1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Tara Labs The Master USB & EVO Ground Station

Tara Labs The Master USB & EVO Ground Station

Opinia 1

Nie od dziś wiadomo, że tzw. branżę kablarską można podzielić na wytwórców pełnymi garściami czerpiących z mniej, bądź bardziej ogólnodostępnej oferty „cywilnych” (niekoniecznie audiofilsko zorientowanych)/przemysłowych producentów kabli maści wszelakiej, którzy na drodze mozolnych prób i błędów zaplatają swoja autorskie kompozycje, jak i takich, którzy na miarę posiadanych możliwości tajniki metalurgii zgłębiają na własnym podwórku i pod własnym dachem przeprowadzają większość procesów technologicznych. Jak łatwo się domyślić obie populacje dramatycznie różnią się pod względem liczebności, więc tym bardziej cieszymy się, iż wreszcie, dzięki uprzejmości wrocławskiej Galerii Audio, udało nam się pozyskać na testy reprezentanta drugiego, i mówiąc wprost, bezsprzecznie elitarnego obozu. Mowa o amerykańskiej marce Tara Labs, z której to przepastnego portfolio na redakcyjny tapet trafił wielce intrygujący przewód USB z dedykowaną mu … stacją uziemiającą. Nie przedłużając zatem wstępniaka serdecznie zapraszamy na spotkanie z Tara Labs The Master USB & EVO Ground Station.

Jak zarówno na powyższych, jak i wcześniej publikowanych – unboxingowych zdjęciach widać dość niepozorna, jak na high-endowe standardy, amerykańska łączówka do odbiorcy końcowego dociera w zastanawiająco przewymiarowanym, zapinanym na zamek błyskawiczny materiałowym, zawierającym piankowe wypełnienie, kolistym pokrowcu. Niby doskonale zdaję sobie sprawę, że „szlachectwo zobowiązuje” i liczy się pierwsze wrażenie, a więc tzw. „wartość postrzegana”, lecz jednocześnie mam świadomość jak ostatnimi czasy dramatycznie podrożał fracht, czy ceny magazynowania, więc takie „wożenie powietrza” wydaje się nieco sprzeczne z obowiązującą, pro-ekologiczną narracją. Tzn. żebyśmy się dobrze zrozumieli – sam pomysł na opakowanie jest świetny, gdyż po wyłuskaniu zawartości (w tym pozbyciu się wspomnianej twardej pianki) praktycznie nie zajmuje miejsca, lecz zagadką pozostaje dla mnie logika doboru gabarytu owego etui do rozmiarówki samego wsadu, który bez najmniejszych problemów zmieściłby się w pokrowcu o wymiarach w jakim niedawno dotarły do mnie kolumnowe … zworki ZenSati. Mniejsza jednak o drobiazgi, gdyż może większość „targetu” Tary jest tożsama z gronem regularnie pojawiającym się na Royal Ascot, gdzie jak wiadomo arystokratki bez iście teatralnych nakryć głowy się nie pojawiają, wiec jak coś zawsze pokrowiec po kabelku do transportu kapelusza może się przydać. Dość żartów, wracamy do meritum.
The Master odziano w skromną, czarną tekstylna koszulkę i uzbrojono w wykonywane na zamówienie złocone wtyki zabezpieczone standardowymi, również czarnymi termokurczkami z firmowymi logotypami. I tu dochodzimy do znaku rozpoznawczego, gdyż właśnie spod takiej termokurczliwej koszulki – doprecyzowując tej od strony źródła wyziera pojedynczy drucik uziemienia zakończony fikuśnym mini-wtykiem z kanarkowo-żółtą koszulką. Cóż w tym wyjątkowego, skoro nie raz i nie dwa mieliśmy do czynienia z podobnymi rozwiązaniami sygnowanymi przez m.in. Synergistic Research (np. Galileo SX Ethernet), czy też Atlas-a (Mavros Grun) ? Cóż, przede wszystkim to, że właśnie jego należy spiąć jednym ze znajdujących się w komplecie drucików a ten z kolei wpiąć w niepozorną gabarytowo, acz zaskakująco ciężką – wykonaną z aluminium i wypełnioną autorską mieszanką kompozytu ceramicznego, „stację pływającego uziemienia” (EVO Ground Station), by ją z kolei połączyć z zaciskiem uziemienia któregoś z urządzeń w naszym systemie. Jeśli zaś takowego nie posiadamy, to Amerykanie zalecają wykręcenie jednej ze śrub w obudowie i umieszczenie w jej miejsce stosownego wtyku umożliwiającego podpięcie przewodu uziemiającego. Całe szczęście zarówno samo źródło – Lumïn U2 Mini, jak i mój dyżurny wzmacniacz zintegrowany Vitus Audio RI-101 MkII takowymi terminalami dysponowały, więc obyło się bez noszących znamiona DIY „rękoczynów”.
Sam przewód, pomimo deklarowanej przez producenta złożoności i wielowarstwowości, jest przyjemnie wiotki, więc nie powinien sprawiać problemów nawet w dość ciasnych zaszafkowych przestrzeniach. Do jego budowy użyto przewodników z posrebrzanej monokrystalicznej miedzi o czystości 99.999999% w niezwykle precyzyjnie – pod kontrolą dwuosiowych laserowych mikrometrów, nanoszonej izolacji z polipropylenowego polimeru o wysokiej trwałości i odporności na zgniatanie. W rezultacie przewody cechuje perfekcyjna jednorodność grubości izolacji a tym samym ich stała pojemność i impedancja. The Master wykonywany jest ręcznie, spiralnie skręcane przewodniki są zabezpieczane antykorozyjnie i potrójnie ekranowane (podwójny ekran z posrebrzanej plecionki miedzianej plus pełny ekran srebrno-mylarowy).

Przechodząc do części poświęconej walorom sonicznym dzisiejszego bohatera pragnąłbym już na wstępie nadmienić i zarazem ostrzec wszelkie cierpiące na nerwice natręctw jednostki, iż decydując się na Tara Labs The Master USB & EVO Ground Station otrzymujemy nie jeden, co de facto … trzy przewody. No dobrze, doprecyzowując przewód sygnałowy jest jeden, lecz w zależności od konfiguracji niczym starosłowiański Weles oferuje swoim, domniemywam, że szczęśliwym nabywcom, trzy oblicza. Co prawda koherentne w swej sygnaturze, niemniej jednak zauważalnie od siebie różne.
Jednak po kolei – zgodnie z chronologią i hitchcockowską logiką budowania napięcia. Na pierwszy ogień poszła bowiem wersja bazowa, czyli The Master „sauté” – bez dedykowanych mu peryferii. I od pierwszych taktów wielce udanej EP-ki „Amphibians”, do której niejako z automatu dokooptowałem poprzedni, już pełnowymiarowy album „Modern Primitive” greckiej formacji Septicflesh jasnym się stało, że Tara oferuje niezwykle wysokiej próby brzmienie. Gra na swój sposób, choć trafniejszym określeniem byłoby „pozornie”, ciemno, lecz szalenie rozdzielczo i z wręcz onieśmielającą odwagą wnika w głąb tkanki każdej z transmitowanych przez siebie kompozycji. Dlatego też nie bez powodu sięgnąłem po taki a nie inny materiał testowy, gdyż o ile owa rozdzielczość i głębia eksploracji na jakimś jazzowym trio nie byłaby czymś przesadnie trudnym do osiągnięcia, o tyle już oddanie death-metalowej brutalności dodatkowo spotęgowanej epicką orkiestracją (Filmharmonic Orchestra of Prague) poprzeczkę oczekiwań zawiesza na iście olimpijskim pułapie. I owym wymaganiom amerykańska łączówka sprostała z łatwością, oferując brzmienie niezwykle dojrzałe, pozbawione tak przesadnej, owocującej nerwowością nadpobudliwości, jak i „dystyngowanej nonszalancji” prowadzącej do uśrednienia przekazu. Zamiast tego „zagrała” szalenie komunikatywnie, lecz budując scenę nie przed a za linią kolumn, skrupulatnie definiując kolejne plany na sukcesywnie zwiększanym w stosunku do słuchacza dystansie. Zyskiwaliśmy dzięki temu nie tylko wspomniany wgląd w strukturę nagrań, lecz również zdolność objęcia wzrokiem oraz pozostałymi zmysłami całego, nader licznego aparatu wykonawczego. Proszę tylko uważniej rzucić uchem na „Coming Storm”, gdzie poziom złożoności i skomplikowania osiąga iście absurdalny wymiar a jednocześnie, oprócz brutalnego growlu mamy eteryczne partie chóru, czy też solową, dziecięcą wokalizę z onieśmielającym pogłosem i krystaliczną czystością, które z udziałem Mastera nabierają jeszcze intensywniejszej wymowy.
Dodanie do Mastera pracującego „luzem” – bez dalszego uziemienia EVO Ground Station powoduje pewne, pozorne obniżenie intensywności doznań. W pierwszej chwili można odnieść wrażenie jakby scena cofnęła się o metr-dwa / słuchacz przesiadł się do dalszego rzędu siedzeń, a tym samym ilość dobiegających jego uszu decybeli nieco zmalała. Efekt tyleż zaskakujący co wręcz komiczny, że kilkukrotnie sprawdzałem na wzmacniaczu nastawy. Całe szczęście Vitus regulację głośności ma krokową, więc to nie była ani moja autosugestia, ani tym bardziej techniczna niemożność osiągnięcia powtarzalności ustawień zafałszowująca prowadzone obserwacje. Im dłużej jednak porównywałem obie odsłony (bez/ z EVO Ground Station), tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, iż odpowiedzialność za to ponosi eliminacja dotychczas pomijalnego, uznawanego za w pełni naturalną „stałą składową” szumu tła. Mówiąc wprost dodanie EVO sprawia, że tzw. „gra ciszą” staje się faktem a nie pustym, bezrefleksyjnie klepanym frazesem i to nie tylko na referencyjnych realizacjach w stylu polifonicznej „Tomba Sonora” Stemmeklang z Kristin Bolstad, lecz i zbliżonych do wcześniej wykorzystywanej twórczości pozycjach w stylu prog-deathowego „Liminal Rite” amerykanów z Kardashev. Przesada? Bynajmniej. Po prostu usłyszeć znaczy uwierzyć. I tyle.
No i najwyższa pora na kulminacyjną konfigurację i wielki finał, czyli aplikację ostatniego ogniwa w postaci spięcia ww. EVO z uziemieniem urządzenia. I … bardzo mi przykro, że tyle musieliście Państwo czekać, ale przynajmniej na moje ucho, doświadczenie i osobiste, a więc wybitnie subiektywne, preferencje spokojnie można było dwie poprzednie kombinacje sobie darować, gdyż właśnie w tym, kompletnym set-upie Tara Labs The Master USB gra tak, jak to swojego czasu ujął Maestro Maksymiuk „jakby sam Pan Bóg Chicago Symphony Orchestra dyrygował”. Dopiero teraz słychać, że to jest ten moment, w którym wszystkie elementy niezwykle skomplikowanej i wydawać by się mogło, że od dawna kompletnej układanki znajdują się na swoim miejscu. Głośność i namacalność wróciły do swojej pierwotnej pozycji, lecz jednocześnie nadal pozbawiona kalającej nieprzeniknioną czerń tła mory prezentacja onieśmielała holograficznym realizmem bezpardonowo udowadniając ileż to informacji można przekazać i pokazać bez siłowego wypychania ich przed szereg. To, co „zagrała” amerykańska łączówka było kwintesencją najwyższej próby rozdzielczości, otwartości, swobody oraz naturalności niezależnie od tego czy nasze uszy pieściły wymuskane frazy „Hasse: Serpentes ignei in deserto”, czy też wlewał się płynny metal w postaci „Sleepless Empire” Lacuna Coil.

Reasumując, to jeden z najlepszych, szczególnie pod względem relacji jakość/cena oraz brzmieniowej dojrzałości i uniwersalności, co nie zawsze idzie w parze, przewód USB jaki do tej pory gościł w moim systemie. Nie dość bowiem, że był w stanie oddać bezkompromisowość i absolut referencyjnych, audiofilskich nagrań, to nie okazywał niechęci przy bezpardonowych krzykach i wrzaskach wydzierganych szarpidrutów, z dziką radością prezentując szaloną złożoność ich pozornie kakofonicznych kompozycji. Tara Labs The Master USB & EVO Ground Station udowodnił przy tym, że jednak da się (niemalże?) całkowicie wyeliminować wszelakiej maści szumy i inne pasożytnicze artefakty z transmitowanego sygnału dostarczając jedynie natywne i metaforycznie rzecz ujmując „nieskalane” dane do DAC-a. Za co należą mu się w pełni zasłużone brawa. Chapeau bas!

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: AudioSolutions Figaro L2 + Solid Tech Feet of Balance
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Tytułowy amerykański producent okablowania jest tak rozpoznawalny w naszym hobby, że trudno jest sobie wyobrazić osobnika, który by o nim nie słyszał. Niemniej jednak, choć znam go bardzo dobrze, nawet robiąc niegdyś konfiguracyjne przymiarki do jego oferty, to moment na oficjalne testy z czymś spod tego znaku towarowego nadszedł dopiero dziś. Z jednej strony szkoda, jednak z drugiej to dobrze, że wreszcie w ogóle do tego doszło, bo marka zacna i ciekawa brzmieniowo. Co udało nam się pozyskać na pierwsze recenzenckie starcie? Otóż na dobry początek na tapet trafiła łączówka zajmująca się sygnałem cyfrowym w postaci dostarczonego przez dystrybutora marki – wrocławską Galerię Audio, kabla Tara Labs The Master USB & EVO Ground Station.

Idąc za informacjami producenta w kwestii materiału przewodników mamy do czynienia wysokiej jakości posrebrzaną miedzią monokrystaliczną 99.999999%. Geometria prowadzenia wspomnianego przewodnika jest w pełni kontrolowanym, o firmowym przebiegu, jednolicie izolowanym splotem. Tak ułożone przebiegi sygnału zabezpieczono antykorozyjnie oraz potrójnie zaekranowano – dwa ekrany to siatka z posrebrzanej miedzi i jeden jako pełna otulina srebrno-mylarowa. Ale to nie jedyne działania konstruktorskie, bowiem wewnątrz konstrukcji zastosowano dodatkowo elastyczne dielektryki PTFE i stabilizujące konstrukcję, odporne na zgniatanie polipropylenowe polimery. Tak prezentujący się kabel z jednej strony zakończono pozłacanym złączem USB 2.0, zaś z drugiej na osobiste zamówienie mamy wybór pomiędzy typami złącz USB A i B. Naturalnie umożliwiając zastosowanie wspomnianej we wstępniaku stacji uziemienia The Master został wyposażony w stosowne złącza do podpięcia niezbędnego okablowania. Jeśli chodzi o Ground Station, mamy do czynienia z niedużym, czarnym prostopadłościanem z dwoma wejściami, w komplecie z którym znajdziemy dwa pozwalające jego użycie cienkie druciki. W drodze do klienta tytułowa Tara Labs The Master jest pakowana w wykonany z odpornego na zniszczenia materiału, będący wariacją koła, wyściełany gąbką kuferek i opatrzona stosowanym certyfikatem oryginalności.

Gdy wpinałem naszego bohatera w swój zestaw, mimo niegdysiejszej przygody z ofertą tego podmiotu nie miałem zielonego pojęcia, czego tak naprawdę się spodziewać. Powód wbrew pozorom był prozaiczny i w pierwszej kolejności rozbijał się o dawny kontakt z jednak na tle obecnych nowości starymi modelami, zaś w drugiej były to konstrukcje obsługujące sygnał analogowy w postaci głośnikowców i sygnałówki XLR. Zatem jak ewidentnie widać, dzisiejszy podmiot miał tak zwaną czystą kartę. Na szczęście ku mojemu pozytywnemu zaskoczeniu od pierwszych chwil z muzyką z Tarą The Master USB zapisywaną intrygującymi ciekawostkami. Chodzi oczywiście o sposób podania muzyki. Ten zaskakiwał dobrą energią, nienachalnym detalem i blaskiem, co dawało poczucie niewymuszenia prezentacji oraz przyjemnej witalności. Wydarzenia sceniczne były pełne drive’u i radości, co powodowało, że nawet podczas ogromu codziennych zadań ciężko było kończyć przedłużające się, bo pełne emocji sesje odsłuchowe. I to sesje spod znaku mocnego grania oraz romantycznych uniesień. Pierwszy obóz reprezentowany przez grupę Slayer z płytą „South Of Heaven” cechowała niepohamowana chęć zabicia mnie – mimo sporej kompresji materiału – szybkimi i mocnymi uderzeniami dźwiękową agresją nie tylko generowaną przez pełen skład muzyków, ale także fajnie wyeksponowane perkusyjne i gitarowe popisy. Ten materiał nie pozostawia „jeńców” i albo się go kocha, albo omija szerokim łukiem, jednak aby diagnoza bycia za lub przeciw była podjęta zgodnie z zamierzeniami artystów, musi być odtworzona z dobrym timingiem, odpowiednią wagą dźwięku i jego rozdzielczością. I taki poziom pokazu dostarczył mi testowany kabel, co naturalnie bez problemu potwierdziło moje skądinąd słuszne przyjemne powracanie to materiału tego zespołu. Wymagającego osiągnięcia odpowiedniego stanu emocjonalnego – czytaj osiągnięcie stanu jak po zażyciu Pavulonu, ale gdy zrozumie się jego przekaz, intrygującego.
W drugim muzycznym przypadku bardzo dobrze wypadła najnowsza produkcja Adama Bałdycha Quintet „Portraits”. To jest muzyka oparta o wycyzelowaną wirtuozerię gry każdego instrumentu, co od odtwarzającego ją zestawu wymaga nie tylko dobrej kontroli dolnego zakresu i szybkości narastania sygnału, co oczywiście jest bardzo ważne, ale także odpowiedniej wagi dźwięku oraz swobody wybrzmiewania w eterze. A, że wspomniane są jednymi z wielu ciekawych cech testowanego kabla, podobnie do muzyki spod znaku szaleństwa, w zapisach bardziej romantycznych tytułowy kabelek także z łatwością pokazywał ważne dla ich istnienia emocje. I te dla melomana i te stricte audiofilskie, które dla mnie – mowa o przywiązywaniu uwagi do jakości prezentacji – są równie istotne co sam podprogowy przekaz, dlatego można powiedzieć o pewnego rodzaju uniwersalności Mastera. Uniwersalności bez specjalnej maniery, czego nie da się przecenić.

Mam nadzieję, że z powyższej opowieści jasno wynika, iż Tara Labs The Master wespół z dedykowanym systemem uziemienia Ground Station ma duże szanse na zagrzanie miejsca w znakomitej większości potencjalnych systemów. Oferuje cechy raczej uniwersalne, co w przypadku chęci poprawy, a nie ratowania zbyt ospałego lub krzykliwego brzmienia posiadanej układanki bez problemu powinno się sprawdzić. Dlaczego poprawy? To wynika z tekstu, który jasno artykułuje, że głównymi zaletami Tary jest dobra kontrola i drive dźwięku, a wszystko okraszone zostało unikającą efektu nadpobudliwości swobodą prezentacji. Czyli rzeczy, bez których z wirtualnej sceny wieją zwyczajne nudy. Zatem jeśli takowe podczas obcowania z ukochanymi płytami wam doskwiera, nie pozostaje nic innego, jak kontakt z dystrybutorem. To nawet w przypadku braku konsensusu konfiguracyjnego nic nie kosztuje, a może sprawić, że zaczniecie odkrywać te same płyty na nowo.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2.
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Galeria Audio
Producent: Tara Labs
Cena: 17 100 PLN / 1m; + 1 430 PLN za dodatkowy metr

Pobierz jako PDF