Opinia 1
Bez względu na moje osobiste postrzeganie prezentowanego dzisiaj producenta, jednego nie można mu odmówić – konsekwencji wprowadzania w życie w praktyczne każdym modelu kolumn, leżących u podłoża buntu założyciela marki – Dave’a Wilsona – przeciwko światowej tendencji, fundamentalnych założeń konstrukcyjnych. Jakich? Pośród wielu dwa wydają się być pewnego rodzaju kredo marki. Są nimi wykorzystanie jako materiał na obudowy opracowanego własnym sumptem, znacznie lepiej od innych materiałów panującego nad szkodliwymi wibracjami kompozytu i bez względu na wariant obudowy – skonsolidowana lub modułowa – eliminującą elektryczną ingerencję w układach zwrotnic dbałość o mechaniczne wyrównanie czasowe współpracujących ze sobą przetworników. W szczególności ten ostatni aspekt jest na tyle istotny, że chcąc zostać dystrybutorem tej marki, by potem wprowadzić ją na lokalny rynek, a przy tym w pełni wykorzystać potencjał oferowanych produktów, trzeba pofatygować się za ocean na specjalistyczne szkolenie w zakresie aplikowania regulowanych w niektórych modelach z dokładnością do jednego milimetra – więcej informacji na ten temat nieco później – poszczególnych sekcji głośnikowych. O kim mowa? O będącym obiektem westchnień dla wielu z nas, stacjonującym w USA producencie kolumn głośnikowych Wilson Audio. Ten zaś, dzięki łódzkiemu Audiofastowi na potrzeby dzisiejszego spotkania dostarczył do zaopiniowania zbierający bardzo dobre opinie nie tylko pośród branży, ale również sporej rzeszy użytkowników, model Alexia Series 2.
Przybliżając budowę rzeczonych kolumn w pierwszej kolejności jestem zobligowany potwierdzić, iż Alexia Series 2 idąc za myślą przewodnią całej oferty jako materiał do budowy korpusów wykorzystuje najnowszą inkarnację opracowywanego na bazie własnych doświadczeń, za sprawą dodatkowych wewnętrznych użebrowań znacznie lepiej od poprzednich wcieleń rozpraszającego energię, oznaczonego symbolem W jako powiązanie z rozwojem flagowych kolumn WAMM, łatwo formowalnego na potrzeby eliminacji dyfrakcji fal, tudzież innych tym podobnych, zazwyczaj niechcianych zjawisk kompozytu. Jak przystało na poważną propozycję ze środka oferty, w tym przypadku mamy do czynienia już z budową modułową. Główna, dolna, jak wspomniałem znacznie udoskonalona w domenie sztywności skrzynka jest delikatnie zaokrągloną wariacją na temat prostopadłościanu. Jej front stał się ostoją dla dwóch otulonych filcopodobnym materiałem, przetworników niskotonowych – 8 i 10 cali z membraną z papierowej pulpy. Jednak to nie jest najciekawszy aspekt tego modułu. Otóż jego rewers wbrew zwyczajowemu zadaniu jedynie wyeksponowania w tym przypadku na aluminiowej platformie, pojedynczych terminali kolumnowych i w połowie wysokości również otulonego kształtką z aluminium portu bass-reflaxu, tuż przy górnej płaszczyźnie pod przezroczystą zaślepką daje potencjalnemu klientowi możliwość dostrojenia do zastanej konfiguracji ilość najwyższych rejestrów. W jaki sposób? Skrywa połączone firmowymi opornikami – w pakiecie startowym otrzymujemy kilka wartości – dodatkowe terminalne. Jednak to nadal nie jest pełen pakiet informacji. Chodzi o znajdujące się na górnej płaszczyźnie skrzynki łoże dla modułu średnio-wysokotonowego. To tak prawdę mówiąc poza dobraniem wielkości kolumn do pomieszczenia jest idée fixe producenta na dopasowanie ich nie tylko do docelowego miejsca odsłuchowego, ale również konkretnej postury miłośnika muzyki, o czym wspomnę więcej w kolejnym akapicie. Znajdziemy tam zlokalizowane na bokach dwa podłużnie łoża i centralnie ustawioną, płynnie regulowaną w wektorze odsunięcia ku tyłowi serię schodków jako punkty podparcia dla koców stawianego na tym monumencie górnego modułu z przetwornikami. Naturalnie przy całej komplikacji tej części kolumny nie zapomniano również o wyprowadzeniu kabli do spoczywającej w tym miejscu swoistej główki. Tak prezentującą się i jak wynika z opisu mocno uzbrojoną w technikalia bryłę, posadowiono na wkręcanych zamiast transportowych kółek bezpośrednio w kompozyt – z pominięciem dodatkowych, zazwyczaj metalowych gwintów – sadowione na podkładkach solidne kolce.
Jeśli chodzi o nadstawkę dla górnych (jedwabna kopułka) i średnich tonów, (kompozyt celulozy i papierowej pulpy), ta swoimi kształtami z grubsza przypomina piramidy z mocno ściętymi stożkami. Jednak wbrew sprawiającym przez boczne ścianki obudowy pozorom obydwa głośniki zostały od siebie płynnie odseparowane jako osobne byty. Jednak płynnie w tym przypadku nie oznacza miękkiego usadowienia jednego na drugim, tylko zastosowanie umożliwiających odsuwanie wysokotonówki w tył lub przód i odpowiednie jej pochylenie w stosunku do miejsca odsłuchu, kilku regulacyjnych rozwiązań. Wieńcząc opis tej części kolumn należy dodać, iż pracujące w tych sekcjach głośniki również okala zaczerpnięty z zakresu basu filcopodobny materiał, na zagłębionym tylnym panelu producent nie zapomniał zaaplikować stosownych dla każdej z sekcji zacisków kolumnowych, a w celach odpowiedniego strojenia dodał zorientowany w poziomie, wąski i długi otwór stratny dla przetwornika średniotonowego. Ostatnią techniczną informacją na temat bohaterek dzisiejszego spotkania jest wiedza, iż po pierwsze – są pakowane w solidne, drewniane skrzynie. Zaś po drugie – całość procedury aplikacji u klienta wykonuje przeszkolony przedstawiciel sklepu bądź dystrybutora, co klientowi pozostawia jedynie możliwość śledzenia procesu z filiżanką kawy w ręku.
Zanim przejdę do konkretów odnośnie brzmienia tytułowych kolumn, skreślę kilka słów o ich aplikacji według zaleceń producenta. Jak wspominałem, to jest ściśle określona procedura. Na tyle ważna, że proces rozpisany jest w stosunku do każdego głośnika w formie tabel. Jego przebieg trochę obrazują załączone fotografie. Po prostu mierzymy odległości siedziska od kolumn. Potem wysokość naszych uszu od podłogi. By na koniec z dokładnością do milimetra według przelicznika na dostarczonych przez producenta zestawieniach, wybrać optymalne ustawienia promieniowania głośników w stosunku do miejsca odsłuchowego. I nie chodzi li tylko o ruchy góra dół osi ich pracy, tylko również przód i tył samego średniaka i analogicznie kopułki w stosunku do średniaka. Powód? Wręcz maniakalne podejście do tematu mechanicznego wyrównania czasowego współpracujących ze sobą głośników, które znacznie upraszcza budowę i tak często skomplikowanych układów zwrotnic.
Po dość długim wstępie czas na kilka wniosków z procesu oceny jakości oferowanego dźwięku drugiej odsłony modelu Alexia. Otóż bez dwóch zdań miałem do czynienia ze znacznie lepszym, bo dalekim od kilka lat temu oferowanym brzmieniem. Głównym powodem było odejście od bezpardonowego, w moim odczuciu mocno przewartościowanego w estetyce bezpośredniości, grania. Oczywiście nie mam tutaj na myśli utraty namacalności, tylko znaczną poprawę przekazu w domenie kultury jego podawania. Nie jako przysłowiową wolną amerykankę, czyli mocno i obszernie na basie, równie gęsto, ale bez zwracania uwagi na czytelność na środku i bezkompromisowo, czyli ile fabryka dała w górnych rejestrach, tylko wszystko skrojone praktycznie na miarę. W wyniku ciężkiej pracy projektowej podczas testu otrzymałem dobrze osadzone przy pełnej kontroli poczynania w zakresie niskich tonów. Co prawda z lekkim, ale z doświadczenia wiem, że bardzo pożądanym przez wielu melomanów nalotem papieru, co istotne gładką i rozdzielczą średnicę. I jako bonus regulowane przy pomocy rezystorów, jednak tym razem znacznie wyższej klasy wysokie tony. To po aplikacji w mój tor było tak znamienne w skutkach, że aby przestawić się z przed-testowego nastawienia na jazdę bez trzymanki na przekaz pełen zarezerwowanych dla kolumnowej elity emocji, potrzebowałem kilku dobrze zrealizowanych płyt.
Wszystkiego jakby było mniej. Jednakże to mniej w konsekwencji okazało się znacznie być znacznie lepiej, a to wprost proporcjonalnie przekładało się na mniejszą ilość zniekształceń i możliwość śmiałego podkręcania gałki głośności bez poczucia rozmywania się prezentowanych wydarzeń muzycznych. Owszem, to powinien być chleb powszedni konstrukcji z poziomu High Endu, jednak czym innym są pobożne życzenia producenta, a czym innym realny występ na tle stawiającej bardzo wysoko porzeczkę jakości konkurencji. W tym przypadku koncern Wilson Audio modelem Alexia Series 2 nie pozostawiając nic przypadkowi bez problemu sięgnął poziomu jakości zarezerwowanej dla najlepszych. Konkretnie jakiej? Już pisałem, bez wyskoków w bok, tylko naszpikowanej emocjami równowagi tonalnej. Muzyka brzmiała szybko i zwarcie, a przy tym z niezbędną dawką nasycenia i swobody. Naprawdę mimo usilnych prób nie udało mi się złapać Amerykanek na potknięciu. Zawsze, nawet z najcięższych starć wychodziły z tarczą. W swoim stylu, czyli bez zbytniego podkręcania atmosfery rozgrzaną do czerwoności średnicą, raczej oscylując w estetyce symbolicznego kolorowania ogólnej neutralności, bez skrupułów nakazywały mi bezwiednie zmieniać krążek za krążkiem. A zaznaczam, że po trwającej około roku, gruntownej zmianie elektroniki coraz częściej z przyjemnością strzelam sobie w ucho głośnym graniem. Niestety w dobrym tego słowa znaczeniu Jankeski z dziecinną łatwością każdą pozycję płytową przekuwały w sukces.
Tak było np. w przypadku występów Johna Zorna w projekcie Masada „First Live 1993”. Wiem, posługuję się tym krążkiem dość często. Jednak zazwyczaj tylko w momencie świetnego wykonu, czego idealnym przykładem był obecnie opisywany proces testowy. Bez względu na różne tempo grania zespołu w poszczególnych kawałkach – z uwagi na występ koncertowy w celach odsapnięcia robią to raz wolniej, a raz szybciej – wręcz nadrzędnym aspektem odbioru poczynań tego składu jest rytm. Ten oczywiście dzięki świetnemu zwarciu i energii dźwięku, a w szczególności szybkości narastania sygnału, bez wykorzystania używek, z alkoholem włącznie, z dziecinną łatwością wywołał we mnie coś na kształt pożądanego przez artystów transu. Muzyka przez cały czas tętniła odpowiednim PRAT-em, świetnie kreując tym sposobem znakomicie zawieszone w estetyce 3D na budowanej z rozmachem wszerz i głąb wirtualnej scenie liczne instrumentarium, ze szczególnym uwzględnieniem spierających się często ze sobą saksofonu i trąbki. To był spektakl przez duże ”S”. W odniesieniu do moich preferencji jakby odrobinę mniej nasycony w środku pasma, co prawdopodobnie dałoby się skorygować stosownym okablowaniem, ale za to dla wielu w wersji pobawionego ruchów kablowych wrzucenia kolumn w zastany tor znacznie prawdziwszy. Taki stan odbioru potwierdzała każda, nie tylko rockowa, ale również oparta o materiał elektroniczny płyta. Był atak, moc i swoboda, za każdym razem pozwalając zadać systemowi dowolną głośność słuchania, co w wielu przypadkach nawet w tych rejonach cenowych nie jest takie oczywiste.
Jako zaplanowaną kontrę dla świetnego odbioru muzyki opartej o czasem nadmiar energii, postanowiłem zmierzyć zestaw z czymś eufonicznym. W tej roli wystąpiły różne sceniczne divy pokroju Cassandry Wilson, Diany Krall i Youn Sun Nah. Mnie najbardziej interesowało starcie z tą ostatnią. Posiada kilka intymnych piosenek, które pozwalają wręcz zajrzeć jej bezpruderyjnie do gardła, co notabene często z premedytacją czynię. Byłem ciekawy, jak wypadnie w oferowanej przez Wilsony, muśniętej papierem, a przy tym bez nacisku na mocne nasycenie estetyce grania. Czy przekaz nie starci na emocjonalności? Czy nadal uda mi się wytworzyć miedzy mną a artystką nić duchowego porozumienia. I czy na koniec pewna poprawność polityczna kolumn na rzecz bliskości neutralności dźwięku nie wpłynie zbyt dobitnie na artykulację przełykania śliny, łapanie oddechu, czy pokazanie sposobu frazowania każdej wybrzmiewającej między kolumnami zgłoski. W efekcie tego podejścia nie wiem, czy w wartościach bezwzględnych, na szczęście, czy dla potencjalnych nabywców z racji przymusu kupna wyśmienitego produktu, nieszczęście, ale nic z przywołanych potencjalnych negatywów nie miało miejsca. Pani po raz kolejny błysnęła swoim czarem i mimo śpiewania z innym aniżeli mam na co dzień poziomem plastyki w środku pasma, znanych mi od kilku lat utworów, nie udało mi się zdobyć na brutalne zakończenie jej występu przyciskiem STOP na pilocie, tylko przeżyłem jej opowieść do końca enty, acz przyjemny raz. Reasumując, było minimalnie mniej intymnie, ale nadal emocjonalnie, z czym mógłbym bez najmniejszych problemów zostać na stałe. To zaś ewidentnie pokazało, iż diabeł przyjemnego odbioru tego typu twórczości nie tkwi w malowaniu świata jedynie słusznym dla wielu, bardzo głębokim kolorem, tylko w umiejętnym zrównoważeniu barwy, rozdzielczości i oddechu danej prezentacji.
Na koniec w napędzie CD-ka wylądował przysłowiowy palec Boży. I to w dosłownym tego słowa znaczeniu, gdyż sięgnąłem po lubianą przeze mnie interpretację „Requiem” W.A. Mozarta pod Teodorem Currentzisem. Dlaczego tak potraktowałem tę pozycję? Miała pokazać wszystko w jednym. Budowanie z rozmachem realiów wielkiego spektaklu symfonicznego. Kolorystykę nie tylko występów solowych, ale również chóralnych i instrumentalnych. I jako zwieńczenie całości spróbować wywołać we mnie związane przecież z materiałem żałobnym głębsze, niż zakochanie się w pięknej piosenkarce, emocje. Nie mówię już oczywiście o tak podstawowych aspektach, jak skoki dynamiki i czytelność prezentacji często wykonywanych w tylnych sektorach sceny partii muzycznych. Oczywiście chyba nikogo nie zaskoczę, gdy przyznam, iż pewne obawy podczas słuchania tego materiału podczas testów mam zawsze. A to tylne plany bywają niedoświetlone. A to wokaliza okazuje się brzmieć zbyt nudo, bo oschle. Tymczasem wzorem kilka linijek wcześniej przywoływanej Koreanki amerykańskie kolumny kolejny raz sprawiły mi wiele radości. Praktycznie w stylu wybitnych monitorów zniknęły z delikatnie przyciemnionego pokoju, by nuta po nucie, raz z pierwszej, innym razem z tylnej sekcji muzyków, fraza po frazie, ze stosowną akcentacją najważniejszych partii wokalnych, przeprowadzić mnie przez tę mroczną opowieść, na koniec pozostawiając w zamierzonym, bo w pełni satysfakcjonującym smutku.
Nie wiem, ilu z Was zamierza spróbować swoich sił z tytułowymi kolumnami. Jednak uprzedzając rodzące się w Waszych myślach przed odsłuchem domysły typu za i przeciw, solennie zapewniam, iż Wilson Audio Alexia Series 2 to inna liga gania niż poprzedniczki. Nie oferują jak jedynki siłowego grania. Za to w pełni panują nad generowanym dźwiękiem. To natomiast zaowocowało ofertą mocnego dołu, dobrze oddanymi, bo malowanymi bez oznak przegrzania średnimi tonami i na potrzeby zastanego zestawu regulowanymi, ale przy tym wyśmienitymi wysokimi rejestrami. Czy to jest brzmienie dla każdego? Powiem tak. Jedynym osobnikiem, który może, choć znając kilka przypadków nawrócenia na kolumny konwencjonalne nie musi skreślać ich z listy odsłuchowej, jest piewca brzmienia tubowego. Niestety podkolorowania dźwięku wielkimi lejkami, ba żadnego mocnego podkolorowania Wilson Audio Alexia Series 2 nie zaoferują. Za to zaproponują zainteresowanemu pełen emocji, równy od dołu, przez centrum pasma, po wysokie tony, muśnięty posmakiem papieru zastosowanych membran, przez to świetnie wpisujący się w oczekiwania naszych receptorów słuchu świat muzyki. A przecież o to w naszej zabawie chodzi.
Jacek Pazio
Opinia 2
Jeśli ktoś z Państwa nie dość, że uważnie śledzi nasze losy a w dodatku jeszcze większość naszych okołorecenzenckich perypetii jest w stanie spamiętać, to widok tytułowych Alexii może u niego wywołać lekkie déjà vu. I poniekąd będzie miał rację, gdyż ponad siedem lat temu, dokładnie w sierpniu 2013 r., mieliśmy okazję z ich poprzednim wcieleniem spędzić ładnych parę godzin w ramach zorganizowanego przez SoundClub porównania pierwszej odsłony Alexii z ich młodszym rodzeństwem, czyli modelem Sasha W/P. Zebrane wtenczas doświadczenia okazały się dla nas nad wyraz ubogacające, choć nie ukrywam, tak jak wtedy też nie ukryłem, iż pomimo niezaprzeczalnego, stricte high-endowego rodowodu i drzemiącego w nich potencjału do obu konstrukcji mieliśmy pewne uwagi. Jak to jednak przy wyjazdowo – salonowych odsłuchach bywa na taki a nie inny efekt finalny składa się taka ilość zmiennych, że trudno przewidzieć, czy wszystkie elementy nader misternej audiofilskiej układanki w danym momencie trafią na swoje miejsce i mówiąc wprost się zgrają. Dlatego też cierpliwie czekaliśmy i gdy tylko nasze redakcyjne warunki lokalowe na to pozwoliły a dystrybutor marki – łódzki Adiofast był na tyle miły, by z niemałym zaangażowaniem natury logistycznej, stosowną parkę amerykańskich kolumn do nas dostarczyć z niekłamanym zainteresowaniem powitaliśmy je w naszym OPOS-ie. Warto jednak odnotować pewien, dość istotny szczegół, gdyż w tzw. międzyczasie – na jesieni 2017 r., światło dzienne ujrzała aktualna inkarnacja Wilsonów i właśnie z taką przyszło nam się zmierzyć. Nie przedłużając zatem wstępniaka, nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Państwa na spotkanie z majestatycznymi Wilson Audio Alexia Series 2.
O tym, jak kluczowym parametrem oceny jest bądź co bądź szalenie subiektywny punkt widzenia każdego z nas i nie mniej indywidualna skala porównawcza, wspominaliśmy wielokrotnie i czynimy to również teraz. Powód? Dość oczywisty, namacalny i widoczny na powyższych zdjęciach, czyli jak z pewnością zdążyliście Państwo zauważyć całkiem pokaźnych gabarytów, blisko 150-centymetrowej wysokości i niemalże 120-kg kolumny. Tymczasem w materiałach promocyjnych można natrafić na deklarację producenta, iż „Alexia na nowo definiuje audiofilskie wymagania dotyczące niewielkich kolumn podłogowych.” Niewielkich …. serio? Nie ma się jednak co dziwić, ani tym bardziej obruszać, lecz popatrzeć na Alexie nie z punktu widzenia posiadacza standardowego M-3, czy M-4, a właśnie producenta, który w swym portfolio ma takie konstrukcje, jak 190 cm, ponad 310 kg Chronosonic XVX i „nieco” większe 215 cm i blisko 410 kg WAMM Master Chronosonic. Teraz rozumiecie Państwo o czym mowa? Mam cichą nadzieję, że tak, gdyż takową mieliśmy przy wstępnych przymiarkach „niewielkich” Alexii do naszego zaledwie 38-metrowego OPOS-a. Całe szczęście Amerykanie przewidzieli ewentualność akomodacji tytułowych podłogówek w europejskich metrażach wyposażając je nie tylko w kolce, lecz również autorski system precyzyjnej regulacji pozycjonowania modułów wysoko- i średniotonowego pozwalający na zachowanie pełnej spójności reprodukowanego pasma w ściśle określonym punkcie, czyli w naszym miejscu odsłuchowym. Jak to wszystko działa i z czym się to je dokładnie zostało opisane w nader szczegółowej instrukcji i właśnie do niej odsyłam wszystkich zainteresowanych, a teraz pozwolicie Państwo, że przejdziemy do konkretów, czyli do opisu naszych dzisiejszych bohaterek.
Jak już podczas sesji unboxingowej https://soundrebels.com/wilson-audio-alexia-series-2-2/ zdążyliśmy pokazać kolorystyka dostarczonej z Łodzi parki utrzymana była w bezpiecznych i zarazem eleganckich beżach określanych zgodnie z firmową nomenklaturą jako Desert Silver E.F., przełamaną czernią kojących umieszczonych na przednich ścianach, okalających głośniki mat. A właśnie, skoro jesteśmy przy samych drajwerach to za górę odpowiedzialna jest calowa (2.54 cm) jedwabna kopułka Convergent Synergy piątej generacji opracowana dla kolumn WAMM Master Chronosonic. Tuż pod nią, w osobnym sub-module zaimplementowano 7″ (17.78 cm) średniotonowca o membranie z kompozytu celulozy i pulpy papierowej. I tu od razu smaczek, gdyż w przedniej ściance modułu głośnika średniotonowego zastosowano tajemniczy materiał S, posiadający doskonałe właściwości tłumiące zoptymalizowane pod kątem wymagań reprodukowanego przez ww. jednostkę zakresu pasma. Odsprzęgnięta od nadstawki skrzynia basowa może z kolei pochwalić się układem przetworników złożonym z duetu 8″ (20.32 cm) i 10″ (25.4 cm) przetworników o membranach z pulpy papierowej. Co ciekawe do budowy skrzyni basowej użyto podobnie, jak przy wysokotonowej „kostce” kolejnego autorskiego materiału o symbolu X.
Terminale głośnikowe są pojedyncze i usytuowane dość blisko podłogi, dzięki czemu nie ma problemu nawet przy aplikacji ciężkiego i sztywnego okablowania. Całość dostarczana jest już z zamontowanymi, ułatwiającymi logistykę i ustawianie kółkami, które jednak radzimy czym prędzej, czyli po znalezieniu optymalnego miejsca, zastąpić dołączanymi w komplecie kolcami. Jak możecie się Państwo sami zorientować zarówno moduł średnio, jak i nisko tonowy są wentylowane, wyloty aluminiowych tuneli bas refleks, ulokowano na ścianie tylnej a sekcja wysokotonowa pracuje w obudowie zamkniętej. Na plecach zamontowano również niewielki wykusz chroniony stosowną, przeszkloną klapką o aluminiowych ramkach, pod którą umieszczono przykręcane oporniki dzięki którym można regulować ilość wysokich tonów. Zmiany nie należą może do drastycznych, jednak zstąpienie fabrycznych oporników czterema 0.5Ω podnosi ilość wysokich tonów o 1dB a z kolei czwórka 1.26Ω obniża ich ilość również o 1dB.
Jeśli zaś chodzi o same korpusy, to próżno dopatrywać się w ich kształcie nudnych prostopadłościenności i wszechobecnego MDF-u. W zamian za to znajdziemy w nich sporo, zapożyczonych z wyższych modeli rozwiązań. Zastosowano m.in. technologię opracowaną na potrzeby topowych WAMM Master Chronosonic, pozwalającą na redukcję koniecznych połączeń elementów składowych modułów. Wyeliminowano również konieczność tworzenia izolowanej komory dla zwrotnicy, co zaowocowało, bez zmiany rozmiarów zewnętrznych, zwiększeniem objętości wnętrza modułów- o 26,4% średniotonowego i o 10,8% niskotonowego. W obu ww. modułach gruntownie przeprojektowano również układ wewnętrznych wzmocnień. Wewnętrzne powierzchnie ścian sekcji średniotonowej pokryto skomplikowanymi geometrycznymi wyżłobieniami, poprawiającymi rozpraszanie fal akustycznych i znacząco zmniejszającymi poziom niepożądanej energii kumulowanej przez obudowę.
A teraz najważniejsze, czyli brzmienie i od razu uwaga natury użytkowej pozwalająca zaoszczędzić sporo czasu, nerwów i przy okazji pieniędzy. Otóż nigdy, ale to przenigdy nie dajcie się Państwo namówić na odsłuch Alexii ustawionych na kółkach. Irracjonalność takiego set-upu jest równa propozycji przejażdżki Bentleyem Continental GT V8 z założonymi czterema dojazdówkami zamiast wypasionych 22-ek 275/315 (przód/tył). Serio, serio, bowiem Alexie na kółkach i na kolcach to dwie, kompletnie różne kolumny o drastycznie różnych osiągach, coś jakby Messiemu zamiast korków dać wrotki. Niby można, pytanie tylko po co, gdyż bycie widzem takiego widowiska wydaje mi się równie bezsensowne jak zasiadanie na widowni większości naszych rodzimych kabaretów. Mniejsza jednak z tym. Skoro już Wilsony mamy wygrzane, uzbrojone w kolce i ustawione – odpowiednio dogięte i z po precyzyjnej kalibracji zarówno sekcji średnio-, jak i wysokotonowej zoptymalizowanym do naszego miejsca odsłuchowego można zacząć pierwsze, oczywiście czysto subiektywne wnioski.
Okazuje się, że odpowiednio dopieszczone tak ustawieniem, jak i amplifikacją Alexie wymykają się nie tylko kanonom stereotypowego amerykańskiego grania, lecz również i naszym wcześniejszym doświadczeniom. Próżno bowiem doszukiwać się w nich przesadzonego, zawłaszczającego pozostałe podzakresy i idącego pół kroku za nimi basu, czy też przesady w kreowaniu rozmiarów źródeł pozornych. Powiem szczerze, że pierwsze wrażenie jakie odniosłem rozpoczynając finalne, krytyczne odsłuchy, było wręcz odwrotne – patrzyłem na potężne podłogówki a słyszałem typowo monitorowe granie oparte na punktowych źródłach dźwięku, koherencji, liniowości i raczej konturowości, aniżeli rozdmuchaniu. Niespodzianka? I to jaka! Zakładałem, że będziemy mieli do czynienia z czymś utrzymanym w estetyce naszych redakcyjnych Dynaudio Consequence Ultimate Edition a tymczasem, choć nadal pozostawaliśmy w Danii, to ze Skanderborga przenieśliśmy się o jakieś 170 km do Pandrup – siedziby … Raidho.
Jeśli jednak ktoś w tym momencie sądzi, że tytułowe Wilsony grają lekko i zwiewnie, to poniekąd ma rację o ile tylko ograniczy repertuar do wydawnictw w stylu onirycznej elektroniki „Healing Is A Miracle” https://tidal.com/browse/album/142363201 Julianny Barwick, czy też barokowych treli „Benedetto Ferrari: Musiche Varie a voce sola, libri I, II & III” https://tidal.com/browse/album/82526391 Philippe’a Jaroussky’ego i Ensemble Artaserse czyli pozycji, gdzie czego jak czego, ale basu się nie uświadczy. W ramach rekompensaty otrzymamy jednak niezwykle holograficzną prezentację sceny na której Wilsony już przy pierwszych taktach ulegają kompletnej dematerializacji. Zostajemy zatem sam na sam z muzyką i wielce sugestywną przestrzenią w jakiej dokonano nagrań a kontury instrumentów i postaci wokalistów kreślone są z niezwykłym pietyzmem i precyzją.
Wystarczy jednak tylko zmienić repertuar i sięgnąć po „Kristin Lavransdatter” Arilda Andersena, bądź „Khmer” Nilsa Pettera Molværa, by Alexie pokazały swoje drugie, zdecydowanie bardziej spektakularne oblicze. Czy to subsoniczny, syntetyczny bas, czy monumentalne partii kościelnych organów sprawiały, że amerykańskie kolumny z łatwością były w stanie wgnieść niczego niespodziewającego się słuchacza w fotel. I teraz najlepsze, bowiem o ile poprzednie wersje, ilekroć ich słuchałem w mniej, bądź bardziej znanych konfiguracjach, raz lepiej a raz gorzej radziły sobie z reprodukcją najniższych składowych generalnie stawiając na zauważalnie pogrubioną kreskę i operowanie bardziej na poziomie wolumenu aniżeli detalu, to Series 2 wypadają pod tym względem co najmniej o klasę lepiej. Śmiało można bowiem mówić w ich przypadku o świetnej rozdzielczości oraz zróżnicowaniu wszelakiej maści partii basowych, perkusyjnych i organowych. Co istotne owa zdolność operowania różnorodnością nie dotyczy jednak li tylko określenia ich gabarytów, czy też wolumenu, lecz z równą uwagą potraktowana została kwestia barwy i faktury poszczególnych dźwięków. Proszę tylko sięgnąć po fenomenalny krążek dwóch gigantów współczesnego jazzu, czyli „SulaMadiana” Mino Cinelu i wspominanego już Nilsa Pettera Molværa, by poznać bogactwo niuansów i mikrodetali pojawiających się pod palcami Cinelu okraszonych elektronicznymi loopami Molværa. Album ten przyda mi się jeszcze w jednym celu – do skomplementowania finezji i niezwykłej gładkości góry reprodukowanej przez Wilsony pasma. Góry, która choć gładka i soczysta ani przez moment nie próbuje asekurować się zbytnim zaokrągleniem, czy wycofaniem. Jest mocna, lśniąca i śmiem wręcz twierdzić, że, gdy tylko podkręcimy ją nieco wymieniając oporniki na zestaw dodający jej 1dB, to trudno pozostać na jej wdzięki obojętnym. Blachy i dzwonki Cinelu plus trąbka Norwega dają taką feerię barw, refleksów i perlistości, że trudno powstrzymać się przed podkręceniem głośności o oczko, bądź dwa wyżej niż zazwyczaj.
Rocka, włącznie z jego najcięższymi odmianami również można i wręcz należy na Wilsonach posłuchać. Począwszy od melodyjnego „Prism” Jeffa Scotta Soto na apokaliptycznym „I Loved You at Your Darkest” Behemoth amerykańskie kolumny jasno dawały do zrozumienia, że jeńców brać nie zamierzają i o ile tylko realizator nie miał gorszego dnia to dostaniemy pełen pakiet potężnego ładunku energetycznego, soczystych riffów i demolujących misternie poukładane w kredensie rodowe skorupy pasaże podwójnej stopy. Ofensywnie i wściekle? Owszem, jednak ani o jotę nie więcej od tego, co zostało zapisane w materiale źródłowym. Po prostu trafione w punkt, jeśli chodzi o zachowanie równowagi pomiędzy potęgą i atakiem a kakofonicznym łomotem po kilku utworach wywołujących efekt znużenia.
Nie da się jednak ukryć, że Wilson Audio Alexia Series 2 nie są kolumnami dla każdego. Pomijając aspekt finansowy, chodzi głównie o to, że śmiało można je określić mianem idealnej propozycji dla świadomych a przede wszystkim cierpliwych i wręcz pedantycznych audiofilów. Aby je okiełznać trzeba bowiem spełnić kilka krytycznych kryteriów, począwszy od posadowienia ich na kolcach, poprzez precyzyjne ustawienie sekcji średnio – wysokotonowej, po zapewnienie odpowiedniej amplifikacji. I nie, nie łudźcie się Państwo, że deklarowane przez producenta minimum na poziomie 20W cokolwiek ciekawego z Alexii wykrzesze. Chcecie poznać drzemiący w nich potencjał, to pomnóżcie ową wartość razy pięć a najlepiej dziesięć i dopiero wtedy zaczynajcie zabawę. Ze swojej strony dodam tylko tyle, że gra jest warta świeczki i o ile do tej pory przy ewentualnych upgrade’ach Wilsonów nie brałem pod uwagę, to Alexie sprawiły, że zmuszony byłem dość radykalnie zweryfikować swój światopogląd.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Audiofast
Cena: 299 200 PLN
Dane techniczne
Czułość: 89 dB @ 1 W @ 1 m @ 1 kHz
Impedancja nominalna: 4 Ω / minimum 2,54 Ω @ 85 Hz
Pasmo przenoszenia: 19 Hz – 32 kHz +/- 3 dB Room Average Response [RAR]
Minimalna moc wzmacniacza: 20 W na kanał
Przetwornik wysokotonowy: 1″ (2.54 cm) kopułka jedwabna
Przetwornik średniotonowy: 7″ (17.78 cm) kompozyt celulozy i pulpy papierowej
Przetworniki basowe: 8″ (20.32 cm) pulpa papierowa, 10″ (25.4 cm) pulpa papierowa
Wymiary (W x S x G): 134.68 (bez kolców) x 38.74 x 58 cm
Waga: 117.93 kg /szt.