Opinia 1
Choć początek wakacji z racji mocno kapryśnej, iście lipcopadowej aury, nie nastraja do zalegania na rodzimych plażach a i łażenie po górach w strugach mniej, bądź bardziej ulewnego deszczu nie wszystkim może przypaść do gustu, to przecież nie ma co siedzieć w domu wygniatając ulubione siedzisko na kanapie. Dlatego też, gdy tylko doszły naszych uszu kontrolowane przecieki o planowanej wizycie wielce urodziwych, przyuważonych swojego czasu, podczas ostatniego monachijskiego High Endu, przedstawicielek marki YG Acoustics w katowickim RCM-ie, czym prędzej podjęliśmy odpowiedzenie działania, które zaowocowały naszą spontaniczną weekendową eskapadą. Sprawczyniami całego zamieszania były bowiem intrygująco umaszczone, najnowsze odsłony trzeciego od dołu, trójdrożnego modelu z serii Reference, czyli Hailey 3, których dzięki uprzejmości Gospodarzy dane nam było posłuchać w minioną sobotę.
Jak z pewnością nasi wierni czytelnicy pamiętają blisko siedem lat temu Hailey już u nas gościły, lecz była to wówczas dostępna wersja 1.3 a w tzw. międzyczasie nie dość, że marka przeszła z rąk Yoava Gevy pod skrzydła Dr. Matthew Webstera, to choć nomenklatura modeli pozostała bez zmian, to one same uległy daleko idącym modyfikacjom, czego może na pierwszy rzut oka, poza m.in. usunięciem chroniących średniotonowca i basowca poprzeczek, jednak ewolucja technologiczna sięgnęła głęboko w ich firmowe DNA. Jednak to nie miejsce i nie czas na szczegółowe śledztwo, więc pomijając zawirowania właścicielsko / konstrukcyjne byliśmy głównie zainteresowani walorami sonicznymi „zielonych żabek”, gdyż skoro w mocno nieprzewidywalnych, żeby nie napisać niesprzyjających warunkach wystawowych z elektroniką Luxmana udało się im zapaść w naszą pamięć i w dodatku pozostawić po sobie miłe wspomnienia, to w nieco bardziej kontrolowanych a zarazem o niebo lepiej nam znanych salonowych okolicznościach przyrody zgodnie z logiką powinno być tylko lepiej.
I tak też w istocie było, gdyż nawet mocno niezobowiązujący sobotni odsłuch ewidentnie zaostrzył nasze apetyty i podniósł poprzeczkę oczekiwań. Zanim jednak przejdę do meritum z czysto kronikarskiego obowiązku wspomnę, iż w roi źródeł wystąpiły znany z występów u nas gramofon SME MODEL 60 + VA oraz szpulaki – Studer A80 i Sony APR-5000, a za napędzanie katowickich gościń odpowiadała majestatyczna końcówka Vitus Audio SS-103. I to był przysłowiowy strzał w dziesiątkę, bowiem Hailey 3 czego jak czego, ale Watów i Amperów łakną niczym kanie dżdżu i choć z mniej muskularną amplifikacją są w stanie czarować rozdzielczością oraz zjawiskową przestrzennością, to już dostęp do pełni możliwości pod względem mikro i makro dynamiki mają zarezerwowany wyłącznie dla zawodników chodzących w cięższej wadze. A jak wszem i wobec wiadomo duńskie piece nijakich limitacji w tej materii nie mają, więc wespół zespół z designerskimi YG dogadały się w mgnieniu oka oferując spektakl godny sporo większych i przy tym zazwyczaj również droższych kolumn.
W dodatku niezwykle udanym połączeniem drajwu, rozdzielczości i soczystości barw uwodziły nas nie tylko na wymuskanych audiofilskich smętach, lecz na „normalnym” repertuarze począwszy od pozornie bezpiecznego „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” The Beatles poprzez „Whole Lotta Love” z „II”-ki Led Zeppelin na ostrzejszych odmianach rocka, czy do bólu ogranych evergreenach w stylu „ IV” Toto skończywszy. Pełna dowolność środków artystycznego wyrazu, chirurgiczna precyzja ogniskowania źródeł pozornych a przy tym bestialsko kopiący bas, uzależniająca od pierwszych taktów muzykalność i zarezerwowana głównie dla konstrukcji zamkniętych motoryka sprawiały, że najczęściej używanym przyciskiem na pilocie był ten odpowiedzialny za przyrost głośności. Skoro bowiem wraz ze wzrostem decybeli rosła przyjemność odbioru wynikająca z niezwykłej holografii i namacalności przekazu, to nikt z obecnych jakoś nie mając masochistycznych skłonności owych doznań ani myślał ograniczać, więc i nikogo nie dziwił fakt, że część utworów „poleciała” na iście koncertowych poziomach głośności. I wcale nie chodziło o to, by YG udawały większe aniżeli były w rzeczywistości, lecz jedynie fakt ich zdolności do grania z iście amerykańskim i to w hollywoodzkim ujęciu rozmachem, gdzie ilość dźwięków szła w parze z ich jakością a tym samym o jakimkolwiek wysileniu, czy bolesnej tak dla sprzętu, jak i słuchaczy wyczynowości nie było mowy.
W ramach podsumowania niniejszej mini relacji jedynie stwierdzę, że choć pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz, to najnowsza odsłona YG Acoustics Hailey 3 nie dość, że owe zrobiła wielce pozytywne, to z każdym kolejnym tytułowa parka okazywały się tylko lepsza. Dlatego też z niecierpliwością obserwujemy rozwój wypadków po cichu licząc, że prędzej, czy później będziemy mieli okazję nausznej konfrontacji możliwości Hailey 3 w naszych systemach. A na razie serdecznie dziękujemy ekipie katowickiego RCMu za gościnę i poświęcony nam czas.
Marcin Olszewski
Opinia 2
Odkąd sięgam pamiętam zdążyliśmy się już przyzwyczaić, że lato to dla branży audio sezon ogórkowy. Chodzi oczywiście o pewnego rodzaju handlowy i produkcyjny marazm spowodowany zmianą priorytetów wydatkowych z tak zwanych dóbr luksusowych, na wakacyjne wojaże u większości potencjalnych klientów. Wiadomym bowiem jest, iż człowiek nie samą konsumpcją żyje, dlatego nie ma się co dziwić, że większość podmiotów związanych choćby z naszym hobby na ile to możliwe, próbuje bezpiecznie przeczekać ten jednak dla nich stosunkowo ciężki okres. Jednak większość nie oznacza wszyscy, czego idealnym przykładem jest będący bohaterem dzisiejszego spotkania katowicki RCM. Co z nim jest „nie tak”? Otóż przywołany przedstawiciel branży audio nie zasypia gruszek w popiele i chcąc jesienią zaprezentować swoim klientom coś nowego w bogatej ofercie podjął próbę znalezienia godnych wzięcia pod swoje skrzydła kolumn głośnikowych. Gdy wykorzystacie wyszukiwarkę na naszym portalu, przekonacie się, że kolumn dotychczas w teorii dostępnych na naszym rynku, jednak z sobie tylko znanych przyczyn ostatnio niespecjalnie dających o sobie znać. A zapewniam, od strony technicznej i brzmieniowej to światowa czołówka, o czym po prywatnych testach starszych modeli w swoim środowisku sprzętowym, dzięki najnowszej wersji modelu YG Acoustics Hailey 3 kolejny raz przekonałem się w odwiedzonym w minioną sobotę salonie w Katowicach. Jakie będą ostateczne decyzje biznesowe, pokaże czas, jeśli jednak miałem przyjemność zapoznania się z obecną produkcją tej znamienitej marki i bez względu na końcowe ustalenia w kolejnym akapicie skreślę kilka linijek na temat wyniesionych z tego pokazu osobistych obserwacji.
Zanim przejdę do konkretów, jedna dość istotna informacja. Kolumny z racji bycia konstrukcją zamkniętą i pozwalającego uzyskać znakomitą projekcję basu rozbudowania zwrotnicy są dość trudne do idealnego wysterowania. Nie oznacza to porażki z większością dobrych sekcji wzmacniających, jednak aby wykrzesać z nich w dobrym rozumieniu tego słowa ostatnie poty, potrzeba solidnego pieca. Z informacji uzyskanych od dystrybutora dowiedziałem się, że już Vitus SIA 25 nieźle sobie radził, jednak znając potencjał kolumn i chcąc pokazać nam, na co je tak naprawdę stać, na sobotnią prezentację zafundował im stereofoniczną końcówkę mocy. Co w efekcie takiej decyzji się wydarzyło? Nie wiem, jak system grał z 25-ką, ale sterowanie kolumn końcówką było pozytywnie rozumianym szaleństwem. Natychmiastowy atak, w pełni kontrolowana, nieograniczona w ilości, przesuwająca ściany energia średnicy i wywołujące trzęsienia ziemi twardym pomrukiem niskie rejestry serwowały rzadko spotykane nawet u mnie uderzenie muzyką. I co najciekawsze, bez względu na poziom wzmocnienia, a pokusiłbym się o stwierdzenie, że im było głośniej, czyli na pograniczu wytrzymałości słuchu, tym lepiej. To w pierwszej kolejności oczywiście pokłosie znakomitej realizacji pomysłu na kolumny zamknięte, ale w drugiej bardzo istotnego zapewnienia odpowiednio wydajnego wzmacniacza. A, że takich w Katowicach pod ręką jest kilka – dodam tylko, iż słuchaliśmy ze „skromną” 103-ką Vitusa, dlatego śmiem twierdzić, że kolumny mimo fenomenalnego występu nie pokazały kresu swoich możliwości. Niemniej jednak mocodawca salonu nawet przy tak skromnym set-upie nie miał najmniejszego problemu z tak zwanym „ugotowaniem” mnie pokazem tak kochanego przeze mnie dźwiękowego szaleństwa w rozumieniu dużego, w pełni kontrolowanego i pozbawionego zniekształceń słuchania muzyki. Po to u siebie mam dwumetrowe wieże, aby poczuć ją na poziomie energii rodem z koncertu i coś w tym stylu wydarzyło się w RCM-ie. I nie było znaczenia, czy dawcą sygnału był odtwarzacz CD, gramofon, czy magnetofon, bowiem za każdym razem dostawałem spektakl przez duże „S”. Naturalnie finalna jakość dźwięku była efektem gry źródeł rozpatrywanych w odwrotnej kolejności przywołanej wyliczanki, ale zapewniam, każde zwalało z nóg. Przynajmniej podczas wizyty w salonie. Jak kolumny wypadłyby podczas testu w moim lokum, to insza inszość, jednak to co usłyszałem w sobotę gwarantuje jedno, jeśli jakimś zrządzeniem losu do tego dojdzie, będzie się działo.
I tym optymistycznym akcentem zakończę tę relację. W stosunku do prób z pierwszymi konstrukcjami relację bardzo mocno przesuwającą postrzeganie marki YG Acoustics w pozytywnym odbiorze brzmienia jej oferty. Czy uda mi się zderzyć u siebie wnioski z testów z niegdysiejszymi modelami z obecną produkcją, jak wspominałem, nie mam pojęcia. Jednak bez względu na końcową decyzję producenta jedno jest pewne, sobotni wypad na południe Polski uważam za bardzo udany.
Jacek Pazio