Opinia 1
Wiem, wiem. Po co cokolwiek pisać o bohaterach dzisiejszego spotkania, skoro i tak lwia część zainteresowanych już po samej „metce” doskonale będzie wiedziała czego się po nich spodziewać. Jak to możliwe? Cóż, moc stereotypów i obiegowych opinii nadal ma się dobrze, więc skoro w motoryzacji nadal pokutuje, że nie kupuje się aut na F, czyli Fiatów, Fordów i … francuskich a z naszego podwórka, że srebro gra chudo i sucho, to już mało co kogokolwiek powinno dziwić. I tak właśnie jest z niderlandzkimi przewodami, które choć obecne na rynku od lat 80-ych minionej epoki dziwnym zbiegiem okoliczności nad Wisłą muszą mierzyć się z przyklejoną im nie wiadomo przez kogo i kiedy łatką. Któż bowiem zgłębiając temat połączeń systemów audio nie spotkał się ze stwierdzeniem, że „nic tak sprzętu nie zamula jak kabelki … Van den Hula”. Stygmatyzacja? Pełną gębą. Niemniej jednak tak się jakoś dziwnie składa, że nie wypowiadamy się nt. brzmienia czegokolwiek bez wcześniejszego owego czegoś prze / po-słuchania, więc i tym razem, gdy Bartek z Szymański Audio – nowy dystrybutor ww. marki, zaproponował nam kompletny set Van den Hul-a w składzie 3T The Mountain Hybrid, 3T The Cumulus Hybrid Limited Edition i The Mainsstream Hybrid bez chwili zastanowienia poprosiliśmy o dostawę. I jak wypadła konfrontacja stereotypów ze stanem faktycznym? Cóż, odpowiedź znajdziecie Państwo poniżej.
No dobrze, na pierwszy ogień pod lupę weźmy interkonekty RCA i XLR 3T The Mountain Hybrid, które dostarczane są w poręcznych „książkowych” kartonowych pudełkach, gdzie sprytnie je ułożono w stosownych przegródkach a wraz z samymi przewodami w zestawie znajdziemy dwupłytowe wydawnictwo SACD z „Mahler: Symphony no.3” Budapest Festival Orchestra pod batutą Ivana Fishera. Uprzedzając fakty reszta niderlandzkiego rodzeństwa również takowe inserty zawiera. Same interkonekty prezentują się całkiem nieźle zarówno w wersji z rodowanymi RCA, jak i z posrebrzanymi XLR-ami Neutrika. Beżowo-złota koszulka nie budzi większych emocji, ale też nie sposób się do czegoś przyczepić, szczególnie, że całość sprawia wrażenie solidności. Wiotkość jest bardziej niż zadowalająca a przewody posłusznie dają układać się nawet w ciasnych przestrzeniach zasprzętowych. Od strony anatomicznej mamy do czynienia z konstrukcjami zbalansowanymi bazującymi na dwóch żyłach z przewodników 3T o grubości 0,9mm i indywidualnie pokryty warstwą Linear Structured Carbon® (LSC). Bardzo zaawansowane jest poczwórne ekranowanie, w którym dwie warstwy stanowią srebrzone wielożyłowe przewodniki miedziane a dwie pozostałe to Linear Structured Carbon® (LSC).
Jeśli zaś chodzi o flagowe przewody głośnikowe, czyli 3T The Cumulus Hybrid Limited Edition, to teoretycznie mamy do czynienia ze „standardowymi” Cumulusami, których złote umaszczenie HULLIFLEX® ukryto pod dodatkowym fioletowym opalizującym oplotem, ponumerowano i doposażono w stosowny certyfikat podpisany przez samego Ojca Założyciela. W zestawie znajdziemy też umożliwiające samodzielną zmianę konfekcji z wideł na banany i na odwrót zakręcane złącza BERRI Bus. I tu od razu uwaga natury użytkowej, gdyż podczas składania zamówienia warto zwrócić uwagę, czy interesuje nas wersja single, czy bi-wire a jeśli ta druga, to czy w konfiguracji 2 – 4, czy też 4 – 4. Równie szeroka oferta dotyczy dostępnych długości, które zaczynają się na 2m a kończą na 5m zestawach, choć znając życie, jeśli tylko ktoś potrzebowałby dłuższe, to i takie zostaną wykonane na indywidualne zamówienie. Sugeruję jednak poważnie przemyśleć sens każdego dodatkowego (pół)metra, gdyż Cumulusy nie dość, że są dość sztywne i charakteryzuje je słuszna, niemalże 3 cm średnica, to są przy tym pierońsko ciężkie a zarazem sprężyste, co niejako z automatu wyklucza je, bądź wykluczać powinno, z kręgu zainteresowań posiadaczu niewielkich, ustawionych na standach monitorów i D-klasowych „wydmuszek”. I nie są to żarty, bo mówimy o pi razy drzwi przynajmniej 20 kg na „stronę”. Sprawy nie ułatwiają też masywne, aluminiowe, toczone splittery, dla których również wypadałoby znaleźć miejsce.
Co do anatomii, to Cumulus jest konstrukcją czterożyłową, z których każda (AWG-5) wykonana jest z wielu żył 3T (stop objęty tajemnicą firmy) i odseparowana od pozostałych powłoką HULLIFLEX®.
Pomimo deklarowanej a więc tożsamej z poprzednikiem flagowości już na pierwszy rzut oka widać, iż zasilający The Mainsstream Hybrid reprezentuje najdelikatniej rzecz ujmując zupełnie inną bajkę aniżeli Cumulusy. Ma standardową, czy wręcz uprawniającą do zaliczenia go do grona dość cienkich przewodów 15 mm średnicę, chroni go połyskliwa bezowo-złota zewnętrzna koszulka a oprócz dostępności ze szpuli (440 PLN / 1m) jest oczywiście dostępny w firmowej konfekcji w jakiej to pojawił się w naszej redakcji. I o ile jeszcze wtyk IEC (Wattgate?) może nie oszałamia swą biżuteryjnością, to już ilekroć bym nie spojrzał na szarą, „cywilną” wtyczkę Schuko Mertena za mniej więcej 6€, tylekroć nie jestem zrozumieć idei za jej aplikacją stojącej. Producent niespecjalnie chwali się też jego budową zdradzając jedynie iż użyto 7 żył a impedancja szeregowa (reaktancja) przewodu jest nieobecna.
A jak powyższa zgraja wypada pod względem brzmieniowym? Na odpowiedź, przyjdzie nam nieco poczekać, gdyż zanim przejdziemy do pełnego okablowania systemu niderlandzkimi specjałami pozwolę sobie skupić się na pojedynczych reprezentantach słynącej z tulipanów nacji. I tak, interkonekty 3T The Mountain Hybrid w porównaniu z moim dyżurnymi Furutechami DAS-4.1 uroczo dociążyły i wysyciły średnicę nadając im iście organicznej mięsistości, przez co gdy tylko przed mikrofonem stawała przedstawicielka płci pięknej i to niezależnie, czy w większości przypadków czarująca na „Trav’lin’ Light” karmelową jedwabistością Queen Latifah, czy też niemalże zionąca ogniem i wściekle plująca jadem na „Decivers” Arch Enemy niebieskowłosa Alissa White-Gluz za każdym razem atrakcyjność prezentacji automatycznie sięgała max-a. Góra pasma szła dokładnie w tej samej estetyce, czyli nieco bardziej skręcając ku złotemu aniżeli srebrnemu rozświetleniu nie odbierając nic a nic z natywnego blasku jedynie dyskretnie cywilizowała sybilanty. Jak łatwo się domyślić również i bas nie próbował spod ww. wzorca się wymknąć, więc zamiast obsesyjnego podążania za ostrymi jak katana konturami i laboratoryjną rozdzielczością kusi plastyką i mięsistością. Co jednak istotne, szczególnie w przypadku ostrego łojenia Holendrom udało się uniknąć oznak spowolnienia, czy też przysłowiowej buły, choć jeśli system sam z siebie przejawia tendencje do lekkiej misiowatości warto mieć się na baczności.
Nie lada zaskoczeniem okazała się aplikacja głośnikowych 3T The Cumulus Hybrid Limited Edition, po których, poniekąd z racji ich fizjonomii, spodziewałem się diametralnie odmiennych cech. Jednak po kolei, bowiem tytułowe kabliszcza zaoferowały zastanawiająco zwiewne, czy wręcz eteryczne granie potęgujące wrażenia przestrzenne i niejako otwierające prezentację na eksplorację ze strony słuchaczy. Na tle interkonektów można wręcz dojść do wniosku, iż o ile łączówki nieco dociążały przekaz, to głośnikowce zaserwowały mu nieco crossfitu i cardio, przez co wcześniejsza „pluszowość” ewaluowała w kierunku wyraźnej konkretyzacji, lecz bez jakichkolwiek oznak majstrowania z równowagą tonalną, bądź tendencjami do żylastej anorektyczności. Po prostu skoro najniższe składowe ukierunkowano na timing, zróżnicowanie i zwinność, lecz bez nerwowości, a nie obezwładniającą potęgę i utrzymywanie energii ataku aż do ostatnich Hz-ów, to jasnym jest, że Cumulus-y raczej „wietrzą” i otwierają brzmienie aniżeli je zagęszczają, bądź wręcz adekwatnie do swej „pytonowej” natury duszą. Świetnie sprawdza się to przy gęstych i zawiłych pozycjach w stylu „In the Absence of Light” The Man-Eating Tree, gdzie poprawia się czytelność i komunikatywność kompozycji a do tej pory nazbyt ze sobą „zlepione” dźwięki mają wreszcie szansę obok siebie koegzystować a nie zawzięcie walczyć o atencję. I tu kolejna niespodzianka, gdyż nawet w tak pozornie mało sprzyjających warunkach – The Man-Eating Tree to nie jest projekt słynący z melodyjnych, cukierkowych ballad, finalnie brzmienie serwowane przez Cumulus-y jest aksamitnie gładkie, czy wręcz kojące. Dzieje się tak za sprawą niezwykłej aksamitności reprodukowanych faktur, co niejako przy okazji wyraźnie podnosi komfort odsłuchu.
A co potrafi zostawione na deser holenderskie „brzydkie kaczątko”, czyli The Mainsstream Hybrid? Przewrotnie powiem, że zaskakująco wiele. Począwszy od przyjemnie rozdzielczej i dźwięcznej góry, równie ekspresyjnej wyższej średnicy i dystyngowanego spokoju reszty pasma. Co prawda na tle zdecydowanie droższych punktów odniesienia (Furutech NanoFlux-NCF) najniższe składowe mogą wypadać nieco zbyt monotonnie, jednak niespecjalnie bym tę kwestię roztrząsał, gdyż sama konfekcja NanoFlux-a (tak na dobrą sprawę nawet pojedyncza 50-ka) jest droższa od Mainsstream-a, więc po prostu warto mierzyć siły na zamiary i zamiast usilnie zaklinać rzeczywistość uznać, że to wysoce akceptowalne brzmienie za bardzo rozsądne pieniądze.
Jak się jednak okazuje siła niderlandzkiej gromadki tkwi w ponadprzeciętnej synergii i zdolności komunikacji między sobą. Krótko mówiąc Van den Hul-e wpięte wespół – zespół gdzie tylko się da zapewniają wielce udane połączenie rozdzielczości z muzykalnością i sensowną dynamiką. Może nie jest to nastawione na wyczynowość dzielenie włosa na czworo i obsesyjne poszukiwanie drajwu oraz adrenaliny tam, gdzie niekoniecznie na ich obecność można liczyć, ale jest to ten poziom jakościowy, że wręcz nie wypada kręcić nosem i szukać dziury w całym. A dzięki dość wyrównanej charakterystyce a tym samym uniwersalności śmiało można uznać, że sprawdzą się z każdym repertuarem i w większości aplikacji.
Jak mam nadzieję z powyższego tekstu jasno wynika, że tytułowy zestaw Van den Hul-a zamiast szukać taniej sensacji i usilnie zabiegać o atencję odbiorców postawił na rzetelną i pozbawioną fajerwerków prezentację. Czy zgodnie ze wspomnianym we wstępniaku powiedzeniem „mulił”? Absolutnie nie, jeśli już nieco osłabiał energię i zróżnicowanie najniższych składowych, lecz aby dojść do powyższych wniosków trzeba porównać niderlandzkie kabelki do zdecydowanie wyżej wycenioną konkurencją. I w tym momencie niejako dochodzimy do sedna, czyli faktu iż przynajmniej na moje oko Van den Hul wcale nie ma ambicji ścigać się z najlepszym i zarazem najdroższym okablowaniem dostępnym na rynku, lecz oferować porządne przewody za normalne pieniądze. I czego by nie mówić przez ostatnie cztery dekady całkiem nieźle mu się to udaje.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Vitus Audio SCD-025 Mk.II + 2 x bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Blue
– Odtwarzacz plików: Lumïn U2 Mini + Farad Super3 + Farad DC Level 2 copper cable + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Gramofon: Denon DP-3000NE + Denon DL-103R
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII + bezpiecznik Quantum Science Audio (QSA) Violet
– Kolumny: AudioSolutions Figaro L2 + Solid Tech Feet of Balance
– IC RCA: Furutech FA-13S; phono NEO d+ RCA Class B Stereo + Ground (1m)
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Furutech DAS-4.1
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Vermöuth Audio Reference USB; ZenSati Zorro
– Kable głośnikowe: WK Audio TheRay Speakers + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Esprit Audio Alpha; Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: QSA Red + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Farad Super6 + Farad DC Level 2 copper cable
– Przewody Ethernet: In-akustik CAT6 Premium II; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Jak to się stało, że tak rozpoznawalna marka dopiero dzisiaj debiutuje na naszym portalu? Powiem bez ogródek, nie pytajcie. Po prostu życie, które często płata figle, a jednym z nich, po latach bezowocnych prób zdobycia czegokolwiek spod wiadomego znaku będzie właśnie dzisiejszy test. I to nie byle jaki, gdyż po rozmowach z od niedawna pełniącym obowiązki dystrybutora – Szymański Audio, udało nam się pozyskać pełen zestaw okablowania. A konkretnie dzięki staraniom łódzkiego przedstawiciela holenderskiej ikony – Van den Hul zawitał do nas set w postaci sieciówki The Mainsstream Hybrid, sygnałówki 3T The Mountian Hybrid oraz głosnikówki The Cumulus 3T Hybrid Limited Edition. Jak widać jak nie szło, to nie szło, ale jak zażarło to z przytupem. A co ów przytup przyniósł w kwestii doznań sonicznych, dowiecie się z lektury poniższego tekstu.
Jak to często bywa, w kwestii budowy naszych bohaterów na stronie producenta informacje są zdawkowe. Z tego co wiemy, naturalną koleją rzeczy jednym ze składników użytych do wykonania przewodników w kablach XLR i głośnikowym jest od zawsze stosowany materiał na bazie węgla. Jednak cechą szczególną tej linii produktowej, o czym informuje nas oznaczenie 3T zawarte w nazwach modeli, dzięki zastosowaniu nowego składu (stopu metali) przewodnika mamy otrzymać True Transmission Technology. Jednak wbrew potencjalnym domysłom i częstemu stosowaniu przez konkurencję producent nie posiłkuje się ani srebrem, złotem, czy platyną. W takim razie czym? To niestety jest jego słodką tajemnicą i pozostaje nam wierzyć, że temat jest dogłębnie przemyślany oraz zweryfikowany w przedprodukcyjnych odsłuchach. Jeśli chodzi o ekranowanie, mamy do czynienia z czterokrotnością tego zabiegu. Wieńcząc technikalia serii kabli 3T dodam tylko, iż dostarczony do testu głośnikowy to wersja limitowana. Sam przebieg sygnału prowadzony jest czterema oddzielnymi przewodnikami odseparowanymi od siebie powłoką Hulliflex na bazie nowego rodzaju stopu. Natomiast terminacja jest wielofunkcyjna, co w tym przypadku oznacza możliwość samodzielnego doboru wideł bądź bananów poprzez wkręcenie ich w solidne baryłki wieńczące przebieg każdego sygnału. Naturalnie z racji bycia tak zwaną „limitką” pakowany jest w solidny kuferek wyściełany profilowaną gąbką i opatrzony certyfikatem oryginalności.
Co do kabla sieciowego, mamy do czynienia z pomysłem skonstruowania czegoś na kształt filtra potencjalnych zakłóceń. Jednak nie przez zastosowanie dyskretnych układów elektrycznych lub dławików, tylko doboru odpowiednich splotów, przekrojów i ekranowania każdej z żył. Sam sygnał przekazywany jest poprzez stosunkowo grube plecionki z bardzo czystej miedzi OFC pokrywanej grubą warstwą również mogącego pochwalić się wysoką czystością srebra. Jeśli chodzi o układ wewnętrzny, kabel składa się z trzech neutralnych i gorących przewodników o sumarycznym przekroju każdej grupy 1.69 mm². Co bardzo istotne, ów kabel prądowy wyposażony jest stosunkowo gruby ekran, co w połączeniu z dość wyrazistą kolorystycznie zewnętrzną koszulką z Hulliflexu 4 sprawia, że jest bardzo solidny od strony konstrukcyjnej. Ostatnią ważną informacją jest wykorzystanie tego samego materiału do izolowania tak przewodników, jak i ekranów, co finalnie daje dużą ochronę przez działaniami chemicznymi choćby typu korozja na skutek oddziaływania czynników z powietrza.
Gdy dotarliśmy do części opisującej brzmienie tytułowego zestawu okablowania, bez owijania w bawełnę jestem zobligowany potwierdzić wygłaszane przez lata opinie o przyjemnym dla ucha uplastycznianiu prezentacji. Jednak w mojej opinii, a przynajmniej w moim systemie uplastycznianiu wypadającym nieco inaczej. A chodzi mi o to, że owszem, skraje stają się mniej drapieżne, ogólny odbiór muzyki płynniejszy, ale o dziwo nie idzie za tym często szkodzące przekazowi przegrzanie średnicy. Nie zanotowałem pogrubienia i zgaszenia jej witalności nadmiarem body, tylko odebrałem ją w jakby w estetyce po dobrze wypadającej brzmieniowo diecie. Nie dostałem monotonnego ulepku w centrum pasma otulonego dobijającym radość rozbrzmiewania wydarzeń scenicznych, uspokajającym pokaz zaokrągleniem i uplastycznieniem obydwu skrajów, tylko przy fajnym w odbiorze wygładzeniu tych ostatnich pełną życia, mniej nasyconą, ale pewnie dlatego nadal transparentną średnicę. To trochę nie zgadało się z wcześniej zasłyszanymi opiniami o tym okablowaniu, ale jak wiadomo, co system, to inna reakcja, a do tego oparta na różnych doświadczeniach i skonfrontowana z konkretnymi oczekiwaniami. Zostawiając jednak na boku wszelkie inne oceny dla mnie ogólnie efekt wpięcia zabawek spod znaku Van den Hula nosił od zawsze przypisywane marce symptomy przyjemnej łagodności, jednak z pozytywnie zaskakującym efektem unikania nadmiernego nasycania i uplastyczniania środka pasma. A to dlatego pozytywnie, gdyż przy mniejszej ostrości rysunku źródeł pozornych, ale zachowaniu ilości i uderzenia energią dolnym zakresem nazbyt krągłe centrum zabiłoby drzemiącą w muzyce radość. A tak mamy jej przyjemniejszą, ale na szczęście nieskażoną nadmiarem przysłowiowego cukru w cukrze, naturalnie zgodną z firmowym mottem, często poszukiwana przez wielu z nas wizję soniczną.
Pierwszym tytułem udowadniającym jej pozytywną stronę jest choćby interpretacja twórczości Claudio Monteverdiego przez Michela Godarda „A Trace Of Grace”. To bardzo trudny do idealnego odtworzenia materiał. Nagrany w wielkiej kubaturze, która podczas odsłuchu stawia wymogi realnego oddania przez system jej realiów, do tego znakomicie zrealizowany, co w razie potknięcia systemu pokaże jak na dłoni, gdzie popełniliśmy błąd. A chyba nie muszę nikogo uświadamiać, że dotykanie gładkością skrajów pasma w tym przypadku powoduje minimalne ubytki w ekspresji odpowiedzi echa na rozgrywające się na scenie wydarzenia. Na szczęście opisany przeze mnie, skądinąd udany zabieg pozostawienia środka pasma raczej w estetyce neutralności, a nie przesycenia pozwoliło nie tylko odpowiednio, czyli z drive-m, wybrzmieć wszelkim źródłom pozornym, ale również czytelnie zaistnieć pod znajdującym się kilkanaście metrów wyżej sklepieniem. Gdyby były zbyt ciężkie w projekcji, muzyka nie byłaby w stanie wypełnić mojego pokoju aż po sufit, ale dzięki opisanej manierze nie miała z tym problemu.
Patrząc natomiast na możliwości brzmieniowe okablowania Van den Hul z innej, stricte szaleńczej beczki mocnej odmiany rocka przy popisach zespołu Korn „The Path Of Totality” spokojnie mogę powiedzieć, że także z tego starcia holenderskie druty wyszły z tarczą. Owszem, słychać było nawet pożądane ukulturalnienie przecież zmasakrowanych realizacyjnie popisów artystów. Ale uspokajam, to co robiły dzięki pewnego rodzaju lekkości średnicy nie stawało się nadmiernie polukrowanym, przez to nudnym łomotem, tylko dającym się posłuchać nieco głośniej i znacznie dłużej oraz z dużą dozą prawdopodobieństwa przez znacznie większą liczbę osobników homo sapiens pełną buntu, ale jednak muzyczną opowieścią kilku pełnych pozytywnej agresji artystów. Naturalnie nie była to projekcja dla ortodoksyjnych odbiorców tego rodzaju twórczości, ale przywołałem ją po to, aby pokazać, że mimo narzuconej przez testowane kable estetyki brzmienia mojego systemu taki rodzaj szaleństwa również się bronił. A, że wychowałem się na popisach grupy AC/DC, to wiem, o czym mówię.
Co na koniec powiem o naszych bohaterach? Nie ma się co oszukiwać, jak wynika z powyższego opisu, zderzyłem się ze znaną wielu z Was szkołą rasowego Van den Hul-a, czyli gładko i plastycznie, ale z zachowaniem wyrazistości. Jednak dla mnie największą pozytywną cechą tego zestawu było nieprzegrzanie średnicy, co przy całej estetyce grania holenderskich kabli pozwoliło im obronić się w zderzeniu z nawet najtrudniejszym materiałem. A trzeba zaznaczyć, że mój zestaw raczej tego nie potrzebuje, dlatego tym bardziej pozytywnie zaskoczył mnie fakt uniknięcia efektu zabicia drzemiącego w nim potencjału do pokazywania wszystkich cech w danym momencie słuchanego materiału. Czy to produkt dla każdego? Szczerze? Nie ma takiego. Ale myślę, że po tym co pokazał podczas testu, jeśli szukacie czegoś grającego w tej estetyce, warto go u siebie wypróbować.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2.
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80
Dystrybucja: Szymański Audio \ Van den Hul Polska
Producent: Van den Hul
Ceny
Van den Hul 3T The Mountain Hybrid XLR lub RCA: 4 750 PLN / para 0,8m; 4 950 PLN / para 1m; 5 650 PLN / para 1,2m; 6 750 PLN/ para 1,5 m
Van den Hul 3T The Cumulus Hybrid Limited Edition: 24 300 PLN/ 2 x 2m; 26 100 PLN / 2 x 2,5m; 27 900 PLN/ 2 x 3m
Van den Hul The Mainsstream Hybrid
IEC: 1 690 PLN / 1,5 m; 1 920 PLN / 2 m; 2 140 PLN / 2,5 m
IEC C19 20A: 2 250 PLN / 1,5 m; 2 480 PLN / 2 m; 2 700 PLN / 2,5 m