Opinia 1
Gdy stosunkowo niedawno gościłem u siebie nieco mniejszy gabarytowo, a co za tym idzie oferujący nie do końca spełniający zapotrzebowanie na wolumen dźwięku mojego pomieszczenia zestaw kolumn Audiovector Signature SR3 , już wówczas słychać było drzemiący w konstrukcjach tej stajni potencjał. To oczywiście był nieco inny zbiór przetworników, ale po obecnie relacjonowanym okresie testowym zdecydowanie większych rozmiarowo i bardziej zaawansowanych technicznie produktów stwierdzam, iż pomysłodawca bez względu na linię w swoim portfolio konsekwentnie kroczy drogą swobodnego, pełnego chęci do życia, a przez to energetycznego grania. Ok. nie będę dalej owijał w bawełnę, tylko zaproszę Was do lektury w miarę treściwego opisu opiniowanych w ostatnim czasie kolumn duńskiej marki Audiovector, która tym razem postanowiła wystawić do walki zdecydowanie większe konstrukcje w postaci modelu SR6 Avantgarde Arrete. Co prawda kończącym wstępniak, ale z punktu widzenia zainteresowanego testowanymi bohaterkami konsumenta ważnym tematem wydaje się być informacja, iż wizytę przywołanych przed momentem duńskich modelek w mojej samotni zawdzięczamy cieszyńskiemu Voice’owi.
Tytułowe Dunki będąc przedstawicielkami półki premium, są ostoją piękności. Wykończone w połyskującym lakierze, dość wysokie (ok. 120 cm), za sprawą wąskiego frontu przyjemnie smukłe i ubrane w biżuteryjną oprawę zaaplikowanych przetworników znacząco podnoszą tak ważny w projekcie małżeńskim współczynnik WAF. Całości emanacji ekskluzywnością dopełniają: umożliwiająca odprowadzenie tłoczonego w podłogę przez głośnik niskotonowy, przypominająca rybie skrzela podstawa, bogato wyglądające, usadowione na srebrnej platformie z tabliczką znamionową potrójne terminale przyłączeniowe i usytuowane na szczycie przedniej ścianki logo marki. I gdy spojrzycie na załączone fotografie, okaże się, iż w pierwszych dwóch zdaniach udało mi się oddać prawie całość niezbędnych organoleptycznych informacji. Jednak słowo „prawe” nie oznacza pełnego pakietu danych. Oprócz wrodzonego zewnętrznego piękna SR6-ek bardzo ważnym dla unikania szkodliwych rezonansów w ich wnętrzu jest kształt obudowy. Ta ze wspomnianej wąskiej płaszczyzny frontu płynną kreską podążając ku tyłowi najpierw delikatnie nabiera gabarytów, by potocznie zwane plecy wykończyć łukiem o małej średnicy. Ostatnim designersko – konstruktorskim szlifem jest aplikacja zespołu przetworników z dwoma portami bas refleksu na swoistej, zajmującej dwie trzecie górnej części frontu, wykończonej w nieco innym odcieniu szarości platformie i wykonana w podobnej kolorystyce, spinająca tył kolumny obła kształtka. Dla uzupełnienia czysto testowych informacji dodam, iż widoczne na zdjęciach platformy pod kolumnami nie są ich integralnymi częściami, tylko ofertą innego, w tym wypadku bardzo dobrze współpracującego sonicznie producenta (Townshend Audio Seismic Podium).
Rozpoczynając część merytoryczną i obrazując natychmiastowe skutki przesiadki z głośników papierowych posiadanych na co dzień austriackich kolumn T&F na zaaplikowane w testowanych Duńczykach jestem zobligowany powiedzieć, iż to co osobiście lubię, a niestety wielu uważa za szkodliwe podkolorowanie, czyli tak zwane lekko nosowe granie celulozy odchodzi w niebyt. Dźwięk nabiera wyrazistości i ogromnej witalności w każdym zakresie, co już podczas planowania ewentualnego ożenku z produktem Audiovector’a wymusza umiejętny dobór okablowania. Dlaczego? To proste. Każda pozostawiona sobie, a przez to niekontrolowana frywolność jakiegokolwiek podzakresu z marszu obróci się przeciwko nam w postaci nienaturalnej nadpobudliwości. Owszem, w początkowej fazie słuchania będziemy zaskoczeni otwartością dźwięku, ale po kilku dniach okaże się to męczące. Dlatego też podczas konfiguracji testowej naszych bohaterek z Półwyspu Skandynawskiego mimo posiadania pełnej oferty kabli Harmonix i Tellurium Q, podczas sesji oceniania postawiłem na fantastycznie brzmiące głośnikowe druty amerykańskiego Transparenta model OPUS. Po tym ruchu dźwięk sie wyrównał, nabrał łagodności i fajnego koloru, a to pozwoliło mi, z dużą przyjemnością przyjrzeć się, jak z trudnym materiałem muzycznym radzą sobie oczekujące na werdykt szare eminencje ze stajni Audiovectora. Efekt? To nadal był pełen wigoru przekaz, z tą tylko różnicą, że całość pracowała w delikatnie uformowanej na moją modłę firmowej estetyce. Oczywiście to nie było już tak ciemne, jak potrafią moje kolumny granie, ale otrzymałem dobrze osadzoną w barwie średnicę, nieco bardziej niż bym oczekiwał tego na co dzień doświetlone górne pasmo (nie chciałem zabijać ważnego dla świeżości dźwięku oddechu, dlatego postawiłem na nieco więcej swobody) i solidną podstawę basową (to zasługa bijącego w podłogę niskotonowca. Naturalnym jest, że takie usytuowanie przetwornika basowego spowodowało delikatne zaokrąglenie krawędzi tego zakresu, ale nie przejmowałem się tym specjalnie, gdyż przesiadałem się z prawie 40-to centymetrowej miednicy i realnie patrząc nie było innej możliwości, jak taki mój odbiór szukania ilości basu przy pomocą współpracy membrany z podłogą. To są ściśle związane z szerokością przedniej ścianki kompromisy i jeśli chcemy – gdy będzie tego wymagał materiał muzyczny – zanotować w pokoju małe trzęsienie ziemi, a żona nie pozwoli nam wstawić do salony wielkich szaf gdańskich typu T&F ISIS, nie mamy innego wyboru. Koniec kropka. Wieńcząc ten skrótowy research dźwięku SR6-ek powiem tak, to jest bardzo równa, odważnie idąca w stronę neutralności, ale nie zapominająca przy tym o wysyceniu średnicy, bardzo angażująca nas podczas mitingów muzycznych firmowa propozycja soniczna. I według mnie tylko będący podstawowym repertuar muzyczny w postaci muzyki dawnej (o tym w dalszej części tekstu) może skierować nabywcę na inną drogę. Reszta, nawet będący dla wielu wyznacznikiem jakości nagrywania muzyki jazz spod bandery ECM, jeśli ktoś w odróżnieniu ode mnie nie jest sfiksowany na barwę niemalże ponad wszystko, nie powinien odczuwać braku magii podczas użytkowania Audiovectorów SR6. Ok, wystarczy tych osobistych wynurzeń i przybliżmy sposób prezentacji szóstek na kilku przykładach płytowych. Na początek do napędu cedeka powędrowała muzyka rockowa grupy Coldplay z płyty „X&Y”. Wspomniani panowie podczas tego wydarzenia muzycznego wyraźnie pokazali, że owa pozostawiona w lekkiej swawoli góra pasma w takim gatunku muzycznym potrafi nadać nie do końca idealnym realizacjom coś na kształt pożądanej dawki życia poszczególnych instrumentów. Może bez papierowej magii, ale nadal gęsty środek pozwalał front menowi na odgrywanie zaplanowanej roli, co oznacza, że nie ginął w natłoku instrumentarium, tylko stał na straży wyraźnego artykułowania swoich partii nutowych. Dochodząc do dolnego zakresu wspomniana gdzieś wcześniej jego grubsza kreska nie zgłaszała w tym przypadku żadnych problemów, a skłaniałbym się nawet do stwierdzenia, że dostawałem więcej muzyki w muzyce. Nie wiem, jak to odbierzecie, ale chyba przyznacie, iż czasem coś teoretycznie nie do końca poprawnego od strony technicznej potrafi tchnąć w dany projekt trochę ducha i tak stało się w tym przypadku. Kolejnym przykładem będzie Jon Balke z płytą „Batagraf”. To mimo oferowania sporej dawki elektronicznych sampli jest ciężki do odtworzenia materiał i gdy przyjrzeć się całościowo, swoboda wysokich tonów oraz zakres środka wypadły nader dobrze, jednak w tym przypadku za sprawą obfitego zakresu basu, niskie pomruki trochę rozlewały się po podłodze. Nie było to może bardzo doskwierające doświadczenie, gdyż jest to przecież sztucznie generowana muzyka, ale słyszałem tę płytę z lepszą kontrolą tego zakresu. Ale jak powiedziałem, mamy do czynienia z elektroniką, a ta rządzi się swoimi prawami realizacyjnymi od strony artysty i odbiorczymi od strony słuchacza, dlatego zanim podejmiecie ostateczną decyzję, musicie sprawdzić ten aspekt sami. Na koniec zostawiłem sobie mojego konika, czyli nikogo innego, tylko John’a Pottera i jego krążek „Romaria”. Powolne frazy muzyczno wokalne pozwalały mi wyłapać nawet najdrobniejszą, inną niż słyszałem dotychczas manierę grania. I wiecie co? Patrząc na to z perspektywy czasu nie mogę powiedzieć, że coś było źle. W wartościach bezwzględnych zgrało dobrze, ale z kilkoma według mnie, nie do końca oczekiwanymi niuansami sonicznymi. Zanim jednak dojdę do opisu niedociągnięć, jako kontrapunkt tego wycinka tekstu powiem tylko, że wąski front duńskich SR szóstek ewidentnie pokazywał, jak łatwo dzięki takiej konstrukcji osiągnąć wzorową przestrzeń międzykolumnową z jej idealnymi parametrami szerokości, głębokości i swobody lokalizacji źródeł pozornych. To był ewidentny pokaz swoich najlepszych walorów. A co w takim razie doskwierało mi podczas zderzenia tytułowych kolumn z muzyką barokową? Głownie chodzi o utratę realiów brzmienia klarnetu basowego, który z moich opartych o celulozę przetworników nie tylko pokazywał z czego wykonano jego stroik, ale również dość ciemną, mocno nosową naturę jego wybrzmiewania. A tego z racji żywiołowości góry i braku celulozowej naleciałości membran głośników bohaterki testu nie miały szans oddać. Jeśli chodzi o dół pasma, fakt, pogrubienie rysunku tego instrumentu było odczuwalne, ale nie tak jak w elektronice, ale w zamian dawka masy w dźwięku ciekawie wzmacniała wokal firmującego ten krążek artysty. Tak więc tutaj remis ze wskazaniem na moje. Wiem, wiem, jestem sfiksowany, ale muszę pokazać, że nie ma rzeczy do wszystkiego i gdy w jednym coś jest bardzo dobre, zawsze znajdziemy materiał muzyczny, który obnaży może nie niedociągnięcia, ale na pewno odstępstwo od ogólnej prawdy. Tutaj małe usprawiedliwienie. To co napisałem, jest jedynie pokazywaniem pewnego stanu rzeczy, a nie złośliwym punktowaniem bezbronnego aplikanta do oceny i czynione tylko dlatego, aby w pewien sposób Was zaintrygować, a nie zniechęcić. Jeśli pisałbym o czymś w samych superlatywach, zalatywało by nudą, a tak różne w zależności od repertuaru wnioski są w stanie zmotywować nawet najbardziej zatwardziałego malkontenta.
To co się stało się podczas zabawy recenzenckiej, czyli w pełni wystarczający dla mojego pomieszczenia wolumen dźwięku kolumn SR6 Avantgarde Arrete był grubymi zgłoskami wpisany w oczekiwania przed-testowe. Nie sądziłem tylko, że trochę pozwalająca sobie dzięki przetwornikowi AMT na nieco więcej niż mam na ogół góra pasma gdy tego wymagał materiał, w większości przypadków będzie umiała się dostosować. Owszem, znalazłem pogromcę jej poczynań, ale weźcie pod rozwagę, mój całkowicie inny pakiet oczekiwań od kolumn i fakt słuchania muzyki dla tetryków. Chyba nie muszę nikogo uświadamiać, iż analiza powyższego testu prowadzi do jednego, bardzo prostego wniosku – „To są kolumny do żywiołowego grania, a nie wsłuchiwania się w wypełniający swoim dźwiękiem pusty kościół pojedynczy instrument”. Ale i tutaj wszystkich chciałbym uspokoić, gdyż taką muzykę Dunki również dobrze zagrają, ale trzeba być świadomym, że jak to zwykle bywa, czasem da się lepiej.
Jacek Pazio
Opinia 2
W branży audio, czyli w obszarze, którego przejawami działalności żywo się interesujemy można zauważyć dwa modele biznesowe dotyczące rozwoju oferty. Pierwszy – szczególnie popularny w segmencie budżetowej elektroniki użytkowej i kina domowego, opierający się na dość wyraźnym akcentowaniu wprowadzanych poprawek i udoskonaleń poprzez zmianę numeracji, bądź nawet nazw poszczególnych modeli w interwałach rocznych, oraz drugi, nieco mniej dynamiczny – oparty na sukcesywnej ewolucji i jeśli zmiany są poważniejsze, lecz mieszczące się w ramach danego projektu, to jedynie sygnalizowanie ich poprzez stosowne przypisy w stylu Mk.II, etc. Oba modele biznesowe mają oczywiste zalety, lecz nie pozbawione są również pewnych niedogodności, gdyż każdorazowo, przy chęci przesiadki o oczko, bądź dwa wyżej trzeba się nieco nagimnastykować z „utylizacją” posiadanego egzemplarza. Najwidoczniej stres związany z poszukiwaniem nowego domu dla swoich ukochanych zabawek dosięgł również Duńczyków, którzy będąc narodem niezwykle twórczym i pomysłowym (vide klocki Lego) postanowili coś z tym faktem zrobić i po zapewne niezwykle intensywnym procesie „tentegowania w głowie” wymyślili Koncepcję Indywidualnej Rozbudowy, czyli IUC (INDIVIDUAL UPGRADE CONCEPT). Cały myk tego rozwiązania polega na tym, że kupując nawet najniższy model z danej serii bez problemu możemy z biegom czasu rozbudować go do wersji najwyższej. O kim mowa? Oczywiście o duńskim Audiovectorze, który właśnie w ten sposób od 1996 r. uszczęśliwia i dopieszcza rzeszę swoich klientów. Tym razem jednak nie będziemy przechodzili produktowej ścieżki zdrowia i prowokowali bratobójczych sparringów pomiędzy poszczególnymi inkarnacjami skandynawskich kolumn, tylko od razu sięgniemy na niemalże sam szczyt i na warsztat weźmiemy parkę SR6 Avantgarde Arreté. Czemu „tylko” niemalże? Cóż, może to nieco dziwne, ale po testowanych nie tak dawno, bo … w lutym ubiegłego roku (ależ ten czas gna), filigranowych SR3 Signature , które ledwo zbliżały się do progu 20 000 PLN uznaliśmy, że przeskok na pułap niemalże 90 000 PLN, będzie wystarczający. Poza tym wychodzimy z założenia, iż warto mieć jakiś merytoryczny podkład, przygotowanie, osłuchanie w firmowych rozwiązaniach, by startować do flagowych R 11 Arreté, które producent łaskaw był wycenić na onieśmielające 760 000 PLN. Oczywiście nic nie mamy przeciwko temu, by koniec końców i 11-ki zawitały w naszym OPOSie, ale audio to nie wyścigi i tego typu przyjemności warto sobie z umiarem i rozsądkiem dozować.
Jak z pewnością nasi wierni Czytelnicy pamiętają z szóstkami mieliśmy już okazję się spotkać, lecz kontakt ów był natury wyjazdowej i miał miejsce, niemalże dwa lata temu podczas wrocławskiego Audiofila. O ile jednak wtenczas dystrybutor marki – cieszyński Voice zaprezentował parę wykończoną klasycznym fornirem African Rosewood Piano, to tym razem w nasze redakcyjne progi zawitały kolumny w zdecydowanie bardziej nowoczesnym malowaniu – Piano Italian Grey. Nie będę w tym momencie silił się na udawadnianie wyższości jednej opcji wykończenia nad drugą a jedynie pozwolę sobie zauważyć, że najwidoczniej w tym sezonie na salonach królują połyskliwe szarości, gdyż zaledwie na przestrzeni miesiąca to już druga para kolumn, po Paradigmach Persona 3F, która właśnie w takim lakierze u nas zawitała. Mamy zatem stonowaną i z łatwością wkomponowującą się w praktycznie dowolne wnętrze elegancję, którą dodatkowo podkreślają montowane na magnesy maskownice. Oczywiście my z nich od razu zrezygnowaliśmy, co jak co, ale nie po to producent w pocie czoła pracował nad finezją i rozdzielczością tweetera, żeby później go (tweeter, nie producenta) przykrywać jakąś zasłonką ;-)
Zanim przejdziemy do bardziej szczegółowego opisu szaty wzorniczej pozwolę sobie zwrócić uwagę, iż w firmowej, szalenie ułatwiającej porównanie poszczególnych modeli i odmian tabeli jak na dłoni widać, że przydomek Avantgarde Arreté nadawany jest wyłącznie, posługując się młodzieżowym językiem, najbardziej „wypasionym” wersjom i o ile jeszcze w serii 3 mieliśmy do wyboru cztery stopnie wtajemniczenia – począwszy od Super, poprzez Signature i Avantgarde po właśnie Avantgarde Arreté, to już 6-ki są jedynie w trzech opcjach – rozpoczynających się od Signature a szczytowe R11-ki występują wyłącznie w wydaniu AA. Wracając jednak do zaimplementowanych w naszej parze autorskich rozwiązań nie zagłębiając się zbytnio w szczegóły pozwolę sobie wymienić jedynie kilka z nich. W pierwszej kolejnością pewno warto zwrócić uwagę na schowany za precyzyjnie ponacinanym szyldem przetwornik AMT o ośmiokrotnie (!!!) większej powierzchni od klasycznej 25 mm kopułki przy jedynie 75% jej wagi. Dodając do tego zdolność pracy w zakresie częstotliwości 2 kHz-50 kHz robi się naprawdę ciekawie, a to przecież dopiero początek. Pozostałe, średnio i nisko-tonowe przetworniki powstają w kooperacji z Peerlesem i Scan-Speakiem w trosce o możliwie zerową kompresję wynikającą z magazynowania energii – technologia NES (No Energy Storage). Również sam kształt obudów nie jest przypadkowy, gdyż zbliżenie jego przekroju do kropli wody zapobiega powstawaniu szkodliwych wibracji, w czym pomaga obecność wewnętrznych absorberów, również same kosze przetworników mocowane są trzypunktowo. Nie zapomniano też o takich „drobiazgach”, jak wymrażanie w -238 °Celsjusza wszystkich miedzianych elementów.
Na pierwszy rzut oka można byłoby uznać 6-ki za zupełnie zwykłe dwu – dwu i pół drożne podłogówki. Na to właśnie wskazywałaby przecież inspekcja frontów mogących pochwalić się jedynie dwoma 6,5” mid-wooferami i ukrytym za eleganckim, chromowanym szyldem wysokotonowcem AMT o wymiarach 35 x 27 mm. To tylko jednak pozory, gdyż oprócz wspomnianej trójki w trzewiach obudowy znajdziemy jeszcze jeden 6,5” basowiec, tym razem pełniący rolę dekompresyjną i skierowany ku podłodze, zamontowany w dolnej podstawie i otoczony ażurowym cokołem 8” woofer. W sumie mamy do czynienia z konstrukcjami czterodrożnymi z podziałem częstotliwości ustawionym odpowiednio na 80/350/2800 Hz.
Kroplopodobny kształt obudów, wąskie fronty i łukowato ponacinane cokoły sprawiają, że 6-ki prezentują się nie tylko elegancko, co całkiem niepozornie, więc nie ma obaw, aby przytłaczyły swoją obecnością nawet w niewielkich, oczywiście jak na nie, czyli ok. dwudziestometrowych pomieszczeniach. Ponadto, czego na zdjęciach może za bardzo nie widać jakość ich wykonania wręcz onieśmiela. One po prostu są swoistą wizytówką i zarazem potwierdzeniem stolarskiego mistrzostwa z jakiego od lat słyną Duńczycy. Równie imponująco przedstawia się zaokrąglony plastikowy profil stanowiący śladową ścianę tylną, na którym umieszczono wraz z dedykowanym płatem szczotkowanego aluminium iście biżuteryjne … potrójne terminale głośnikowe. W komplecie znajdują się oczywiście kolce, choć w ramach eksperymentu część odsłuchów prowadziliśmy również z użyciem platform Townshend Audio Seismic Podium.
Jako ciekawostkę dodam jeszcze, że 6-ki Avantgarde Arreté zostały pomierzone i umieszczone w bazie Devialeta, więc jeśli tylko jesteśmy z posiadaniu którejś z tych ekskluzywnych „wag łazienkowych”, to wystarczy uaktywnić technologię SAM, by na własne uszy przekonać się co tak naprawdę w 6 AA drzemie. Na zachętę tylko dodam, że producent (Devialet) deklaruje, iż tytułowe kolumny są w stanie z pomocą SAMa zejść do 18Hz, co w porównaniu ze zmierzonymi „bez wspomagania” 34 Hz wygląda wielce obiecująco.
No dobrze, dość już tej techniczno-estetycznej beletrystyki. Przecież nie od dziś wiadomo, że dla rasowego audiofila wygląd jego „ołtarzyka” ma znaczenie co najwyżej drugorzędne i jedynie ze względu na zachowanie jako – takiej atmosfery w domu od czasu do czasu godzi się na pewne ustępstwa natury designerskiej. Całe szczęście w przypadku Audiovectorów jedynie prehistoryczne, pochodzące z 1979r. Trapezy mogłyby budzić gwałtowny sprzeciw płci pięknej a obecną linię duńskich produktów naszym Paniom możemy pokazywać bez obaw, tym bardziej, że plik z cenami znajduje się w zupełnie innym miejscu.
Żarty jednak na bok, bo SR 6-kom daleko do braku powagi, czy naigrywania się ze słuchaczy. To kolumny cechujące się potężnym i masywnym dźwiękiem, jednak pozbawionym bezwładności maszyny do wyburzania lecz przy zapewnieniu im odpowiednio wydajnej amplifikacji karnie chodzącym przy nodze. Warto w tym momencie podkreślić, że mając zgrabnie rozdzielone sekcje basową, średniotonową i wysokotonową wielce kuszącą opcją wydaje się zaprzęgnięcie do pracy na dole pasma jakiejś mocarnej D-klasowej końcówki a średnicę i górę powierzyć konwencjonalnej – tranzystorowej, bądź nawet lampowej amplifikacji. W powyższych wnioskach utwierdził mnie odsłuch trip hopowego i naszpikowanego syntetycznymi pomrukami albumu „Collected” Massive Attack. Niby na Reimyo wszystko było OK, ale nie miałbym nic przeciwko gdyby japońskie wyrafinowanie i nasycenie ograniczyły się li tylko do górnych 2/3 pasma a najniższymi oktawami zajął się jakiś D-klasowy, ekologiczny atleta. Nie ma jednak co marudzić, bo całe moje powyższe utyskiwanie nie jest niczym innym jak li tylko szukaniem dziury w całym, żeby niniejsza recenzja nie wypadła zbyt cukierkowo a i sam dystrybutor czuł na karku presję związaną z nieuchronnie zbliżającym się momentem, gdy zasygnalizujemy chęć posłuchania 11-ek.
Za to już bez kręcenia nosem i szukania haków przebiegł odsłuch również niepozbawionego elementów elektronicznych „Tutu” Milesa Davisa, gdzie pulsujące partie basu wygrywane przez Marcusa Millera idealnie kontrastowały z rozdzielczą i lśniącą trąbką Czarnego Księcia, która dzięki zaimplementowanym przetwornikom AMT oscylowała na zupełnie innym, aniżeli z wyposażonych w klasyczne kopułki tekstylne konstrukcje poziomie. Na pochwałę zasługiwała też całkiem sugestywna przestrzeń i zdolność precyzyjnego zawieszenia w niej pozornych źródeł dźwięku. Co prawda w bezpośrednim porównaniu poprzeczkę jeszcze wyżej pod tym względem ustawiły „nieco” droższe Carmele YG Acoustics, ale tak jak już zdążyłem nadmienić chęć ich nabycia wiąże się z jeszcze poważniejszymi, aniżeli w przypadku Audiovectorów wydatkami a po drugie amerykańskie podłogówki są filigranowymi konstrukcjami dwudrożnymi a nie pięciogłośnikowymi duńskimi smokami, gdzie sklejenie takiego przetwornikowego galimatiasu w jedną całość jest nie lada wyzwaniem. Jednak niekoniecznie o dziwo, bądź jakimś cudem, lecz ciężko pracując, wszystko skrupulatnie licząc a potem krytycznie przesłuchując Ole Klifoth i jego syn Mads osiągnęli upragniony efekt. Pasmo SR6 Avantgarde Arreté jest bowiem spójne, liniowe i homogeniczne, bez słyszalnych szyć pomiędzy poszczególnymi sekcjami, czy wyraźnego faworyzowania któregoś z podzakresów. Wyraźnego, gdyż w naszym systemie i przy użyciu naszej dyżurnej elektroniki można było podczas prowadzonych sesji ze znanymi niemalże na pamięć nagraniami odnieść wrażenie, że skraje pasma mają nieco więcej do powiedzenia aniżeli neutralna i niepodbarwiona średnica. Tylko proszę nie traktować tego jako zarzut, bo trudno mieć do kogokolwiek pretensję o to, że stara się, i to z powodzeniem, zbliżyć do maksymalnej wierności oryginałowi a jedynie jako próbę nagięcia czyjegoś pomysłu na dźwięk do własnych upodobań i przyzwyczajeń. Po prostu nic na to nie poradzę, że lubię jak kolumny nieco „czarują”, lub mówiąc całkiem szczerze oszukują na średnicy a Audiovectory niczego takiego nie robią stawiając na prawdę i tylko prawdę. Dzięki temu różnicowanie nagrań, czyli jakości materiału źródłowego nie nastręczało najmniejszych problemów i z zamkniętymi oczami, jakby akurat ten narząd był niezbędny przy odsłuchach, można było wskazać podczas których sesji realizatorzy przyszli do pracy a podczas których pracować. Różnica może i niewielka, ale w niektórych przypadkach nad wyraz bolesna. Tutaj taryfy ulgowej nie było i jeśli tylko płyta została nagrano płasko, bez dynamiki i krzykliwie, to tak właśnie na Audiovectorach brzmiała, co raczej nie dawało jej zbyt dużych szans na kręcenie się w odtwarzaczu dłużej aniżeli byłoby to konieczne.
Audiovectory SR6 Avantgarde Arreté to kolumny które nie pozwalają słuchaczowi ani na obojętność, ani tym bardziej na nudę. Nie są również typowymi „przytulasami”, które sprawdzą się zawsze i wszędzie, bo tak po prostu nie jest. Mając jednak świadomość powyższych cech bez problemu można je nie tylko okiełznać, ale i sprawić, że zagoszczą w naszym systemie na długie lata. Ot do pełni szczęścia wystarczy mocny piec (bądź dwa), chwila uwagi przy ustawianiu i kilka odsłuchów weryfikujących faktyczny stan naszej płytoteki. Czy to dużo? Nie sądzę, w końcu wydając blisko 90 000 PLN dobrze byłoby wiedzieć czego się chce, a z SR6-kami chcieć można naprawdę sporo.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Voice / Audovector
Cena: 89 000 PLN ( +4 800 PLN za lakier fortepianowy)
Dane techniczne:
– Konstrukcja: bassreflex
– Wykorzystane przetworniki: 8”, 6.5” (bass), 6.5” (mid-bass), 6,5” (mid), 35 x 27 mm AMT (treb.)
– Impedancja: 8 Ω
– Skuteczność: 92,5 dB
– Moc maksymalna: 450 W
– Podział częstotliwości: 80/350/2800 Hz
– Pasmo przenoszenia: 24Hz-52kHz
– Wymiary : 1250 x 240 x 360 mm
– Waga: 36 kg
System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Harmonix SLC, Harmonix Exquisite EXQ, Transparent OPUS
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF, Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH, Townshend Audio Seismic Podium
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA