Opinia 1
Odkąd sięgam pamięcią staramy się aby nasze publikacje były na tyle zróżnicowane, by nikt, łącznie z nami samymi, nie był w stanie zarzucić nam czy to monotematyczności, czy też nazwijmy to oględnie nadmiernie intensywnej eksploracji oferty jednej marki, czy też portfolio konkretnego dystrybutora. Krótko mówiąc, parafrazując popularne powiedzenie, żeby życie miało smaczek raz kolumny a raz DAC-zek. Czasem jednak życie pisze swoje własne scenariusze i misternie ustawione plany recenzenckie można sobie co najwyżej w buty wsadzić. Oczywiście można iść w zaparte i po prostu zaklinać rzeczywistość ignorując zaproszenia, wydarzenia rozgrywające się praktycznie pod naszym nosem i przybywających z daleka znajomych. Niby można, tylko skoro paramy się taką a nie inną dziedziną ludzkiej aktywności, to logicznym wydaje się trzymanie ręki na pulsie i możliwie aktywne uczestnictwo w stosownych, wpisujących się w nasz profil eventach. Dlatego też uznaliśmy, iż fakt relacjonowania czwartkowej wizyty delegacji Accuphase, oraz premiery modelu A-48 w warszawskiej delegaturze Nautilusa – dystrybutora marki, nie powinien wpłynąć na termin publikacji dzisiejszej recenzji, którą to na drodze mozolnych odsłuchów przygotowywaliśmy praktycznie od połowy … sierpnia. Tak, tak, blisko dwa i pół miesiąca analiz i oswajania się początkowo z będącą na solowych występach stereofoniczną końcówką mocy a potem już w duecie z niejako dedykowanym przedwzmacniaczem liniowym. Nie przedłużając zatem wstępniaka pragnę Państwu przedstawić niejako otwierający ofertę przedwzmacniaczy i AB-klasowych końcówek mocy zestaw Accuphase w składzie C-2150 & P-4500.
Zgodnie z logiką i drogą sygnału w części poświęconej walorom wizualnym i budowie w pierwszej kolejności skupię się na przedwzmacniaczu C-2150, zwanym przez samego producenta Stereo Control Center, czyli Stereofonicznym Centrum Kontroli, co niejako daje nam, bądź przynajmniej powinno dawać, wyobrażenie o tym, jaką wagę jego konstruktorzy mu przypisują i z jakimi oczekiwaniami przyjdzie mu się zmierzyć. Jednak po kolei. Zgodnie z wieloletnią tradycją tytułowy preamp ma, niczym Dr Jekyll i Mr Hyde, dwa oblicza. Pierwsze minimalistyczne – z zamkniętą klapą – oferujące jedynie dostęp do podstawowych funkcji i manipulatorów, jak zlokalizowane po lewej stronie frontu włącznik główny i masywną gałkę odpowiedzianą za wybór źródeł, a po prawej bliźniacze pokrętło głośności, aktywatory Comp (kompensacja skrajów pasma podczas cichego słuchania) i ATT (obniżenie głośności o 20 dB) i złocone gniazdo słuchawkowe. Jednak wystarczy wdusić mały „dynks”, by znajdująca się pod centralnie umieszczoną szybką wyświetlacza klapa dostojnie opadła i ukazała pełnię możliwości tytułowego urządzenia. Bowiem to właśnie tam schronienie znalazło aż sześć niewielkich pokręteł i osiem miniaturowych przycisków ustawionych w ściśle określonym i obowiązującym w bodajże wszystkich preampach Accu porządku. Poczynając zatem od lewej, mamy trzy obrotowe gałki odpowiedzialne za wybór wyjść, regulację niskich i wysokich tonów. Potem są cztery pary guzików aktywujących wspomnianą przed chwilą equalizację i pasmo jej działania, aktywację opcjonalnych modułów phonostage i DAC-a, odwrócenie fazy, tryb mono czy też wygaszenie wyświetlacza. Listę zamykają kolejne trzy pokrętła, którym przypisano kontrolę nad zbalansowaniem kanałów, wzmocnieniem i obsługą pętli magnetofonowej dla zewnętrznego rejestratora.
Ściana tylna jest logicznym odzwierciedleniem frontu, gdyż patrząc od lewej mamy dwa sloty na opcjonalne karty rozszerzeń, następnie okupujące górę pleców pięć wejść liniowych, pętle magnetofonową, zdublowane wyjścia oraz wejście dedykowane zewnętrznemu procesorowi/preampowi (wszystkie w wersjach RCA). Z kolei dół to już domena XLR- ów umożliwiających podpięcie dwóch źródeł, zewnętrznego procesora oraz zapewniających wyjście sygnału w postaci zbalansowanej. Jest to o tyle istotne, że C-2150 jest konstrukcją w pełni zbalansowaną i nieco szkoda byłoby marnować taki potencjał.
Od strony konstrukcyjnej C-2150 po raz pierwszy w historii marki łączy w sobie nową topologię ANCC z zaawansowanym, firmowym regulatorem głośności AAVA już czwartej generacji. W jego trzewiach, oprócz zajmujących zaskakująco dużo miejsca płytek AAVA uwagę zwraca nad wyraz rozbudowana sekcja zasilania z dwoma, szczelnie ekranowanymi trafami i czterema kondensatorami o pojemności 4 700 µF każdy.
Wydawać by się mogło, że z racji pełnionych funkcji opis stereofonicznej końcówki P-4500 będzie zdecydowanie bardziej lakoniczny. Ot minimalistyczny front z włącznikiem głównym i idziemy na zakrystię. Jednak w przypadku większości Accuphase’ów, oraz dzisiejszego gościa, to właśnie we wzmacniaczach mocy tkwi cały urok i charakterystyczny sznyt japońskiej marki. Chodzi oczywiście o obowiązkowe bursztynowo podświetlone, wychyłowe wskaźniki oddawanej mocy VU-meter. Nie mogło też zabraknąć przedzielającego je firmowego zielonkawo-błękitnego logotypu. Całości dopełniają centralnie, pod zajmującym lwią część płyty frontowej oknem ze wskaźnikami, umieszczony włącznik główny, po którego lewej stronie umieszczono selektor terminali wyjściowych oraz wybierak trybu pracy „wycieraczek” (w porównaniu do modelu P-4200 zwiększono ich czułość) a po prawej przycisk wyboru wejść oraz pokrętło wyboru wzmocnienia (gain).
Płytę górną pokrywa gęsta perforacja, ściany boczne zastąpiono potężnymi radiatorami, których przyjemnie zaokrąglone pióra dodatkowo zespolono biegnącymi wzdłuż obudowy poprzeczkami szalenie ułatwiającymi przenoszenie blisko 30-kilogramoweg wzmacniacza. Powyższe zabiegi sprawiają, że oddająca 90 W przy 8 Ω końcówka niezbyt mocno się nagrzewa, co dobrze rokuje żywotności jej trzewi. Ściana tylna prezentuje się równie wybornie. Mamy bowiem do dyspozycji po parze wejść w standardzie RCA i XLR, pokrętło trybu pracy (P-4500 można zmostkować, oraz ustawić jako dual mono) i przełącznik polaryzacji XLR-ów, Terminale głośnikowe są podwójne i zgodnie z tradycją akceptują nie tylko wtyki bananowe/BFA, lecz również widły i to praktycznie o dowolnym rozstawie, co po przebojach z Exposure’ami i małą integrą Passa jest nad wyraz miłą odmianą i powrotem do normalności. Do tego dochodzą jeszcze ulokowane na flankach solidne plastikowe odbojniki umożliwiające nie tylko ustawienie końcówki na plecach, co nader skutecznie zabezpieczające jej przy łącza przed uszkodzeniem.
Jeśli zaś chodzi o trzewia, to tam również próżno doszukiwać się spodziewanych w podstawowym modelu oszczędności. Centrum zajmuje potężny, oczywiście ekranowany, transformator i dwa monstrualne kondensatory po 50 000 µF każdy. W stopniu wyjściowym pracują po cztery (w P-4200 były po trzy) pary tranzystorów bipolarnych Toshiby na kanał zapewniające zredukowaną w stosunku do poprzednika impedancję wyjściową przy jednoczesnym wzroście współczynnika tłumienia. I nie są to czcze, czysto marketingowe przechwałki, gdyż mowa o 40% wzroście damping factora z 500 w P-4200 do 700 w P-4500, co przy takiej samej mocy obu modeli daje znaczącą poprawę kontroli napędzanych kolumn.
No dobrze, tyle teorii, a jak to wszystko przekłada się na brzmienie? Cóż, nie psując zbytnio niespodzianki, śmiem twierdzić, że nowe „otwieracze” poszczególnych sekcji oferty Accuphase’a nie tylko ujmy na honorze marki nie przynoszą, co wręcz są nad wyraz namacalnym dowodem, że po swoistej zmianie warty i dopuszczeniu do głosu „świeżej krwi” sukcesywnie wprowadzane do katalogu „młode wilczki” skutecznie zagrażają wyższym modelom bazującym na starszych rozwiązaniach. Piszę to z pełną odpowiedzialnością, gdyż kilka(naście) incydentów recenzenckich z szampańsko-złotą japońską elektroniką na koncie mam i co nieco zdążyłem się w tak zwanym międzyczasie nasłuchać. Zanim jednak przejdę do konkretów winien jestem Państwu kilka słów wyjaśnienia. Otóż, tak jak zdążyłem wspomnieć wcześniej ze względów czysto logistycznych i swoistej ewolucji idei niniejszego testu przez pierwsze kilkanaście dni skupiałem swoją uwagę wyłącznie na końcówce, by dopiero po gruntownym jej poznaniu z pewną dozą niepewności „ożenić ją” z tytułowym przedwzmacniaczem. Moje obawy wynikały bowiem z faktu, że P-4500 grała dźwiękiem tak dynamicznym i zarazem rozdzielczym, że niespecjalnie miałem ochotę by cokolwiek z tego pakietu tracić li tylko na rzecz … funkcjonalności. Dynamika i rozdzielczość w Accuphase? Dokładnie tak, nie przewidziało się Państwu. Bowiem ze stereotypowego, przypisywanego Japończykom „gabinetowego” dostojeństwa i karmelowej, lepkiej wręcz słodyczy, tytułowa końcówka odziedziczyła co najwyżej fenomenalnie nasyconą średnicę i gładkość najwyższych składowych. Za to pozostałe składowe odpowiedzialne za drajw i szerokorozumianą motorykę nie tylko kategorycznie odcinały się od jakichkolwiek oznak misiowatości, czy pluszowej miękkości, co wręcz puszczały oko w kierunku duńskiego Gryphona. Epicki „Live With The Plovdiv Psychotic Symphony” Sons Of Apollo miał właściwy prog-rockowemu spektaklowi rozmach a i precyzyjna gradacja planów pozwalała na w pełni komfortowe śledzenie zarówno wędrówek wydzierganych szarpidrutów po antycznej scenie rzymskiego amfiteatru, jak i ulokowanej tuż za nimi orkiestry symfonicznej (The Plovdiv Philharmonic Orchestra) pod batutą Levona Manukyana. Środek ciężkości został delikatnie przesunięty ku dołowi, dzięki czemu bas i orkiestrowe tutti przyjemnie masowały trzewia a całości trudno było odmówić spektakularności i iście hollywoodzkiego rozmachu. Całe szczęście ów basowy fundament równoważyły nie tylko soczysta średnica, lecz i otwarta, pełna balasku góra.
Wpięcie w tor C-2150 nie tylko nie zaburzyło opisanego przed chwilą status quo, lecz jeszcze co nieco w nim podciągnęło. Owym „czymś” okazała się mikrodynamika, która dzięki obecności przedwzmacniacza zyskała na jakości i wyrafinowaniu. Nie oznacza to bynajmniej, że wcześniej była w jakikolwiek sposób upośledzona, lecz jak to w życiu bywa skoro można coś zrobić lepiej, to czemu tego nie robić, a obecność podstawowego przedwzmacniacza Accuphase’a ewidentnie dobrze systemowi zrobiła. Weźmy na ten przykład nieco bardziej komercyjną od poprzednich wydawnictw, nagraną w nowojorskim studiu Sears Sound, z udziałem Jamiego Safta (Hammond, fortepian), oraz Marca Ribota (gitara), płytę „She Moves On” przeuroczej Koreanki Youn Sun Nah. Niby nie jest tak minimalistycznie i intymnie jak np. na „Lento” a i akustyka pomieszczenia w jakim dokonano nagrań nie gra takiej roli jak dotychczas, ale przez to z tego co mi wiadomo ów krążek zyskał rzesze fanów za oceanem. Całe szczęście delikatnej zmiany estetyki nie należy rozpatrywać w kategoriach kompromisu, lecz raczej swoistej ewolucji stosowanych środków artystycznego wyrazu. Wszelkiego rodzaju perkusyjne smaczki nadal są na wyciągnięcie ręki, drobna wokalistka stoi tuż przed nami a my sami, zauroczeni nie tyle nie możemy, co po prostu nie chcemy ruszyć się z fotela. Od siebie dodam tylko tyle, iż w momencie zaprzęgnięcia do pracy tytułowego preampu z upodobaniem potrafiłem kilka razy pod rząd wsłuchiwać się w cover hendrixsowskiego „Drifting”, gdzie rozkosznie brzmiały nie tylko wirtuozerskie solówki Ribota, co przede wszystkim sama Youn Sun Nah mogła wreszcie pozwolić sobie na nieco psychodelii w swoich wokalizach.
Niejako na deser i w ramach ostatecznego potwierdzenia ewolucji jaką mamy okazję obserwować w ofercie Accuphase’a pozwoliłem sobie sięgnąć po garażowo-bluesowy „La Futura” ZZ Top, gdzie zachrypnięci brodacze serwują słuchaczom swe brudne riffy budowane na szkielecie dość prostej sekcji rytmicznej, czyli zasiadającego za perkusją Franka Bearda i szarpiącego bas Dusty Hilla. I jeśli w tym momencie ktoś z Państwa sądził, iż duet Accu jednak się przełamie i będzie się starał podlać ów blues-rockowy granulat autorską dawką miodu, to muszę autorytatywnie stwierdzić, że nic z tego. Jeśli coś miało zachrzęścić, to chrzęściło jakby Szatan gwoździe gryzł, a jeśli jakiś riff miał się wwiercić w nasze zwoje mózgowe, to mogliśmy spodziewać się doznań porównywalnych z borowaniem bez znieczulenia. Przesadzam? Bynajmniej, to po prostu realizm doznań jakie japoński duet jest zdolny nam dostarczyć.
Nie da się ukryć, że to, o czym rozmawiałem z Akhinori Ohnukim w czwartkowe popołudnie ma pełne pokrycie w rzeczywistości. Accuphase C-2150 & P-4500 są bowiem nad wyraz namacalnym dowodem na to, iż zachowując pełną zgodność wzorniczą z minionymi pokoleniami najnowsze modele japońskiego wytwórcy reprezentują całkowicie nową generację stawiającą nie tylko na eufoniczną delikatność i iście gabinetową elegancję, lecz także na równie wysokiej klasy dynamikę i rozdzielczość. Jednak powyższe zmiany odbywają się nie na drodze rewolucji, lecz w pełni świadomej – bazującej na dotychczasowych doświadczeniach i popartej gruntowną, inżynierską wiedzą ewolucji umożliwiającej sukcesywne udoskonalanie newralgicznych podzespołów i układów. Z takiego stanu rzeczy powinni być zadowoleni zarówno dotychczasowi, wierni akolici marki, jak i nowi nabywcy, którzy bądź to dopiero wkraczają w świat Hi-Fi z wyższej półki i High-Endu, bądź do tej pory nie do końca było im po drodze z dźwiękową elegancją niespecjalnie korelującą z cięższymi i bardziej brutalnymi odmianami metalu.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
Opinia 2
Jaki jest, co prawda w środowisku audiofilów dla łatwiejszego przywoływania w rozmowie skrótowo nazywany, ale za to bez najmniejszych problemów rozpoznawalny przez całą populację miłośników muzyki, typowy Accu, teoretycznie każdy utożsamiający się ze wspomnianymi obozami jegomość bez dwóch zdań wie. To fantastycznie prezentujący się, jedynie delikatnie ewaluujący w kwestii wyglądu przez lata design i jeszcze do niedawna w głównej mierze stawiający na muzykalność, a przez to czasem deprecjonowany za zbyt mocny sznyt grania, ważny punkt na mapie high-endowego świata. Co skłoniło mnie do przywołania powyższych znaków szczególnych produktów tego brandu? Zapewniam, że bardzo istotna informacja. Otóż od niedawna konstruktorzy z kraju kwitnącej wiśni konsekwentnie unikając odchodzenia od stylistyki wyglądu niczym powiew wiosennego wiatru postanowili zmienić nieco sygnaturę brzmienia najnowszych linii produktowych. Oczywiście znając konserwatyzm tego landu owe posunięcie nie jest drastycznym przewartościowaniem dotychczasowych poglądów w stylu: atak i szybkość bez oglądania się na zawartość muzyki w muzyce, tylko z pozoru symbolicznym, jednak po dokładniejszym przyjrzeniu się wyraźnym przesunięciem ciężaru grania w stronę bardziej zwartego rysowania wydarzeń na kreowanej w naszych domostwach wirtualnej scenie muzycznej, a mówiąc kolokwialnie postanowili nieco napowietrzyć przekaz. Ciekawe? Jeśli tak, zatem zapraszam zainteresowanych na kilka spostrzeżeń z testu dostarczonego przez krakowsko-warszawskiego dystrybutora Nautilus zestawu pre-power japońskiego producenta Accuphase C-2150 i P-4500. Zapewniam, że będzie co najmniej ciekawie.
Opis rzeczonego zestawu z racji ilości testowanych komponentów tego producenta jak to zwykle bywało, tak i w tym przypadku urósł do karkołomnego mierzenia się z unikaniem powielania tego samego słowotoku myślowego. Jednak gdy takowe urządzenia staną w szranki z moimi oczekiwaniami, nie mam innej możliwości i choćby zdawkowo, ale muszę przybliżyć ich wygląd.
Cechą wspólną obydwu urządzeń jest szampański odcień wykonanych z grubych płatów aluminium frontów i wykończonego w satynie ciepłego odcieniu brązu reszty obudowy. To bez wizji lokalnej może wydawać się nudnym połączeniem, jednak w starciu organoleptycznym okazuje się, iż nie ma takiego stylu meblowania naszych domostw, w których tak prezentujące się zabawki miały jakikolwiek problem z akceptacją nawet najbardziej wymagającego malkontenta. Kierując pierwsze kroki ku końcówce mocy P-4500 chyba nikogo nie zdziwię, gdy powiem, iż obszar za zajmującą znaczną większość awersu szybką jest ostoją dla wspaniałych wskaźników wychyłowych i zlokalizowanych pomiędzy nimi kilku diod informujących o stanie w jakim w danym momencie jest wykorzystywana. Tuż pod przywołanym okienkiem patrząc od lewej strony znajdziemy niezbyt duże, ale za to nieprzytłaczające gabarytami pokrętła wyboru zespołów głośnikowych, sposobu pracy wskaźników, w centrum zorientowany w poziomie główny włącznik pracy końcówki, a z prawej guzik selektora wejść i kolejną gałkę realizacji wzmocnienia sygnału. Patrząc na piecyk z lotu ptaka nasz wzrok przykuwają umiejscowione na bokach, oddające ciepło wyprodukowane podczas pracy urządzenia wielkie radiatory i znajdujące się na górnej płaszczyźnie obudowy bloki poprzecznych otworów wspomagających grawitacyjną wentylację układów elektrycznych. Wieńcząc opis danymi o plecach spieszę donieść o ułatwiających proces logistyki solidnych rączkach, wejściach liniowych RCA/XLR, przełącznikach wyboru masy dla XLR i samego rodzaju wejścia, podwojonych zaciskach kolumnowych i gnieździe IEC.
Temat przedwzmacniacza w kwestii postrzegania wzrokowego jest identyczny jak końcówki, a zmiany z uwagi na zadania do wykonania polegają na spakowaniu go w nieco mniejszą obudowę i aplikacji niezbędnych do jego obsługi manipulatorów. I tak na przednim panelu nieco mniejsze, aczkolwiek podobne do wzmacniacza mocy, okienko skrywa serię diod pokazujących wykorzystanie danej funkcji, turkusowe logo marki i cyfrowy wskaźnik wysterowania. Na zewnętrznych rubieżach mamy do dyspozycji dwa tym razem wielkie pokrętła – lewe selektor wejść, prawe Volume. Zaś w dolnej parceli zderzymy się z prostokątnym włącznikiem, sporej wielkości klapką skrywającą szereg pokręteł i guzików dla nastawów pracy przedwzmacniacza, dwa przyciski – COMP/ATT i gniazdo duży Jack dla słuchawek. Obudowa z uwagi na brak szkodliwych temperatur we wnętrzu urządzenia pozbawiona jest jakichkolwiek sekcji wentylacyjnych. Natomiast oferta tylnego panelu obejmuje: możliwości doposażenia w phonostage i przetwornik cyfrowo-analogowy, sześć wejść liniowych RCA, przelotkę do nagrywania RCA, dwa wyjścia linowe RCA, serię wejść i jedno wyjście w standardzie XLR, a także gniazdo zasilania. W komplecie startowym znajdziemy dodatkowo pozwalający dowodzić całym systemem Accuphase pilot zdalnego sterowania.
Przedstawione na fotografiach konstrukcje udało mi się sprawdzić w dwóch kombinacjach. Pierwsza to walka z materią samej końcówki mocy P-4500, a drugą było starcie pełnego zestawu firmowego pre-power z udziałem przedwzmacniacza liniowego C-2150. Efekty? Zaskakująco ciekawe i z mojego punktu widzenia wróżące spory sukces w starciach o byt w wielu dotychczas niemożliwych do zaistnienia konfiguracjach. Co mam na myśli? Otóż solowy występ końcówki mocy ewidentnie pokazał, iż panowie z Japonii postanowili udowodnić, z jakim pazurem jest w stanie zgrać ich elektronika. Muzyka nabrała od lat oczekiwanego przez sporą grupę miłośników marki konturu, ale co ważne, nic nie straciła na tonacji. Zrobiło się bardziej zwarcie, a przez to szybciej i efektowniej w cięższych gatunkach muzycznych, jednak nadal za sprawą dobrego nasycenia średnicy magia muzyki była celem nadrzędnym. To zaś pozwalało z taką samą przyjemnością słuchać twórczości zespołu Metallica i całkowicie przeciwstawnej energią muzyki sakralnej. Owszem, zapisy Baroku po umiejętnym podgrzaniu atmosfery można jeszcze bardziej uduchowić, jednak jak to zwykle bywa, podczas oceny jednego komponentu z reguły jest coś za coś. Szkoda? Bynajmniej, gdyż takie podejście do tematu przez producenta fantastycznie otwiera drogę nie tylko do dotychczas niedostępnej dla niego grupy miłośników pozornie dobrej jakości dźwięku, czyli osób z premedytacją niszczących sobie narządy słuchu wszelkiego rodzaju muzyką metalową i szaleństwem elektronicznym, ale również do reszty populacji audiomaniaków. W jaki sposób? Otóż jeśli któryś z nich (czytaj sonicznych kamikadze) nagle poczuje niedosyt, niczym dobra wróżka z pomocą przychodzi do niego przywoływany w tytule i we wstępniaku przedwzmacniacz liniowy. Jaka to pomoc? Cóż, po uzupełnieniu konfiguracji dźwięk wyraźnie nabrał szlachetności. Nadal był mocny i energiczny, ale już z mojego punktu widzenia nie tak surowy w kresce i emocjach. Nie, nie bułowaty, czy malowany szerokim pędzlem, tylko przy nadal wyraźnej krawędzi bardziej nasycony, a przez to gdy zaistniała taka potrzeba przyjemnie soczysty. A najciekawsze jest to, że w obydwu przypadkach z i bez przedwzmacniacza prezentacje miały wręcz identyczną witalność, pozwalając muzyce uniknąć nachalności i dać nam szansę na różnorakie delektowanie się nią – czyli jednym razem z pełnym zaangażowaniem wejść w każdy jej aspekt soniczny, a drugim traktując jako tło zwyczajnie się z nią relaksować. Powiem więcej. Gdy do tego dodamy rewelacyjnie budowaną we wszelkich zakresach wirtualną scenę, plus bardzo dobre oddanie zapisanych na płytach pakietów danych (rozdzielczość), okaże się, że w zasadzie nie pozostaje nam nic innego, tylko bezgraniczne zatopienie się w duchu wszelakiej muzycznej twórczości. I nie ma znaczenia, czy w napędzie wyląduje wspomagana wielką orkiestrą koncertowa Metallica, czy innym krążkiem przeniesiemy się w czasy Claudio Monteverdiego, gdyż opisany zestaw umie wspaniale łączyć wodę z ogniem. Jak? Opisałem kilka linijek wcześniej, ale dla przypomnienia powtórzę. Set pre-power Accuphase z łatwością oddawał nawet najbardziej karkołomne pasaże nutowe. W oparciu o atak i energię radził sobie we wszelkiego rodzaju rocku i muzyce sztucznej inteligencji. Raz było szybko i rytmicznie, by za moment przenikliwie i solidnie na dole, co jest specyfiką opowieści artystycznych buntowników, a z czym nie notowałem żadnych problemów Jednak pisałem również, iż tzw. Accu świetnie radziło sobie z muzą kościelną. Ta z racji postawienia punktu „g” w innym miejscu – zapisy kantat, czy innych pieśni wielbiących Boga – nie oczekiwała siłowego poganiania każdej następującej po sobie nuty, tylko oznaczona swoistym kodem DNA liczyła na nieco inne podejście do kwestii nasycenia i płynności dźwięku, co tandem z Japonii bez najmniejszego problemu oferował w pakiecie firmowym. Reasumując, wbrew wszelkim nagromadzonym przez lata pozorom i stereotypom opiniowany w tym tekście set miał w sobie coś, co może ukontentować wielu z nas bez względu na ulubiony styl muzyczny. Zdaję sobie sprawę z faktu utopijności moich twierdzeń na tle starszych modeli, jednak po to są podobne do naszych testy, aby wstępnie pokazać światu, że tak jak w tym przypadku idzie nowe.
Tak, wiem, wielu z Was po przeczytaniu tych kilku akapitów ze zdziwieniem przeciera oczy. Jednak zapewniam wszystkich niedowiarków, ja przeżyłem podobne zaskoczenie. Naturalnie bardzo pozytywne, ale zaskoczenie, że zazwyczaj uważany za orędownika sonicznego miodu pitnego Accuphase potrafi pokazać się od strony wojownika o obóz miłośników lubujących się w ataku, szybkości przy solidnej dawce kontrolowanej energii. Niemożliwe? Niestety nic innego, jak zachęcenie Was do prób we własnych zestawach nie przychodzi mi do głowy. Dalsze zachwalanie z mojej strony zwyczajnie nie ma sensu, gdyż mogłoby to zakrawać o lobbing, a tytułowy konglomerat wzmacniający niczego takiego nie potrzebuje. Wystarczy dać mu szansę.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777, Gryphon Antileon EVO Stereo
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „ Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
Step-up Thrax Trajan
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Nautilus / Accuphase
Ceny:
Accuphase C-2150: 33 900 PLN
Accuphase P-4500: 35 900 PLN
Dane techniczne
Accuphase C-2150
• Pasmo przenoszenia: 3 – 200 000 Hz (+0/-3 dB), 20 – 20 000 Hz (+0/-0.2 dB)
• Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD): 0.005 %
• Stosunek sygnał / szum (ważony A): 110 dB
• Czułość wejściowa: 252 mV/200 Ω
• Napięcie wyjściowe: 2 V/50 Ω
• Wzmocnienie: 18 dB
• Maksymalny poziom wyjściowy: XLR/RCA 7 V, REC 6 V
• Regulacja barwy dźwięku: BASS: 40/100 Hz/±10 dB, TREBLE: 8/20 kHz/±10 dB
• Regulacja sygnału wyjściowego: +6 dB (100 Hz)
• Tłumienie: -20 dB
• Wyjście słuchawkowe: 8 Ω lub więcej, 2 V/40 Ω
• Pobór mocy: 34 W
• Wymiary (S x W x G): 465 x 150 x 405 mm
• Waga: 16.9 kg
Accuphase P-4500
• Moc wyjściowa ciągła (20-20 000 Hz):Normal: 90 W/8 Ω, 180 W/4 Ω, 360 W/2 Ω, 500 W/1 Ω, Bridged: 360 W/8 Ω, 720 W/4 Ω, 1000 W/2 Ω
• Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD):Ciągła: 0.05%/2 Ω, 0.02%/4-16 Ω,Szczyt.: 0.05%/4-16 Ω
• Zniekształcenia intermodulacyjne: 0,01%
• Pasmo przenoszenia: 20-20 000 Hz (+0/–0.2 dB),0.5-160 000 Hz (+0/–3.0 dB) dla mocy 1 W
• Wzmocnienie: 28 dB
• Impedancja wyjściowa: Ciągła: 2-16 Ω, Szczyt.: 4-16 Ω
• Współczynnik tłumienia (Damping): 700
• Napięcie wejściowe: Ciągła: 1.07 V, 0.11 V/1W, Szczyt.: 2.14 V, 0.11 V/1W
• Stosunek sygnał / szum (ważony A):121 dB (MAX), 126 dB (-12 dB)
• Zasilanie: AC 120 V, 220 V, 230 V, 50/60 Hz
• Pobór mocy: 62 W, 485 W (IEC 60065)
• Wymiary (S x W x G): 465 x 190 x 427 mm
• Waga: 29.2 kg