Opinia 1
Choć bułgarski Thrax może niespecjalnie zapuszcza się w gabarytowe ekstrema, to patrząc na przewijający się przez nasze podwoje aluminiowy asortyment śmiało można wysnuć tezę, że Rumen Artarski gustuje w dzielonkach i nawet kolumny buduje tak, żeby dało się je zestawiać z dedykowanymi modułami basowymi. Tymczasem nasi wierni Czytelnicy z pewnością pamiętają, ile ponad pięć lat temu mieliśmy frajdy z prawdziwym rodzynkiem w ww. portfolio, czyli pierwszą odsłoną integry Enyo. Czas jednak nie stoi w miejscu, wymagania klientów i oczekiwania rynku rosną, więc kto za nimi nie nadąża wypada z gry. Trudno się zatem dziwić, że Thrax sukcesywnie odświeża swoje portfolio, czego nad wyraz namacalnym dowodem jest nasz dzisiejszy gość – na maksa doposażony Enyo Mk2, który nadal pozostaje jedyną lampową zintegrowaną konstrukcją (jest jeszcze tranzystorowy Ares Mk2) w bułgarskim katalogu.
Opisując aparycję naszego gościa pozwolę sobie nie męczyć Państwa zabawą w znajdź X – różnic w porównaniu z protoplastą, gdyż takowych zarówno na pierwszy, jak i każdy kolejny rzut gałką de facto, przynajmniej na froncie, nie ma. Ot, wraz z nowym wypustem otrzymujemy dokładnie taką samą „skorupę” z gęsto perforowanych, solidnych giętych blach, masywnym aluminiowym frontem z umieszczonym w jego centrum, zamkniętym pomiędzy dwoma pionowymi „surowymi” srebrnymi pasami 4,3” ekranem TFT i rządkiem sześciu przycisków. Patrząc od lewej mamy włącznik główny, dostęp do menu/regulację balansu, selektor wejść, ściszanie, funkcje select/wyciszenie (mute) i pogłaśnianie. Niby wszystko powinny wyjaśnić zamieszczone na ww. guzikach piktogramy, jednak konia z rzędem temu, kto odczyta je z odległości większej aniżeli metr. Pozostaje zatem bądź to nauczyć się ich lokalizacji na pamięć, bądź opanować obsługę dołączonego pilota, do czego gorąco zachęcam. Tym bardziej, że zamiast wieloprzyciskowego monstrum wraz Enyo w pakiecie jest minimalistyczny a zarazem niezwykle intuicyjny „leniuch” Apple’a. Skoro już jesteśmy przy zagadnieniach natury poznawczej i niejako przy okazji omawiania aparycji zahaczyliśmy o menu, to warto wspomnieć, iż właśnie w nim mamy możliwość odwrócenia fazy, regulacji jasności wyświetlacza, nastaw wbudowanej sekcji phonostage’a dla wkładek MM i MC, czy też wyboru filtracji sekcji DAC-a ( SD Slow / SD Sharp / Slow / Sharp / Bypass).
Rzut oka na ścianę tylną potwierdza uniwersalność tytułowej integry, bowiem do dyspozycji otrzymujemy okupujące przeciwległe boki dedykowane 4 i 8 Ω obciążeniu terminale głośnikowe, pomiędzy którymi wygospodarowano miejsce na sekcję cyfrową obejmującą antenę Bluetooth, port Ethernet, wejście koaksjalne, optyczne, AES/EBU i USB. Z kolei ulokowaną piętro niżej sekcję analogową otwiera zacisk uziemienia, trzy wejścia liniowe RCA (w tym jedno phono) i para XLR-ów. Listę zamyka zintegrowane z komorą bezpiecznika (10A) i włącznikiem głównym gniazdo zasilania IEC.
Choć z zewnątrz praktycznie nie zmieniło się nic, pomijając zapełnienie zaślepek z pierwszej wersji interfejsami przetwornika, to już same trzewia przeszły poważną rewolucję. Pojawiła się nowa płyta wejściowa z nowym tłumikiem i transformatorem wejściowym, gruntownie przeprojektowano również system kontrolny czuwający nad parametrami pracy urządzenia. Ze znanych wcześniej detali Rumen Artarski ze swoją ekipą pozostał wierny sekcji przetwornika R2R i ogólnodostępnym a zarazem długowiecznym lampom, czyli ECC88 na wejściu, 6N6P w roli lampy sterującej (oba typy mają żywotność deklarowaną na 2000h pracy) i GU50 (1000h żywotności) w stopniu wyjściowym. Ww. DAC, m.in. dzięki opiekującemu się wejściem USB kontrolerowi XMOS obsługuje sygnały PCM do 32-bit/768kHz i DSD256 (czyli dwukrotnie więcej aniżeli poprzednik). Oczywiście po optyku, koaksjalu i AES/EBU 24-bit/192kHz nie przeskoczymy, choć wypada się cieszyć, że nawet niezbyt „poważny” Bluetooth może pochwalić się obsługą aptX. Z kolei moduł streamera obsługuje 32bit/384kHz i DSD256. Jak z pewnością się Państwo domyślacie na ww. laminacie nie mogło zabraknąć dwóch precyzyjnych oscylatorów NDK.
Zmiany układów wewnętrznych automatycznie pociągnęły za sobą również ewolucję brzmienia, które nadal pozostając niezwykle gładkim i „płynnym” znacząco ewoluowało pod względem rozdzielczości i swobody prezentacji. Dźwięk nie jest już tak kremowo – karmelowy, przez co jedwabistość nie oznacza delikatnego spowolnienia i dystyngowania, którym nie z każdym repertuarem po drodze. Od razu jednak nadmienię, iż przy doborze kolumn nadal warto kierować się zdrowym rozsądkiem i mieć na uwadze, że koniec końców to tylko 50W na kanał, więc jeśli ktoś lubuje się w iście koncertowych poziomach głośności i dzień bez Slayera jest dla Niego dniem straconym, to powinien rozejrzeć się za nie dość, że skutecznymi (producent rekomenduje co najmniej 87-88dB), to w dodatku cechującymi się dość przyjaznym przebiegiem impedancji kolumnami. Całe szczęście, choć ciężkie brzmienia goszczą u mnie nader często, to z decybelami nie przesadzam, gdyż z tego co mi wiadomo nie wszystkim sąsiadom przypada do gustu izraelski black / death metal reprezentowany przez „Enki” Melechesh, czy równie egzotyczny nowozelandzki i w znacznej części wyrykiwany po maorysku (Reo Māori) thrashowy „Tū” Alien Weaponry, które to wywołują u nich ciężkie stany lękowe i dziwne ekwilibrystyki na balkonach, gdy iście piekielne dźwięki wyrywają ich z poobiedniej drzemki. Dlatego też nawet z niezbyt łatwymi do wysterowania Contourami 30 aktualna inkarnacja Enyo całkiem dziarsko sobie radziła. Nie dość, że nie miałem żadnych zastrzeżeń co do masy i wolumenu wydobywających się z moich dyżurnych kolumn nad wyraz mało cywilizowanych dźwięków, to również tak timing, jak i szybkość narastania, oraz połamane linie melodyczne nie pozostawiały niedosytu. Co prawda w porównaniu do 300 watowych Brystona 4B³ i Vitusa RI-101 MkII precyzja kreślenia źródeł pozornych i obsesyjna wręcz kontrola nad całym reprodukowanym pasmem przybrały nieco mniej zobowiązującą formę, jednak tak jak wcześniej wspomniałem cały czas warto mieć z tyłu głowy świadomość, że mamy do czynienia z 50W lampą a nie tzw. spawarką zdolną skłonić stół bilardowy do wygrywania skocznych melodyjek. Trudno jednak, nawet na takim repertuarze, jednoznacznie stwierdzić, że Enyo brzmi w 100% lampowo, bo tak nie jest a opieranie się na mocno zdewaluowanych stereotypach dotyczących właśnie lampowości, bądź tranzystorowości w dzisiejszych czasach najdelikatniej rzecz ujmując mija się z celem. Dlatego też o ile Thraxowi nie sposób odmówić niezwykłej gładkości i koherencji przekazu, które oparte są na naturalnym biegu wydarzeń bez nawet najsłabszych tendencji do zbędnego pośpiechu, czy też wyczynowości, to kreślenie najniższych składowych grubszą aniżeli mam na co dzień kreską było oczywistą oczywistością. Dlatego też nawet dość ekstremalne, przynajmniej dla statystycznego odbiorcy, odmiany metalu nie powodowały efektu przytkania, czy co gorsza gubienia wątków, lecz odgrywanie wszelakiej maści ryków, krzyków, wrzasków, riffów i blastów z dobrotliwym pobłażaniem i puszczaniem oka do słuchacza, że każdy wiek ma swoje prawa, młodość musi się wyszaleć i nie każdy dźwięk musi sprawiać ból. Ot taka delikatna zmiana optyki, gdzie w momencie, gdy robi się zbyt ciężko, brutalnie i głośno zamiast dalej brnąć w ten galimatias tytułowa integra dyskretnie ustawia się nieco z boku. Nie oznacza to jednak wycofania i dystansowania się od reprodukowanych wydarzeń, bo zarówno namacalność szarpidrutów, jak i ich rozmieszczenie na scenie są wysokiej próby, lecz zamiast rozbijania każdego dźwięku na atomy akcent zostaje przesunięty na melodykę i warstwę emocjonalną.
No dobrze, dość tego wożenia „rąbanki” elegancką limuzyną. W końcu decydując się na bądź co bądź lampowy wzmacniacz niekoniecznie czynimy to z myślą o katowaniu jego i naszego otoczenia piekielnymi wyziewami. Wystarczy bowiem sięgnąć po orientalny „Ta Ki Dum” Hakana Gurbuza, Yinona Muallema i Ismaila Altunbasa, nieśpieszne bluesy B.B. Kinga („Blues On The Bayou”), czy przeuroczą miniaturkę „Servant: Songs From The Attic” Saleki, by dać się uwieść jego niezwykłej naturalności i zaskakującemu brakowi podbarwień. Z jednej strony próżno szukać tu stereotypowego „lampowego” dopalenia średnicy, przybliżania pierwszego planu, czy też szczodrego ozłacania góry pasma, jednak z drugiej całość cechuje wręcz zjawiskowa swoboda i namacalność źródeł pozornych. Nie ma więc mowy o buduarowym przyciemnieniu, czy też budowaniu klimatu poprzez obniżanie równowagi tonalnej. Jeśli już, to akcentowana jest plastyka i flow a nie drobiazgowość w prezentacji faktur. Choć może nie do końca, gdyż przecież tak perkusjonalia, jak i oud na „Ta Ki Dum” zostały oddane z niezwykłym pietyzmem, więc każde muśnięcie naciągu, czy struny miało swoje określone miejsce i czas. Po prostu Thrax nie przejaskrawia, nie podbija wzorem trybów demonstracyjnych współczesnych TV kontrastu i nie działa na zasadzie polepszaczy – intensyfikatorów smaku, które w pierwszej chwili porażają nasze zmysły, lecz jednocześnie, szczególnie na dłuższą metę, osłabiają ich czułość na bardziej finezyjne doznania.
Co ciekawe Thrax jest szalenie konsekwentny w swej dystyngowanej sygnaturze, więc przepinanie się pomiędzy wejściami liniowymi, cyfrowymi, czy nawet phono niewiele w tej materii zmienia, co jest nad wyraz namacalnym dowodem na to, że jego twórca nie konstruował go na zasadzie spontanicznego składania gotowych na rynku modułów, lecz z premedytacją dążył do określonego celu i co najważniejsze ów cel osiągnął.
Ewidentnie widać, że czas z Thraxem Enyo obszedł się nie tyle łaskawie, co wręcz działał na jego korzyść, gdyż będąca przedmiotem niniejszej recenzji wersja Mk2 znacząco wyprzedza tak pod względem funkcjonalnym, jak i przede wszystkim brzmieniowym swojego protoplastę. Nie pozostaje zatem nic innego, jak tylko się z tego faktu cieszyć i jeśli tylko najdzie Państwa ochota na niemalże wszystkomającą integrę, która choć w swych trzewiach lampy posiada, to na klasycznego lampowca nie wygląda, więc niejako z automatu staje się wielce kuszącą propozycją dla wszystkich posiadaczy małoletniej progenitury i mniej, bądź bardziej udomowionego zwierzyńca, to owej pokusie ulec i zamiast niekończącego gonienia króliczka delektować się ulubioną muzyką.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Nie wiem jak Wy, ale ja za sprawą osobistego poznania świetnych konstrukcji już dawno temu przekonałem się, że Europa Wschodnia od lat znakomicie radzi sobie na światowym rynku audio. Przykładów jest wiele, co dobitnie udowadnia historia zmagań testowych na naszym portalu. I co w tym wszystkim jest bardzo istotne, oferta produktów z tej części naszego kontynentu w kwestii frontu działań jest bardzo szeroka. Jakieś konkrety? Proszę bardzo. Choćby litewski Audiosolutions specjalizujący się w budowie intrygujących kolumn, słowacki NEO High End kroczący drogą zapewniania stabilnego podłoża dla najbardziej wyrafinowanych systemów audio, czy bułgarski Thrax spod znaku – w większości przypadków – opartej o lampy próżniowe elektroniki sprawiły, że temat zapóźnienia naszego regionu w temacie audio jest już historią. A świadczą tym nie tylko obecność na wielkich wystawach, testy w branżowych periodykach, ale chyba najważniejsze, czyli zadowolenie wielu klientów. Tak tak, wielu klientów, którzy z biegiem czasu naturalną koleją rzeczy są bardziej osłuchani i oczekują od producentów jakościowego rozwoju ich oferty. Ci oczywiście nie zasypiają gruszek w popiele i cały czas odświeżają swoje portfolio, czego ciekawym przykładem jest dzisiejszy bohater. Znacie go z naszych łamów, gdyż to wspomniany Thrax ze swoim wzmacniaczem zintegrowanym Enyo. Niestety czas nieubłaganie mija, dlatego według Rumena Artarskiego przyszła pora na pokazanie nowej odsłony rzeczonej integry, która nadal będąc w dystrybucji katowickiego RCM-u obecnie może pochwalić się oznaczeniem Thrax Enyo Mk2.
Jeśli rozprawiamy o rozwoju modelu na poziomie dodania stosownego postfixu, jasnym jest, że w kwestii obudowy mamy do czynienia z wykorzystaniem starego pomysłu. Po pierwsze – nie zdążył na tyle się zestarzeć, aby go modyfikować, a po drugie – przy fajnej aparycji dotychczas posiadający starszą wersję klienci po przesiadce na lepszy dźwięk, nie muszą przyzwyczajać się do nowej szaty. Dlatego w przypadku Enyo Mk2 po raz kolejny mamy do czynienia ze sporej wielkości, bo z uwagi na lampy dość wysoką, wykonaną z aluminium, posadowioną na czterech niskich stopach, wykończoną w czerni obudową. W celach wizualnych centralną część frontu z grubego płata glinu dość ciekawie, bo za sprawą czterech skośnych płaszczyzn lekko wyeksponowano ku przodowi oraz ozdobiono dwoma pionowymi, kontrastującymi z czernią, srebrnymi „szelkami”. Jego centrum wyposażono w wielki wyświetlacz oraz sześć zorientowanych pod nim poziomo przycisków funkcyjnych. Górna, tylna i boczne połacie obudowy w celach wietrzenia grawitacyjnego wydzielających sporo ciepła układów ze szklanymi bańkami mogą pochwalić się solidnymi slotami kratownic. Jeśli chodzi zaś o pakiet przyłączy na tylnym panelu, ten w stosunku do poprzednika li tylko z wyjściami na kolumny dla dwóch rodzajów obciążeń (4,8 Ohm), zestawem wejść liniowych (3 x RCA, 1 x XLR), zaciskiem masy oraz zintegrowanym z włącznikiem głównym, bezpiecznikiem i gniazdem zasilania, został dozbrojony w zestaw wejść cyfrowych (LAN, COAX, EAS/EBU, USB, OPTICAL). Jak można się domyślić, w celach bezproblemowej obsługi podczas codziennego użytkowania całość wyposażenia tytułowego wzmacniacza wieńczy dostarczony w komplecie, zgrabny, bo obsługujący najważniejsze funkcje, pochodzący od Apple’a pilot zdalnego sterowania. Jeśli chodzi o wprowadzone zmiany techniczne w Mk II-ce, z tego co udało nam się dowiedzieć, w telegraficznym skrócie konstruktor poprawił układ wejściowy i sterowanie, resztę zostawiając bez zmian. Co z tego wynikło? Naturalnie po kilka informacji na ten temat zapraszam do kolejnego akapitu.
W odpowiedzi na zadane przed momentem pytanie spieszę donieść, iż ku mojemu bardzo pozytywnemu zaskoczeniu, nowa odsłona wzmacniacza Enyo poszła drogą lepszej rozdzielczości i nadania dźwiękowi większego oddechu. Nadal podstawą prezentacji było solidne nasycenie, dzięki temu energia i zarezerwowana dla lamp elektronowych dobrze rozumiana homogeniczność, jednak do tego wszystkiego doszedł nienachalnie zwiększający wgląd w nagranie pakiet informacji oraz szczypta powietrza w najwyższych rejestrach. To zaś poprawiało poczucie podniesienia namacalności kreowanych pomiędzy kolumnami, rozlokowanych na szerokiej i głębokiej wirtualnej scenie mniej lub bardziej skomplikowanych brzmieniowo wydarzeń. Jednym słowem, w stosunku do poprzednika odbierałem to jako nadanie muzyce niezbędnego do zaproszenia mnie na wielogodzinne odsłuchy oddechu i witalności. Czy to oznacza, że pierwsza odsłona była ułomna? Nic z tych rzeczy. Po prostu spełniała założenia wymagane w momencie pojawienia się na rynku, które teraz zostały nieco skorygowane. Na tyle znamiennie pozytywnie – przypominam, że zmiany opiewały na większą rozdzielczość i oddech, że wykorzystana podczas oceny poprzedniej wersji Enyo muzyka teraz wypadła o niebo lepiej. A lepiej, bo zastosowanie lamp nie determinowało tak mocno ostatecznego sznytu grania wzmacniacza. Owszem, nadal były prawdziwym sonicznym podmiotem tej konstrukcji, jednak już w znacznie mniejszym, o wiele bardziej przyjemnym w odbiorze, bo nienachalnym stopniu. A jeśli tak, to raczej nie dziwne, że słuchana po raz kolejny jazzowa twórczość Bobo Stenson Trio „Contra La Indecisión”, czy sakralna The Purcel Quartet „Memmbra Jesu Nostri”, a także free-jazzowa Kena Vandermarka „Resonance” w kwestii przyjemności końcowego odbioru nabrały innego wymiaru. I nie dlatego, że przestały trącać brylującymi w próżni elektronami, bo te cały czas były odczuwalne. Po prostu zostały wykreowane z większym pietyzmem odnośnie pewnego luzu w wybrzmiewaniu i bez uśredniającego projekcję nadmiernego podsycania środka pasma, co finalnie okazało się być wodą na młyn bardziej wciągającego oddawania się zapisanym w nich emocjom. Czy to podczas sesji jazzowych napawając się podprogową obserwacją świetnie zawieszonych, nawet pojedynczych, trwających w nieskończoność nut, tudzież spotkań w kubaturach kościelnych dając ponieść się rozbrzmiewającym pod sklepieniem klasztoru, z uwielbieniem wyśpiewywanych fraz chwalących „Najwyższego” i jego życie, a nawet przyjmując dawkę generowanych przez free-jazzowego guru bezlitosnych ataków formacji dętych, każdy z tych nurtów dzięki wdrożonym zmianom wzbudzał we mnie znacznie większy pakiet emocji. Dlaczego? Już zdradzam. Owszem, lubię nasycenie, fajną barwę i masę, jednak tylko wówczas, gdy wszystko podane jest w odpowiednich proporcjach. Przysłowiowy „ulepek” na dłuższą metę niestety jest meczący, przez to nie do przyjęcia. I gdy pierwsza odsłona naszego bohatera była mocno krągła i za to być może odbierana jako zbyt zachowawcza, tak obecna, swoją umiejętnością napowietrzenia przekazu i podniesienia poziomu zawartych w nim informacji sprawiła, że śmiało można powiedzieć, iż mamy do czynienia z całkowicie innym, jakże oczekiwanym obecnie przez melomanów światem. Światem zapraszającym nas nie tylko na jedynie miłe dla ucha spędzenie czasu z muzyką, tylko pełnoprawną, bo pozwalającą wejrzeć pomiędzy nuty, a przez to zatracić się w warstwie sonicznej i duchowej (do wyboru), suto zakrapianą niezbędnym dla danego rodzaju twórczości bodźcami ucztę. A co najistotniejsze, repertuar nie ma znaczenia, gdyż konstruktor popracował nad uniwersalnością, a nie ukierunkowaniem brzmienia konstrukcji na jedną modłę.
Mam nadzieję, że powyższy opis jest jasną wytyczną, co przyświecało Rumenowi Artarskiemu podczas powoływania do życia drugiej odsłony niegdyś świetnie odbieranej integry obecnie pod nazwą Enyo Mk2. Chodzi oczywiście o nadanie jej cech dobrze rozumianej uniwersalności. Tak, nadal z posmakiem szklanych baniek, jednak z większą swobodą kreowania świata muzyki. Po co? Przecież to banał. Chodzi o sprostanie naturalnym zmianom oczekiwań potencjalnych nabywców. Jednak co w tym działaniu wydaje się najważniejsze, mocodawca Thrax-a nie przekroczył cienkiej linii dobrego smaku, tylko nadal pozostając w sferze pokazywania piękna muzyki poprzez pryzmat lamp próżniowych, pozwolił nam w nią dokładniej wejrzeć i nieco swobodniej nią się otoczyć. A zapewniam, to nie jest przysłowiową bułką z masłem, tylko empirycznym pokazaniem posiadanej wiedzy na temat budowy tego typu konstrukcji.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
Dystrybucja: RCM
Producent: Thrax
Cena: 14 660 € (z wbudowanym phonostagem) +3 120 € moduł DAC
Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 x 50W (4Ω / 8Ω)
Wzmocnienie: 32 dB
Zniekształcenia THD: <1%
Impedancja wejściowa: 40kΩ
Impedancja wyjściowa: 1Ω
Odstęp sygnał/szum: 103db
Pasmo przenoszenia: 20-20,000Hz +/- 0.5db
Pobór mocy : 30W;300W max.
Wymiary (S x G x W): 430 x 480 x 190 mm
Waga: 29kg