1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Audionet PLANCK

Audionet PLANCK

Link do zapowiedzi: Audionet PLANCK

Opinia 1

W ramach kontynuacji przygody z pewną niemiecką marką, po wybornej super integrze Watt i w trakcie cierpliwego oczekiwania na ultra high-endowy, określany przez samego producenta jako „stratosferyczny” zestaw pre/power STERN/HEISENBERG (mamy cichą nadzieję, iż kiedyś do nas ww. set jednak dotrze) postanowiliśmy wziąć z Jackiem z portfolio Audioneta w krzyżowy ogień odsłuchów topowe źródło cyfrowe. Skoro patronem flagowego wzmacniacza zintegrowanego został „ojciec rewolucji przemysłowej” – James Watt a wspomnianej, dzielonej amplifikacji nobliści Otto Stern i Werner Heisenberg nietrudno się domyślić, że i dzisiejszy bohater ma równie sławnego i docenionego „ojca chrzestnego”. Zanim jednak odsłonię wszystkie karty muszę przyznać, że berlińscy inżynierowie mają wyraźną słabość do obszaru fizyki kwantowej, gdyż tym razem zdecydowali się na kolejnego laureata Nagrody Nobla … Maxa Karla Ernsta Ludwiga Plancka, odkrywcę nieznanej dotychczas (czyli do 1900 roku) fundamentalnej stałej przyrody (stałej Plancka) i teorii dowodzącej, że energia nie może być wypromieniowywana w dowolnych ciągłych ilościach, a jedynie w postaci „paczek” (kwantów). Panie i Panowie oto Audionet PLANCK i od razu uprzedzę, że o dzielonym źródle, lub samym transporcie, czy to CD, czy plików z najwyższej półki jeszcze nic nie słychać, ale jeśli takowe miałoby się pojawić to uprzejmie przypominam, że „niezagospodarowany” pozostaje patronat Paula A. M. Diraca – autora zredukowanej stałej Plancka – stałej Diraca.

No dobrze, żarty na bok, gdyż nomenklatura to jedno, ale nawet tuzin noblistów w portfolio nie sprawi, że ładnie opakowana rebrandowana budżetówka zacznie grać jak przysłowiowy milion dolców. Zanim jednak pochylimy się nad brzmieniem pozwolę sobie na kilka słów o walorach estetycznych odtwarzacza Audionet PLANCK. Od razu zatem, w celu rozwiania wszelkich wątpliwości na wstępie uprzejmie doniosę, że PLANCK od trony technicznej z budżetówką ma tyle wspólnego co przysłowiowa szyba z szybowcem.
Bryła odtwarzacza to wycięty, masywny (8,6 kg) blok aluminium o grubości ścian wynoszącej 20 mm obejmujący górę i boki, oraz chassis dolne uzupełniające całość o front, spód i ścianę tylną. Zgodnie z tradycją nie zabrakło też autorskiej, zintegrowanej z całością, a tak po prawdzie stanowiącej niewidoczną od frontu platformę antywibracyjną, wykonanej z ciężkiego konglomeratu płyty spodniej. Jak na stricte high-endowy top-loader przystało dostojnie (obsługa manualna) poruszające się na silikonowych prowadnicach centymetrowej grubości aluminiowe wieko daje dostęp do mechanizmu z charakterystycznym, grubym trzpieniem wrzeciona zawieszonego na polietylenowych pasach napędu Philips CDM-PRO 2LF i piekielnie mocno trzymającym, wyposażonym w magnesy krążkiem dociskowym wykonanym z tworzywa POM.
Front zdobi jedynie centralnie umieszczony czarno-błękitny wyświetlacz, wycięte po lewej stronie firmowe logo i czujnik IR wraz z czterema przyciskami nawigacyjno-funkcyjnymi po prawej. Kwintesencja oszczędnej elegancji. Zdecydowanie więcej dzieje się za to „od zakrystii”, gdzie w idealnym porządku rozdzielono poszczególne sekcje na, patrząc od lewej, interfejsy komunikacyjne Audionet Link, wyjścia nałogowe w postaci pary solidnych terminali RCA i XLR, pokaźną baterię interfejsów cyfrowych – wejść koaksjalnego, USB, optycznego i wyjść optycznego, pary koaksjali i AES/EBU. Jakby tego było mało gniazda zasilania mamy dwa – standardowe, trójbolcowe IEC i okrągłe, wielopiowe dedykowane zewnętrznemu firmowemu zasilaczowi AMPERE (opcja za drobne 3 5834 PLN).
Jeśli zaś chodzi o trzewia, to oprócz niewielkiego, ekranowanego toroida dbającego o zasilanie elektroniki, oraz małej impulsówki dedykowanej transportowi, znajdziemy poprzedzone upsamplerem SRC4192 firmy Burr Brown parę przetworników Analog Devices AD1955 (po jednym na kanał), trzy kości Burr-Brown DIT4096I (96 kHz) obsługujące wyjścia cyfrowe i dyskretną, pracującą w klasie A sekcję analogową.

PLANCK oferuje brzmienie z jednej strony adekwatne do swojej aparycji a z drugiej dla niczego niespodziewających się słuchaczy w pewnym sensie zaskakujące. Rozkładając na czynniki pierwsze analogię do wzornictwa należałoby zwrócić bowiem uwagę na wszechobecną potęgę i autorytatywność przekazu jaką serwuje nam niemiecki odtwarzacz. Dźwięk jest duży, wręcz spektakularny, acz nieprzesadzony i niepopadający w gigantomanię. Spora w tym zasługa niezwykłej zwartości i homogeniczności reprodukowanego pasma, dzięki czemu nic się nie rozlewa, nie snuje, tylko zachowuje pełną kontrolę. Co ciekawe w pierwszej chwili można odnieść wrażenie, że Audionet gra dość ciemnym dźwiękiem, tylko owe przyciemnienie nie dość, że nie ma nic wspólnego z jakimikolwiek, nawet najmniejszymi oznakami spowolnienia, to w dodatku … i w tym momencie dochodzimy do elementu zaskoczenia, jest on, czyli ów dźwięk niezwykle rozdzielczy i selektywny. Mamy zatem coś na kształt niezwykle udanej hybrydy wyrafinowania i dostojności goszczącego ostatnimi czasy w naszych skromnych progach Accuphase’a DP-720 z dynamiką i rozdzielczością kipiącego energią Ayona CD-35, czy nawet, po aplikacji jak to ujęła małżonka jednego z naszych znajomych, „niemoralnie drogich” Siltechów Triple Crown zbliżając się do poziomu holograficznej czytelności C.E.C.-a TL 0 3.0. Brzmi intrygująco? Ano właśnie i proszę mi wierzyć na słowo, tak też jest w praktyce. Nie bez powodu przywołałem bowiem zrobionego „po analogowemu” – paskowego C.E.C.-a, gdyż niemiecki top-loader również obrał podobny kierunek, pomysł kreowania muzycznego spektaklu. PLANCK, biorąc przykład zarówno z „zerówki” i jak zdecydowanej większości wysokiej klasy … gramofonów (to nie jest przejęzyczenie, ani tym bardziej chochlik drukarski) podchodzi bowiem do sprawy reprodukcji materiału źródłowego w sposób globalny, totalny i kompletny – organiczny. To nie jest zbitek, bądź nawet całkiem udany, zgrabny kolaż mniej bądź bardziej przypadkowych dźwięków układający się, przynajmniej z pewnej odległości, w nader akceptowalną mozaikę. O nie. Tym razem mamy do czynienia z nieporównywalnie bardziej homogenicznym, pozornie monolitycznym tworem przedstawianym słuchaczom jako nierozerwalna całość. Jednak bardzo szybko okazuje się, iż z tego monolitu bez trudu jesteśmy w stanie wedle własnych potrzeb wyłuskiwać interesujące nas niuanse. To coś na kształt i podobieństwo najwyższej czystości bursztynu w którym zatopiony komar, bądź inne ówczesne żyjątko możemy podziwiać w natywnej, czy nawet nieco „podbitej” rozdzielczości a ewentualna granulacja odbywa się na poziomie molekularnym. Aby tego doświadczyć wcale nie trzeba sięgać po pseudoaudiofilskie samplery, na których skrzypnięcie krzesła w piątym rzędzie, bądź stłumione kaszlnięcie dobiegające z jeszcze dalszych miejsc mają rangę porównywalną do partii co najmniej chórków. Wystarczy bowiem sięgnąć nawet po do bólu komercyjne „The Look Of Love” by po pierwsze dać się uwieść głębokiemu i pełnemu karmelowej słodyczy głosowi Diany Krall a po drugie odkryć, że dyskretny akompaniament orkiestry jest prawdziwym majstersztykiem pozwalającym bez najmniejszych problemów śledzić partie poszczególnych instrumentów. Ich lokalizacja i stabilność na wirtualnej scenie na Audionecie wypadają referencyjnie a jeśli dodamy do tego równie naturalną gradację planów i budowanie przestrzeni scenicznej w głąb bardzo szybko okaże się, jak trudno zrezygnować z odsłuchu, by powrócić do codziennych obowiązków.
Równie wyborny mariaż rozdzielczości z barwą i jak się miało okazać natywną gęstością zaobserwować można było na dość eklektycznym i mało ortodoksyjnym, przynajmniej jeśli chodzi o instrumentarium i podejście do symfoniki, albumie „Three Worlds: Music From Woolf Works” Maxa Richtera. Może i w muzyce Richtera nie ma niczego odkrywczego, czy pionierskiego, ale trudno odmówić mu talentu do syntezy charakterystycznych dla „rasowej” klasyki elementów ze stricte współczesnymi, syntetycznymi trendami w wielce atrakcyjną całość. I właśnie ową umiejętność i swobodę artystycznego wyrazu PLANCK ze swojej strony akcentuje i podkreśla niejako zachęcając odbiorców do większej aniżeli zazwyczaj uwagi podczas odsłuchu. Z jednej strony prezentując dzieło jako skończoną całość z drugiej kusi dalszoplanowymi wątkami, pozornie zawieszonymi w próżni dźwiękami do własnych poszukiwań, przemyśleń, interpretacji. Jednym słowem angażuje nas nie tylko emocjonalnie, co fizycznie, gdyż nie sposób tego typu prezentacji traktować li tylko jako niezobowiązujące tło codziennej krzątaniny.
Podobnie sprawy się miały na zdecydowanie bardziej kakofonicznym repertuarze. Zarówno świetnie znoszący upływ czasu thrashowy evergreen „Rust In Peace” Megadeth, jak i cudownie zwariowany „Prophets Of Rage” Prophets Of Rage udowodniły, że dobry sprzęt jest w stanie dobrze zagrać każdy rodzaj muzyki a owe radosne porykiwania wypadły nie tyle dobrze co rewelacyjnie – z imponującym wykopem, mocą i bezpardonowym atakiem. Zero łagodzenia, spowolnienia, czy prób zaokrąglenia zbyt kanciastych form. Ciężkie brzmienia w najczystszej i przepotężnej postaci, jaka z reguły kojarzy się bądź to z występami na żywo, bądź przypisywana jest (niekoniecznie) czarnym i co najważniejsze zrealizowanym w domenie analogowej, lub chociażby z dedykowanym masteringiem płytom winylowym. Magia? Wbrew pozorom nie. To doprowadzona do perfekcji inżynierska wiedza, lata doświadczeń i najzwyklejsza w świecie pasja. Pasja, która sprawia, że analizując brzmienie PLANCKa traktujemy je jako kompletną i nierozerwalną całość a jakakolwiek próba analizy poszczególnych jego składowych, skrajów, czy wycinków reprodukowanego pasma przypomina usilne dzielenie włosa na czworo i generalnie rzecz biorąc jest kompletnie bez sensu.

Podejrzewam, iż w przeprowadzonym nawet w gronie doświadczonych rodzimych audiofilów plebiscycie na referencyjne źródło cyfrowe Audionet PLANCK mógłby nie znaleźć się nie tylko w pierwszej piątce, co nawet w dziesiątce. Za taki stan rzeczy odpowiada z pewnością jeszcze niezbyt duża popularność niemieckiej marki nad Wisłą a co za tym idzie również świadomość oferowanej przez tytułowego producenta niezwykle korzystnej relacji jakość/cena. Jeśli więc kierujecie się Państwo własnym słuchem i nie należycie do grona osób, którym „grają metki” postarajcie się wypożyczyć PLANCKa na testy we własnych systemach a przekonacie się, iż jest to jeden z najlepszych konwencjonalnych odtwarzaczy CD dostępnych na rynku.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35; AVM Audio OVATION MP 6.2
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Aaudionet WATT
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Jak to zwykle na tym ziemskim łez padole bywa, coś, co po dogłębnym zapoznaniu się okazuje się być bardzo interesującym, pomimo bycia pod przysłowiową ręką jakimś zrządzeniem losu umiejętnie umyka nam z pola widzenia. Co mam na myśli? Dla zwykłego Kowalskiego nic nadzwyczajnego, ale już dla miłośników dobrego brzmienia coś bardzo intrygującego w postaci źródła cyfrowego, a dokładnie mówiąc odtwarzacza płyt kompaktowych PLANCK niemieckiej marki Audionet. Dlaczego już we wstępniaku uchylam rąbka tajemnicy o dobrze rokujących możliwościach sonicznych dzisiejszego bohatera? Gdy prześledzicie naszą dotychczasową listę recenzji, z pewnością doszukacie się pierwszej jaskółki z portfolio tego brandu, czyli wzmacniacza zintegrowanego WATT, który wyskakując niczym królik z kapelusza pokazał, iż panowie zza naszej zachodniej granicy wiedzą, jak dotrzeć do naszych audiofilskich serc, ups, ośrodków utożsamiania się z dobrze odtworzoną muzyką. Przyznam szczerze, wtedy było to dla mnie bardzo pozytywne zaskoczenie i z pewnością obecnie automatycznie nieco podnosiło poprzeczkę oczekiwań dla tytułowego kompaktu, ale przywołując z pamięci tamten sparing o ten dzisiejszy w głębi ducha byłem dziwnie spokojny. Zatem, gdy karty leżą na stole, zapraszam wszystkich na kilka akapitów o dostarczonym przez łódzkiego dystrybutora Core Trends, zaanonsowanym kilka linijek wcześniej niemieckim odtwarzaczu płyt CD Audionet PLANCK.

Akapit przybliżający wygląd i możliwości współpracy PLANCK-a z potencjalnym systemem audio, będzie ociekał w kilka szczerych pochwał, gdyż mimo wyjścia spod ręki niemieckich inżynierów swoim designem udowadnia, że jeśli się chce, można pogodzić ogień z wodą, czyli tak uformować z pozoru prostą, rzekłbym nawet siermiężną bryłę, aby w jej “techniczności” dało się wyodrębnić nutkę romantyzmu. Naturalnie nie jest to projekt rodem z Italii, ale dzięki unikaniu ostrych krawędzi udało się uzyskać bardzo przyjazny nawet dla naszych drugich połówek projekt plastyczny. Ale do rzeczy. Jak doskonale widać na fotografiach mamy do czynienia top-loaderem, co już na starcie wymusza na potencjalnym zainteresowanym przygotowania dla odtwarzacza co najmniej stosownej półki z dużym prześwitem do znajdującej się wyżej, lub najzwyczajniej zagwarantować szczyt naszego audiofilskiego ołtarza. Próbując bardziej przybliżyć budowę opisywanego odtwarzacza nie można pominąć faktu wykonania jego obudowy z grubego, łączącego boki i górną płaszczyznę, aluminiowego profilu i zaimplementowanego jako spód konstrukcji przypominającego konglomerat, sporej grubości bloku skalnego. Podobnie jak podczas testowania wzmacniacza nie konsultowałem z producentem zamysłu użycia takiego półproduktu, ale jedno mogę powiedzieć na pewno, zwiększenie masy niepodważalnie pomaga w wygaszaniu szkodliwych drgań dla czułych układów wewnętrznych. Opisując front nie zaleję Was potokiem wizualnych fajerwerków, tylko zeznam, iż znajdziemy na nim teoretycznie niezbyt duży, ale po kilkunastodniowym obcowaniu stwierdzam, że bardzo czytelny wyświetlacz i cztery przyciski funkcyjne. Górna płaszczyzna obudowy idąc za wymaganiami konstrukcji jest ostoją dla umieszczonego pod odsuwaną do tyłu klapą napędu CD i zlokalizowanego tuż za nim bloku otworów wentylacyjnych. Przerzuciwszy nasze zmysły na tylny panel przyłączeniowy stosunkowo łatwo przekonujemy się, że rodowity Niemiec dostał solidny pakiet terminali w postaci serii wejść i wyjść cyfrowych (optyczne, AES/EBU i SPDIF), wyjść liniowych RCA i XLR i wieńczące listę gniazdo zasilające.

Jak gra nasz dzisiejszy bohater? Szybki research sesji zdjęciowej natychmiast zdradza, że PLANCK Audionet’a w swym boju o laury zastąpił japońskiego Accupchase, co z automatu zmusza mnie do choćby zdawkowej konfrontacji obydwu konstrukcji. I wiecie co? Jestem rad, że owa roszada miała miejsce, gdyż każda z konstrukcji stawia na nieco inne aspekty i pokazanie ich przy zdecydowanie większej rozpoznawalności Japończyka zdecydowanie ułatwi Wam wyciągnięcie wniosków na temat opiniowanej niemieckiej myśli technicznej. Zatem co różniło obydwu kontrpartnerów? Jak znakomicie zdajecie sobie sprawę, Accu przy nieco bardziej otwartym niż przed laty graniu nadal za zadanie nadrzędne uważa pracę nad nutą muzykalności, dla niektórych niestety z oficjalnym dopuszczeniem delikatnego pogrubienia linii rysującej źródła pozorne na wirtualnej scenie muzycznej. Tymczasem zamiana napędów poskutkowała wykonturowaniem dźwięku, ale o dziwo nie tracąc nic z jego gęstości i soczystości przy jednoczesnym wzmocnieniu, zebraniu się w sobie niskich rejestrów. Ale żebyśmy się dobrze zrozumieli, moje wywody nie mają na celu stawiania kontrpartnerów jednego nad drugim, gdyż to zwyczajnie są inne szkoły grania i nieuprawnionym jest mówienie, że jeden jest fantastyczny, bo krzepki, a drugi bidulek, bo melancholijny. Ja chcę tylko uzmysłowić Wam, co na tle znanej wszystkim na wylot szkoły grania Accupchase potrafi dopiero przebijający się na naszym rynku niemiecki Audionet, nic więcej. A czy były to jedyne różnice? Patrząc z perspektywy czasu w zdecydowanej większości tak, gdyż inne punkty określające wyrafinowanie danej konstrukcji typu: rozmiary sceny muzycznej, holografia źródeł pozornych i umiejętność wciągnięcia słuchacza w kreowany świat muzyki szły kolokwialnie mówiąc łeb w łeb. A jak wypadało to na tle konkretnych płyt? Pewnie trącę trywialnością, ale powiem , że typowo dla każdej z prezentacji. O co chodzi? Dla mnie o nic, ale znajdą się tacy, którzy ponadprzeciętną czytelność rysowania muzyki dawnej mogą odebrać za zbyt bezpośrednią. Ja przy stawianiu na gęstość grania osobiście lubię, gdy dźwięk ma wyraźnie zaznaczone krawędzie i dba o solidną dawkę informacji w górnych rejestrach, co bohater testu oferował od pierwszych minut testu. Naturalnie podczas rozprawiania o muzyce Baroku znaleźliby się ortodoksyjni melomani, którzy nie dopuszczają zbyt dosłownej prezentacji, ale uwierzcie mi, mimo, że owa muzyka jest moim konikiem, to bliżej mi do prezentacji niemieckiej, niż japońskiej. Myślicie, że usilnie bronię bohatera testu? Bynajmniej, gdyż nawet idąc tropem poszukiwania potknięć opisywanego źródła w kolejnych nurtach muzycznych PLANCK tylko potwierdzał swoje umiejętności, co skutkowało czytelnym, ale mięsistym kontrabasem i skrzącymi się blachami nawet w najbardziej wyczynowym pod tym względem ECM-owskim jazz-ie. A jeśli tak, to wyobraźcie sobie, co działo się z produkcjami typu elektronika grupy Yello, czy ciężkie brzmienie ze folk-metalowej stajni Percival Schuttenbach. Przenikliwe przestery na niskich sztucznie wygenerowanych pomrukach płyty “Touch”, czy mocne gitarowe riffy wspomagane masywną i pełną energii stopą krążka “Svantevit” z dziecinną łatwością dawały namiastkę tego, co czeka nas, oczywiście jeśli tylko się wybierzemy, na prawdziwym koncercie. Mało? Niestety musi wam wystarczyć, gdyż dalszy tekst odebralibyście jako drukowanie meczu, a jestem daleki od takich podejrzeń. Propozycja zza naszej zachodniej granicy nie potrzebuje siłowego nakłaniania do siebie, wystarczy dać jej szansę, a gwarantuję, nie zawiedziecie się. Nawet jeśli to nie do końca Wasza bajka, doświadczenie warte będzie każdej, poświęconej opisywanemu odtwarzaczowi minuty.

Gdy niemiecki krążownik lądował na stoliku ze sprzętem, oczywiście przypuszczałem, że może być ciekawie. Ale w najśmielszych snach nie oczekiwałem w dobrym tego słowa znaczeniu tak fantastycznej jazdy bez trzymanki. Co ważne, tchnięcie takiej dawki energii nie spowodowało przekroczenia techniczności dźwięku. Być może było to spowodowane towarzyszącą elektroniką. ale dla pełni informacji jedno muszę oznajmić, owa występująca w roli zastępczego systemu układanka audio grała w bardzo podobnej do mojej estetyce, dlatego też jestem spokojny o prawdziwość wyartykułowanych w tekście wniosków. Kto powinien zainteresować się tytułowym odtwarzaczem? Tak prawdę mówiąc wszyscy bez wyjątków, gdyż jedyną rzeczą z jaką może sobie nie poradzić, będą Wasze preferencje. Nad wszystkimi innymi aspektami potencjalnych systemów bez problemów jest w stanie zapanować.

Jacek Pazio

Dystrybucja: CORE trends
Cena: 56 700 PLN

Dane techniczne:
Pasmo przenoszenia: 0 – 75 000 Hz (-3 dB)
THD + N: < -107 dB/-6 dBFS
Stosunek sygnał/szum: > 111 dB
Separacja kanałów: > 134 dB/10 kHz
Impedancja wyjściowa: 33 Ω
Napięcie wyjściowe: 3.5 V RMS
Pobór mocy (standby/maksymalny): < 1/40 W
Wymiary (S x W x G): 430 x 120 x 370 mm
Waga: 25 kg

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Accuphase DP-720
– przedwzmacniacz liniowy: Phasemation CA-1000
– monobloki: Phasemation MA-2000
Kolumny: Lumen White Kyara
Kable głośnikowe: Siltech Triple Crown Speak
IC RCA: Siltech Triple Crown
XLR: Siltech Triple Crown
Kable zasilające: Siltech Triple Crown Power
Stolik: SOLID BASE VI
Listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF