1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Accuphase DP-1000 / DC-1000 & C-3900 & A-250

Accuphase DP-1000 / DC-1000 & C-3900 & A-250

Opinia 1

Gdybyśmy niezobowiązująco zatrudnili naszą przeglądarkę, okazałoby się, że od dość dawna – około 6 miesięcy temu bawiliśmy się setem duńskiego Gryphona – nie mieliśmy nie tylko okazji, ale oczywiście również przyjemności przyjrzeć się tak zwanemu systemowi marzeń. To co prawda jest sporym wyzwaniem nie tylko logistycznym – nie dość, że jest wiele komponentów na raz, to jeszcze każdy z osobna swoje waży, ale również redaktorskim – rozbudowany system podaniem niezbędnej ilości informacji znacząco rozbudowuje tekst w domenie objętości, jeśli jednak podobnie do nas z tej zabawy ma się wiele fun-u, temat nie jest taki straszny, jakby się wydawało. Powodem jest oczywiście zderzenie się z czymś w założeniu synergicznym, czyli sonicznie kompletnym, co dla nas, jako odbiorców jest pewnego rodzaju spełnieniem oczekiwań. Tym większym, im z bardziej rozpoznawalną marką się mierzymy. A jak wynika z tytułu recenzji, dzisiaj wdrapujemy się na high end-owy Olimp, co stawia nasze spotkanie na poziomie bliskim złapania przysłowiowego króliczka. O kim mowa? Chyba nikogo nie zaskoczę, gdy stwierdzę, że o swoistej ikonie japońskiego audio, czyli kompletnym flagowym zestawie od źródła, po wzmocnienie marki Accuphase, w skład którego wchodzi dzielony odtwarzacz CD/SACD DC-1000 / DP-1000, przedwzmacniacz liniowy C-3900 i dwie testowane u nas jakiś czas temu monofoniczne końcówki mocy A-250. Zainteresowani? Jeśli tak, nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Was na kilka akapitów o zorganizowanej dla nas przez ekipę Nautilusa kilkutygodniowej przygodzie z japońskim pomysłem na muzykę.

Gdy podchodzę do przybliżania wyglądu i wyposażenia komponentów spod znaku Accuphase, w duchu mam nieodparte wrażenie, że trochę Was lekceważę. Oczywiście mam na myśli pisaninę o wszystkim znanej, bo od lat kontynuowanej, a przez to od pierwszego kontaktu wzrokowego rozpoznawanej, mało tego, wręcz uwielbianej szacie wzorniczej opartej o kolor szampańskiego złota frontów, tak jak w dzisiejszych produktach – odtwarzacz CD i przedwzmacniacz liniowy – wykończenie w politurze wykonanych z egzotycznego drewna korpusów okalających układy elektroniczne oraz satynowy oraz połyskujący brąz – końcówka mocy – potężnych bocznych radiatorów i wyposażonych w 8 otworów wentylujących trzewia górnych połaci obudów. To jest swoisty elementarz tego producenta, dlatego pełen szacunku dla Waszego rozeznania w temacie nie tylko w kwestii aparycji, ale również wiedzy, iż mamy do czynienia z topem topów jakości wykonania każdego z produktów, na ile to możliwe minimalizując długość opisu – wszelkiego rodzaju technikalia znajdziecie w tabelce pod testem – po wygłoszonym przed momentem symbolicznym opisie zewnętrznych walorów skupię się na wyposażeniu poszczególnych komponentów.
Jeśli chodzi o czytające formaty CD i SACD źródło, jak to w flagowych konstrukcjach bywa, zostało podzielone na transport i przetwornik D/A. To oczywiście w zależności od zadań przy bliźniaczej obudowie zaowocowało nieco innym uzbrojeniem jej awersów i rewersów. Transport na froncie może pochwalić się centralnie umieszczonym okienkiem z dwoma wyświetlaczami – numer i czas słuchanych utworów, kilkoma diodami sygnalizującymi wybrane funkcje oraz turkusowym logo marki. Poniżej znajdziemy otuloną dwoma przyciskami – lewy wybór warstwy CD/SACD, a po prawej wysuwanie tacy z płytą – majestatycznie i bezgłośnie wysuwającą się szufladę dla srebrnych krążków. Zaś na zewnętrznych flankach producent postanowił zlokalizować kilka pozwalających na sterowanie urządzeniem bez pilota estetycznych przycisków – z lewej strony mam główny włącznik, a z prawej typowe dla odtwarzaczy funkcje: Play, Pause, Back, Next, Stop. Jeśli chodzi o tylny panel przyłączeniowy, ten w swej ascezie proponuje użytkownikowi jedynie dwa wyjścia sygnału cyfrowego w postaci SPDiF oraz firmowego HS-Link-a pozwalającego przesłać sygnał SACD oraz standardowe gniazdo zasilania.
Jak można się domyślić, w przypadku przetwornika mamy bardzo podobne podejście do tematu, a jedyną różniącą je kwestią jest znacznie większe bogactwo manipulatorów i przyłączy. I tak z przodu oprócz podobnego, tym razem oferującego wyświetlacze z innymi danymi – lewy częstotliwości próbkowania sygnału, a prawy poziom głośności w momencie wykorzystania regulowanego wyjścia sygnału – centralnie wkomponowanego okienka informacyjnego DAC oferuje 8 guzików wyboru wejścia i znajdujących się nad nimi diod sygnalizujących wykorzystanie jednego z nich, a na bokach trzy dodatkowe przyciski – na lewej flance główny włącznik, zaś na prawej zwiększanie i zmniejszanie analogowego sygnału wyjściowego bezpośrednio na końcówki mocy w momencie rezygnacji z przedwzmacniacza liniowego. Tył przetwornika w opozycji do transportu jest znacznie bogatszy, co przekłada się na trzy pogrupowane bloki wejść wyjść. Wejścia cyfrowe opiewają na HS-Link, AES/EBU, 3 x SPDiF, 2 x Optical oraz USB. Wyjścia cyfrowe to pojedyncze SPDiF i Optical. Zaś wyjścia. analogowe realizują terminale RCA i XLR. Uzbrojenie pleców wieńczy gniazdo zasilania IEC. Istotną informacją jest również występowanie pilota zdalnego sterowania w przypadku każdego produktu z osobna.
Co do przedwzmacniacza liniowego C-3900 mogę powiedzieć tylko jedno – przy identycznym wyglądzie i wykonaniu obudowy jest istną aplikacyjną bestią. Oczywiście ów fakt zdradza już wyposażenie przedniego panelu, na którym oprócz usadowionych w centralnym oknie diod informujących o wykonywanych przezeń działaniach, pod stosowną klapką znajdziemy pozwalającą dopasować jego pracę do naszych potrzeb, baterię guzików i pokręteł od ilości basu, wysokich tonów i balansu począwszy, przez wybór pracy STEREO/MONO, na wygaszaniu wyświetlacza skończywszy. Ale to dopiero przygrywka, bowiem poza wspomnianą ruchoma zaślepką na froncie znajdziemy jeszcze dwie dużej średnicy gałki – lewa wybór wejść, prawa głośność, z lewej strony główny włącznik, zaś z prawej przycisk funkcji Attenuator-a, zgrabny guziczek otwierania przywołanej przed momentem klapki oraz gniazdo słuchawkowe. Chyba nikogo nie zdziwi fakt, że w kwestii pleców mamy podobną wyposażeniową sytuację. To oznacza, że zajmując prawie całą dostępną powierzchnię producent zaproponował użytkownikowi: serię 6 wejść liniowych RCA, dwa XLR, jedną parkę RCA do nagrywania, po dwa wyjścia liniowe RCA/XLR, po jednym EXT PRE INPUTS RCA/XLR i nieodzowne w przypadku urządzeń czerpiących z sieci energię elektryczną gniazdo zasilania. Naturalnie w komplecie startowym dostajemy również pilota zdalnego sterowania.
Gdy dotarliśmy do końcówek mocy i wydawałoby się Wam, że wszystko co najlepsze już było, jesteście w wielkim błędzie. Chodzi oczywiście o zorientowane na awersie wielkie wyświetlacze oddawanej mocy – tym razem jak we wszystkich wzmacniaczach klasy „A” w wersji diodowej, a nie wskazówkowej, które co jak co, ale potrafią zahipnotyzować nawet najbardziej zatwardziałego przeciwnika tego typu akcesoriów. Nie wiem jak, ale taki stan hipnozy osiągam zawsze i jedynym ratunkiem jest ich wyłączenie, czego z racji oczywistej profanacji znaku rozpoznawczego tej marki zrobić nie mogę. Ale wbrew pozorom to nie są wszystkie ciekawostki, gdyż pod podobną do przedwzmacniacza klapą zostały usytuowane manipulatory do doboru sposobu pracy owych wskaźników, przełączniki wejścia RCA lub XLR i przycisk wyboru jednego z trzech trybów wzmocnienia sygnału wejściowego. Niebanalność estetyki frontu dopełniają dwie solidne, ułatwiające proces logistyki, zorientowane pionowo na bokach rączki, a także niebanalnie, bo umieszczony w centrum klapy, w ciekawy wizualnie sposób wyłaniający się z niej nawet podczas stanu zamknięcia główny włącznik. Jeśli chodzi o tył, ten oprócz powielenia w innej formie wzorniczej ważnych podczas aplikacji wzmacniaczy w tor atrybutów nośnych – czytaj rączek, oferuje nam dwa komplety zacisków kolumnowych, po jednym wejściu RCA i XLR, wybór realizacji gorącego pinu XLR w odniesieniu do posiadanego zestawu audio oraz gniazdo zasilania.

No dobrze, czas na clou spotkania. A jeśli tak, to w oparciu o ostatnio zdobytą wiedzę, iż brzmienie marki Accuphase naturalną koleją rzeczy lekko dryfuje, na początek pewnie interesuje Was fakt, w jakiej estetyce przebiegł ten recenzencki sparing? Czy pokazał solidny pazur? Był mocno dociążony? A może fajnie zbilansowany na bazie obydwu sposobów prezentacji? Cóż, dla jednych być może będzie to zaskoczenie, a dla innych jedynie potwierdzenie pewnego rodzaju oczekiwań, ale jedno jest pewne, tytułowy konglomerat znakomicie odnalazł się w trzeciej kreacji. To zaś oznacza, że emanował świetną, bo z wieloma aspektami z nowego rozdania, ale konsekwentnie fajnie słyszalną, starą dobrą szkołą poczciwego Accu. A świetną dlatego, że z jednej strony dzięki wykorzystaniu końcówek w klasie A dźwięk nadal był esencjonalny, a z drugiej za sprawą najnowszego źródła i również pachnącego rynkową nowością przedwzmacniacza, pełen informacji, czyli tłumacząc na nasze rozdzielczy. Naturalnie nie w stylu bolesnego rozdrabniania włosa na czworo lub z drugiego krańca estetyki nadmiernego przekraczania dobrego smaku w kwestii wagi, tylko jako ewidentne, dawniej ginące w natłoku zbytniego podejścia do gęstości wydarzeń muzycznych, wyraźne akcentowanie istotnych dla nich wykończeń pojedynczej nuty. To zaś skutkowało kilkoma znaczącymi niuansami typu: znakomity wgląd w nagranie, przekładający się w poczucie bycia tam i wtedy realizm wielkości wirtualnej sceny, a wszystko okraszone niesamowitą płynnością odgrywanego w moim pokoju wydarzenia scenicznego. Bez natychmiastowego cięcia fraz, a mimo to z ich bardzo wyraźnym akcentowaniem. Bez nadmiernie ostrych krawędzi dźwięków, jednak realnie, bo czytelnie zawieszonych w eterze. W estetyce mocnej podbudowy wagowej, a przez to barwowej, ale z umiejętnym unikiem przed ospałością i dźwięku. Jak wynika z powyższej wyliczanki, recenzowany japoński zestaw pełnymi garściami czerpał tak ze starej (dbałość o dobrą wagę i muzykalność prezentacji), jak i z nowej (zapewnienie muzyce niezbędnego pakietu danych i odpowiedniego oddechu do jej bezkresnych wybrzmień) szkoły grania. Czy w obliczu nieuniknionej ewolucji oczekiwań klientów w stronę bezkompromisowości ataku i otwartości dźwięku to źle? Nic z tych rzeczy, gdyż mimo nastawienia na poszukiwanie muzyki w muzyce opisywana konfiguracja znakomicie radziła sobie z dosłownie każdym jej rodzajem. Owszem konsekwentnie okraszając ją przywiązaniem do jej esencjonalności, jednak spokojnie wychodząc z tego z tak zwaną tarczą. Nawet w starciu z ostrym rockiem i elektroniką.
Na potwierdzenie walorów naszych bohaterów bułka z masłem w wydaniu Jana Garbarka z zespołem The Hillard Ensemble na płycie „Officium”. To był ewidentny młyn na wodę Accuphase, gdyż wyartykułowane przed momentem zalety systemu w dosłownym tego słowa znaczeniu przeniosły to wydarzenie do mnie do domu. A trzeba przy tym zaznaczyć, iż rozprawiamy o nagraniu czterech głosów męskich wspieranych zamaszystymi frazami saksofonu w kubaturze kościelnej, co nawet w pomieszczeniu nieco ponad 3 m wysokości nie jest prostym zadaniem. Tymczasem nie dość, że z dziecinną łatwością zaczarowała mnie dwukrotnie słuchana na żywo na koncertach w Warszawie, a przez to spokojnie będąca realnym punktem odniesienia do pokazania prawdy o nagraniu wokaliza starszych panów, to jako przysłowiowy, w pozytywnym znaczeniu gwóźdź do trumny dobiła mnie nie tylko wirtuozeria, ale również wspierany niezbędnym pakietem informacji o kubaturze goszczącego muzyków klasztoru, prezentacyjny rozmach kontrabasu. Szczerze? Zaraz po zamknięciu oczu mimowolnie przenosiłem się do wspomnianych wydarzeń na żywo, co oznaczało nie tylko fajnie pokazaną agresję dęciaka – na koncercie siedziałem w drugim rzędzie, ale zaraz po tym długie, oczywiście odpowiednio osłabione działaniem fizyki wybrzmienia pod sklepieniem. Nic tylko usiąść i słuchać, co naturalnie z premedytacją uczyniłem.
W podobnym tonie wypadała muzyka jazzowa spod znaku RGG w najnowszym materiale „Mysterious Monuments On The Moon”. Gdy wymagał tego materiał, system pokazywał znakomitą natychmiastowość zmian tempa i ostrość blach perkusisty. Natomiast w przypadku utworów mających dać słuchaczowi trochę oddechu pławiłem się esencją, swobodą zawieszenia w eterze i długością wybrzmiewania każdej nuty. Jednak nie jako osobne byty, tylko zazębiające się ze sobą kolejne wibracje wprawionego w ruch powietrza. Jednym słowem dostałem znakomitą monumentalność przekładaną zamierzoną wyczynowością. Co prawda konsekwentnie w duchu fajnej barwy, a nie czasem poszukiwanego przez „znerwicowanych” melomanów ostrego krawędziowania fraz, jednak zapewniam Was, całość została podana w estetyce dobrego bilansu pomiędzy wagą i atakiem.
Na koniec ostre granie panów elektryków, czyli AC/DC z płytą „The Razors Edge”. Tutaj najbardziej było słychać delikatne przywiązanie do dawnych czasów. Za sprawą fajnego wplatania w sygnał esencjonalnie grającej klasy „A” było przyjemnie tłusto, z minimalnie grubszą kreską, ale w kontrze jako feedback nowego dźwiękowego rozdania źródła – wspominałem o nieuniknionej ewolucji brzmienia urządzeń marki w stronę większej wyrazistości – przy okazji transparentnie i bez spowolnienia. To zaś powodowało, że ten niespecjalnie dobrze realizowany masteringowo materiał tylko zyskiwał. Nadal czuć było dobry atak i agresję, tylko wszystko zostało umiejętnie pokolorowane i dociążone. Na tyle dyskretnie, że naprawdę musiałbym być złośliwym, żeby się do czegoś przyczepić. Powiem więcej. Gdybym nie znał tego krążka, byłbym skłonny pomyśleć, że tak został zrealizowany. A dlatego, że jedynym ewidentnym aspektem jaki wyczuwałem, była nieco grubsza niż mam na co dzień kreska rysująca te wydarzenia. Resztę spokojnie mogłem zrzucić na karb potwierdzającego regułę przypadku dobrej pracy panów przy stole mikserskim. Na tyle dobrej, że cała płyta przeleciała niczym mrugnięcie okiem.

Jak obrazuje powyższy słowotok, tytułowy zestaw japońskiej myśli technicznej w pewien sposób łączył wodę z ogniem – czytaj muzykalność z transparentnością. Oczywiście taki stan rzeczy w pierwszej kolejności był skutkiem zaprzęgnięcia do pracy nie tylko przyjemnie grających, ale spokojnie radzących sobie z wymagającymi kolumnami pracujących w klasie „A” flagowych monobloków A-250. Teoretycznie jest to najnowsza odsłona tych konstrukcji, jednak wspomniana klasa pracy w pozytywnym tego słowa znaczeniu ewidentnie odcisnęła swoje piętno. Piętno dobrej kolorystyki i wagi przekazu, które umiejętnie uzupełniało nowe, stawiające na znakomitą rozdzielczość i swobodę prezentacji wcielenie źródła i przedwzmacniacza – DC-1000/DP-1000, C-3900. Naturalnie te ostatnie nie zostały nagle orędownikami bezkompromisowości przekazu ponad wszystko, jednak w odniesieniu do poprzedników ewidentnie czuć powiew większego otwarcia się dźwięku. Otwarcia, które w powyższym teście nie forsowało za wszelką cenę swojego punktu widzenia na muzykę, tylko poprawiało jej witalność. Dlatego też jeśli ktoś z Was nie jest jeszcze gotowy na akceptację obecnych producenckich trendów, czyli raczej wyraziście nawet minimalnym kosztem muzykalności, nie ma innej drogi niż posmakowanie dzisiaj opiniowanego seta. Gra gęsto i muzykalnie, a przy tym swobodnie, czym wielu z Was może przekonać do siebie na długie lata. I nie zdziwię się, gdy w wielu przypadkach tak się stanie.

Jacek Pazio

Opinia 2

Tak jak w każdej dziedzinie życia, tak i w audio nie brakuje pewnego rodzaju uniwersalnej symboliki i ikon, których obecność jest tyleż oczywista, co bezdyskusyjna. Można bowiem z mniej, bądź bardziej trafną gradacją ich ikoniczności dyskutować, lecz nikt przy zdrowych zmysłach nawet nie próbuje poddawać w wątpliwość ich obecności w owym panteonie sław. Do tego grona należy od dziesięcioleci japoński Accuphase, którego produkty wydają się być swoistym synonimem high-endowej klasyki. Dlatego też w ramach świętowania okrągłego jubileuszu 50-cia działalności ekipa z Yokohamy wzbogaciła swoje portfolio o trzy ekscytujące nowości – referencyjne źródło DP-1000 / DC-1000 i adekwatny klasą przedwzmacniacz liniowy C-3900 o których wizytę w naszych skromnych progach zadbała ekipa Nautilusa. Aby jednak do minimum ograniczyć ilość zmiennych wraz z jubileuszowym tercetem dotarły do nas również jakiś czas temu recenzowane na naszych łamach monobloki A-250.

Zgodnie z kierunkiem przepływu informacji na pierwszy ogień idzie źródło, czyli w tym przypadku zestaw dzielony – transport DP-1000 i dedykowany mu przetwornik cyfrowo-analogowy DC-1000, które wyglądają tak, że z pewnością części ich nabywców wystarczyłoby jakby tylko stały na honorowym miejscu w salonie i cieszyły oczy. O ile bowiem szampańsko-złote fronty to punkt obowiązkowy i decydując się nawet na najtańsze Accu nikt nam łaski pod tym względem nie robi, to już zarezerwowane dla flagowców nie tyle fornirowane, co wykonane z litego drewna (palisander?), polerowane i pokryte wieloma warstwami lakieru korpusy mają taką głębię, że kontakt z nimi dłonią nieodzianą w bawełnianą, bądź jedwabną rękawiczkę śmiało można uznać za świętokradztwo i profanację. Płyty frontowe to oczywiście grube płaty anodowanego na złoto aluminium z centralnie umieszczonymi czernionymi szybami chroniącymi czerwone wyświetlacze informujące o odtwarzanej ścieżce, ilości utworów na krążku i czasie odtwarzania w przypadku transportu a częstotliwości próbkowania, gęstości bitowej i sile głosu w przetworniku. Oczywiście opis bulajów byłby niepełny bez zajmujących honorowe miejsce zielono-niebieskie firmowych logotypów. Jeśli chodzi o klawiszologię, to w DP-1000 po lewej stronie znajdziemy włącznik główny, przesuwając się ku centrum na jego wysokości w jednej linii umieszczono selektor warstwy odtwarzanej płyty (oczywiście jeśli tylko dysponujemy krążkami hybrydowymi), czoło wykonanej z aluminium tacki napędu i przycisk umożliwiający jej wysunięcie, bądź schowanie. Prawą flankę okupuje z kolei pięć standardowych przycisków funkcyjno nawigacyjnych. Nie mniej minimalistycznie prezentuje się front DC-1000 ze zunifikowaną względem transportu miejscówką włącznika i z racji pełnionej funkcji drobną modyfikacją parceli pod wyświetlaczem, gdzie zamiast „szuflady” producent był łaskaw umieścić osiem przycisków bezpośredniego wyboru źródła. Listę zamyka dwuprzyciskowa regulacja głośności. Rzut oka na zaplecze, przynajmniej obeznanym z japońskimi delicjami nie przynosi niespodzianek. Na plecach transportu oprócz oczywistego gniazda zasilającego napotkamy bowiem jedynie wyjście koaksjalne i firmowego HS-LINK-a, za to w przetworniku wybór będzie zdecydowanie szerszy. Sekcja interfejsów wejściowych może bowiem pochwalić się nie tylko wspomnianym HS-LINK-iem (w postaci gniazda RJ-45), AES/EBU i trzema (!!) koaksjalami, lecz również dwoma Toslinkami i obowiązkowym nawet w ekstremalnym High-Endzie USB. Z kolei sekcję wyjściową reprezentuje para złoconych gniazd RCA i XLR z możliwością zmiany polaryzacji w tych drugich. Jeśli ktoś miałby ochotę obrabiane przez Accu sygnały przesłać do zewnętrznego rejestratora cyfrowego, to też nie ma problemu, gdyż powyższa listę uzupełniają wyjście koaksjalne i optyczne.
Od strony technicznej nie sposób obojętnie przejść nad dbałością producenta, z jaka potraktował on każdy, nawet najmniejszy detal swoich flagowców. Wystarczy wspomnieć, iż nie dość, że sam mechanizm transportu SACD/CD waży 7,2 kg, co samo w sobie powinno w zupełności wystarczyć, to dodatkowo posadowiono go na 12mm aluminiowej płycie dodatkowo zwiększającej masę całości o kolejne 3,8 kg. W zasilaniu zastosowano dwa osobne transformatory toroidalne – lewy dedykowany układom mechanicznym i prawy dbający o sekcję cyfrową. Za magazynowanie i filtrację życiodajnej energii odpowiada imponująca bateria dziesięciu solidnych kondensatorów, z których obecności z pewnością mógłby się ucieszyć a przy okazji pochwalić niejeden wysokiej klasy wzmacniacz.
Jak się z pewnością Państwo domyślacie w DC-1000 sytuacja wygląda podobnie a nawet lepiej, gdyż oprócz dwóch toroidów – oddzielnego dla sekcji analogowej i cyfrowej odseparowano również od siebie płytki z kondensatorami filtrującymi o łącznej pojemności … 80 000μF. Sercem przetwornika jest procesor ESS Technologies ES9038 PRO w topowej konfiguracji 8MDSD dla standardu DSD i 8MDS++ dla sygnału PCM dokonujący konwersji sygnału w … ośmiu równoległych ścieżkach.
Jeśli przy źródle pojawił się u Państwa błysk w oku, to przy przedwzmacniaczu liniowym C-3900 proszę się mocno trzymać, bo co słabszym psychicznie czytelnikom mogą zmięknąć kolana. Z racji nieco większego apetytu na energię i punktu pracy wewnętrznych układów drewniany korpus wyposażono w stosowne, znajdujące się na jego połaci górnej kratki wentylacyjne. Front to z kolei klasyka gatunku, czyli centralnie umieszczona czerniona szyba z zielonkawym logotypem i czerwonymi matrycami wyświetlaczy – lewą informującą o wybranym źródle i prawą ze wskazaniami dotyczącymi siły sygnału w dB. Dolny pas zajmują niewielkie diody oznajmujące fakt aktywacji funkcji dostępnych w niszy ukrytej pod majestatycznie opadającą klapką. Ograniczając się do minimum pozwolę sobie jedynie wspomnieć o opcji wyboru gniazd wyjściowych, poziomu wzmocnienia 12-24dB, odwrócenia fazy, czy trójstopniowej (+2 dB; +4 dB; +6.5 dB) kompensacji i dopasowania poziomu wyjściowego do impedancji słuchawek. Najrozsądniej jednak ustawić wszystko raz i porządnie, pominąć część equalizacyjną i pozostać przy możliwie najczystszym sygnale. Za wybór źródeł odpowiada masywna gałka na prawo od centrum, pod którą przycupnął włącznik główny, a po przeciwległej stronie wygospodarowano miejsce na bliźniacze pokrętło regulacji głośności, wyjście słuchawkowe i przycisk wyciszenia. Ściana tylna najdelikatniej rzecz ujmując onieśmiela. Do dyspozycji otrzymujemy sześć wejść linowych RCA, cztery wejścia XLR, pętlę magnetofonową i po dwa wyjścia liniowe w obu standardach. Jakby tego było mało nie zabrakło wejść (również RCA/XLR) dla zewnętrznego przedwzmacniacza/procesora.
Sekcja zasilania, w jaką wyposażono C-3900 jest klasą sama dla siebie. Obu flanek dwóch centralnie umieszczonych toroidów broni dwanaście (po sześć na kanał) kondensatorów o pojemności 10 000 μF każdy. Z racji w pełni zbalansowanej konstrukcji oczywistym było z równą atencją potraktowanie kwestii regulacji głośności, co zaowocowało opracowaniem nowej podwójnie zbalansowanej wersji autorskiego układu AAVA a za praktycznie pomijalne zniekształcenia i niemierzalny szum odpowiadają układy ANCC (Accuphase Noise and Distortion Cancelling Circuit).
Skoro 250-ki trafiły do nas na niejako rundę powtórkową, to miłośników bardziej wnikliwych analiz odsyłam do naszych wcześniejszych wynurzeń a w ramach skondensowanego przypomnienia wspomnę jedynie o umieszczonych na uzbrojonych w potężne uchwyty frontach, ukrytych za szybami 40-diodowych bargrafach, niewielką klapką z podstawowymi selektorami, oczywistymi grzebieniami radiatorów zastępujące konwencjonalne ściany boczne i ścianą tylną ze zdublowanymi terminalami głośnikowymi, oraz nie tylko wejściami w oby standardach (RCA/XLR), lecz również wyjściami, gdyby kogoś naszła ochota na mostkowanie końcówek i granie nie z dwóch a czterech tytułowych „maluszków”.

O swoistej ewolucyjnej pod względem szacunku dla wtedy jeszcze niemalże półwiecznej tradycji a rewolucyjnej w domenie brzmienia zmianie w firmowej szkole brzmienia Accuphase’a wspominaliśmy przez ostatnie lata praktycznie przy każdej okazji. I robi(liś)my to nie bez przyczyny, gdyż brzmienie szampańskich delicji na tyle „odstaje” od uparcie krążących w biegu stereotypów, że śmiało można uznać iż bazując jedynie na tym co szepczą „życzliwi” można mocno się zdziwić konfrontując zasłyszane opinie z rzeczywistością. A ta, choć diametralnie inna od ww. baśni z mchu i paproci, okazuje się nawet nie tyle równie, co wręcz zdecydowanie bardziej atrakcyjna. Chodzi bowiem o to, iż zachowując wrodzoną elegancję i trudne do podrobienia dystyngowanie współczesnym Accuphase’om udało się nieco odejść od gabinetowej, może nie tyle ospałości, co lekkiej misiowatości. Poprawie uległy bowiem timing, drajw i rozdzielczość, dzięki czemu japońskie „złotka” grają nie tylko ładnie, lecz zdecydowanie bardziej … naturalnie i po prostu dynamiczniej, czy wręcz z pazurem. Tak jak z resztą wspominałem, słychać to już było i słychać nadal przy 250-kach, które oprócz miodowej lepkości i słodyczy swoich protoplastów mogą pochwalić się zdecydowanie bardziej angażującą motoryką i dającą lepszy wgląd w nagranie rozdzielczością. Ze źródłami byłbym w ocenach porównawczych nieco mniej kategoryczny, bowiem o ile pomiędzy DP-900/DC-901 a DP-950 / DC-950 przeskok był wręcz porażający (in plus), o tyle dalszy, tak znaczący wzrost rozdzielczości i dynamiki przy kolejnej przesiadce, tym razem na będące przedmiotem niniejszej epistoły DP-1000 / DC-1000 oznaczałby klasyczny przesyt a tym samym gargantuiczną – opartą na wypaczonych, samplerowych wzorcach, karykaturę dźwięku. Dlatego też konstruktorzy zamiast mówiąc wprost psuć to, co osiągnęli przy 950-kach, skupili się na pozostałych składowych, czyli eliminacji wszelakiej maści zniekształceń i pasożytniczych artefaktów zaburzających jakże istotną w kontemplacyjnych gatunkach muzycznych grą ciszą. Zanim jednak zanurzymy się w owej ciszy i delikatnych muśnięciach strun dajmy czadu i szarpmy owe struny jakby nie miało być jutra. Dlatego przed audiofilskim plumkaniem pozwoliłem sobie na swoistą profanację kładąc na tacce transportu „Midnight Ghost” Brainstorm, gdzie ciszy nie ma wcale, za to pajęczyny gitarowych riffów i perkusyjno – basowych galopad jest w bród. Najdelikatniej rzecz ujmując nie jest to materiał mogący w jakikolwiek sposób pretendować do miana wyrafinowanego, ma jednak tę niezaprzeczalną zaletę, iż w przypadku jakiegokolwiek osuszenia, i zbytniej analityczności sprawia słuchaczom frajdę porównywalną do rozwiercania bolącego zęba. Tymczasem na tytułowym systemie marzeń wszystko nie tylko trzymało się za przeproszeniem kupy, co zabrzmiało w sposób absolutnie porywający i ekscytujący. Zostało z niezwykłym smakiem doprawione dosłownie szczyptą słodyczy, ostrością właściwą reprodukowanemu gatunkowi i adekwatnym do estetyki gatunku ciężarem. Było ostro, potężnie i zarazem muzykalnie, przez co moje wcześniejsze obawy związane z ewentualną jazgotliwością i ofensywnością pękły niczym bańka mydlana. Z kolei zaskakująco pulsujący funkiem „Unlimited Love” Red Hot Chili Peppers pokazał, ze miękkość konturów wcale nie musi oznaczać utraty detali i rozmycia źródeł pozornych a jedynie rezygnację z niekoniecznie pożądanej wyczynowości na rzecz wynikającego ze świadomości własnej zajebistości graniczącego z nonszalancją luzu. Blisko podany, cudownie organiczny wokal Anthony’ego Kiedisa miał w sobie zaskakująco dużo analogowej głębi i namacalności. Nie był to li tylko precyzyjnie wycięty wirtualny byt, lecz facet z krwi i kości, który już niczego nikomu udowadniać nie musi i śpiewa bo po prostu lubi to, co robi. I poniekąd jest to też dowód na to, że dzielone źródło Accuphase’a należy do ścisłej światowej czołówki, gdyż podobnie jak nasza redakcyjna „zerówka” CEC-a, osiąga poziom gdzie praktycznie nie sposób mówić o cechach charakterystycznych dla domeny analogowej, bądź cyfrowej, lecz po prostu dźwięku na tyle wyrafinowanym, czy wręcz ocierającym się o absolut, że przyjmujemy go takim jakim jest bez prób jego analizy, gdyż standardowym, stosowanym na co dzień kryteriom po prostu on się wymyka.

I już dosłownie na koniec wszystkim tym z Państwa, którzy zastanawiają się, czy decydując się na minimalistyczny system oparty wyłącznie o źródło cyfrowe z regulowanym stopniem wyjściowym, jakim niewątpliwie jest duet DP-1000 / DC-1000 nie można byłoby zrezygnować z zakupu C-3900, zaoszczędzając tym samym drobne 150 kPLN, chciałbym ze smutkiem zakomunikować, że … nie bardzo. Tzn. odsłuchując jedynie DP-1000 / DC-1000 z parą A-250 śmiało można uznać, iż złapaliśmy Pana Boga za nogi i osiągnęliśmy audiofilską nirwanę. Mamy bowiem rozdzielczość, dynamikę i swobodę suto okraszoną jedwabistą gładkością i wyrafinowaną słodyczą. Jednak dodanie ww. przedwzmacniacza nader boleśnie pokazuje, że diabeł tkwi w szczegółach a dodanie high-endowego preampu ujawnia słuchaczom kolejne pokłady niuansów i mikrodetali obecnych nie tylko w kulminacyjnych momentach, lecz i przy cichych pasażach, gdzie do głosu dochodzi i prym wiedzie mikrodynamika a każdy dźwięk jest na wagę złota. Krótko mówiąc z C-3900 słychać nie tylko więcej, ale i lepiej, co szczególnie powinno ucieszyć tych, którzy ponad ilość decybeli przedkładają ich jakość a lwią część odsłuchów prowadzą w godzinach późnowieczornych, bądź wręcz nocnych i niekoniecznie chcą swym hobby zakłócać spokojny sen reszcie domowników. Proszę tylko posłuchać z i bez C-3900 np. najnowszego albumu „Waking World” Youn Sun Nah a wszystko powinno stać się jasne i zrozumiałe, w tym nawet ten nieco problematyczny wydatek 150 kPLN. Bez przedwzmacniacza pozornie wszystko jest w jak najlepszym porządku, bo otrzymujemy niezwykle koherentny i wydawać by się mogło kompletny przekaz. Jednak podpięcie preampu sprawia, ze nagle okazuje się, iż do tej pory jedynie ślizgaliśmy się po powierzchni zamarzniętej tafli jeziora mając nad wyraz blade pojęcie o bogactwie informacji obecnych metr, bądź dwa głębiej.

Uff, trochę się rozpisałem, lecz proszę mi wierzyć, że i tak z jednej strony się hamowałem a z drugiej praktycznie przy każdym zdaniu podskórnie czułem jego lapidarność, ogólnikowość i niewystarczalność. Trudno bowiem opisać system, który po włączeniu niby niczym nie powala i nie powoduje klasycznego opadu szczęki, pozornie grając po prostu dobrze (jak na ultra High-End). Problemy zaczynają się jednak w momencie, gdy zaczynamy uświadamiać sobie, iż owo „dobrze” sprawia, że nie dość, ze nie mamy najmniejszej ochoty na krytyczne odsłuchy, dogłębne analizy a każdorazowo wybieramy słuchanie ulubionej muzyki i to, o zgrozo, wyłącznie dla własnej przyjemności. Próbuję w tym momencie powiedzieć, że bez trudu można znaleźć bardziej wyczynowe, bardziej angażujące i pokazujące więcej zestawy, lecz Accuphase DP-1000 / DC-1000 & C-3900 & A-250 wydaje się jedną z niewielu propozycji, po których nabyciu z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku można wygodnie rozsiąść się w fotelu, nalać sobie szklaneczkę kilkudziesięcioletniego single malta, włączyć ulubioną płytę i mieć wszystko poza tym, co dobiega naszych uszu tam, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: Nautilus
Producent: Accuphase Laboratory, Inc.
Ceny:
Accuphase DP-1000: 108 000PLN
Accuphase DC-1000: 108 000 PLN
Accuphase C-3900: 153 000 PLN
Accuphase A-250: 108 000PLN / szt.

Dane techniczne
Accuphase DP-1000
• Odtwarzane formaty: CD, SACD, DSD (DSF), WAV, FLAC, DSDIFF
• Wyjścia cyfrowe:HS-LINK RJ-45, (SA-CD/CD) 2,8224 MHz/1bit DSD,koaksjalne (CD) 44,1 kHz/16bit PCM
• Osobne jednosoczewkowe lasery dla nośników CD i SACD
• Zasilanie: 120 V, 220 V, 230 V AC, 50/60 Hz
• Pobór mocy: 16 W
• Wymiary (S × W × G): 477 × 156 × 394 mm
• Waga: 39.8 kg

Accuphase DC-1000
• Przetwornik
• Wejścia cyfrowe: HS-LINK RJ-45, zbalansowane, koaksjalne, optyczne, USB 2.0
• Wyjścia cyfrowe: koaksjalne IEC 60958,optyczne JEITA CP-1212
• Pasmo przenoszenia: 0,5 – 50 000 Hz (+0, -3 dB)
• Stosunek sygnał / szum: 123 dB
• Dynamika 121 dB
• Separacja międzykanałowa 120 dB
• Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD): 0,0004%
• Przetworniki D/A: MDSD (DSD) ,MDS (PCM)
• Napięcie wyjściowe: zbalansowane 2,5 V; niezbalans. 2,5 V
• Pobór mocy: 36 W
• Wymiary (S × W × G): 477 × 156 × 394 mm
• Waga: 24.4 kg

Accuphase C-3900
• Pasmo przenoszenia:
RCA: 3 – 200 000 Hz (+0/-3 dB),
XLR: 20 – 20 000 Hz (+0/-0.2 dB),
MM: 20 – 20 000 Hz ±0.2 dB),
MC: 20 – 20 000 Hz (±0.3 dB)
• Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD): 0,005 %
• Stosunek sygnał / szum (ważony A): 118 dB
• Czułość wejściowa: 252 mV/200 Ω
• Napięcie wyjściowe: 2 V/50 Ω
• Wzmocnienie: 18 dB
• Maksymalny poziom wyjściowy: XLR/RCA 7 V, REC 6 V
• Regulacja sygnału wyjściowego:
1: +2 dB, 2: +4 dB, 3: +6.5 dB (100 Hz)
• Tłumienie: -20 dB
• Filtr subsoniczny: 10 Hz: -18 dB/octave
• Wyjście słuchawkowe: 8 Ω lub więcej, 2 V/40 Ω
• Pobór mocy: 47 W
• Wymiary (S × W × G): 477 × 156 × 412 mm
• Waga: 24.6 kg

Accuphase A-250
• Moc wyjściowa
Normal: 100 W/8 Ω, 200 W/4 Ω, 400 W/2 Ω, 800 W/1 Ω,
Zmostkowane: 400 W/8 Ω, 800 W/4 Ω, 1600 W/2 Ω
• Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD): 0.05%/2 Ω, 0.03%/4-16 Ω
• Zniekształcenia intermodulacyjne: 0,01%
• Pasmo przenoszenia: 20-20 000 Hz (+0/–0.2 dB),0.5-160 000 Hz (+0/–3.0 dB) dla mocy 1 W
• Wzmocnienie: 28 dB
• Impedancja wyjściowa: 2-16 Ω
• Współczynnik tłumienia (Damping factor): 1000
• Napięcie wejściowe: 1.13 V, 0.11 V/1W
• Stosunek sygnał / szum (ważony A): 127 dB (MAX), 133 dB (-12 dB)
• Pobór mocy: 300 W, 400 W (IEC 60065)
• Wymiary (S × W × G): 465 × 238 × 514 mm
• Waga: 46 kg

Pobierz jako PDF