadudnić, a czasem ukłuć w ucho. Tymczasem wspomniane równe granie kolumn nie tylko nie pozwoliło wyskoczyć niczemu przed szereg, ale także dało szansę na bezwiedne – lubię tę formację od czasów młodości i jak cos do mnie trafia, nie żałuję Watt-ów podczas jej słuchania – zwiększenie poziomu głośności do granic przyzwoitości bez efektu najmniejszego dyskomfortu. Panowie – niestety już bez jednego z dawnych kolegów i tak naprawdę w jemu w hołdzie – dawali z siebie wszystko, a system im w tym nie przeszkadzał. Co to oznacza? Po pierwsze muzyka była agresywna i pełna energii, ale przy tym cały czas w ramach dobrego odbioru prezentacji jakości basu, środka i górnego zakresu.
Innym przykładem niech będzie niełatwy do zagrania krążek Kapsberger „Labirinto d’Amore” . W tym przypadku mamy do czynienia z realizacją nastawioną na swobodę wizualizacji danego wydarzenia. To zaś oznacza, że gdy coś gra zbyt zachowawczo, muzyka może do słuchacza nie przemówić. Ma być lotna, pełna rozwibrowania i nostalgiczna, bowiem bez tego będzie zwyczajnie nudna. I dlatego też ta płyta wylądowała na liście testowej, bowiem chciałem zweryfikować, na ile wspominany wcześniej brzmieniowy spokój kolumn wpłynie na jej istotne cechy. Efekt? Powiem, że dobry. Nie wybitny, bo oceniam je na tle moich kilkunastokrotnie droższych konstrukcji R. Gaudra, ale przy całej specyfice grania nasze bohaterki bez problemu pokazały przede wszystkim ciekawą barwę nie tylko wokalizy, ale również instrumentarium z epoki, a do tego nie miały problemu z oddaniem wielkości kubatury kościelnej goszczącej muzyków, o co najbardziej się obawiałem. Wyszły ze starcia z tarczą, co bardzo mnie ucieszyło. A przypominam, na pierwszy rzut ucha nie oferują fajerwerków. Na szczęście na pierwszy rzut, co jak finalnie się okazało, po bliższym poznaniu sprawy wyglądają inaczej.

Czy Perlisteny S5T są ofertą dla każdego? Dla pełnej populacji melomanów oczywiście nie. Ale dla większości, która zazwyczaj stawia na spójność grania w estetyce ciekawej muzykalności już tak. Co ważne, kolumny w swym brzmieniu są na tyle bezpieczne, że w pewnym zakresie dodatkowo dadzą się dostroić do swoich wizji stosownym okablowaniem. Dlatego też jeśli poszukujecie czegoś spod znaku unikania niebezpiecznej wyczynowości prezentacji, tytułowe amerykańskie panny choćby testowo powinny zagościć w Waszych domostwach. Nawet jak nic z tego nie wyjdzie, czas prób będzie okraszony fajnie podaną muzyką. A na to chyba nie ma co go żałować.

Jacek Pazio

Opinia 2

Choć od małego wpaja się nam, że rozmiar ma znaczenie a duży może więcej, to z biegiem lat człowiek biorąc kolejne lekcje od życia nabiera rozsądku i pomijając niereformowalne, zaimpregnowane na wiedzę jednostki, nieco modyfikuje powyższe dogmaty i dostosowuje je do zastanych warunków. No bo tak na chłopski rozum, po co singlowi, bądź podstawowej komórce społecznej (z jednym „bombelkiem” i/lub anemiczną – 1,5 kg Chihuahuą) kilkusetmetrowy dom/apartament i Cadillac Escalade / Chevrolet Suburban do codziennych dojazdów z Miasteczka Wilanów do „Mordoru”? Bo można? Bo tak? Czyli klasyczna sztuka dla sztuki? Oczywiście, równie dobrze można do „mikro-apartamentu” wstawić Wilson Audio Chronosonic XVX lub Vivid Audio Moya M1 – w końcu kto bogatemu zabroni. Pojawia się jednak pytanie o sens i logikę takowych działań. Dlatego też po wymagających odpowiednio obszernych metraży modelach S7T i S7T LE przyszła pora na nieco bardziej kompaktowe, a tym samym bliższe lokalowym realiom większości z potencjalnych nabywców 5-ki. Krótko mówiąc, dzięki uprzejmości białostockiego Rafko w nasze skromne progi trafiły sygnowane przez zdobywającą coraz większą i zarazem w pełni zasłużoną popularność markę Perlisten eleganckie kolumny podłogowe S5T, na których test serdecznie zapraszamy.

Już na pierwszy rzut oka widać, że 5-ki pokrewieństwa ze swoim starszym rodzeństwem wypierać się nie mają zamiaru i tak po prawdzie są jego (rodzeństwa, nie zamiaru) nie tyle wierną kopią, co zredukowaną o parę basowców wersją. Powyższe obserwacje potwierdza nieco bardziej wnikliwa analiza rozmiarówki naszych bohaterek, gdyż w porównaniu z ww. „zwykłymi” 7-kami 5-ki są jedynie o 17,6cm niższe i 12,5kg lżejsze. Zgodność dotyczy również kolorystyki, gdyż po raz kolejnych zostaliśmy uraczeni parką w funeralnym malowaniu Black piano (dostępne są jeszcze White piano i przynajmniej na moje oko najbardziej atrakcyjna Piano Ebony). Poza standardowymi wykończeniami, na zamówienie (czas realizacji 4-6 miesięcy) możliwe jest również wykończenie fornirem Cherry Natural, Black Cherry Natural, Ebony Natural, Ebony High Gloss, lub polakierowanie w wybranym kolorze z palety Pantone. Zgodnie z tradycją mamy do czynienia z firmową wariacją nt. układu d’Appolito, czyli umieszczonym w centrum charakterystycznym falowodzie DPC-Array (Directivity Pattern Control) z 28mm berylową kopułką wysokotonową i usytuowanymi powyżej i poniżej niej 28 mm ultralekkimi kopułkami średnio-wysokotonowymi TPCD z membranami złożonymi z dwóch warstw cienkiej plecionki karbonowej TeXtreme, oraz parą kraciastych 18cm nisko-średniotonowców TexTreme TPCD. Z kolei na plecach, w bezpośrednim sąsiedztwie dokręcanego cokołu znajdziemy podwójny zestaw solidnych terminali przyłączeniowych spiętych masywnymi zworami, które finalnie warto zastąpić chociażby zgodnymi z naszym dyżurnym okablowaniem odcinkami.
Od strony elektrycznej 5-ki są konstrukcjami trójdrożnymi, wentylowanymi (do dołu) o skuteczności 89,5dB i 4Ω impedancji znamionowej, co może na papierze niekoniecznie wyklucza możliwość optymalnej pracy z niezbyt muskularnymi lampowcami, lecz rekomendacja producenta o sięganiu po konstrukcje dysponujące mocą 100 – 300W już takowe pomysły może nie tyle całkowicie eliminuje, co sugeruje wzmożoną czujność. O ile jednak w systemach stereofonicznych można nieco iść pod prąd i wbrew zdrowemu rozsądkowi próbować nieoczywistych mariaży, to już przy konfiguracji systemów wielokanałowych większość ogólnodostępnych, średniopółkowych amplitunerów może z Perlistenami, szczególnie tymi większymi i cięższymi do „uciągnięcia”, mieć nieco pod górkę, więc chcąc wycisnąć z nich „samo gęste” warto pomyśleć o procesorze i solidnych 2/3/5 kanałowych końcówkach. A wracając jeszcze na chwilę do lektury firmowej beletrystyki jesteśmy, to z kronikarskiego obowiązku wypada również wspomnieć iż 5-ki mogą pochwalić się certyfikatami THX Dominus i THX Ultra.

Dane, danymi, certyfikaty certyfikatami, wygląd wyglądem a dźwięk dźwiękiem, więc choć analiza ww. parametrów może, choć wcale nie musi, sugerować, czy danymi konstrukcjami w ogóle warto się interesować, to dopiero odsłuch i to najlepiej prowadzony w docelowym systemie i lokum, da finalną odpowiedź. Dlatego też nie pozostało nam nic innego jak tylko zakasać rękawy, wygodnie umościć się w fotelach i zacząć wsłuchiwać się cóż tam ciekawego nie tyle w trawie piszczy, co z pochodzących z Verony kolumn dochodzi. I tu pozwolę sobie (wreszcie) przejść do meritum, w dodatku meritum dość zaskakującego, gdyż 5-ki nie zapominając o rodowym dziedzictwie i bazującej na rozdzielczo-transparentnej naturze starszego rodzeństwa w naszym dyżurnym systemie zagrały dźwiękiem nie dość, że pozornie … dość ciemnym, to na swój sposób … monitorowym. O co chodzi i co powyższe, szalenie pojemne i zarazem niejednoznaczne, poniekąd wykluczające się stwierdzenia oznaczają? A to, że S5T na tle 7-ek są nie tyle mniej rozdzielcze/analityczne, co bardziej humanitarne dla reprodukowanego materiału a jednocześnie na tyle precyzyjnie i z umiarem operujące najniższymi składowymi, że widziałbym je w nawet 16-18 metrowych pokojach i to bez przesadnych obaw, czy zmieszczą się w nich nie tylko fizycznie, co i pod względem generowanego wolumenu dźwięku. Nie oznacza to jednak, że 5-ki grają dźwiękiem „małym”, bądź z basu wykastrowanym a jedynie adekwatnie do swych gabarytów i posiadanych przetworników a co za tym idzie zdroworozsądkowo zredukowanym w stosunku do sporo większych 7-ek. W dodatku zszycie góry ze średnicą jest bardziej „organiczne”, z delikatnym zaakcentowaniem ich dolnego a nie górnego spectrum – stąd zaanonsowana na wstępie pozorna „ciemność” prezentacji. A co do wspomnianej monitorowości, to „inspiracją” powyższego porównania bynajmniej nie były jakieś mikroskopijne „regałówki” a firmowe S5m, których można było posłuchać m.in. w trakcie minionego Audio Video Show. Tylko tyle i aż tyle. W rezultacie nawet z reguły aktywujący infradźwiękowymi pomrukami rozstawione w sąsiedztwie stołecznego Ogrodu Botanicznego sejsmografy album „Ghosts” 潘PAN takowych ekstremów nie fundował w zamian za to serwując zastrzyk energii i adrenaliny w wyższych rejonach basu i niższej średnicy a tym samym intensyfikując drzemiący w szerokim wachlarzu wszelakiej maści elektronicznych szumów, trzasków i przesterów potencjał okraszony niemożliwymi do powtórzenia mandaryńskimi melodeklamacjami. I tu od razu było słychać, że 5ki potrafią prezentować sybilanty z niezwykłą kulturą i wyrafinowaniem a nie idąc na łatwiznę tylko je zmiękczając i zbyt szybko wygaszając byleby tylko nie ukłuć odbiorcy w ucho.
Zmieniając repertuar na jeszcze bardziej ofensywny i zarazem zagmatwany, czyli dość niewinnie zaczynający się „The End, So Far” Slipknot bądź egzotyczny i ognisty „Rakshak” Bloodywood okazuje się, że Perlisteny i w takich klimatach świetnie się odnajdują nader umiejętnie transformując zwyczajową jazgotliwość w ciężką i soczystą metalowa poezję. Odstępstwo od bezwzględnej transparentności i walącej prosto z mostu prawdomówności 7-ek, szczególnie w ich limitowanej odsłonie? Ewidentne, jednak jeśli komuś wcześniejsza bezwzględność amerykańskich kolumn spędzała sen z powiek, to tym razem ową zmianę optyki z obiektywu macro na zdecydowanie bardziej plastyczną „portretówkę” powinien przyjąć z otwartymi ramionami. Nie mniej ukontentowani będą również miłośnicy naturalnego instrumentarium i kameralnych – niezelektryfikowanych form, gdyż sięgając m.in. po „Terra Mater” Maleny Ernman, L’Arpeggiaty i Christiny Pluhar 5-ki z niezwykłym pietyzmem będą w stanie oddać właściwą, tożsamą z wykorzystanymi surowcami fakturę źródeł pozornych nie zapominając przy tym o precyzyjnym ich rozmieszczeniu na nie mniej akuratnej pod względem wymiarów scenie.

Może i Perlisteny S5T nie są tak holograficznie transparentne i nie trzymają się tak kurczowo faktów jak ich starsze rodzeństwo, jednak dzięki temu nie dość, że da się na nich z większą przyjemnością słuchać zdecydowanie szerszego wachlarza, niekoniecznie referencyjnych, nagrań, to i popełnione w trakcie konfiguracji systemu ewentualne potknięcia nie będą aż tak bardzo uwierać nas w uszy. Dopisując do powyższej listy zauważalnie mniejsze wymagania co do optymalnego metrażu w jakim będą w stanie rozwinąć skrzydła z powodzeniem można uznać je za świetną propozycję dla wszystkich tych, którzy po prostu chcą słuchać ulubionej muzyki / budować system wielokanałowy w oparciu o konstrukcje spełniające najwyższe standardy a jednocześnie dalekie od epatowania swą technicznością.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord,
Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2.
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Rafko
Producent: Perlisten Audio
Cena: 69 990 PLN

Dane techniczne:
Konstrukcja: 3-drożna, bass reflex, podłogowe
Zastosowane przetworniki:
– wysokotonowy: 28mm kopułka berylowa;
– średnio-wysokotonowe: 2 x 28mm kopułka TexTreme TPCD
– średnio-niskotonowe: 2 x 180mm TexTreme TPCD
Skuteczność: 89,5dB / 2.83v / 1.0m
Impedancja: 4Ω nominalna (3Ω min.)
Pasmo przenoszenia: 80 – 20kHz (+/-1.5dB) / Bass reflex: 24 – 32kHz (-10dB) / Obudowa zamknięta: 36 – 32kHz (-10dB)
Rekomendowana moc wzmacniacza: 100 – 300W RMS
Certyfikaty: THX Dominus, THX Ultra
Wymiary (W x S x G): 1119 x 240 x 400mm
Waga: 43,2 kg
Wersje wykończenia: Piano Ebony, Black piano, White piano; wersje na zamówienie (czas realizacji 4-6 miesięcy): forniry Cherry Natural, Black Cherry Natural, Ebony Natural, Ebony High Gloss, lakiery z palety Pantone.

Pobierz jako PDF