Opinia 1
Z kojarzącym się z wakacjami w Złotych Piaskach bułgarskim Thraxem, na naszych łamach spotykaliśmy się już wielokrotnie. Pamiętacie ile razy? Prawdę mówiąc, choć w momencie pisania tego wstępniaka nie sprawdzałem oficjalnej liczby starć, jednak jestem głęboko przekonany, iż udało nam się sprawdzić możliwości soniczne niemalże pełnej oferty. Zazdrościcie? Nie ma czego, bowiem wszystkim co nas spotkało – bez względu na wychwycone zalety i potknięcia, sumiennie podzieliliśmy się z Wami w stosownych odcinkach, do czego dzięki wyszukiwarce w każdej chwili jesteście w stanie wrócić. Po co o tym wspominam? Otóż po serii sparingów na niebotycznie wysokich pułapach cenowych, tym razem zderzymy się chyba z najdroższym zestawem pre-power tytułowego wytwórcy. Ale to nie koniec ciekawostek, gdyż w moim odczuciu nie cena, a pomysł właściciela marki Rumena Artarskiego, czyli wykorzystanie do wzmacniania sygnału audio kultowych lamp 300B, dla wielu jest tym, co tygrysy lubią najbardziej. I nie ma znaczenia, że prawdopodobnie nie tylko w tym, ale być może w potencjalnym po reinkarnacji przyszłym życiu nie będziemy w stanie ustawić takiego zestawu w swoim audiofilskim sanktuarium, ważne, że dzisiaj będziemy rozprawiać o urządzeniach z królową lamp próżniowych w swoich trzewiach. Przesadzam? Bynajmniej, bowiem tym razem na recenzenckim tapecie wylądowały zabawki dla dużych chłopców wykorzystujące nie jedną, nie dwie wspomniane szklane bańki, tylko biorąc pod uwagę obydwie końcówki mocy i przedwzmacniacz liniowy ni mniej ni więcej, ale szesnaście takich panien. Zaciekawieni, co taka bateria kultowych 300B potrafi zdziałać w starciu z muzyką? Jeśli tak, zapraszam na prezentację jeszcze pachnącego fabryką przedwzmacniacza liniowego Libra i mających swoją premierę na zeszłorocznej wystawie w Monachium monofonicznych końcówek mocy Spartakus 300 ze stajni Thrax Audio, których dystrybucją na naszym rynku zajmuje się katowicki RCM.
Nawet zdawkowy rzut okiem na nasz punkt zainteresowania jasno sygnalizuje, iż konstruktor omawianego zestawu postawił na mocno techniczny design. Ryzykownie? Z racji mojej pełnej aprobaty dla pomysłu na skrywające elektronikę iście industrialne bryły obudów, nie podejmuję się wygłoszenia bezstronnej opinii, jednak zapewniam, iż bez względu na wszelkie za i przeciw, połączenie satynowej czerni aluminium ze srebrem pionowych pasów umiejętnie przełamujących monumentalizm nader sporych gabarytowo komponentów i pozwalającym ujrzeć światło dzienne lampom 300B, hartowanym szkłem górnych oraz bocznych płaszczyzn skrzynek w końcówkach mocy, jest najczystszej postaci wizualnym majstersztykiem. Rozpoczynając opis od dzielonego przedwzmacniacza mamy do czynienia z dwoma identycznymi gabarytowo komponentami (zasilacz plus elektronika). W tym przypadku zderzamy się z niezbyt wysokimi prostopadłościanami, które patrząc z lotu ptaka przypominają powierzchnię kwadratu ze skośnie ściętymi narożnikami – z przodu jest to lekkie uchylenie się frontu na jego zewnętrznych flankach ku tyłowi, zaś z tyłu ścięcie zawężające szerokość rewersu w stosunku do głównej części obudowy. Naturalnie mowa o ogólnym postrzeganiu, gdyż każdy z produktów mając inne zadanie za sprawą dopasowania do wymagań nieco się od siebie różni. Czym? Już zdradzam. Serce przedwzmacniacza (sterowanie) na froncie oferuje zorientowany pomiędzy dwoma wielkimi gałkami duży wielofunkcyjny wyświetlacz. Na górnej płaszczyźnie obudowy z uwagi na wykorzystanie zamontowanych w poziomie lamp elektronowych nieco z przymusu znalazły się poprawiające wentylację dwa bloki poprzecznych otworów. Zaś plecy realizując zadania przyjęcia i oddania sygnałów audio są ostoją symetrycznie usadowionych czterech wejść XLR, jednego RCA, trzech wyjść jedynie w standardzie XLR i będących firmowym połączeniem z zasilaczem dwóch wielopinowych terminali. Jeśli chodzi o sam zasilacz, ten na awersie został ozdobiony jedynie logiem marki, a rewers zdobią wspomniane okrągłe złącza do zasilania centralki sterowania, gniazdo sieciowe i główny włącznik. Tak nietuzinkowo wyglądające komponenty posadowiono na czterech wychodzących nieco poza obrys obudów stopach, wykonanych z płaskich, o dużej średnicy krążków. Na koniec przybliżania przedwzmacniacza dodam, iż miłym akcentem ze strony producenta jest dostarczany w komplecie pilot zdalnego sterowania.
Jeśli chodzi o końcówki mocy, przy identycznym podejściu do techniki uprzyjemniania postrzegania całości poprzez ścinanie obudowom narożników, za sprawą postawionych w pionie lamp, są znacznie wyższe, a patrząc z lotu ptaka tym razem przypominają prostokąt. Na ich froncie oprócz logo marki znajdziemy jedynie bardzo lubiane przez melomanów, mieniące się kremową, dającą się korygować podczas aplikacji w naszych domostwach przez pracowników salonu audio kremową poświatą, wielkie wskaźniki wychyłowe oddawanej mocy. Górny i boczne płaty obudowy dzięki wstawkom z hartowanego szkła świetnie eksponują piękno niestety bardzo symbolicznie świecących szklanych baniek 300B. Zaś plecy w swej górnej części za sprawą wielu poprzecznych otworów stały się od dziwo w pełni wystarczającą sekcją chłodzącą wnętrze urządzenia – sprawdzone w kilkutygodniowym boju, a w dolnej bazą dla pojedynczych terminali kolumnowych, włącznika głównego i gniazda zasilania. Wieńcząc ten akapit chyba nikogo nie zaskoczę, gdy dodam, iż owe piecyki postawiono na identycznie wyglądających jak w przedwzmacniaczu liniowym stopach.
Nie wiem, jak opisane przed momentem komponenty postrzegacie Wy, ale ja aplikując je w swój tor nie byłem w stanie zdusić w sobie jednego zasadniczego pytania. Jakiego? Wolne żarty. Przy takiej nawałnicy kultowych lamp w grę wchodzi tylko jedno, czyli: „Jak zareaguje na to dochodząca do moich uszu muzyka?”. Czy nadmiarem cukru w cukrze zbliży się do śmierci klinicznej jak pacjent po zażyciu pawulonu? Czy przy fajnej prezentacji jej plastyka i namacalność nabiorą całkowicie innego wymiaru? Czy być może najzwyczajniej w świecie ilość w tym przypadku w najmniejszym stopniu nie przełoży się na jakość? Zgadzacie się ze mną w kwestii najbardziej gorących potencjalnych pytań? Jeśli tak, to oznacza, że chodzimy może nie identycznymi, ale z pewnością bliskimi ścieżkami i tak jak mnie, również Wam tytułowy zestaw pod pewnymi warunkami bez najmniejszych problemów jest w stanie zawrócić w głowie. Co mam na myśli? Naturalnie jego fenomenalne od strony barwy, nasycenia i sposobu prezentacji na wirtualnej scenie postrzeganie świata zapisanych na pięciolinii nut. Obcując z tym śmiało powiedzieć swoistym systemem marzeń, nie ma mowy o siłowym dzieleniu włosa na czworo, często powodującym utratę duchowego uczestnictwa w wydarzeniu muzycznym na rzecz analizy poszczególnych podzakresów, lub co gorsza skupianiu się na pojedynczym artyście. Owszem, w momencie podjęcia takiej decyzji jesteśmy w stanie wychwycić najdrobniejsze niuanse soniczne, jednak celem nadrzędnym tego zestawu jest, na ile to możliwe, przybliżanie nas do piękna muzyki. Bez nachalnej pogoni za wyczynowością skrajów pasma, ale za to z niezłym drivem i co najważniejsze fenomenalnym oddaniem kolorystyki instrumentów i ich sposobu zawieszenia w specyfikacji 3D na szerokiej i głębokiej scenie. Nie wiem, jak konstruktor to osiągnął, ale wykorzystywana w tym zestawie dla wielu lampiarzy zatrważająca liczba lamp bez dwóch zdań przekuła się w jakość. Czyli? Nie muszę daleko szukać, wystarczy każdy krążek z muzyką współczesną, klasyczną lub barokową. Czy to „Water Music” GF Handela, czy interpretacje Claudio Monteverdiego „A Trace Of Grace” Michela Godarda, za każdym razem przekaz aż kipiał od, w dobrym tego słowna znaczeniu, eufoniczności, tworząc tym sposobem w mojej podświadomości ciężki do zapomnienia na wiele lat obraz tamtych, tożsamych z życiem wspomnianych muzyków czasów. Niemożliwe? Być może dla wielu buntowników muzycznych tak. Jednak jeśli jesteście miłośnikami dobrze zaaplikowanych lamp 300B i umiecie z ich pomocą wejść w nagranie bez zahamowań, opisywany set jest jednym z niewielu tak łatwo wywołujących wspomniany stan. Oddech prezentowanych fraz dźwiękowych, ich rozmach i co równie ważne, fenomenalna kolorystyka są poza zasięgiem większości konkurencji. A trzeba przypomnieć, iż moje kolumny same w sobie mocno zabarwiają świat, co pozwala snuć przypuszczenia, że przy lżejszych barwowo zespołach głośnikowych elektronika Rumena Artarskiego w kwestii bliskości prawdy jest w stanie wznieść się na jeszcze wyższy poziom. Tak tak, zdając sobie sprawę z ograniczeń moich paczek jestem w stanie dopuścić taki obrót sprawy. Bredzę? Niestety nie, Zwyczajnie jestem świadomy możliwości każdego ze swoich komponentów i wiem, że w pewnych aspektach można lepiej, co niestety nieco ogranicza testowany bałkański konglomerat.
Wróćmy jednak do tematu opiniowanego wzmocnienia. Jak wiadomo, nie samym miauczeniem kościelnej wokalizy i piłowaniem orkiestrowych smyków człowiek żyje, dlatego też z przyjemnością oświadczam, iż w podobnym, tonie wypadała również twórczość iście jazzowa. Co ważne, bez znaczenia było, czy słuchałem mainstreamowych pozycji Paula Bley’a ze stajni ECM, czy szaleńczego free spod znaku Johna Zorna w kilku projektach formacji MASADA, zawsze zderzałem się z fenomenem wielobarwności i dostojności fortepianu, pełnego konsensusu wybrzmiewania strun i energii pudła rezonansowego kontrabasu, oddania estetyki brzmienia drewnianego stroika saksofonu, czy swobodnego osadzenia na mocnych uderzeniach stopy perkusji dźwięcznych przeszkadzajek bębniarza. To znaczy, że za cenę zjawiskowej barwy i nasycenia nie było najmniejszych strat w innych aspektach prezentacji? Niestety jak to zwykle bywa, nawet tak świetnie zgrany system musiał pójść na drobne ustępstwa. Jakie? Spokojnie, nie były to karygodne przypadłości, tylko przypominam, będące wypadkową karmienia gęstych kolumn soczystymi lampami delikatne kompromisy. To znaczy? W ciężkim rocku mimo dobrej energii czasem brakowało mi mocniejszego kopnięcia i odpowiedniej szybkości narastania sygnału. Ale przypominam, iż być może była to wina spowodowanych walką o wysoką skuteczność, niezbyt niskich zejść w dolne rejestry moich ISIS-ów, co zapewniam nie degradowało odbioru, a jedynie inaczej go interpretowało. Czy to powód do narzekań? Przeciwnie. Dla mnie było to całkowicie zrozumiałe, a po kilku utworach akomodacji zupełnie niedostrzegalne. Czy dla Was? To musicie sprawdzić sami. Innej opcji nie ma. Ok. Oparta o instrumenty naturalne i cięższa muzyka w znakomitej większości były wodą na młyn naszych bohaterów. A co z elektroniką? Szczerze? Dla mnie wykorzystywanie tego typu konstrukcji do muzy tworzonej przy pomocy komputera jest nieporozumieniem. Jednak jeśli ktoś się uprze, można i tak. Jednak musi liczyć się z mocnym sznytem gania królowych lamp w stylu unikania rysowania dźwięku żyletką i kaleczenia piskami naszych narządów słuchu. Będzie homogenicznie, przez to przyjemnie, ale daleko od zamierzonej przez artystów szkodliwości dla uszu, a przecież nie o to w elektronicznej muzie chodzi. Ale jak wspomniałem, każdy głosuje swoim portfelem i nie mnie oceniać wybory każdego z Was. Ja jedynie opisuję efekt uzyskany u siebie, a Wy decydujecie, czy to szukana przez Was bajka.
Nie przeczę, w znakomitej większości, żeby nie powiedzieć prawie całej gamie słuchanego podczas testu repertuaru opiniowany system w moim ośrodku zarządzania ciałem dokonywał brutalnego, naturalnie pozytywnego zwarcia układów nerwowych. To były fenomenalnie zawieszone w eterze i do tego świetnie oddane emocjonalnie opowieści muzyczne, za którymi jeszcze długo będę tęsknił. Owszem, ze sztuczną inteligencją nie do końca było mu po drodze, ale to w moim odczuciu było celem zamierzonym, bowiem wykorzystując kultowe lampy 300B nie można zjeść i mieć cukierka, czyli tłumacząc z polskiego na nasze szukać magii i kaleczyć sobie słuch jednocześnie. Trzeba się na coś zdecydować, czego Rumen Artarski zamierzenie dokonał i za co mu gratuluję. Czy to jest oferta dla wszystkich? Jak wspominałem, to nie jest idealny partner do generowania w naszych domostwach elektronicznego stanu wojennego. W przypadku zestawu Thrax Audio Lira & Spartakus 300 mamy do czynienia z wysublimowanym, przenoszącym nas w inny wymiar postrzegania piękna muzyki, poszukiwanym przez ludzi kochających ową muzykę przez duże „M”, lampowym graniem. Ale nie lampowym w domyśle zamulonym, tylko lampowym, bo swobodnie i z wyrafinowaniem kreującym odtwarzany przekaz muzyczny. Jakieś wady? Poza jedną, która akurat w moim odczuciu również jest zaletą, czyli wpisanym w kod DNA brakiem porozumienia z muzą elektroniczną, w przypadku tego seta jest tylko jeden „zonk”, jakim jest spora cena. Jeśli jednak to nie jest jakakolwiek zaporą, nie wyobrażam sobie, aby nie wpisać tytułowych zabawek Thraxa na potencjalną listę odsłuchową.
Jacek Pazio
Opinia 2
Choć od blisko sześciu lat – pierwszy test na naszych łamach pojawił się w czerwcu 2014 r, staramy się przybliżać możliwie szerokiemu gronu powstające w Sofii, pod czujnym okiem Rumena Artarskiego, sygnowane logotypem Thraxa przeważnie lampowe cudeńka, to z przykrością muszę stwierdzić, że i tak i tak dla większości nieskażonej audiophilią nervosą części populacji Bułgaria nadal kojarzy się li tylko z błogim lenistwem w Złotych Piaskach, a starszym, pamiętającym ubiegłe tysiąclecie, jednostkom z całkiem sympatycznymi wyrobami przemysłu fermentacyjnego działającego pod skrzydłami Vinprom Karnobat. Wychodząc jednak z założenia, że niczym kropla drążąca skałę każda publikacja zwiększa społeczną świadomość istnienia takich marek jak ww., co jakiś czas staramy się pozyskiwać co ciekawsze urządzenia. Tym oto sposobem mogliśmy obserwować w zaciszu redakcyjnego OPOS-a zarówno rozwój portfolio, jak i wykorzystywanych przez Thraxa technologii. Wystarczy tylko wspomnieć, że o ile „podstawowy”, choć bez wątpienia high-endowy – inaugurujący nasze polsko-bułgarskie relacje set Dionysos & Heros zaledwie zbliżał się do 40 k€, to nasi dzisiejsi goście dość niefrasobliwie minęli … 115 k€, czyli zgodnie z obowiązującymi kursami walut przekroczyli magiczną barierę pół miliona PLN. Jeśli zastanawiają się Państwo cóż takiego oferuje zestaw w cenie zbliżonej do równowartości dwupokojowego mieszkania w Warszawie serdecznie zapraszam na spotkanie z przedwzmacniaczem liniowym Libra i monoblokami Spartacus 300.
Nawet pobieżny rzut okiem na naszą unboxingową sesję zdjęciową powinien dać Państwu wyobrażenie o skali logistycznego przedsięwzięcia z jakim przyszło się mierzyć katowickiej ekipie RCM-u (dystrybutora marki). Co prawda dostaliśmy zestaw korzystający z dobrodziejstw legendarnych lamp 300B, a te niespecjalnie kojarzą się z jakimiś imponującymi gabarytami, jednak jak sami widzicie nie tym razem, gdyż po pierwsze zamiast konwencjonalnych dwóch, bądź ewentualnie czterech większych „baniek” otoczonych mniej, bądź bardziej liczną gromadką mniejszych lampek status quo przedstawia się zgoła inaczej. Nie wdając się, przynajmniej na razie, w bardziej szczegółowe technikalia powiem tylko tyle, że sam przedwzmacniacz kryje w sobie cztery KR Audio, a każda z końcówek po sześć Emission Labs. Łatwo policzyć, iż w sumie jest to szesnaście, bynajmniej wcale nie najtańszych 300B.
Jak sami Państwo widzicie Lira składa się z dwóch przywodzących na myśl zminimalizowane wersje Enyo modułów, z których sekcja sygnałowa może pochwalić się centralnie umieszczonym błękitnym wyświetlaczem, którego flanek bronią dwa masywne pokrętła – regulacji głośności i selektora źródeł. Za miły, przełamujący minorową czerń frontu, element dekoracyjny można uznać dwa pionowe chromowane pasy. Płyta czołowa jednostki zasilającej jest oczywiście niemalże bliźniacza z tą tylko różnicą, że zamiast toczonych pokręteł i wyświetlacza pojawił się centralnie umieszczony, elegancki chromowany szyld z logotypem marki.
Z racji generującej całkiem pokaźne ilości ciepła „szklarni” płytę górną modułu sygnałowego ponacinano, natomiast zasilacz jest szczelnie zamkniętym monolitem. Ściany tylne są za to ewidentnym przeciwieństwem minimalistycznych awersów. I tak, zachowując nadrzędną zasadę symetrii na plecach zasilacza znajdziemy centralnie umieszczone, zintegrowane z włącznikiem głównym i bezpiecznikiem gniazdo zasilające IEC, po którego obu bokach przycupnęły wielopinowe terminale doprowadzające życiodajną energię do modułu sygnałowego, oraz gniazda triggerów. Z kolei w dedykowanym obróbce sygnałów module wejść liniowych jest sześć z czego trzy to XLR, dwa RCA a brakującą sztukę (oczywiście na kanał) zaanektowała zbalansowana pętla magnetofonowa. Wyjść sygnału mamy … trzy – dwa liniowe regulowane i dedykowane pętli magnetofonowej – wszystkie XLR. Listę zmyka para terminali magistrali zasilającej.
Spartacusy 300 to zdecydowanie inny ciężar gatunkowy. Pomijając pozornie całkiem akceptowalne 50 kg na kanał (o ile nie trzeba nosić samemu) ich obecności w systemie po prostu nie da się ukryć. Primo z racji gabarytów, a secundo z powodu zajmujących blisko połowę powierzchni ścian przednich białych okien wychyłowych wskaźników o dość intensywnej iluminacji, którą oczywiście da się przyciemnić umieszczonym w komorze lamp pokrętłem. A właśnie, same lampy można podziwiać zarówno przez boczne, jak i wykrojony w płycie górnej przeszklony bulaj, choć warto mieć na uwadze fakt, iż 300B nie należą do zbyt szczodrych pod względem generowania bursztynowej poświaty konstrukcji. Na „zakrystii” Sprtacusów znajdziemy tylko to, co niezbędne – pojedyncze, acz fenomenalne, terminale głośnikowe Furutecha, złocone wejście XLR i zintegrowane z włącznikiem głównym i bezpiecznikiem gniazdo zasilające IEC.
W ramach podsumowania części poświęconej walorom wizualnym nie można zapomnieć o wspólnej cesze powyższej gromadki, czyli imponujących talerzach nóg, dzięki którym spoczywająca na nich elektronika wydaje się być przyklejona do podłoża.
A teraz garść technikaliów. Przedwzmacniacz wykorzystuje pracujące w czystej klasy A po dwie lampy 300B KR Audio na kanał. Libra posiada dwa wyjścia, których wzmocnienie można ustawiać niezależnie os siebie, dzięki czemu, w przypadku bi-ampingu z użyciem wzmacniaczy o różnym wzmocnieniu dla średnich/wysokich tonów, oraz basu możliwe jest utrzymywanie pełnej synchronizacji poziomu głośności. Ponadto Librę wyposażono w zbalansowaną pętle magnetofonową pozwalającą w pełni wykorzystać potencjał coraz bardziej popularnych śród zaawansowanych audiofilów profesjonalnych magnetofonów szpulowych w stylu Studera czy Ampexa. Ponieważ układy kontrolujące pracę bezpośrednio żarzonych triod (DHT) zawierają dużo dodatkowej elektroniki Libra jest konstrukcją dwuelementową składająca się z modułu zasilającego i jednostki sygnałowej. Kontrolę nad całością sprawuje stosowny mikroprocesor.
Nie mniej intrygująco prezentują się trzewia potężnych monobloków. Zarówno przez boczne, jak i górne okna widać komplet sześciu wyśmienitych 300M Emission Labs, z których jedna pracuje w stopniu wejściowym a kolejna jest odpowiedzialna za bocznikowanie stanowiącej stopień wyjściowy kwadry dostarczającej do terminali głośnikowych solidne 50W w klasie A. Dzięki takiej topologii udało się uniknąć obecności kondensatorów w ścieżce sygnału. Z podobnym pietyzmem potraktowano również zasilanie, w którym zarówno transformator (oczywiście z osobnymi odczepami), jak i dławik wyposażono w nanokrystaliczne rdzenie.
Ponieważ Jacek bułgarską gromadkę solidnie wygrzał zapewniając jej czas na bezstresową akomodację, nie widziałem najmniejszego powodu, by dawać jej fory i stosować taryfę ulgową. Dlatego też zgodnie z zasadą, że pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz i to ono będzie rzutowało na dalszy proces testowy zamiast jakiegoś asekuracyjnego audiofilskiego usypiacza sięgnąłem po krążek „These Grey Men” Johna Dolmayana – perkusisty System Of A Down, na którym za jedyny przejaw łagodności można uznać pojawienie się na coverze Madonny „Hang Up” Sirusho, a i to nie do końca. Generalnie mamy tu kawał radosnego łomotu, który niespecjalnie wydaje się właściwym materiałem testowym dla bądź co bądź lampowej, w dodatku triodowej, amplifikacji. Tymczasem Thraxy do tematu podeszły z zaskakująco stoickim spokojem rzucone przeze mnie wyzwanie traktując z podobną nonszalancją, jakby co najmniej chodziło o któryś z kameralnych recitali Leonarda Cohena. Tylko uwaga – tu nie chodzi o to, że ostry rock zabrzmiał jakby naszprycowano go pawulonem i otulono kraciastym kocykiem, lecz o całkowity brak nerwowości, siłowego grania, czy nawet najmniejszych śladów zadyszki w przypadku co bardziej szaleńczych popisów, czy to gitarzystów, czy też samego pozornie bez opamiętania tłukącego w gary Dolmayana. Co to to to nie. Kontrola była pełna i choć osiągnięta w zdecydowanie inny sposób i z jednoznacznie innym rezultatem aniżeli przy udziale Gryphona Mephisto, to nic się nie zlewało, czy też monotonnie dudniło. Oczywiście było słychać lampową eufonię, lecz nie w przesadnej saturacji i rozgrzaniu średnicy, lecz natywnej szklanym bańkom homogeniczności i niepodrabialnej gładkości idących w parze z rozdzielczością. W dodatku żonglując różnymi płytami coraz bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, iż właśnie owa rozdzielczość jest swoistym kluczem umożliwiającym rozszyfrowanie duszy bułgarskiego zestawu. Chodzi bowiem o to, że z jednej strony Thraxy śmiało można określić jako grające ciemno, jednak z drugiej nie sposób zarzucić im czegokolwiek jeśli chodzi tak o otwartość góry, komunikatywność średnicy, czy też zróżnicowanie najniższych składowych. Nie ma za to w nich za grosz nerwowości, czy też sztucznego parcia na podkreślanie konturów źródeł pozornych, przez co praktycznie każde nagranie brzmi w sposób nieprzyzwoicie wręcz analogowy i koherentny. Czemu zatem w poprzednim zdaniu użyłem asekuranckiego „praktycznie”? Cóż, niestety niezależnie od organicznej wręcz muzykalności bułgarskiej dzielonki realizacyjne koszmarki w stylu „The End Of Life” Unsun nadal będą dwuwymiarowymi, płaskimi jak tania pocztówka namiastkami prawdziwego muzycznego spektaklu i nic a nic tego nie zmieni.
Zamiast jednak tracić czas na powyższe wypadki przy pracy polecę Państwu coś z przeciwległego końca mojej prywatnej skali, czyli sygnowane przez norweskie 2L wydawnictwo „Ole Bull – Stages of Life” Annara Follesø. Jest to o tyle ciekawa propozycja, że została zrealizowana pozornie dość ciemno, co w połączeniu z wykazującymi podobną manierę Thraxami przynajmniej teoretycznie, mogłoby prowadzić do niemalże mrocznej i niezbyt szczegółowej prezentacji. Tymczasem zamiast „sumy wad” (mam cichą nadzieję, że powyższa metafora jest dla Państwa czytelna) dostajemy kumulację zalet, co oznacza typowo analogową gęstość przekazu z fenomenalnym wglądem w nagranie, precyzyjną gradacją planów i pełnym spektrum dynamiki. Jednak bez ofensywności, nachalności, czy też usilnych prób zwrócenia naszej uwagi na jakieś poboczne didaskalia. Po prostu Thraxy w sposób całkowicie niewymuszony dokonują swoistej ekstrakcji muzycznej esencji i podają ją słuchaczom w możliwie skondensowanej a zarazem niezwykle precyzyjnej formie, która im więcej atencji jej poświęcimy, tym więcej niuansów, zakamarków i mikrodetali nam udostępni. Proszę tylko uważać i kontrolować czas, gdyż chęć muzycznych eksploracji potrafi bardzo poważnie uzależnić powodując, przynajmniej w początkowej fazie nie tylko codziennych obowiązków na bliżej nieokreśloną przyszłość, co również próby drastycznego ograniczenia czasu na sen.
Przedwzmacniacz Libra wraz z dedykowanymi mu monoblokami Spartacus 300 stanowi swoiste zwieńczenie działalności kierowanego przez Rumena Artarskiego Thraxa. Oczywiście nie oznacza to, że nic lepszego w serii Statement, bodź jakiejś jeszcze wyższej, choć obecnie nieistniejącej w firmowym portfolio się pojawi, lecz tu i teraz tytułowy zestaw może czuć się zupełnie niezagrożony. Łączy bowiem w sobie niezwykłą uniwersalność przy doborze docelowych kolumn, jak i natywne cechy najlepszych implementacji legendarnych 300B. Jeśli zatem poszukują Państwo ekstremalnej dawki wyrafinowania i najwyższych lotów muzykalności to kontakt z ww. zestawem Thraaxa może okazać się spełnieniem Waszych marzeń.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: RCM
Ceny
Thrax Libra: 48 500 €
Thrax Spartacus 300: 68 000 €
Dane techniczne
Thrax Libra
Wzmocnienie: 12db
Impedancja wejściowa: 47kΩ
Max. poziom sygnałuwejściowego: 18dBu
Max. poziom sygnału wyjściowego: 24dBu
Wymiary
Moduł sygnałowy(S x G x W): 43 x 47 (z pokrętłami i terminalami) x 15 cm
Zasilacz (S x G x W): 43 x 43 x 15 cm
Waga:
Thrax Spartacus 300
Wykorzystane lampy: 6 x EML300B
Wejścia: pojedyncze XLR
Moc wyjściowa: 50W w czystej klasie A
Pobór mocy: 450W
Wymiary (S x G x W): 440 x 540 x 300 mm
Waga: 55 kg