Gdy przywołacie z pamięci stosunkowo niedawno opublikowaną recenzję kabli sieciowych tytułowego producenta (POWER CORD XL), z pewnością przypomnicie sobie, iż wstępne założenia spotkań z jego produktami miały być, idąc za nomenklaturą harcerską, swoistym zdobywaniem kroczek po kroczku kolejnych sprawności – w tym przypadku poznawaniu poszczególnych linii produktowych. No cóż, jak to zwykle w życiu bywa, temat chronologii w zderzeniu z manierycznością losu okazał się nie do obrony i z jednej strony niestety, a z drugiej chyba jednak stety, dość przypadkowo w redakcyjne progi trafił ni mniej, ni więcej, ale przedstawiciel Olimpu tego brandu. W jakim sensie? Powiem tak, jeśli ktoś z czytelników poddających w wątpliwość zasadność żonglerki okablowaniem podczas synergizowania systemu audio w najczarniejszych snach sądził, że pułap dziesięciu tysięcy złotych za dwumetrowej długości przewód sieciowy jest zakrawającym o pomstę do nieba pomysłem belzebuba, zanim dokończy czytanie tego akapitu, powinien wziąć spory łyk wywaru z melisy. Nie, nie jestem w nastroju do żartów. Powiem więcej jestem delikatnie pobudzony. Nie pytajcie dlaczego, sam zeznam. Po tym co pokazał właśnie przelewany na klawiaturę miting Amerykanów w tandemie z moimi Japończykami, sądzę, iż tylko po części chwilowy brak odpowiedniej ilości środków płatniczych i chyba jeszcze mimo obracania się od dłuższego czasu w szaleństwie High Endu pewna bariera psychologiczna wstrzymują mnie od popełnienia telefonu do dystrybutora z podaniem specyfikacji (o tym za moment) swoich gratów. Powód? Teoretycznie błahostka, gdyż zazwyczaj są to tylko większe lub mniejsze pieniądze, ale opisywana „jankeska” perełka nie zajmując jeszcze szczytu oferty wyceniona została przez producenta na kwotę około 150 tysięcy PLN. Tak tak, proszę nie przecierajcie oczu i nie mailujcie do redakcji w celach korekty cyfry o jedno zero, gdyż to informacja w stu procentach potwierdzona. W tym momencie w trosce o Wasze zdrowie psychiczne proponuję wspomniany łyczek ziołowego wywaru i kilka sekund na ochłonięcie. Ok. Gdy pierwszy szok minął, nieco rozluźniającym sytuację pakietem informacyjnym chciałbym przedstawić dokładny powód naszego spotkania, czyli amerykańskiej kabel głośnikowy Transparent OPUS. Ale ale, idąc za informacją sprzed kilku zdań przypominam, iż to nie jest ostatnie słowo producenta, gdyż ów drut jest młodszym bratem zajmującego szczyty oferty modelu OPUS MAGNUM, o którego cenę w obawie o stany przedzawałowe potencjalnych czytelników na tym etapie zgłębiania oferty zza wielkiej wody po prostu nie pytałem. Puentując rozbiegówkę dodam, iż dystrybucją wspomnianego okablowania na naszym rynku zajmuje się przyjazny melomanom i audiofilom warszawski Hifi Club.
Gdy spojrzycie na serię fotografii, gołym okiem widać, że głównym i najbardziej rzucającym się w oczy elementem głośnikówek linii OPUS są solidnej wielkości, stojące na czterech stopach owalne pojemniki. Owe w tym przypadku kewlarowe korpusy to nic innego, jak siedlisko zespołu filtrująco-strojącego rzeczonych kabli do założonej przez konstruktorów estetyki brzmienia. Co dokładnie zaimplementowano w OPUS-ach, jest informacją zastrzeżoną, jednak w tym przypadku nie mówimy tylko o równaniu do danej linii produktowej, a o pełnej dedykacji dla konkretnego zestawienia. Jak to mniej więcej wygląda? Przecież na świecie mamy niezliczone ilości marek i studio projektowe nie ma fizycznej możliwości posiadania wszystkiego co jest na rynku. Tymczasem sprawa jest banalnie prosta, gdyż panowie inżynierowie biorą na tapetę dane techniczne (czytaj specyfikację) łączonych komponentów i na tej podstawie dobierają wszelkie parametry techniczne. I nie chodzi jedynie o sam układ filtrów. Mówimy również o długość kabla od wzmacniacza do wielkiej płaszczki z uwzględnieniem wysokości stolika na którym stoi. W pakiet niezbędnych informacji wchodzi także wysokość implementacji terminali przyłączeniowych w samych kolumnach (czasem są dość wysoko, a kable dramatycznie ciężkie). Z grubsza kończąc wyliczankę należy wspomnieć jeszcze o tak prozaicznym temacie, jakim jest układ zacisków plusa i minusa, by podczas spinania zestawu audio podzielony na dwie żyły sygnał (plus i minus) nie krzyżował się przy zaciskach czy to pieca, czy też zespołów głośnikowych. W takim razie dlaczego ta dbałość o szczegóły trochę u mnie kulała? Odpowiedź jest prosta. Testowany dzisiaj zestaw kabli dedykowany jest do topowego serta pre-power marki VTL, a moja przygoda jest li tylko wykorzystaniem bytu drutów u dystrybutora przez odjazdem do klienta. Gdy temat puszki filtrującej i personalizacji mamy już za sobą, należy wspomnieć jeszcze o słusznej średnicy, a przez to dość sztywnych, ubranych w połyskującą plecionkę i zakończonych również w wykończeniu kewlarowym skuwkami przed rozdzieleniem się poszczególnych żył plusa i minusa przewodników sygnału, a także o wymuszonej gabarytami OPUS-ów skrzyni transportowej. Tylko nie myślcie, że jest to jakiś tani, typowy dla rynku pro keys. Informacja od dystrybutora zeznaje, iż ów produkt wyszedł spod rąk innej znamienitej amerykańskiej marki i przybrał postać wyściełanego profilowaną gąbką, okutego połyskującą chromowaną stalą i pokrytego czarną skórą kufra posagowego. Śmiejecie się, że nazwałem go posagowym? Naprawdę nie ma z czego, gdyż wielkościowy rozmach kabli spowodował nadmuchanie skrzyń do rozmiaru dwóch/trzecich mojego stolika audio. Niestety, wszystko co amerykańskie musi być duże i marka Transparent konsekwentnie kultywuje ten od dawien dawna panujący w tym zaoceanicznym landzie trend.
Rozpoczynając opis wrażeń ze spotkania z Amerykańską myślą techniczną przypomnę, iż mój zestaw dla testowanego okablowania kolumnowego był całkowicie przypadkowym połączeniem, co podczas rozmów potencjalnego klienta z producentem nie ma racji bytu. Oczywiście dystrybutor zaanonsował mi stosowne wyjaśnienie tego tematu, ale po wspólnej naradzie ustaliliśmy, iż grzechem byłoby nie wziąć ich na redakcyjny warsztat. Zatem zaczynamy.
Nie mogę tego opisu rozpocząć inaczej, jak od przywołania pewnych, będących wynikiem ogólnych prawd o tej marce osobistych obaw. Jakie to obawy? Spokojnie, tutaj nie chodzi o ułomność grania, tylko mogący nie do końca wpisać się w końcowy efekt soniczny zbiór zalet Transparenta, z których kilka moja układanka ma w swoim portfolio. O co chodzi? Jestem daleki od żartów, ale mówię o pracy w domenie barwy, gładkości i nadawaniu światu muzyki dodatkowej majestatyczności poprzez zwiększenie namacalności i nasycenia. A przecież nie od dzisiaj wiadomo, iż konstruktor mojej elektroniki swoim pomysłem na dźwięk w standardzie kroczy tą drogą. I wiecie co, w takich przypadkach i na takim pułapie jakościowo-cenowym słowo klucz to rozdzielczość. Wiem, wiem, to jest bardzo wyświechtana fraza, ale postaram się ją Wam unaocznić. Tutaj chciałbym wtrącić broniącą moją tezę, małą anegdotę. Pierwszą odsłonę możliwości rzeczonych kabli usłyszałem podczas recenzowania topowego playera SACD japońskiego Marantza. Nie żebym chciał mu zaszkodzić, gdyż jak na kilka razy tańsze od mojego źródło radził sobie dzielnie, ale przez cały czas testu trochę brakowało mi w jego dźwięku otwarcia i dźwięczności. Ba odbierałem to nawet w domenie lekkiej matowości. Na szczęście los chciał by podczas niezobowiązującego słuchania w tle spiąć cały system czekającym na swoją kolej zestawem drutów OPUS. Na początku nie mogłem uwierzyć, jednak kolejne płyty cały czas to potwierdzały, ale po tym ruchu system z Marantzem zaczął śpiewać. Pokazały się wybrzmienia, świeżość i namacalność. To co prawda był druzgocący zastane połączenie mezalians, ale jedno trzeba przyznać, jeśli coś jest z najwyższej półki cenowej, a przez to jakościowej – mowa o bohaterze spotkania, to przynajmniej w teorii powinno budzić z letargu nawet mające pewne problemy urządzenia. Oczywiście taki niedowartościowany delikwent nie pokażę do końca na co go stać, ale wyjście z tarczą podobnych problemów pokazuje, że to on rozdaje karty. Brawo Transparent. I wiecie, jak to jest? Po takim obrocie sprawy nie było innego wyjścia, jak natychmiastowa roszada źródeł. I …? Pierwsze co rzuca delikwenta na kolana, to gładkość przekazu. Ale nie odbierajcie tego, jako typowe dla taniego okablowania temperowanie krawędzi dźwięku i delikatnie mulące przekaz pokolorowanie świata muzyki, tylko nadanie jej rzadko spotykanej plastyki. Powiem tak, raz w takiej estetyce swój system już słyszałem. To był mariaż z topowym źródłem marki CEC, jednak gdy wówczas lekko utyskiwałem na zbyt ostrożnie pokazany rysunek źródeł pozornych, teraz za sprawą użycia ostrzejszego rysika otrzymałem idealne trafienie w gdzieś zakorzeniony w zwojach mózgowych punkt „G”. A jak to przełożyć na słowa dla zwykłego Kowalskiego? Dokładnie nie wiem, ale jedno mogę powiedzieć na pewno, każda z częstotliwości dźwiękowych otrzymała stosowny pakiet energii i witalności. Góra mimo minimalnego posłodzenia okazała się być zdecydowanie dźwięczniejsza, środek oprócz pokazującej świat ciekawszym barwy zaproponował znacznie większą rozdzielczość, a dolny zakres mimo, że stał się zdecydowanie bardziej nasycony, nie utracił tak ważnej dla czytelności punktualności. Jednym słowem bajka. Mało tego. Przecież ten zestaw kabli dedykowany jest do elektroniki lampowej, co tylko potwierdza, iż panowie odpowiedzialni za projekt wiedzą co robią i po głębszym zastanowieniu boję się, co byłoby, gdyby zaproponowali do testu opracowany według specyfikacji moich komponentów set. Z racji, iż rozprawiamy o kablach, nie będę sztucznie rozpisywał się na temat poszczególnych płyt, tylko w skrócie powiem Wam jedno, pojedyncza minuta będzie zapamiętana przeze mnie na długo. Dlaczego? Proste. Weźmy na tapetę muzykę dawną. Każda dotychczas cyzelowana czy to wokalna, czy instrumentalna nuta za sprawą koalicji japońsko-amerykańskiej stawała się dziełem sztuki. Namacalność, gładkość, niekończące się wybrzmienia w połączeniu z estetyką grania wprowadzoną przez dzisiejszych bohaterów pokazały dotychczas niesłyszane przeze mnie, a jak się okazało nadal drzemiące pokłady prawdziwości zestawu Reimyo. Wiecie co? Miałem tego nie pisać, ale po takim obrocie sprawy przesłuchałem z zainteresowaniem wszystkie płyty Johna Pottera z opartą o elektroniczne sample włącznie. Dlaczego? Jeśli ktoś zna jego twórczość, wie, że John stawia na minimalizm instrumentalny połączony z monumentalnym wybrzmiewaniem każdej frazy, do słuchania których wręcz zmuszał mnie synergicznie zestawiony set. Szczerze powiedziawszy, to chyba był najprzyjemniejszy dla mnie miting płytowy. Idąc dalej wspomnę o trochę cięższej, bo często po macoszemu potraktowanej z punktu widzenia masteringu muzyce rockowej. Chyba nie muszę się powtarzać, że nie odczułem najmniejszych różnic w stosunku do odbioru muzyki barokowej. Owszem, rock już tak nie czarował (w starciu z realizacją w kubaturach kościelnych nie miał szans), ale pokazał, że czasem da się go słuchać nawet bardzo głośno, co niestety czynię stosunkowo rzadko. Kolejne pozytywne zaskoczenie. I wiecie co, przy tym nieustającym entuzjazmie mógłbym tak rozprawiać przez kolejne kilka stron tekstu, dlatego też przepraszając Was za nagły zwrot akcji ten nieco przydługi tekst pozwolę sobie zakończyć frazą „naprawdę warto było targać w pocie czoła ten wielki kufer miedzianego drutu do domu”.
Ta dość przypadkowa przygoda z kablami kolumnowymi linii OPUS amerykańskiej marki Transparent uświadomiła mi, że bywają na świecie brandy, których szczytowe produkty wraz ze wzrostem ceny oferują fantastyczny przyrost jakości. Owszem, to zabawa dla wybranych, ale nikt nie powiedział, że zabawa w audiofila będzie sielanką. Dodatkowa pochwała należy się również za fakt pokazania wielu zalet przy strojeniu produktu pod całkowicie inny zestaw audio. Przecież każdy z Was zanim trafił na synergiczne zestawienie, z pewnością doznał kilku spektakularnych porażek. W tym przypadku nie było o tym mowy. Puentując to trochę nadszarpujące postrzeganie mojego punktu odniesienia wydarzenie z czystego szacunku do Was nie będę typował potencjalnych połączeń, gdyż z jednej strony niewielu z nas na rzeczone kable stać, a z drugiej idąc przykładem moich zmagań nawet implementacyjny przypadek okazuje się być sukcesem. Amen.
Jacek Pazio
Dystrybucja: Hi-Fi Club
Cena: 156 000 PLN (2,5m), 161 600 PLN (3m), 166 200 PLN (3,5m)
System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Harmonix SLC, Harmonix Exquisite EXQ
IC RCA: Hijri „Milon”
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF, Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA