1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. YG Acoustics Sonja 2.2

YG Acoustics Sonja 2.2

Link do zapowiedzi: YG Acoustics™ Sonja™ 2.2

Opinia 1

Chyba nikt nie zarzuci mi szerzenia herezji, gdy wygłoszę tezę, iż w branży producentów kolumn głośnikowych, podobnie do całego okalającego nas świata, mamy ewidentny wyścig zbrojeń. Jednak proszę o spokój, bowiem ów proces w odróżnieniu od zapędów wielu współczesnych ustrojów totalitarnych nie jest skierowany na pozyskanie artefaktów naszej zagłady, tylko stojąc na przeciwległym biegunie działań dla ludzkości, kolumna głośnikowa, będąc ostatnim elementem toru audio, ma umilić nam byt na tym naszpikowanym egzystencjalnymi problemami ziemskim łez padole. Co mam na myśli pisząc o wyścigu zbrojeń? Nic szczególnego. Chodzi o brak odgórnie przyjętych przez branżę ustaleń dotyczących m.in. tego, jaki materiał na obudowy kolumn jest najlepszy. Proste? Bynajmniej. Spójrzcie na rynek, a okaże się, że do wykonania poczciwych skrzynek używa się: szkła, betonu, drewna, kamiennych konglomeratów, MDF-u, włókien węglowych, ogólnie pojętego plastiku …. i aluminium. Po co ta wyliczanka? Jako wprowadzenie do testu już trzeciego goszczącego na naszych łamach modelu kolumn głośnikowych zza wielkiej wody YG Acoustics Sonja 2.2, których pomysłodawca jako swoją biznesową karmę przyjął postanowienie wykorzystywania do ich budowy jedynie dla niego słusznego półproduktu w postaci aluminium, a których pojawienie się w naszych okowach zawdzięczamy sporemu wysiłkowi logistycznemu łódzkiego dystrybutora CORE trends.

Pisząc już trzecią relację z testów konstrukcji spod szyldu YG i dogłębnie analizując aparycję Sonji 2.2, z racji jedynie zwiększania się zastosowanego w najmniejszym modelu Carmel 2 monolitu, sporo informacji będzie się powtarzać. Jakie to dane? Otóż tak jak w poprzednich kolumnach, tak i w tym przypadku oprócz bardzo ważnej dla wielu potencjalnych nabywców informacji, iż są to konstrukcje zamknięte, w temacie obudowy mamy do czynienia z pomysłem zapożyczenia wyglądu będącej chlubą Paryża Wieży Eiffla, czyli zwężającej się ku górze płynnym łukiem (z wyjątkiem pleców) czworobocznej w podstawie smukłej aluminiowej bryły. Co istotne, gdy wspomniany startowy model podłogowy w kwestii nośnika dla przetworników był zwartą całością, to tytułowe czarne panny 2.2 są jak gdyby konglomeratem modułu wysoko-średniotonowego z basowym, czyli mówiąc wprost obudowa tuż pod sekcją środka z wysokimi tonami została odcięta od niskotonowca. Myślicie, że to źle? Zapewniam, że nie, gdyż konsolidacja obydwu połówek za sprawą kilku stożkowych prowadnic jest bardzo zwarta, co praktycznie eliminuje problem szkodliwego oddziaływania na siebie poszczególnych boxów. Jeśli chodzi o tematykę zastosowanych przetworników, to z wyjątkiem wysokotonówki (najnowsza hybryda membrany tekstylnej i aluminiowego szkieletu) są rozwiązaniem firmowym, czyli idąc za myślą przewodnią marki YG ich membrany są aluminiowe. Ale nie pod postacią mającego spore problemy z przeciwdziałaniem wyginania się podczas tłokowej pracy odlewu, tylko zwiększającej sztywność całej płaszczyzny, wytoczonej z jednego puca stożkowej niecki. Ciekawe? Naturalnie, że tak. I powiem Wam, że to słychać w fenomenalnej szybkości oddania impulsu w wymagających pasażach nutowych, a o to przecież zazwyczaj toczy się jedna z walk podczas budowania tego typu konstrukcji. Jeśli jesteśmy już przy głośnikach jestem zobligowany nadmienić, iż w przypadku modelu Sonja 2.2 mamy do czynienia z usytuowanym tuż przy podstawie jednym basowcu (10.25”) i zlokalizowanym w górnej skrzynce układzie D’Appolito, czyli okalaną od góry i dołu przez średniaki (6”) wysokotonówką (1”). Sprawę podwojonych przyłączy dla kabli głośnikowych dość zmyślnie zrealizowano w stosownym zagłębieniu na wysokości łączenia się pleców obydwu połówek kolumny. Zaś stabilizację całości konstrukcji powierzono trzem dość wysokim, wkręcanym w podstawę kolcom i wykonanym ze sztucznego tworzywa podkładkom.

Aplikacja tytułowych kolumn w doposażonym na czas ich testu w set pre-power 1110+ 1160 amerykańskiej marki Boulder zestawie potwierdziła jedno. Model Sonja 2.2 nie wywraca do góry nogami wypracowanego przez niżej pozycjonowane w portfolio marki konstrukcje pomysłu na dźwięk. To nadal jest bardzo neutralne, ale bardzo interesujące, nawet dla takiego wielbiciela podwyższonego poziomu muzykalności systemu jak ja granie. Co to oznacza w moim przypadku? Nic nadzwyczajnego. Wystarczy aby owa neutralność nie nosiła znamion dążenia do wyczynowości w prezentacji krańcowych zakresów pasma przenoszenia. Co mam na myśli? Osobiście nie lubię, gdy po pierwsze – najniższe rejestry nie oferują nic poza, co prawda spektakularnym, jednak na dłuższą metę męczącym, bo wypranym z pakietu masy, kopaniem moich trzewi basem. A po drugie – gdy w pierwszym kontakcie wydające się rewelacyjnymi wysokie tony już po kilku minutach zdają się przecinać w moim ośrodku zarządzania ciałem delikatne połączenia nerwowe.
Naturalnie zdaję sobie sprawę z bytu lubującej się w przywołanej estetyce dźwięku sporej grupy audiofilów – niestety taka prezentacja przez melomanów jest nie do zaakceptowania, jednak z racji sporej odległości takiego pomysłu na dźwięk od natury nie tylko, że natychmiast to odrzucam, to jeszcze bez uprawiania wszechwiedzy, ale staram się o tym wspomnieć w swoich tekstach. Na szczęście Amerykanie w tej materii wiedzą, gdzie znajduje się punkt „g” dobrej, bo neutralnej fonii i bez problemu wpompowali swoje wieloletnie doświadczenia w model Sonja 2.2. Jak owa karma wygląda w starciu z różnorodną muzyką? Jak to jak, podobnie do tańszego rodzeństwa, czyli swobodnie w górze, dobrze w domenie wysycenia i świetnie w dole pasma, tylko lepiej. Czyli? Weźmy na początek na tapet muzykę elektroniczną czasem słuchanego przeze mnie zespołu Acid. To jest komputerowe szaleństwo w najczystszej postaci. Nisko schodzące, trwające po kilka minut podczas jednego kawałka sejsmiczne pomruki, preparowana wokaliza i wszechobecne przeraźliwe przestery są tutaj na porządku dziennym, a mimo to nasze bohaterki bez problemu potrafiły sprostać wszelkim wspomnianym wymaganiom. Gdy miałem dostać strzał w ucho nagłym przesterem, kolumny strzelały nim jak z broni maszynowej. Zaś w momencie zapotrzebowania na lejący się po podłodze mojego pokoju najniższy ciągły pomruk, stojąca na stoliku obok mnie napełniona szlachetnym trunkiem szklaneczka Whisky przypominała mi efekt wizyty w kinie 5D. Interesujące, nie sądzicie? Dla mnie jak najbardziej. Naturalnie biorąc pod uwagę możliwości 10-calowego basowca w stosunku do mojej 15-calowej miski w ISIS-ach da się odtworzyć ten zakres nieco lepiej. Jednak będąc sprawiedliwym należy mierzyć siły na zamiary, dlatego też w oparciu o tę tezę, pisząc o fantastyczności wspomnianych artefaktów w wykonaniu dwóch dwójek czuję się w pełni usprawiedliwiony. Weźmy inny materiał. Tym razem nadal coś z wykopem, jednak z instrumentami naturalnymi, czyli tętniący energią free-jazz spod znaku Johna Zorna i jego koncertowego materiału MASADA First Live 1993. Nagłe zmiany akcji w postaci żonglerki szybkością rytmu i spierających się sonicznie instrumentów nie zrobiły na smukłych Amerykankach żadnego wrażenia. A co w tym wszystkim było najciekawsze, te wydawałoby się że bezduszne, bo metalowe (aluminium) głośniki średniotonowe, zaskakująco dobrze potrafiły tchnąć w przekaz sporą dawkę barwy, a przez to fantastycznie różnicować dźwięk saksofonu i trąbki. Co w tym takiego trudnego? Otóż z doświadczenia wiem, iż bywa z tym różnie. To znaczy? Tak, tak, to jest podstawówka, jednak dla spokoju ducha przypomnę, iż mimo wykorzystania do zbudowania obydwu instrumentów arkusza blachy, saksofon w konsekwencji użycia stroika do wydania drgań powietrza jest klasyfikowany jako instrument drewniany, z wychwyceniem czego kilkukrotnie w swej zabawie w opiniowanie sprzętu audio miałem drobny problem. Na szczęście, amerykańskie konstrukcje tym razem bez najmniejszego trudu sobie z owym różnicowaniem poradziły.
Na koniec tego trochę ocierającego się o laurkę tekstu i na dobicie potencjalnego interlokutora, wspomnę o moim koniku, czyli muzyce okresu Baroku. To w prawie każdym aspekcie była uczta dla uszu. Rozmach na fenomenalnie napowietrzonej posadce kubatur kościelnych, świetnie oddanie pracy echa w służbie realizatora nagrań, ciekawa wielobarwność wokalizy i idealnie współbrzmiących z nią instrumentów dawnych, referencyjne pozycjonowanie źródeł pozornych i dobre oddanie ducha tamtych czasów było wodą na młyn moich duchowych doznań. Czegóż chcieć więcej? Właśnie. Ale spokojnie. To nie jest przysłowiowa łyżka dziegciu, gdyż w najmniejszym stopniu nie uważam tego za mankament, tylko zakorzenioną gdzieś w moich oczekiwaniach potrzebę większej dawki słodyczy w tego rodzaju repertuarze. Ale zaznaczam, trochę szukam usprawiedliwienia swoich ochów i achów, dlatego też zanim weźmiecie ten punkt na poważnie, musicie zderzyć oceniane kolumny w swoim zestawie, który ów punkt może całkowicie wyeliminować. Dlatego też w pełni świadomie biorąc ostatnie wyznanie pod uwagę podpisuję się pod bardzo dobrą oceną amerykańskich kolumn obydwoma rękami.

Przyznam szczerze, iż dawno w starciu z kolumnami nie zaznałem tylu pozytywnych doznań. To było nieco inne niż mam na co dzień, jednak nadal będące niedaleko moich oczekiwań, granie. Po prostu Amerykanie w innym miejscu postawili punkt ciężkości generowanego dźwięku. A że reszta aspektów typu: fenomenalna rozdzielczość, holografia, szybkość narastania sygnału, budowanie głębi, ciekawa jak na metalowe głośniki barwa, były na poziomie szczytowych konstrukcji segmentu High End, w momencie rezygnacji z posiadanych Trennerów YG Acoustics Sonja 2.2 byłby pierwszą konstrukcją na liście do długoterminowego ożenku. Czy to jest dźwięk dla wszystkich? Niestety nie. Jak to możliwe? Otóż widzę jeden przypadek ewentualnej porażki. Chodzi mianowicie o optowanie za szkodliwą dla oddania wszelkich zapisanych na płytach informacji, zazwyczaj monotematyczną, czyli uśredniającą przekaz zbyt gęstą od nadmiernego wysycenia przekazu, eufonię systemu. Zatem jeśli lejąca się z kolumn gęsta lawa nie jest w waszej estetyce, biorąc za dobrą kartę moje zauroczenie tymi konstrukcjami, w przypadku nawet niezobowiązującej próby sił z niestety sporą ceną kolumn, będziecie mieli problem z oddaniem ich do dystrybutora. Lojalnie ostrzegam.

Jacek Pazio

Opinia 2

Po zaskakująco budżetowym, przynajmniej jak na nasze standardy, lecz w swojej kategorii wręcz wybitnym przewodzie zasilającym Tellurium Q Silver Power w ramach nie tyle rekompensaty, dla wszystkich tych z Państwa, którzy (nie mając z ww. kablem do czynienia i nie doświadczywszy na własne uszy jego potencjału) mogli się poczuć urażeni takim pozornym obniżeniem lotów, co dla zwykłego zachowania równowagi w dzisiejszej odsłonie zajmiemy się swoistym ekstremum z przeciwległego krańca skali. Tak się bowiem złożyło, iż pomimo wakacji, czyli pełni sezonu ogórkowego, bynajmniej nie dość, że nie narzekamy na brak „materiału badawczego”, to co i rusz udaje nam się wyłuskać wielce smakowite okazy. I właśnie w rezultacie jednego z takich połowów możemy obwieścić, iż dzięki uprzejmości i nieocenionemu zaangażowaniu logistycznemu (proszę tylko spojrzeć na unboxing) ekipy łódzkiego CORE trends mieliśmy szaloną przyjemność gościć u siebie ultra high-endowe amerykańskie kolumny YG Acoustics Sonja 2.2, na test których niniejszym zapraszamy.

Jak z pewnością nasi wierni Czytelnicy kojarzą, to już trzecie spotkanie z kolumnami wychodzącymi spod rąk Yoava Gevy na łamach SoundRebels. Przygodę z YG Acoustics rozpoczęliśmy od filigranowych Carmeli 2, które niejako naginając prawa fizyki, zaskoczyły nas skalą i wyrafinowaniem reprodukowanego dźwięku, by już z odpowiednim bagażem oczekiwań, dać się uwieść usytuowanym oczko wyżej w firmowym cenniku, nieco większym Hailey 1.2. Dziś po raz kolejny niemalże podwajamy stawkę i z pułapu mniej więcej ćwierci okrągłego miliona dość swobodnie przekraczamy czterysta tysięcy. W dodatku awansujemy też pokoleniowo, gdyż o ile zarówno Carmel, jak i Hailey swą nomenklaturę zawdzięczają progeniturze Yoava (Carmel otrzymał imię syna a Hailey córki), to już Sonja to imię Małżonki, więc zarówno świadomy wybór życiowej partnerki, jak i Najwyższa Izba Kontroli konstruktora. Krótko mówiąc żarty się skończyły. Widać to z resztą już od progu, gdyż o ile „dziatwa” przychodzi w jednym kawałku, to już tytułowe kolumny, poniekąd z racji swojej, zupełnie nieadekwatnej do wiotkiej postury, wagi wynoszącej bolesne (dla kręgosłupów dostarczycieli) 130 kg / szt. całe szczęście są podzielone na moduły średnio-wysokotonowe i basowe, i tak też – w osobne skrzynie pakowane. Warto mieć również świadomość, iż do zespolenia ww. segmentów przyda się co najmniej trzech chłopa, gdyż oprócz nad wyraz precyzyjnego nasadzenia sekcji średnio-wysokotonowej na basowy postument trzeba jeszcze je zabezpieczyć dwiema (na kolumnę) blisko półmetrowymi nagwintowanymi szpilami. Do tego dochodzi montaż kolców, z którym samemu raczej nie sposób sobie poradzić. Za to efekt finalny powyższych działań zapiera dech w piersiach, gdyż Sonje prezentują się wprost obłędnie. Smolisto-czarne, wykonane wręcz z mikrochirurgiczną (miejscami do 20 μm) precyzją z lotniczego aluminium (6061-T651) korpusy robią piorunujące wrażenie, a jednocześnie reprezentują ponadczasową, skromną elegancję stojąc w oczywistej opozycji do np. kapiących iście bizantyjskim przepychem konkurencyjnych modeli Kharmy. Patrząc jednak tak na gabaryty, jak i na wykorzystane w Hailey (122 x 33 x 54 cm) oraz w Sonjach (129 x 33 x 63 cm) przetworniki dość trudno logicznie wytłumaczyć blisko 70% przyrost wagi. I rzeczywiście – nie bierze się on znikąd, lecz jest pochodną zastosowania … podwójnych obudów. Tak, tak – dokładnie, jak napisałem – podwójnych. I nie chodzi mi o dwuwarstwowe ścianki, lecz o faktyczne umieszczenie w zewnętrznych obudowach drugich – odpowiednio przeskalowanych, wewnętrznych obudów. Taką „matrioszko-podobną” budową pochwalić się jeszcze mogą flagowe Sonje XV. Ponadto, zgodnie z wyznawaną przez konstruktora ideologią wnętrza korpusów pozbawione są jakiegokolwiek miękkiego wytłumienia, które jedynie degraduje potencjał użytych drajwerów.
Fronty Sonji 2.2 zdobią wielce intrygujące – firmowe zestawy przetworników. Zbiegającym się zarówno ku górze, jak i tyłowi modułem basowym włada ultra-sztywny, wycinany z jednego bloku aluminium 10.25″ woofer BilletCore™ zabezpieczony jedynie ażurową barierką. O ile jednak wystawiona na widok publiczny powierzchnia membrany jest idealnie gładka, to warto mieć świadomość, iż od strony układu magnetycznego posiada ona szereg wyfrezowanych wzmocnień. Podobną, dość iluzoryczną ochronę, otrzymały grające w układzie D’Appolito, wykonane w takiej samej technologii jak basowiec, 6” przetworniki średniotonowe, pomiędzy którymi usadowił się własnej produkcji 1” wysokotonowiec. Wspominam o tym, gdyż w Hailey mieliśmy do czynienia ze swoistą formą pośrednią pomiędzy dostępnymi na rynku drajwerami a konstrukcją własną, czyli jedwabiem dostarczanym przez niemieckie przedsiębiorstwo Kurt Müller i gruntownie modyfikowanym układem magnetycznym z serii Illuminator skandynawskiego ScanSpeaka. Tymczasem w Sonjach mamy całkowicie autorskie rozwiązanie stanowiące połączenie zalet miękkiej, tekstylnej kopułki i twardych a zarazem ultra-sztywnych przetworników metalowych. W telegraficznym skrócie wygląda to tak, że na trójramiennym i ultra lekkim (30 mg) aluminiowym profilu rozpięta została tekstylna – jedwabna membrana a całość napędza zaawansowany układ magnetyczny. W rezultacie osiągnięto, pod względem wytrzymałości, efekt lepszy aniżeli jakikolwiek dostępny „metalowy” tweeter, lecz bez charakterystycznego „dzwonienia”. Jednak ponieważ jeden obraz jest wart więcej aniżeli tysiąc słów, tym razem nasze zwyczajowe bajanie wzbogacę materiałem filmowym przedstawiającym tak technologię, jak i zalety zaimplementowanego w Sonjach autorskiego tweetera BilletDome:

I jeszcze miły drobiazg. Otóż nawet znajdujące się w komplecie zwory wykonywane są na miejscu – przez YG i składają się z umieszczonego pomiędzy dwoma aluminiowymi profilami, pokrywanego złotem płata miedzi o wysokiej czystości. Aha – podwójne terminale też są oczywiście produkcji YG ;-)

Iście aptekarska precyzja wykonania, własne przetworniki i obsesyjna wręcz dbałość tak o aspekt techniczny, jak i pozornie nieistotne detale mogłyby wskazywać na dążenie do laboratoryjnej antyseptyczności, brak własnego charakteru, czy obojętną neutralność. Tymczasem niższe modele dość wyraźnie wszystkim powyższym dywagacjom przeczą. Podobnie jest z Sonjami 2.2, którym można zarzucić wszystko, tylko nie nadmierną analityczność i prosektoryjny chłód. O nie. Bowiem to, co tytułowe kolumny sobą reprezentują, z jednej strony wywodzi się z potencjału, jaki udało nam się odkryć w Carmelach i Hailey’ach a z drugiej wynosi owe cechy na zdecydowanie wyższy pułap. I to pułap iście stratosferyczny, gdyż nawet abstrahując od niewątpliwie ultra high-endowej ceny już od pierwszych taktów wiadomo, że Sonje to jedne z najbardziej ekstremalnych a zarazem niepozornych konstrukcji, jakich dane mi było słuchać. Jednak, aby owe pierwsze takty były w stanie trącić odpowiednie struny naszej wrażliwości odpowiedzialne za poczucie doświadczania absolutu trzeba się nieco postarać i zapewnić amerykańskim ślicznotkom odpowiednie warunki egzystencji. O ile jednak nasz dyżurny OPOS okazał się tak pod względem kubatury, jak i akustyki (spora w tym zasługa ustrojów Artnovion) wręcz idealny, to znając apetyt na prąd niższych modeli zapobiegliwie postaraliśmy się o również pochodzącą ze Stanów amplifikację pod postacią, dostarczonych przez stołeczną ekipę SoundClubu, „małych” Boulderów – przedwzmacniacza 1110 i stereofonicznej końcówki mocy 1160 (test wkrótce). I to było to.
Zacznijmy jednak od początku, czyli postarajmy się możliwie na spokojnie przeanalizować walory brzmieniowe tytułowych kolumn. Wielogłośnikowe (po 4 drajwery na stronę), modułowe, w dodatku w ¾ (i pół) na twardych, aluminiowych przetwornikach i również aluminiowych obudowach YG zachwycają nie tylko zjawiskową koherencją, ale i dojrzałą, soczystą barwą, którą w pierwszej chwili można byłoby nazwać wręcz słodką. Jednak nie jest to słodycz lepka i ciężka, lecz szukając kulinarnych analogii rzekłbym, że cytrusowa, chociaż nie, zdecydowanie bardziej do Sonji pasuje mi porównanie do dobrze zbudowanego a zarazem niebanalnego i niestety z tego co mi wiadomo od dłuższego czasu niedostępnego chilijskiego Botalcura Chardonnay La Porfia Grand Reserve 2003, gdzie przy niezaprzeczalnej wytrawności i swoistej wręcz maślaności można było wyczuć brzoskwiniowo – grapefruitowe przebłyski. I tutaj mamy dokładnie bliźniaczy przypadek. Dół pasma jest bowiem na swój sposób krągły i właśnie „dobrze zbudowany”, lecz jednocześnie niezwykle zwinny, zróżnicowany i kontrolowany, o ile tylko dostanie odpowiednią dawkę prądu a współpracujący z kolumnami wzmacniacz charakteryzować będzie wysoki współczynnik tłumienia. Weźmy na ten przykład ścieżkę dźwiękową „Batman v Superman: Dawn Of Justice” autorstwa duetu Hans Zimmer / Junkie XL, gdzie basu nie dość, że jest dużo, to idzie on w parze z wielką, iście hollywoodzką symfoniką, więc basowce przez 99 % nagrania po prostu mają co robić a jednocześnie muszą się pilnować, by nie zawłaszczać w kulminacyjnych momentach reszty pasma. I to właśnie w Sonjach robią – uderzają z impetem, jakiego po takich, bądź co bądź, relatywnie niewielkich kolumnach raczej się nie powinniśmy spodziewać, a jednocześnie potrafią z równie zaskakującą natychmiastowością z owego ataku się wycofać i z iście apokaliptycznego ryku, oraz ściany dźwięku przejść do pojedynczych akordów, czy też onirycznych, zawieszonych w oddali impresjonistycznych plam dźwięku.
Równie zjawiskowo wypada gęsta i niesamowicie soczysta średnica, której nie tylko nie brakuje rozdzielczości, lecz i niezwykle sugestywnego oddechu, dzięki czemu z jednej strony wokaliści – soliści materializują się tuż przed nami a z drugiej dalsze plany, jak i ich gradacja, kreują wielce sugestywną, trójwymiarową przestrzeń. Efekt ten nie jest jednak permanentny i globalny, tzn. nie uszlachetnia każdego nagrania jak leci, grając wszystko na jedno kopyto, tylko jeśli materiał źródłowy na to pozwala, to wtedy owa przestrzenność i namacalność rozwijają skrzydła. Jednak w przypadku, gdy takowych informacji u źródła nie ma, to nawet YG nie są w stanie same z siebie ich wyczarować. Weźmy na ten przykład nasz dyżurny krążek testowy, czyli „Ariel Ramirez: Misa Criolla / Navidad Nuestra” Mercedes Sosy, gdzie dystans dzielący solistkę od usytuowanego za nią chóru można odmierzać z centymetrem w dłoni, oraz również firmowany przez nieodżałowaną wokalistkę album „Cantora” z niesamowitym, wzruszającym duetem z Shakirą w „La Maza”, gdzie owej zjawiskowej przestrzeni niestety nie było z czego wyczarować, gdyż obie panie nagrywały w standardowych studyjnych „budkach”. I Sonje tę różnicę podały niemalże na srebrnej (aluminiowej?) tacy, jednak nie deprecjonując żadnego z projektów realizacyjnych, osąd pozostawiły odbiorcy.
No i niejako na deser zostawiłem najwyższe składowe, które prawdę powiedziawszy są klasą same dla siebie. Łączą bowiem w sobie niezwykłą gładkość i jedwabistość z nieosiągalną dla większości znanych mi, w dodatku nie tylko tekstylnych, przetworników rozdzielczością i precyzją. Kontury poszczególnych instrumentów kreślone są tak pewną ręką i tak „ostrą” kreską, że trudno oderwać od nich wzrok. Jest w tym coś hipnotyzującego – coś w stylu fascynacji ostrzem katany zdolnej rozciąć zwiewną, położoną na niej jedwabną chustę. Jednak efekt ten YG osiągają nie poprzez sztuczne podbicie, wyostrzenie krawędzi, czy też metody znane z fotograficznych technik HDR, lecz jedynie na drodze czerpania z natywnych – dla nich całkowicie naturalnych „zasobów własnych”. Proszę tylko posłuchać przeplatanego ciszą, niezwykle nastrojowego wydawnictwa „Tribute to Tomasz Stańko” Piotr Schmidt Quartet, gdzie fortepian, trąbka i perkusja odzywają się nad wyraz oszczędnie, a wspomniana cisza jest równie istotna, co pozostałe instrumentarium. W dodatku „szemrzącą” w tle perkusję utkano niczym najdelikatniejsze koronki z Koniakowa i zawieszono w aksamitnej czerni tła, przez co brzmi ona zdecydowanie delikatniej i subtelniej aniżeli operujący na bliższym planie fortepian, czy też grająca „pierwsze skrzypce” trąbka.
I tu właśnie dochodzimy do sedna, gdyż ów spektakl, dzięki Sonjom, obserwujemy oczywiście z punktu widzenia widza, lecz nie wegetującego przed ekranem wysokiej rozdzielczości a siedzącego w pierwszym rzędzie kameralnego jazzowego klubu. Mamy zatem do czynienia z niezwykle bliską wrażeniu „live” intensywnością doznań i praktycznie całkowitym brakiem własnych preferencji amerykańskich kolumn, przez co nie musimy czuć się w jakikolwiek sposób ograniczeni ich ewentualną „manierą”.

W związku z powyższymi superlatywami zasadnym wydaje się pytanie, czy YG Acoustics Sonja 2.2 są kolumnami idealnymi. Cóż, patrząc na nie z czysto subiektywnej, znaczy się mojej własnej, perspektywy śmiem twierdzić, że tak. Oferują bowiem niezwykle miły memu sercu i osobistym preferencjom wachlarz umiejętności obejmujący fenomenalną rozdzielczość, soczystość średnicy i potęgę nisko schodzącego a zarazem świetnie zróżnicowanego i pozbawionego suchości basu. Jednak doskonale zdaję sobie sprawę, iż dla części audiofilskiej braci tytułowe YG wydawać się mogą nadto ucywilizowane i zbyt mało wyczynowe. Chodzi bowiem o to, że pomimo najszczerszych chęci i nieraz bezsprzecznie agresywnego repertuaru (vide „Countdown To Extinction” Megadeth) ani razu nie udało mi się nakłonić Sonji do ofensywności, czy też właśnie owej wyczynowości sprawiającej, iż po godzinnej sesji odsłuchowej czujemy się ewidentnie zmęczeni fizycznie. Dlatego też jeśli szukacie Państwo doznań ekstremalnych a dźwięk wymarzonego systemu ma Was każdorazowo poniewierać, to YG nie spełnią Waszych oczekiwań. W każdym innym przypadku kontakt z Sonjami 2.2 może oznaczać koniec poszukiwań.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15, Boulder 1110
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777, Boulder 1160
Kolumny: Trenner & Friedl ISIS
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Step-up: Thrax Trajan

Dystrybucja: CORE trends
Cena: 437 831 PLN

Dane techniczne:
Wykorzystane przetworniki: 10,25” BilletCore™ basowy, 2 x 6” BilletCore™ średniotonowe, 1” BilletDome™ tweeter z układem ForgeCore™
Budowa: trójdrożna, zamknięta
Częstotliwości podziału: 65 Hz, 1.75 kHz
Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 40 kHz
Częstotliwość podziału: 65 Hz, 1.75 kHz
Skuteczność: 88dB
Impedancja: 4Ω nominalna, 3Ω minimum
Wymiary Sonja™ 2.2 (W x S x G): 129 x 33 x 63 cm
Waga: 130 kg szt.

Pobierz jako PDF