1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Tara Labs The Artist USB

Tara Labs The Artist USB

Opinia 1

Choć za oknem wiosna i cytując klasyka „a w sercu ciągle maj” zamiast polować na pierwszą opaleniznę, chcąc przed majówką i zbliżającym się wielkimi krokami ostatnim monachijskim High Endem wyjść na prostą z beletrystycznymi zaległościami, dzięki uprzejmości wrocławskiej Galerii Audio kontynuujemy eksplorację katalogu Tara Labs. Dlatego też idąc za ciosem, po „wąsatym” The Master USB z zewnętrzną stacją uziemiającą EVO Ground Station, na redakcyjny tapet postanowiliśmy wziąć nieco przyjaźniejszy dla kieszeni nabywców i oszczędzający im dodatkowej plątaniny kabelków model The Artist USB.

Wzorem swego szlachetniej urodzonego pociotka również i The Artist niczym specjalnym się nie wyróżnia. Ot, czarna plecionka zewnętrznej koszulki, zabezpieczone ozdobionymi firmowymi logotypami termokurczliwymi koszulkami złocone, wykonywane na zamówienie, wtyki i wielce pożądana w ciasnych zasprzetowych przestrzeniach wiotkość. Brak za to wspomnianych we wstępniaku „wąsów” umożliwiających podpięcie zewnętrznego uziemienia a i opakowanie w jakim tytułowe przewody docierają do końcowego odbiorcy wydaje się bardziej adekwatne swym gabarytem do chronionej zawartości. Krótko mówiąc Tara pakowana jest w klasyczne, niewielkie czerwone kartonowe pudełko.
Jeśli zaś chodzi o anatomię, to Amerykanie oba modele swych cyfrowych łączówek traktują niemalże na równi. Znaczy się nie wnikając w szczegóły przewodniki wykonano z posrebrzanej monokrystalicznej miedzi o czystości 99.999999% w izolacji z polipropylenowego polimeru o wysokiej trwałości i odporności na zgniatanie. Ww. przewodniki są z niezwykłą precyzją skręcane aby zapewnić ujednolicenie ich parametrów pojemnościowo-impedancyjnych. Nie zabrakło również potrójnego ekranowania, czyli podwójnego ekranu z posrebrzanej miedzianej plecionki uzupełnionego srebrno-mylarową folią. Coś to Państwu przypomina? Ano właśnie. Przecież to dokładnie to samo co w Masterze, więc można domniemywać, iż tak naprawdę oba modele różni możność, bądź niemożność skorzystania z dobrodziejstw uziemienia.

I … prawdę powiedziawszy, przechodząc do części odsłuchowej wynikające z anatomicznych podobieństw przypuszczenia niejako się potwierdzają. To znana z solowych (pozbawionego peryferii) wyżej pozycjonowanego modelu nader udana kooperacja dystyngowanego (pozornego) przyciemnienia z wyśmienitą rozdzielczością pozwalająca z dowolną intensywnością eksplorować najdalsze zakamarki reprodukowanych nagrań. Tylko pozwolę sobie podkreślić – mowa o rozdzielczości a nie detaliczności, czy analityczności, których co prawda niektórzy używają w roli synonimów, lecz w audio nie sposób uznać za tożsame. A The Artist jest rozdzielczy – daje możliwość odkrycia poszczególnych niuansów i detali bez jednoczesnego nimi atakowania i epatowania, czyli bez jakże irytującej krzykliwości. Niby drobiazg a podczas odsłuchu dramatycznie zmieniający narrację. Szczególnie gdy na playliście ląduje deathcore’owy album „CURSED” Paleface Swiss, gdzie eksploatowane do granic swych możliwości instrumentarium wespół z ekstatycznymi partiami wokalnymi tworzy iście kakofoniczny Armagedon dźwięków z którymi większość dedykowanej złotouchej braci aparatury niespecjalnie sobie radzi. Jeśli jednak podejmiemy próbę złożenia systemu zdolnego prawidłowo odwzorować coś więcej aniżeli lirę korbową, czyli również, gdy wymaga tego sytuacja, bezpardonowo przyłoić, to jakiekolwiek wąskie gardło, w tym okablowanie nie ma w nim racji bytu. I Tara owej drożności nie tylko nie ogranicza, co sprawia, iż strumień danych płynie nad wyraz wartkim, niczym nieskrępowanym nurtem. Nie mniej przekonująco wypadł mocno przetworzony, chropawo syntetyczny i nieco jazgotliwy „Nu Delhi” formacji Bloodywood , gdzie niekoniecznie oczywista dla naszych zmysłów indyjska melodyka miesza się z na wskroś hi-tech-owym szaleństwem. Wystarczy bowiem wspomnieć niezwykle eklektyczny, ubogacony przez Babymetal „Bekhauf”, by uświadomić sobie iż poprzeczka stawiana przed muszącym zmierzyć się z takim wyzwaniem systemem zawieszona jest na budzącym w pełni zrozumiałe obawy pułapie. Tymczasem jedynie znanym sobie sposobem The Artist był w stanie nie tylko oddać wieloplanowość i ewidentną logikę panującego na scenie pozornego szaleństwa, lecz i zachować spójność pomiędzy naturalnym, jak i cyfrowym instrumentarium, czy groźnymi porykiwaniami i dziewczęcym szczebiotem.
Doskonale jednak rozumiem tych z Państwa, dla których odsłuch powyższego materiału testowego może przywoływać równie miłe wspomnienia, co leczenie kanałowe, więc nie przedłużając waszych katuszy sięgnę po coś zdecydowanie mniej kąsającego synapsy. Ot chociażby „Composities” Leszka Możdżera & MACV, gdzie nasz główny „eksportowy” pianista gra, w głównej mierze improwizując, na fortepianie Fazioli w obniżonym do 432 Hz stroju a tym samym zachowuje pełną koherencję z niższym strojem Orkiestry Instrumentów Dawnych Warszawskiej Opery Kameralnej. I właśnie ową nieoczywistość stroju tytułowy przewód świetnie unausznia oferując pełną paletę barw i fraz w sposób jakże bliski naszym, niemalże atawistycznym, instynktownym oczekiwaniom sonicznym. Jest zatem wyraźnie inaczej aniżeli gdyby przewodnim był współcześnie (od 1959r.) obowiązujący strój 440Hz, lecz zamiast owej inności na pierwszy plan wychodzi jego, owego stroju, niemalże „analogowa” naturalność i wspominana wcześniej równie naturalna rozdzielczość, gdzie skupienie podąża za wzrokiem obserwatora/słuchacza a nie jest siłowo aktywowane, nagabywane przez przejaskrawione i wypychane przed szereg bodźce. Mówiąc wprost Tara Labs The Artist USB był w stanie uwolnić w powyższym nagraniu to, co dotychczas można było osiągnąć m.in. za pomocą nomen omen źródła 432 EVO Master. Miło, nieprawdaż? Mamy zatem niezbity dowód wierności przekazu amerykańskiej łączówki a tylko od nas, choć de facto samej sygnatury skompletowanego przez nas systemu, zależeć będzie, czy owa naturalność i wierność zostanie odpowiednio doceniona, czy też zostanie zamaskowana mającymi zdecydowanie większe parcie na szkło i chęć odciśnięcia własnego piętna komponentami. Od siebie tylko dodam, że ww. Tary warto posłuchać chociażby dla swobody i realizmu z jaką jest w stanie oddać złożoność i piękno tak samego fortepianu, jak i naturalnego dawnego instrumentarium.

Tara Labs The Artist USB tak od strony aparycyjnej, jak i z racji swej nad wyraz niezobowiązującej fizyczności jest pozornie najzwyklejszym przewodem jakich bezlik na rynku znajdziemy. To jednak tylko pozory, bowiem wystarczy wpiąć ją w tor, by na własne uszy przekonać się ileż niuansów konkurencja maskuje, czy to transmitowanym szumem, czy to poprzez „autorską” żonglerkę poszczególnymi podzakresami. A tutaj nie dość, że kluczowe okazują się koherencja i rozdzielczość oraz nieskalana czystość przekazu, to jeszcze następuje niemalże automatyczne przestawienie się odbiorcy z analizy poszczególnych dźwięków na syntezę muzyki z nich, owych dźwięków, tworzonej. Czy można lepiej? Oczywiście. Udowodniło to w końcu starsze rodzeństwo, jeśli jednak niekoniecznie chcecie Państwo aż tak głęboko zapuszczać się w las audiofilskiego szaleństwa śmiem twierdzić, iż i z The Artist można ze spokojem ducha i pełnią szczęścia żyć przez długie lata, co w dzisiejszych, pełnych pośpiechu i nerwowości czasach wydaje się nie do przecenienia.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: AudioSolutions Figaro L2 + Solid Tech Feet of Balance
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Co prawda w obecnie jestem na etapie finalnej konfiguracji prywatnego toru gramofonowego, ale doskonale zdaję sobie sprawę, iż w świecie audiomaniaków króluje całkowicie inny trend. Oczywiście chodzi o sferę obcowania z muzyką na bazie plików. To tak naprawdę bez dwóch zdań jest niekwestionowany numer jeden ogólnych ruchów na rynku audio, dlatego jeśli nadarza się okazja spojrzenia na ten temat od strony oceny postępu w tej materii, z przyjemnością pochylam się nad dostarczanymi do testu konstrukcjami. I nie ma znaczenia, czy będzie to elektronika, czy okablowanie, bowiem cel jest jeden, zgrubna pomoc zainteresowanym tym tematem osobnikom w przebrnięciu przez przeogromną ofertę produktową. Co tym razem trafiło na nasz tapet? Jeden produkt z tej stajni stosunkowo niedawno już u siebie gościliśmy i był nim wyposażony w moduł uziemiający kabel The Master USB & Evo Ground Station. W odniesieniu ceny do jakości wypadł znakomicie, dlatego finałem tamtego spotkania było wystosowanie prośby do wrocławskiej Galerii Audio o coś bardziej przyjaznego dla kieszeni zwykłego Kowalskiego. Na odpowiedź nie musieliśmy długo czekać, a wynikiem naszego monitu jest dzisiejsza próba oceny pozycjonowanej niżej od poprzednika sygnałówki cyfrowej w postaci pochodzącego ze Stanów Zjednoczonych kabla Tara Labs The Artist USB.

Kreśląc garść zdobytych ze strony dystrybutora informacji na temat budowy naszego bohatera pospiesznie donoszę, iż w kwestii przewodnika mamy do czynienia z posrebrzaną miedzią monokrystaliczną o czystości 99.999999%. Wspomniane magistrale sygnału zostały jednolicie odizolowane i skręcone. W celach zapewnienia odporności na szkodliwe zewnętrzne warunki elektryczne ten niepozorny wizualnie kabel może pochwalić się potrójnym ekranowaniem – zastosowano dwa przebiegi plecionki z posrebrzanej miedzi oraz jeden pełny ekran srebrno-mylarowy. W jego budowie zastosowano również elastyczne dielektryki PTFE, a także polimery polipropylenowe odporne na zgniatanie. Tak skonstruowany The Artist z jednej strony finalnie terminuje się niestandardowymi – co by to nie oznaczało – pozłacanymi złączami USB 2.0 oraz z drugie do wyboru złączami USB typu A lub B. Jak widać na fotografiach od strony wizualnej, tytułowa cyfrowa sygnałówka wykonana jest bez specjalnych wodotrysków, za to z dbałością o zagadnienia techniczne, a to pozwala snuć wnioski, iż tak zwana inżynierska „para” nie poszła w przysłowiowy gwizdek w postaci designu, tylko najważniejszą z sonicznego punktu widzenia ofertę brzmieniową kabla. A jak ma się to do rzeczywistości, postaram się strawnie wyłożyć w kolejnym akapicie.

Czym jako feedback wpięcia w system odwdzięczyła mi się rzeczona magistrala zer i jedynek? Powiem szczerze, że nie wygląda jakoś szczególnie pięknie, ale ku mojemu zaskoczeniu zagrała. I to świetnie. Oferowała mocne dolne pasmo, nasyconą średnicę i fajny blask górnych rejestrów, co sprawiało, że muzyka nawet przez moment nie nudziła, tylko w dobrym znaczeniu tego sowa bez problemu pozwalała oderwać się codziennej rzeczywistości. To mniej więcej szkoła prezentacji starszego brata The Master, ale z mniejszym zaangażowaniem w oddanie mikro-dynamiki. Ale żebyśmy się dobre zrozumieli, nieco przejaskrawiam objawy, aby pokazać różnice pomiędzy nimi, bo tak naprawdę są nieduże. Na tyle, że po czasie staja się nieoczywiste, dlatego tak łatwo dawałem się rozkochać może mniej wyczynowej w domenie ostrości rysunku źródeł pozornych, ale esencjonalnej i pełnej oraz dobrze zwartej w czasie energii muzyce. Przyjemnie krągłej, jednak dzięki otwartości rozdzielczej średnicy i dźwięcznych wysokich tonów zawsze intrygującej. Powiem więcej, uzyskanym konsensusem pomiędzy ilością muzyki w muzyce i otwartością wręcz stwarzającej problemy z wyrwaniem się ze zgłębianego w moich okowach muzycznego świata na rzecz rozwiązywania wyzwań codziennego życia. Zaskakujące było to, że przekaz był daleki od wyczynowości w sposobie prezentacji, ale paradoksalnie wyczynowy w kwestii przykuwania mnie do muzyki na długie godziny. Naturalnie w każdy jej rodzaj wnosząc nutę estetyki brzmienia opisywanego kabla, ale odbierałem to jako coś dobrego, a nie problematycznego nawet w odniesieniu do ciężkiego rocka.
W przykładowym jazz-ie często lądującego u mnie podczas testów na liście odsłuchowej Gary Peacocka „Tangents” system zabrzmiał niesamowicie barwnie, ale przy okazji także z niezbędną swobodą. Owszem, z lekko zaokrągloną krawędzią rysującą źródła pozorne, jednak cały czas z dobrą szybkością narastania sygnału oraz może lekko pogrubionym, ale nadal czytelnym konturem kontrabasu. To wbrew pozorom bardzo istotne, bowiem jeśli wspomniany instrument z braku wyraźnej krawędzi – nawet luźniejszej, ale wyczuwalnej oraz konkretnego impulsu uderzenia dźwiękiem rozleje się w eterze, ta w założeniach spokojna muzyka w odbiorze będzie przypominać stan jak po spożyciu Pavulonu. A przecież nie oto chodzi. Tak, stawia na granie niewinnym wypełnianiem wirtualnej sceny soniczną niespiesznością, ale z ważnymi dla zachowania porządku w taktowaniu raz mniejszą, a raz większą impulsywnością. I w takim, duchu zagrał nasz bohater. Niby bez napinania muskułów, ale gdy wymagał tego materiał, z fajnym, bo szybkim i mocnym kopniakiem.
Z drugiej strony muzycznych doznań spod znaku rockowego buntu na bazie choćby płyty „Highway To Hell” grupy AC/DC także zaliczyłem fajny feedback wpięcia The Artist-a. Mocniejsze operowanie nasyceniem i lekkie zmniejszenie pokazywania w tym przypadku efektu kompresji materiału – czytaj zmasakrowanej przez realizatora mikrodynamiki – spowodowało znacznie przyjemniejszy odbiór tego krążka. Gitary dostały mięcha, perkusja mocniejszego tąpnięcia, a charyzmatyczna wokaliza wypełnienia, co finalnie dało efekt zwiększenia płynności prezentacji. Płynności, która z automatu pozwalała podkręcić bardzo mocno wpływający na pełne wejście w materiał podniesienie poziomu głośności. Ten pozytywny efekt słychać było od pierwszego taktu i nawet nie wiem, kiedy odruchowo sięgnąłem po pilota, aby podnieść wolumen nie tylko planowanego, ale naznaczonego wielką przyjemnością wyniszczania swojego słuchu. Zapewniam, jeśli taka muza Was kręci, po aplikacji tytułowego USB zwyczajowy poziom jej słuchania znacznie się podniesie. Wiem, bo to mój konik i właśnie w ten sposób zareagowałem.

Komu poleciłbym naszego bohatera? W pierwszej kolejności wszystkim kochającym muzykalność posiadanego systemu. Tytułowa Tara Labs The Artist tchnie weń pokłady esencji nie tracąc swobody wypełniania przez muzykę pomieszczenia odsłuchowego. W drugiej nie widzę żadnych przeciwwskazań także dla osobników kochających neutralność prezentacji. Być może posiadana układanka mimo fajnego odbioru jednak posiada pewne niedostatki barwowe, które zostaną pozytywnie skorygowane. Zaś grupą mogącą nadawać na całkowicie innych falach niż Tara Labs jest jedynie obóz piewców szybkości i wyrazistości podania muzyki ponad wszystko. Tym topem amerykańska konstrukcja niestety nie podąży. Dlatego jeśli nie utożsamiacie się z tą ostatnią bandą, w momencie poszukiwania okablowania cyfrowego w standardzie USB powinniście pochylić się nad dzisiejszym bohaterem. Nie jest drogi, za to przyjemny w brzmieniu, a przez to warty nawet niezobowiązującego rzucenia uchem.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord,
Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2.
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Galeria Audio
Producent: Tara Labs
Cena: 7 400 PLN / 1m + 860 PLN za dodatkowy metr

Pobierz jako PDF