Opinia 1
Dzisiejszy gość jest wielce ciekawym przykładem nad wyraz pogmatwanych losów, jakie po częstokroć spotykały silnie zakorzenione w audiofilskich realiach, bądź raczej marzeniach o nich, powstałe z pasji manufaktury. Nie ma się bowiem co oszukiwać, iż „ścieżka kariery” francuskiego wytwórcy, którego nazwa pochodzi od inicjałów jego założyciela i zarazem osoby mającej po dzień dzisiejszy pieczę nad wdrażanymi projektami, czyli bytu, który Yves Bernard André powołał do życia w 1981 r. jako YBA, była usłana różami. Bo nie była, choć powiem szczerze, że jeszcze w latach 90-ych minionego tysiąclecia zakup będącej swojego czasu jedną z dyżurnych amplifikacji redakcji kultowego „magazynu hi-fi”, integry YBA Intégré bynajmniej nie był jakimś nierealnym do zrealizowania planem a zarazem wydawał się biletem wstępu na audiofilskie salony. Co innego wielce intrygujące i mówiąc wprost całkowicie wtenczas nieosiągalne, nawet w wersji stereofonicznej, końcówki mocy Passion 1000. Choć i tak, patrząc przez pryzmat dzisiejszego Hgh-Endu warto było je zdobyć i uznać, że złapało się upragnionego króliczka. Przyszły jednak chude lata. Firma próbowała ratować się serią 3 Delta i Initial, z budzącym mieszane uczucia odtwarzaczem CD będącym niemalże całkowicie przepakowanym w nową obudowę budżetowym odtwarzaczem Harman/Kardon HD750. A potem było jeszcze gorzej, bo część sygnowanych przez monsieur André urządzeń niepokojąco zaczęła przypominać te rodem z CHRLD. Za powrót do gry o bardziej wymagającego klienta można mniej więcej uznać rok 2012, kiedy to po poważnym zastrzyku chińskiego kapitału, reorganizacji i dołączeniu do zarządu (CEO) Jacki Pugh portfolio YBA zaczęło przypominać to, co widzimy obecnie. Mowa m.in. o wyraźnym podziale na serie Design, Heritage, Genesis, Passion i topowej Signature. W tzw. międzyczasie dość dynamicznie zmieniała się również i nasza rodzima dystrybucja francuskiej marki, by koniec końców znaleźć schronienie pod skrzydłami gliwickiego 4HiFi, dzięki uprzejmości którego mamy przyjemność podzielić się z Państwem wrażeniami zebranymi podczas kilku tygodni testów dzielonego, pochodzącego z serii Passion, zestawu PRE550A & A650.
Wypakowując tytułowy duet i dokonując nawet pobieżnego rzutu okiem pierwsze co przychodzi na myśl, to dość wyeksploatowany slogan „Francja – elegancja”, jednak czego by nie mówić jest na czym owo oko zawiesić. Masywne, acz niebanalne w swej formie aluminiowe korpusy w naturalnej barwie swego budulca już na starcie budzą zaufanie, które dodatkowo wzrasta w momencie czynności spedycyjnych, czyli mówiąc wprost przenoszenia, gdyż zarówno przedwzmacniacz, jak i końcówka swoje ważą. Jednak po kolei – zacznijmy od PRE550A.
Ograniczając się li tylko do wizji lokalnej finezyjnie wyprofilowanej – przedzielonej łukowatą (uśmiechniętą) linią na piaskowany dół i szczotkowaną górę, ściany przedniej śmiało można byłoby dojść do wniosku, iż mamy do czynienia z urządzeniem na wskroś klasycznym, jeśli nie purystycznym. Ot centralnie umieszczone „oczko” brzoskwiniowego wyświetlacza OLED z górną powieką przyozdobioną nazwą serii i dolną oznaczeniem modelu, po którego lewej stronie ulokowano niewielką gałkę selektora źródeł a po prawej bliźniaczą regulacji głośności. Całości dopełniają dwa hebelkowe mikro – przełączniki zmiany fazy oraz wyciszenia. Nawet włącznik główny przeniesiono na spód urządzenia – w okolice lewego narożnika. Reszta korpusu jest gładką aluminiową kształtką pozbawioną jakichkolwiek ozdób i otworów wentylacyjnych. Za to plecy … to istna bajka. W grubej aluminiowej ramie wycięto trzy, dedykowane poszczególnym modułom okna. Pierwsza wnęka do królestwo cyfry. W dodatku moduł ów funkcjonuje na specjalnych prawach, gdyż w jego prawym narożniku znajdziemy hebelkowy włącznik, którym, o ile gramy wyłącznie po analogu jesteśmy w stanie moduł cyfrowy całkowicie wyłączyć a tym samym wykluczyć ewentualne interferencje wewnątrz obudowy. Wracając jednak do meritum uwagę przykuwa poprzeczny tajemniczy plastikowy twór, który bynajmniej nie jest grzbietem 8-ścieżkowej kasety, lecz … zaimplementowanym (śmiało możemy w tym momencie mówić o transplantologii) modułem łączności bezprzewodowej AirPlay (czyli de facto AiportExpressem Apple). W tym momencie nie powinien dziwić widok gniazda USB dedykowanego iPodom, które przycupnęło nieopodal swojego rodzeństwa – portu USB-B (niestety tak, jak pozostałe gniazda akceptującego max 192/24), Ethernet, I²S (RJ45), koaksjalnego, AES/EBU, BNC i Optycznego tuż obok którego wygospodarowano miejsce na wyjście koaksjalne. Uff, trochę tego jest, ale akurat w tym przypadku od przybytku głowa nie boli. Co ciekawe sekcja analogowa bynajmniej nie wygląda skromniej, bowiem do dyspozycji mamy po parze XLR-ów i po dwie pary RCA tak w roli wejść, jak i wyjść, przy czym RCA są złocone. Gniazdo zasilające ulokowano w na prawej flance w dedykowanym mu wycięciu.
Jeśli chodzi o technikalia to sercem sekcji cyfrowej jest przetwornik, a raczej przetworniki – po jednej kości na kanał, Cirrus Logic CS4398. O zasilanie dbają dwa zaskakująco solidne trafa – dedykowane sekcji analogowej – większe, podwójne C i ukryty w szczelnej kapsule toroid dla cyfry, którym towarzyszy imponująca bateria szesnastu (!!!) kondensatorów. Warto zaznaczyć, iż konstrukcja jest w pełni zbalansowana, więc jeśli tylko istnieje ku temu sposobność lepiej sięgać po XLR-y. A, i jeszcze regulacja głośności. Otóż choć gałka za nią odpowiedzialna porusza się z zauważalnym oporem w rzeczywistości za całą procedurę odpowiadają dwa scalaki sczytujące obrót pokrętła. Całość posadowiono na trzech toczonych aluminiowych nóżkach – jednej z przodu i dwóch z tyłu. W komplecie znajduje się również firmowy – systemowy, aluminiowy pilot.
Może z racji wykonywanej funkcji zabrzmi to dziwnie, ale stereofoniczna końcówka mocy A650 prezentuje się jeszcze lepiej. Jak to możliwe? Cóż, może i pozbawiony jakichkolwiek manipulatorów i przycisków (włącznik ponownie wylądował od spodu) front wydaje się zbyt „antyseptyczny”, jednak dzieląca go linia uśmiechu, brzoskwiniowe oczko, tym razem jedynie z dolną powieką z symbolem modelu i większą częścią z pastelową iluminacją w tle której widnieje oznaczenie serii a na pierwszym planie radośnie podryguje wskazówka wzmocnienia, sprawiają wybitnie pozytywne wrażenie. Jest też oczko czujnika IR i firmowy logotyp. Z racji oddawanej, całkiem pokaźnej (2×200 przy 8, 2×400 przy 4 a po zmostkowaniu 600W @ 8 Ω) mocy tym razem nie obyło się bez perforacji płyty górnej i zastąpienia ścian bocznych radiatorami. Choć i tutaj czeka nas niezwykle miła niespodzianka, gdyż zamiast standardowych piór mamy promienniki ciepła układające się w sekwencje z nazwą marki. Podobny zabieg stosuje m.in. włoski Pathos oraz nasz rodzimy Hattor Audio (którego koniec końców musimy ściągnąć na redakcyjne odsłuchy). Patent na ścianę tylną mamy bliźniaczy jak w pre, z tą tylko różnicą, iż tym razem wszystko podporządkowane zostało symetrii. W centrum mamy wejścia XLR do pracy w trybie zmostkowanym (mono), pod nim gniazdo zasilające IEC a po ich bokach wykusze z wejściami RCA/XLR i podwójnymi, niestety niezbyt wygodnymi terminalami głośnikowymi.
Jeśli zastanawiacie się Państwo jak ów duet gra i gdzieś tam podświadomie celujecie w dość „charakterne i rześkie” klimaty z jakimi jeszcze 5-10 lat temu kojarzyły się wyroby znad Loary vide Micromega, Focal, czy Tringle, to … najwyższa pora zrewidować własne wyobrażenia. Czas bowiem nie stoi w miejscu, gusta odbiorców ewoluują a chyba tylko krowy (i pewien Antonii – patron mgłą oczadziałych) nie zmieniają swoich poglądów. Dlatego też jeśli miałbym posługiwać się stereotypami to prędzej spodziewałbym się po „brzoskwiniowym” pre+power jankeskiego rodowodu. Serio, serio, bowiem już od pierwszych, wgniatających w fotel taktów zmiksowanego i zmasterowanego przez Dana Swanö (gorąco zachęcam do wygooglania w ilu projektach maczał palce ten jegomość) „The Burning Cold” uprawiającej „melodyjny death-metal” (trzeba przyznać, że całkiem niezły oksymoron) formacji Omnium Gatherum jasnym stało się, że Francuzi jeńców brać nie zamierzają. Mocna i zarazem krystalicznie czysta góra bezlitośnie wwiercała się w nerwowe synapsy, średnica bez opamiętania smagała płonącymi żywym ogniem riffami a sięgający bram Hadesu bas wieńczył dzieło zniszczenia. Przesadzam? Bynajmniej, po prostu po YBA-ch słychać jaką mocą dysponują i że ani myślą z chęci jej użycia zrezygnować. Sięgnięcie po jeszcze szybsze tempa, czyli „Dead and Alive” Parasite Inc. i „Asian Chaos” Gyze tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że większość akolitów ekstremalnych odmian rocka byłaby w ich towarzystwie w siódmym niebie, znaczy się siódmym kręgu piekieł. Chociaż dla ortodoksyjnych fanów klinicznych odmian industrialu („Hakmarrja” N.K.V.D.?) może to być zbyt soczyste, dopalone szczególnie na niższej średnicy i wyższym basie, granie, to mi osobiście taka estetyka i dodanie „krwistości” w tym podzakresie niezwykle przypadła do gustu. Dzięki temu nawet nie do końca referencyjne nagrania, gdyż tych referencyjnych i wymuskanych de facto w ww. kręgach muzycznych nie tyle ze świecą, co raczej pochodnią próżno szukać, okazywały się zaskakująco strawne a czasem wręcz czarowały tętniącą życiem tkanką i feerią barw. Czy mamy zatem do czynienia z ociekająca słodyczą pocztówką? Absolutnie nie, jeśli już to swoistą restauracją, tuningiem czegoś, czego zabrakło czy to podczas samego nagrania, czy też „umknęło” w trakcie masteringu. Całe szczęście mocną stroną combo YBY jest nie tylko skala i rozmach generowanego dźwięku, lecz również jego timing. Czyli nie jesteśmy skazani na monotonny łomot, lecz bez najmniejszych przeszkód usłyszymy obłąkańcze partie perkusji i szarpnięcia basu, których na powyższych, dopiero co wspomnianych przeze mnie albumach nie brakuje.
A jak sprawy wyglądają na nieco bardziej cywilizowanym repertuarze? Śmiem twierdzić, że na pewno nie gorzej. Znaczy się tak oddanie realnych gabarytów naturalnego instrumentarium, jak i wieloplanowość bytów scenicznych nie nastręcza tytułowej amplifikacji nijakich problemów. Okazuje się również, że wokal można podać mocno i namacalnie, jak daleko nie szukając na „Freya Ridings” Freya Ridings a jednocześnie podkreślić jego zmysłowość. Jeśli już koniecznie miałbym się do czegoś przyczepić, to do delikatnego powiększania źródeł pozornych, choć czepialstwo to byłoby tylko dla zasady, gdyż chyba nikomu nie muszę tłumaczyć, iż taki zabieg jedynie poprawia atrakcyjność przekazu, co w 99% nagraniom pomaga a nie szkodzi.
Powyższe wynurzenia dotyczyły wrażeń zdobytych podczas eksploatacji sekcji analogowych i to spiętych po XLR-ach, które oferowały zauważalnie lepszą rozdzielczość i swobodę od swojego rodzeństwa RCA. Oczywiście na ten czas moduł DAC-a pozwoliłem sobie wyłączyć. Skoro jednak producent był tak miły, iż go w trzewiach PRE550A zaimplementował, to wypadałoby choć rzucić nań (moduł, nie producenta) uchem. No to co? Hebelek w górę na pozycję „ON”, podpinamy referencyjnym Vermöuthem Lumina U1 Mini w roli transportu plików i … I nie jest źle. Jest wręcz dobrze. Może nie ma takiej „tkanki” jak z pełniącego u mnie rolę DAC-a lampowego Ayona CD-35, ale przesiadka, choć zauważalna jest całkiem akceptowalna. Jedyne co może doskwierać, to brak wsparcia dla gęstych plików, choć tak po prawdzie większości użytkowników nawet 192kHz/24bit w zupełności wystarczy a dla konsoli, TV, czy dekodera kablówki będzie to aż nadto. Dopiero przy bezpośrednim porównaniu z wysokiej klasy źródłami cyfrowymi słychać zubożenie aury pogłosowej i obserwujemy nieco mniejszy wolumen generowanych dźwięków, więc owymi wyciskanymi niemalże na siłę uwagami sugeruję się zbytnio nie przejmować.
No dobrze, w parze jest jak widać na załączonym obrazku a jak „brzoskwinki” wypadają solo? I tu się robi ciekawe, gdyż okazuje się, że francuskie pre/power są jak antyczne yin i yang, czyli wzajemnie się uzupełniają. PRE550A stawia na rozdzielczość, oddech i rześkość przekazu, czyli jednak coś ze wspominanych stereotypów dawnej „francuskiej szkoły” dźwięku w nim zostało. Z kolei A650 idzie po przysłowiowej bandzie czarując basem i dynamiką, skupiając się głównie na pierwszym planie. To granie z niezwykłym drajwem, jednak nieco „zgrubne”, więc bez potrafiącego umiejętnie go okiełznać przedwzmacniacza trzeba uważać, by w taką lekko niekontrolowaną spontaniczność nie popaść.
Krótko mówiąc udał się ekipie Yves Bernard André ten duet. YBA Passion PRE550A & A650 nie tylko dobrze grają i co nie mniej istotne są nad wyraz uniwersalne, więc pozwalają ograniczyć ilość elementów w torze do minimum, to jeszcze ich widok cieszy oczy. A to wcale, nawet na tych pułapach cenowych nie jest takie oczywiste. Jeśli zatem rozglądacie się Państwo za czymś niebanalnym od strony wizualnej a jednocześnie kryjącym w sobie rasowe Hi-Fi i kawał inżynierskiej wiedzy a nie li tylko suto podlane marketingowym sosem ogólnodostępne OEM-owe rozwiązania, umówcie się na odsłuch tytułowej parki a jeszcze lepiej przygarnijcie ją co najmniej na weekend do siebie. O ile tylko nie dążycie do zbytniego przesłodzenia, bądź prosektoryjnego chłodu to ta francuska propozycja ma spore szanse przypaść do gustu.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Anort Consequence; Artoc Ultra Reference; Arago Excellence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Gdyby przyjrzeć się naszym zmaganiom z pewnej perspektywy, wielu z Was bez najmniejszych oznak złośliwości mogłoby stwierdzić, iż w doborze pojawiającej się na naszych łamach elektroniki jesteśmy do bólu nudni. Fakt, walczymy z w miarę możliwości najlepszymi konstrukcjami na świecie, tylko jest jeden drobny szkopuł -monotonia pojawiających się marek. Żadnych świeżych producenckich bytów – jeśli już takowe się pojawiają, to raczej sporadycznie – tylko zazwyczaj same grube ryby tego kawałka tortu. To oczywiście nie jest do końca nasza wina, bowiem przyglądamy się markom zaproponowanym przez dystrybutorów, jednak tak po prawdzie, przyznaję się bez bicia, iż podczas wspomnianych negocjacji co do potencjalnego bohatera testu kolokwialnie mówiąc, nie „decybelujemy” za czymś nieznanym. Dlatego też nieco odrabiając lekcje, tym razem na redakcyjny tapet trafiło coś z puli tak zwanej nowej fali na okupowanym przez nas obszarze Europy, której przedstawicielem będzie francuska marka YBA. Mało tego. Biorąc pod uwagę wieloletnie zaniedbania, zamiast na na skróty, decydując się na jakiś drobiazg, poszliśmy na całość i po negocjacjach ze stacjonującym w Gliwicach dystrybutorem 4HIFI do naszej redakcji dotarł zestaw składający się z przedwzmacniacza z funkcją DAC-a YBA Passion PRE550A i stereofonicznej końcówki mocy YBA Passion A650.
Jak unaoczniają załączone fotografie, omawiane konstrukcje wykorzystują nieco zunifikowane obudowy. Oczywiście mówiąc nieco, mam na myśli jedynie ich szerokość i nadający spójności całej linii produktowej design frontu. Reszta, czyli wysokość i inne ważne dla każdego z komponentów akcesoria zależą od wykonywanej funkcji. Awers obydwu urządzeń wykonano z grubego płata aluminium, który w celach przełamania monotonii, na 1/3 wysokości przedzielono uśmiechającym się do klienta łukiem. Jednak wbrew wszelkim tego typu zabiegom nie jest to frez, czy inna technika wydrążenia stosownego rowka, tylko co ciekawe, większa, czyli dolna część od krawędzi owego łuku w stosunku do górnej, została nieco cofnięta. Ale to nie wszystkie zabiegi wizualne tej połaci, gdyż w centralnej części przedniej ścianki inżynierowie zaaplikowali dodatkowo przyjemnie podświetlone pomarańczową poświatą, imitujące ludzkie oko, licujące jego kącikami z linią wspomnianego uskoku okienko informacyjne. To są cechy wspólne naszych bohaterów. Jeśli chodzi o dodatkowe informacje dotyczące przedwzmacniacza, na jego przodzie znajdziemy jeszcze symetrycznie rozstawione po obydwu stronach okrągłe pokrętła – lewe wyboru wejścia, a prawe głośności i tuż przy prawej gałce dwa hebelki: Phase i Mute. Przerzucając wzrok na tylny panel 550-ki, naszym oczom ukazuje się mogąca zawstydzić niejednego wyjadacza z segmentu High Endu, bateria przyłączy. Mianowicie konstruktorzy nie zadowolili się li tylko bogatą sekcją sygnałów analogowych – po dwa wejścia i wyjścia RCA i po jednym XLR, ale mocno poprawiając wielofunkcyjność przedwzmacniacza dodali uzbrojony po zęby moduł protokołów cyfrowych typu: 2x USB, I2S, LAN, OPTICAL, BNC, AES/EBU, COAX IN/OUT. Oczywiście na plecach nie mogło zabraknąć również gniazda zasilania IEC, a w kartonie w opcji startowej pilota zdalnego sterowania.
Jeśli chodzi o końcówkę mocy, ta naturalną koleją rzeczy jest znacznie wyższa i na bokach została uzbrojona w fenomenalnie prezentujące się, bo z lotu ptaka będące wielokrotnością logo marki radiatory chłodzące jej trzewia. Na przodzie oprócz identycznego wskaźnika nie znajdziemy dodatkowych manipulatorów, za to górny płat obudowy wspomagając radiatorowe chłodzenie konstrukcji procesem grawitacyjnym, został naszpikowany sześcioma, symetrycznie rozlokowanymi blokami poprzecznych otworów. Na koniec opisu piecyka zostały nam do omówienia jego plecy. Na nich podobnie do przedwzmacniacza sporo się dzieje. Otóż mamy do dyspozycji dwie opcje pracy. Jedna w trybie mono, a druga stereo, za realizuję których odpowiedzialne są rozlokowane symetrycznie stosowne wejścia RCA/XLR dla opcji stereo i centralne dla mono, a także odpowiednio dla danej konfiguracji oznaczone zaciski kolumnowe. Ktoś wpada w panikę? Spokojnie, oznaczenia są czytelne, zatem nie ma obaw o niebezpieczną w skutkach pomyłkę. Ostatnim akcentem awersu jest umiejscowione w centralnej części tuż przy dolnej krawędzi życiodajnego gniazda zasilania.
Co zaprezentował francuski konglomerat wzmacniający sygnał? Nieco uprzedzając fakty, muszę stwierdzić, iż zagrał bardzo przyjemnie. Jednak nie była to przyjemność na poziomie grał i wystarczy, że nie ranił uszu, tylko stawiająca na lubiane przez większość z nas aspekty, a przez to ciekawa interpretacja świata muzyki. Jaka? Po pierwsze przekaz był fajnie zdefiniowany w domenie swobody wybrzmiewania i ilości informacji, jednak bez wycieczek nadinterpretacji. Zaś po drugie emanował mocnym kolorem i wtórującą mu energią. Bez tak zwanej buły, jednak przez cały test wyraźnie czuć było solidną dawkę umiejętnie zebranej w sobie krągłości. To było myślą przewodnią tego zestawu bez znaczenia jaki rodzaj muzyki lądował w odtwarzaczu, a mimo to żaden słuchany krążek nie zgłosił jakiś większych pretensji dezawuujących opiniowaną myśl techniczną znad Loary. Owszem, było to spojrzenie zawsze okraszone mocnym nasyceniem, ale raczej stroniące od przekraczania dobrego smaku.
Pierwszym z brzegu przykładem na obronę mojej tezy okazała się być interpretacja muzyki Baroku Johna Pottera z formacją The Dowland Project „Care-charming sleep”, gdzie dzięki zawartej w kodzie DNA zestawu testowego tendencji do kolorowania świata wokal Johna nie zdradzał stanu nadwagi, tylko prezentując się z nieco większą energią i masą nadal świetnie radził sobie w kwestii swobody wypełniania wielkiej kubatury kościelnej z konsekwentnym wykorzystaniem wszechobecnego pogłosu. Tonalnie i wagowo było o oczko niżej niż zazwyczaj tego słucham, ale bez poczucia otyłości i specjalnego spowolnienia.
Kolejny punkt na liście odsłuchowej to projekt Lee Ritenour’s „6 String Theory”, na który pomysłodawca zaprosił różnych, znakomicie znanych wszystkim z gry na gitarze muzyków od Johna Scofielda począwszy, na Shonie Boublilu skończywszy. Prawdę powiedziawszy tematycznie to była muzyka od Sasa do Lasa, jednak z uwagi na scalający ją tematycznie główny instrument świetna, a przy okazji w pełni czerpiąca do niesionego przez YBA dobra. Dobra, bo popularne wiosła, bez znaczenia czy klasyczne, czy elektryczne aż kipiały z radości, że mogły się posiłkować tak ważnym dla nich sonicznym body testowanej elektroniki, a przy tym nie traciły nadmiernie wyrazistości strun. Oczywiście nieuniknionym skutkiem tego konsensusu było lekkie zwolnienie niektórych ekwilibrystyk palcowo-strunowych, jednak nie na tyle, aby odebrać to jako problem. Ja raczej widziałem to jako w pełni usprawiedliwiony oferowanym dźwiękiem, kompromis.
Na koniec stary rock w wykonaniu grupy The Doors „L.A. Woman”. Jak wypadł? Jak, przy wręcz pożądaniu nasycenia bez zbędnej utraty górnych rejestrów przez tego typu szaleńcze, bardzo często słabo zrealizowane nurty, mógł wypaść. Podobnie do poprzedniego krążka, nieistotnym był fakt minimalnego zwolnienia tępa narastania sygnału, gdyż ogólnie prezentacja zyskała w prawie każdym aspekcie. To zaś dosłownie po pierwszej serii świetnie brzmiących gitarowych riffów, czy kilku frazach teraz pełniejszego głosu frontmana powodowało, że przestałem dzielić dźwięk na czworo, tylko pławiłem się w przekazywanym przez muzyków, naturalnie będącym ich życiową karmą, buncie. Mało tego, taki obrót sprawy pozwalał mi znacznie mocniej odkręcić gałkę wzmocnienia, co nie oszukujmy się, w przypadku zwyczajowej anoreksji rockowej twórczości kończy się bolesnym jazgotem. Czy taki feedback ożenku posiadanego zestawu z tytułowym wzmocnieniem każdemu sprawi tyle zadowolenia, to inna para kaloszy, jednak w wartościach bezwzględnych taka prezentacja bez dwóch zdań była co najmniej przyjemna.
Czy stawiając na gęste i mocne uderzenie dwaj francuscy muszkieterowie obronili się finalną jakością dźwięku? W moim odczuciu tak. Naturalnie w przypadku wpięcia PRE550A & A650 w już mocno osadzony w barwie i niezbyt rozdzielczy system, uzyskany wynik może trącać mocną, a przez to nieakceptowalną nadwagą. Jednak reszta konfiguracji nawet aplikując powyższe zabawki w swój tor na tak zwanego żywca, z pewnością jest w stanie dosłownie od startu znaleźć pewnego rodzaju nić porozumienia. A przecież wiadomym jest, że prawie żadna zmiana elektroniki nie obędzie się bez obecnie na porządku dziennym każdego melomana kabelkologii, co tylko zwiększa szansę na powodzenie akcji pod kryptonimem „przyjmujemy Francuzów do pracy”. Fajnie brzmi? Jeśli tak, to wiecie, co robić.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0 , Melco N1Z/2EX-H60
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence, Audiovector R6 Signature
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: 4HiFi
Ceny
YBA Passion PRE550A: 30 400 PLN
YBA Passion AMP A650: 25 640 PLN
Dane techniczne
YBA Passion PRE550A
Wejścia analogowe: para XLR, 2 pary RCA
Wyjścia analogowe: para XLR, 2 pary RCA
Wejścia cyfrowe: I2S, Coax, AES/EBU, BNC, Optical, USB, Ethernet
Wyjście cyfrowe: Coax
Wzmocnienie: +6dB
Odstęp sygnał-szum (SNR): >105dB
Pasmo przenoszenia: 20Hz – 20kHz (-0.5dB)
Zniekształcenia THD+N (20Hz – 20kHz): <0.003%
Wymiary (S x G x W): 430 x 412 x 118 mm
Waga: 12.5 kg
YBA Passion AMP A650
Moc wyjściowa: 2 x 200W @ 8 Ω, 2 x 400W @ 4 Ω, Mono 600W @ 8 Ω (zmostkowany)
SNR: >95dB
Pasmo przenoszenia: 20Hz – 20kHz (-0.5dB)
THD+N (20Hz – 20kHz) <0.1%
Wejścia: para RCA, para XLR, XLR (Mono)
Wymiary(S x G x W): 430 x 397 x 178mm
Waga: 25 kg