Niezaprzeczalnym faktem jest, że w ludzkiej naturze niekonsekwencja zajmuje równie kluczową rolę, co ciekawość, a zgodnie z ostatnimi badaniami „amerykańskich naukowców” również lenistwo. Z jednej strony dążymy bowiem do maksymalnej integracji i ograniczania do niezbędnego minimum otaczających nas przedmiotów, a z drugiej zaskakująco łatwo ulegamy powszechnej manii zbieractwa, czy też wysokiej, ortodoksyjnej specjalizacji, głosząc wszem i wobec, że jak coś jest do wszystkiego, to albo jest do … tej części ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę, albo jest to szwajcarski scyzoryk. Trzeciej opcji nie ma. Dokładnie tak samo jest w audio, gdzie na liście oczekiwań w stosunku do tzw. „superintegr” brakuje tylko prasowania i parzenia kawy, a jednocześnie w ramach potwierdzenia własnej bezkompromisowości praktycznie każdy element toru audio rozkłada się na czynniki pierwsze separując od siebie, układy zasilania, analogowe i cyfrowe. Jednak w tej pozornej antynomii i szaleństwie jest i logika, gdyż każdy wymarzonego króliczka goni na własny sposób i zamiast zmuszać kogokolwiek do jedynej słusznej opcji, zdecydowanie rozsądniej dać mu wybór. Właśnie takie „elastyczne” podejście reprezentuje Auralic, którego cyfrowy transport – Aries G1 miałem okazję nie tak dawno recenzować. O ile jednak wspomniany plikograj był wysoce wyspecjalizowanym komponentem dedykowanym li tylko do uzdatniania zgromadzonych w otchłaniach internetowych rozgłośni radiowych, serwisów streamingowych i dyskach lokalnych, plików muzycznych do postaci strawnej dla zewnętrznych DAC-ów, o tyle nasz dzisiejszy bohater reprezentuje zgoła odmienne podejście do tematu, stawiając na daleko posuniętą integrację. W znanej z poprzedniego spotkania bryle udało się zaimplementować nie tylko streamer, przetwornik cyfrowo-analogowy i wzmacniacz słuchawkowy, lecz również przedwzmacniacz liniowy zdolny spełnić wszelkie nasze oczekiwania, o ile tylko … będziemy poruszać się w domenie cyfrowej. Jeśli zastanawiacie się Państwo o czym mowa spieszę z wyjaśnieniem, iż obiektem niniejszej wiwisekcji będzie nie kto inny tylko Auralic Vega G1.
Jak już zdążyliście Państwo z pewnością zauważyć Vegę od Ariesa na pierwszy rzut oka odróżnia jedynie kilka niewielkich detali na aluminiowej płycie frontowej. Mamy bowiem dokładnie tę samą konstrukcję korpusu wykonanego ze skręconych ze sobą grubych płatów anodowanego na satynową czerń aluminium, co jest swoistym znakiem rozpoznawczym linii G1, w odróżnieniu od monolitycznych skorup zarezerwowanych dla topowej serii G2. Wróćmy jednak do niuansów odróżniających Vegę od goszczącego u nas wcześniej rodzeństwa. Zlokalizowany po lewej stronie włącznik zastąpiony został dwoma gniazdami słuchawkowymi a rządek czterech przycisków funkcyjno nawigacyjnych okupujących prawą flankę wielofunkcyjną, zaskakująco intuicyjną gałką. Centralnie umieszczony 3,97″ ekran Retina pozostał na swoim miejscu i chwała konstruktorom za to, bo uczciwie trzeba przyznać, że grafiki okładek reprodukowanych albumów prezentują się na nim wybornie i piszę to, jako szczęśliwy posiadacz Lumina, nie bez zazdrości.
Szybka wizja lokalna ściany tylnej rozwiewa wszelkie wątpliwości co do niewątpliwej zmiany ról, gdyż tuż obok sekcji cyfrowej pojawiły się również analogowe wyjścia liniowe i to zarówno w postaci RCA, jak i XLR. Jeśli zaś chodzi o interfejsy dedykowane strumieniom zer i jedynek, to do dyspozycji mamy port Ethernet, AES/EBU, Coaxial, Toslink i USB Host Audio. Łączności bezprzewodowej brak.
Obsługa jest w pełni intuicyjna i nawet z poziomu ściany przedniej, z użyciem pojedynczego pokrętła nie sprawia najmniejszych problemów. Wciśniecie gałki powoduje wejście do czytelnego i logicznie rozplanowanego menu, po którym z dziecinną łatwością można nawigować, a dostęp do dalszych zakładek (w tym filtrów oraz upsamplingu) i zatwierdzania wybranych opcji również uzyskujemy wciskając pokrętło. Proste i logiczne. Jednak im głębiej w owym menu schodzimy, tym czcionka robi się mniejsza, więc zamiast tracić wzrok i wyginać się w nomen omen „chińskie osiem” zdecydowanie wygodniej a przy tym rozsądniej jest kompletnej konfiguracji dokonać bądź to z poziomu zalecanej, niestety dostępnej jedynie na iOSa, aplikacji DS Lightning, bądź z poziomu dowolnej przeglądarki internetowej po wpisaniu adresu IP Auralica w naszej sieci. Z obsługą multimediów już tak różowo nie jest, gdyż bez smartfonu / tabletu z nadgryzionym jabłkiem w logotypie i DS Lightning niby Vegę będziemy w stanie okiełznać, lecz np. bez dostępu do serwisów streamingowych. Jeśli jednak nie posiadamy konta HiFi na Tidalu, to spokojnie możemy powyższe zdanie uznać za niebyłe i zaoszczędzić na pilocie blisko 2 kPLN gdyż świetnie w roli aplikacji sterującej sprawdzi się m.in. Kinsky. Jako płatną alternatywę warto również rozważyć Roona, choć moje osobiste odczucia związane z tą platformą określę delikatnie mianem ambiwalentnych.
I jeszcze jeden, a raczej kilka drobiazgów. Otóż o ile modele G1 i G2 wydają się do siebie podobne, to warto mieć świadomość, iż seria G1 jest swoistym rozwinięciem poprzedniej generacji a G2 to zupełnie inne rozdanie, co z resztą potwierdzają ich ceny. Vega G1 wykorzystuje platformę Tesla pierwszej generacji i pomimo obecności w pełni fizycznej gałki regulacja głośności odbywa się w domenie cyfrowej (analogowa pojawia się w G2) i w porównaniu do swojego „lepiej urodzonego” krewniaka pozbawiona została również izolacji galwanicznej. Za to tym, co łączy Vegi obu serii, jest zgrabny toroid Pitrona w zasilaniu, oraz sekcja wzmacniacza słuchawkowego, którą sam producent określa mianem dość prostej i podstawowej dedykowanej dość łatwym do wysterowania słuchawkom, co uznaję za godną pochwały szczerość.
No i teraz najważniejsze, czyli walory soniczne. Po kilkudniowej rozgrzewce, gdy zmiany zachodzące w brzmieniu, dostarczonego przez warszawski MiP – dystrybutora marki, egzemplarza przestały być zauważalne przystąpiłem do krytycznych odsłuchów wpinając Vegę bezpośrednio w Brystona 4B³, by pod koniec testów wykorzystać ją li tylko w roli źródła/DAC-a. Dźwięk oferowany przez dzisiejszego bohatera nie tylko na pierwszy rzut oka, ale i po ponad dwutygodniowym użytkowaniu z pełną odpowiedzialnością można nazwać na wskroś dojrzałym, soczystym, czy wręcz dostojnym a nawet na swój sposób analogowym. Tak, tak , nie pomyliłem się – analogowym i to w stopniu o niebo większym aniżeli to, co można było m.in. usłyszeć z najnowszej, dedykowanej czarnym krążkom, konstrukcji J.Sikory z hORNSami na PGE Narodowym. Dziwne? Niekoniecznie, bowiem medium z jakiego korzystamy jest jedynie drogą, środkiem z pomocą którego dążymy do określonego celu, a nie celem samym w sobie. W związku z powyższym nie każda cyfra gra jak cyfra a analog, jak analog. Dlatego też Auralic gra jak gra i próżno w nim szukać czegoś, co można byłoby nazwać cyfrowym nalotem. Jest bowiem gładko, gęsto ale zarazem i rozdzielczo, czyli pół żartem, pół serio tak, jak do tej pory przyzwyczaiły nas odtwarzacze i transporty … konkurencyjnego Lumina.
Otwierający prog-rockowy „Hunt” Amaroka „Anonymous” ze szczekającym w oddali psem (taka rodzima wariacja nt. „Amused to Death” Rogera Watersa) nie pozostawił nawet cienia wątpliwości, że zarówno pod względem nasycenia barw, rozdzielczości, jak i dynamiki chińskiemu kombajnowi trudno na tym pułapie cenowym będzie cokolwiek zarzucić. Wszystko było nie tylko dokładnie takie jak trzeba, lecz do głosu doszła jedna, nad wyraz istotna, choć zarazem wcale nie taka oczywista, składowa – przyjemność słuchania. Przyjemność objawiająca się tym, że zamiast analizować zdecydowanie bardziej wolałem dobiegającym mych uszu dźwiękiem się delektować i nie szukając niepotrzebnie dziury w całym po prostu odpoczywałem przy muzyce. Skoro wspomniałem o psie, to wypadałoby zaznaczyć, że z trójwymiarowością i przestrzennością generowanej sceny nie było najmniejszych problemów i tylko od reszty toru zależeć będzie, czy potencjał, jakim dysponuje pod tym względem Vega usłyszymy i czy zostanie on w pełni wykorzystany. Dla pewności sugeruję sięgnąć po nieco bardziej wymagający repertuar w stylu „Misa Criolla / Navidad Nuestra” Ramireza w wykonaniu Mercedes Sosy. Wieloosobowy chór, przepiękny, silny i wysunięty głos solistki i niezwykle zaakcentowana akustyka sprawiają, że nad wyraz często sięgam po to nagranie, przez co znam je praktycznie na pamięć a tym samym jestem na jego punkcie niejako przewrażliwiony. Całe szczęście Vega próbę wody, biorąc pod uwagę tematykę albumu spokojnie można założyć, że święconej przeszła bezstresowo, choć dokonując bezpośredniego porównania z Luminem U1 Mini korzystającego z sekcji DAC-a i regulowanego stopnia wyjściowego Ayona CD-35 (Preamp + Signature) bez trudu można było zauważyć iż pod względem precyzji w ogniskowaniu źródeł pozornych, gradacji planów i ilości powietrza na scenie szala zwycięstwa przechylała się na korzyść tego drugiego zestawienia. Warto jednak zwrócić uwagę na dość bolesną różnicę w cenie sparingpartnerów i mieć to po prostu z tyłu głowy przy ewentualnej krytyce. Zawsze, no może prawie zawsze, da się lepiej, pytanie tylko za jaką kwotę i gdzie kończy się zdrowy rozsądek a zaczyna wyścig z własnym cieniem. Auralic z owym cieniem ścigać się jednak nie zamierzał, gdyż po pierwsze na jego pułapie cenowym i tak niezwykle trudno będzie mu znaleźć godnego a przy tym równie bogato wyposażonego przeciwnika, a po drugie jeśli ktoś chce lepiej to do dyspozycji ma wersję G2.
Nie marudząc jednak jak naburmuszony przedszkolak uczciwie trzeba przyznać, że Vega jest na tyle uniwersalna, że pomimo usilnych starań nie udało mi się przyłapać jej na materiale, który ewidentnie by jej nie podszedł i nawet „Believe In Nothing” Paradise Lost zabrzmiał niezwykle energetycznie a zarazem soczyście, co biorąc pod uwagę ilość „ubogacającej” materiał muzyczny elektroniki wydawać by się mogło graniczącym z cudem wyzwaniem. Tymczasem chiński streamero – DAC-o – preamp nader zgrabnie dosaturował średnicę, wysycił gitarowe riffy a całość zaprezentował z takim wykopem i werwą, że poważnie zacząłem zastanawiać się nad jego pozostawieniem w moim desktopowym systemie, który już od dłuższego czasu czeka na delikatną modernizację, tym bardziej po tym, jak podczas AVS dane mi było rzucić uchem na wyjątkowej urody aktywne MyMonitors MY5.
Najwyższa pora na małe résumé. Najnowsza wersja Vegi oznaczona jako G1 broni się nie tylko na tle, z reguły nieco skromniej wyposażonej konkurencji, co przede wszystkim swojego protoplasty, czyli „zwykłej” pozbawionej jakichkolwiek oznaczeń i sieciowych umiejętności Vegi, którą dziwnym zbiegiem okoliczności ponad cztery lata temu mieliśmy okazję testować. I wcale nie chodzi o rozszerzenie jej możliwości o moduł streamera, który jakby nie patrzeć i tak deklasuje pod względem brzmieniowym to, co oferował wtedy plastikowy, kanapkopodobny Aries, ale przede wszystkim o brzmienie. Jest ono z jednej stronie bardziej osadzone w barwie a z drugiej bardziej rozdzielcze i czystsze. Staje się zatem nad wyraz rozsądnie skonstruowanym pomostem łączącym przeszłość z wybitnie high-endową teraźniejszością spod znaku G2, przy zachowaniu całkiem rozsądnej ceny.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips
Dystrybucja: MIP / Auralic
Cena: 16 999 PLN
Dane techniczne
Obsługiwane formaty
Bezstratne: AIFF, ALAC, APE, DIFF, DSF, FLAC, OGG, WAV i WV
Stratne: AAC, MP3, MQA i WMA
Pasmo przenoszenia: : 20 – 20KHz, +/- 0.1dB
Zniekształcenia THD: < 0.00012% (XLR); < 0.00015% (RCA)
Dynamika: > 130dB
Obsługiwane częstotliwości
PCM: 44.1KHz – 384 kHz/32Bit
DSD: DSD64(2.8224MHz), DSD128(5.6448MHz), DSD256(11.2896MHz), DSD512(22.57892MHz)
Oprogramowanie do obsługi: AURALiC Lightning DS (iOS), AURALiC Lightning DS przez przeglądarkę (tylko do konfiguracji), kompatybilne oprogramowanie firm trzecich (BubbleUPnP, Kazoo), Roon (wymagany zewnętrzny Roon Core)
Źródła streamingu: Współdzielony folder sieciowy, Napęd USB, Serwer mediów UPnP/DLNA, TIDAL & Qobuz, Radio internetowe, Roon ready
Wejścia: AES/EBU, Coaxial, Toslink, USB Host Audio, RJ45 Gigabit Ethernet
Wyjścia: Para RCA, para XLR, dwa wyjścia słuchawkowe 6,3 mm
Platforma strumieniowa: AURALIC Tesla G1 z procesorem 800MHz, 1 GB pamięci systemowej, 4 GB pamięci masowej
Zegar wewnętrzny: Podwójny zegar Femto 72fs
Stopień wyjściowy: pracujące w klasie A moduły ORFEO
Wyświetlacz: Retina 3,97″
Pobór mocy: < 10W (w trybie uśpienia), 50W max.
Wymiary (S x G x W): 340 x 320 x 80 mm
Waga: 7,2 kg