Opinia 1
Ze względów wynikających z własnych mocy przerobowych, popytu i uwarunkowań ekonomicznych, większość małych wytwórców, czyli jedno – , bądź kilkuosobowych manufaktur swoją ofertę, przynajmniej w początkowym stadium egzystencji, ogranicza do jednej, góra dwóch propozycji. Jest to o tyle rozsądne posunięcie, że w przypadku niepowodzenia przedsięwzięcia straty są nazwijmy to dyplomatycznie akceptowalne. Jeśli jednak rozpoznawalność takiego bytu rośnie, klientów przybywa, a wraz z nimi zaczyna się „ssanie rynku” na nowe/wyższe/niższe modele, to nagle okazuje się, że nie wiadomo kiedy, ale portfolio zaczyna puchnąć do niemalże „korporacyjnego” poziomu. Można oczywiście się okopać na z góry upatrzonych pozycjach i uparcie robić tylko wspomniane dwa modele, jednak warto mieć w tym momencie świadomość pewnej „jednostrzałowości”, czyli mówiąc wprost konkretnego nabywcę do zakupu jesteśmy w stanie nakłonić raz i to by było na tyle. A gdzie miejsce na budowanie rozpoznawalności marki, gdzie możliwość sukcesywnego pięcia się po kolejnych szczeblach zaawansowania i wyrafinowania? Krótko mówiąc o ile na początek skromna oferta pod względem logicznym i ekonomicznym się jeszcze broni, to planując działalność na dłużej niż rok-dwa warto mieć w przysłowiowej szufladzie co najmniej kilka kolejnych, czekających na rozwój wypadków projektów. I właśnie z przykładem takiego – już rozwiniętego stadium praktycznie jednoosobowej działalności po raz kolejny się spotkamy, gdyż po szalenie miło przez nas wspominanej łączówce Ruby Ethernet przyszła pora na równie, nomen omen polaryzujący audiofilsko zorientowaną publiczność temat, czyli przewód zasilający David Laboga Custom Audio GR-AC-Connect.
Poruszona we wstępniaku tematyka zasobności firmowego portfolio nie wzięła się znikąd, bowiem pomimo braku własnej strony, za co ww. wrocławski producent szczerze przeprasza posypując głowę popiołem i modelu sprzedaży bezpośredniej opartej w znacznej mierze na tzw. marketingu szeptanym okazuje się, iż David Laboga Custom Audio dysponuje zaskakująco opasłym katalogiem. W dodatku katalogiem obejmującym wszelakiej maści okablowanie do zastosowań audio i to z reguły w pięciu stopniach zaawansowania technologicznego, a jakby tego było mało z możliwością doboru złoconej, bądź rodowanej konfekcji.
Wracając jednak do naszego dzisiejszego mrocznego obiektu pożądania DLCA (David Laboga Custom Audio) GR-AC-Connect plasuje się na czwartej pozycji od dołu, czyli na drugim stopniu podium, mając pod sobą serię DR (wtyki rodowane),NR i QR, a nad jedynie flagowy 3DR. Przy okazji, jak na srebrnego medalistę przystało dostarczany jest w eleganckim, drewnianym pudełku, któremu udało załapać się na sesję unboxingową. Sam przewód prezentuje się nader atrakcyjnie. „Wężopodobny”, szaro-czarno-brązowy pleciony peszel ochronny (Viablue Stone?) uzupełniają pełniące również rolę antyrezonansowych izolatorów masywne prostopadłościenne puszki splitterów z nadrukami informującymi o przeznaczeniu, producencie, modelu i długości. Do konfekcji użyto łapiących za oko, pochodzących z serii Piezo Ceramic, rodowanych 48-ek NCF Furutecha, a w roli przewodników wykorzystano miedziane żyły o zróżnicowanym przekroju i budowie. Więcej szczegółów natury technicznej od producenta niestety nie udało mi się uzyskać, gdyż pan David w dzieleniu się własnymi pomysłami jest nad wyraz lakoniczny wychodząc z założenia, że produkt ma się bronić brzmieniem a parametry o klasie takowego niewiele mówią. Miłą niespodzianką jest podatność GR-AC-Connect na zginanie, co przy jego średnicy i wadze wcale nie jest takie oczywiste. Może nie jest to dosłowna wiotkość a raczej swoisty bezwład, niemniej jednak ułożony w ustalonej pozycji przewód nie ma tendencji do sprężynowania, będąc jednocześnie przyjemnie podatnym na nieraz karkołomne wygibasy. Sytuację dodatkowo poprawiają cieńsze, wychodzące z ww. puszek, biegnące do wtyków odcinki, dzięki którym nawet w ciasnej szafce powinno dać się naszego gościa bez większych trudności zaaplikować.
Przystępując do odsłuchów i jak już zdążyliśmy się przyzwyczaić nie mając wiedzy na temat ewentualnego przebiegu dostarczonego egzemplarza (brak jakichkolwiek oznak sfatygowania) pierwszych kilka dni poświęciłem na jego rozgrzewkę w tzw. międzyczasie próbując od producenta wyciągnąć jakiekolwiek informacje co i jak w nim umieścił. O ile sam przewód dość szybko osiągnął pełnię swoich możliwości, bądź jak kto woli przestał wykazywać tendencje do dramatycznych zmian brzmienia, o tyle jedyne, co udało mi się stalkingiem wywalczyć była sugestia, że obiekt testu powinien najlepiej sprawdzić się w towarzystwie mocnych końcówek mocy. Był to zatem nader jasny sygnał, że moja dyżurna Gargantua II będzie miała chwilę wolnego. Szybka gimnastyka, GR-AC-Connect wylądował w zadku 300W Brystona i … zaczęło się robić ciekawie. Po pierwsze fakt, że jest lepiej niż z Acoustic Zenem był niezaprzeczalny. Po drugie zmiany na lepsze dotyczyły całości a nie jedynie części kluczowych aspektów, a po trzecie poprawa dotyczyła również wolumenu dźwięku, czego z reguły Acoustic Zen tak łatwo nie odpuszczał. Był to niewątpliwie znak, że rodzimy przewód też musi mieć zacny przekrój żył życiodajną energię z gniazdka dostarczających. Co istotne, wraz ze wspominanym wzrostem wolumenu a więc i masy generowanego przez mój system dźwięku nie szło jego spowolnienie, czy pogrubienie konturów źródła pozorne kreślących. Oczywiście na syntetycznym i zapuszczających się do piekielnych czeluści materiale w stylu „Tina Snow” Megan Thee Stallion poluzowanie najniższych składowych było ewidentne, jednak tak właśnie owa radosna twórczość została zarejestrowana i jakby nagle najniższy bas został ujęty w karby należałoby się zacząć martwić. Laboga schodziła jednak znacznie niżej od Acoustic Zena, więc basowe pomruki nie tylko były słyszalne, lecz również doskonale odczuwalne. Na zdecydowanie bardziej audiofilskim „Khmer” Nilsa Pettera Molværa efekt aplikacji rodzimego kabliszcza był jeszcze bardziej czytelny, gdyż precyzja definiowania zawieszonego w przestrzeni naturalnego instrumentarium fenomenalnie kontrastowała z syntetycznymi, impresjonistycznymi plamami ambientowego tła. Co ciekawe trąbka leadera nie tracąc nic ze swojej „blaszaności” została delikatnie dociążona i pozłocona w środku reprodukowanego przez siebie pasma, przez co brzmiała dojrzalej i dostojniej, lecz nadal zadziornie. Zaraz, zaraz. Przecież doskonale znam taką sygnaturę. Szybka roszada i … dokładnie tak. Podobne brzmienie oferuje przecież w mojej układance Furutech Nanoflux z tą tylko różnicą, że GR-AC-Connect nieco bardziej wysyca średnicę, przez co np. „House of Gold & Bones, Part 2” Stone Sour kąsa z większym romantyzmem poczynając od mrocznych ballad na bezpardonowym łojeniu i iście zwierzęcym ryku Coreya Taylora skończywszy. Pół żartem, pól serio można byłoby stwierdzić, że na ww. album Furutech patrzy z perspektywy industrial- a Laboga stoner – metalu. Niby oba punkty widzenia wywodzą się z tego samego źródła, lecz właśnie niuanse pozwalają budować im nieco inną narrację. Podwójna stopa na „Peckinpah” na rodzimym okablowaniu może nie ma takiej cienkiej kreski konturu, za to rekompensuje ów niuans krwistą soczystością. Z kolei gitarom w obu odsłonach udało się zachować właściwy sobie brud i granulację a tym samym uniknąć sztucznego wygładzenia i ucywilizowania, co o ile w przypadku Nanofluxa niespecjalnie powinno dziwić, co już w GR-AC już takie, właśnie ze względu na jego dosaturowująco-zagęszczającą sygnaturę, warte jest podkreślenie i skomplementowania.
Podobne obserwacje poczyniłem na klasyce. Wyśmienity „Paganini: Diabolus in Musica” Salvatore Accardo z London Philharmonic Orchestra zabrzmiał słodko, nieco krotochwilnie, ale bezdyskusyjnie wybornie, gdyż w tym przypadku emocjonalne „dopalenie” skrzypiec jedynie zwiększyło ich atrakcyjność, dla jasności – wielkość źródeł pozornych pozostała bez zmian, a przy okazji sugestywniej wyodrębniło je z tła orkiestry. Nie oznacza to bynajmniej zamknięcie Accardo w szklanej klatce, gdyż jego interakcje z Londyńczykami są tyleż naturalne, co oczywiste, a jedynie skierowanie na solistę dodatkowej wiązki światła.
Nie ma co owijać w bawełnę, tylko otwarcie trzeba przyznać, iż David Laboga Custom Audio GR-AC-Connect to przewód zasilający w pełni zasługujący na miano high-endu. Pomimo delikatnej własnej sygnatury nie tylko przekazuje pełnię informacji o reprodukowanej przez zasilany nim system muzyce, lecz również nie limituje dynamiki nawet wysokomocowych amplifikacji, co nieraz stanowi bolączkę ich posiadaczy. Śmiało zatem możemy stwierdzić, iż łączy w sobie finezję, wyrafinowanie i wysoką przepustowość energetyczną, co stawia go w bardzo mocnej pozycji na tle konkurencji, a jednocześnie tylko zaostrza nasz apetyt na topowy 3DR, choć biorąc pod uwagę ponad dwukrotną różnicę w cenie, w stosunku do naszego dzisiejszego bohatera, poprzeczka wymagań w stosunku do wrocławskiego flagowce szybuje na wybitnie morderczy pułap.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Jak znakomita większość z Was się orientuje, chcąc uniknąć powtarzania pewnych zwrotów lub określeń, czyli tak zwanego „masła maślanego” w naszych opisach, staramy się używać zastępujących je homonimów. Idealnym przykładem na to są słowa: „firma” lub „producent”. Nie da się ich bezboleśnie gramatycznie wkleić w tekst n-razy, dlatego z powodzeniem zastępujemy innymi typu: brand, stajnia tudzież manufaktura. Co prawda każdy z tych ostatnich w dokładniejszym tłumaczeniu ma minimalnie inne znaczenie, jednak wtajemniczeni czytelnicy natychmiast widzą o co nam chodzi. I gdy wydawałoby się, że wszystko jest na swoim miejscu, jak to zwykle w życiu bywa, czasem będący dla nas swoistym ratunkiem niepozorny homonim w odniesieniu do danego podmiotu gospodarczego staje się określeniem nie tylko bardziej adekwatnym, ale również podnoszącym jego wizerunkowy prestiż. Oczywiście w dobie często szkodliwej jakościowo globalizacji mam na myśli frazę „manufaktura”. Nie tylko zdradza, o co nam chodzi, czyli na tle wielkich koncernów działalność o niezbyt wielkich rozmiarach, ale dodatkowo wyraża zarezerwowany dla tego typu gospodarczego bytu pietyzm podejścia do związanych z jego egzystencją tematów. Co kombinuję? Już wyjaśniam. Otóż w dzisiejszym teście po raz kolejny będziemy mieli możliwość zapoznania się z w pełni wyczerpującą znamiona manufaktury, w znakomitej większości eksportującą swoje wyroby do klienteli z szerokiego świata, rodzinną firmą David Laboga Custom Audio. Jednak tym razem, po zaskakująco dobrym odbiorze ubranego w ręcznie szytą naturalną skórę kabla Ruby Ethernet, jako próba sprawdzenia zasadności mojego wywodu w kwestii dbałości o każdy szczegół nie tylko wizualny, ale również soniczny produktów spod znaku teamu Laboga, do naszej redakcji dotarł okupujący drugie miejsce w cenniku kabel sieciowy GR-AC-Connect.
Próbując skreślić coś na temat budowy rzeczonego kabla, niestety z uwagi na ochronę know how działań producenta wiemy jedynie, że w kwestii przewodnika jest oparty o firmowy splot różnej czystości i różnej średnicy drutów miedzianych. Niestety w błogiej niewiedzy pozostajemy również w odniesieniu do kwestii wykorzystanych półproduktów jako ekranowanie oraz izolację owego przewodnika. Wiemy natomiast, iż widoczne prostopadłościenne puszki nie są ostatnimi czasy modnymi „domkami” dla mniej lub bardziej rozbudowanych filtrów, tylko wymuszonymi konstrukcyjnie modułami zmiany średnicy kabla tuż przed wtykami i wypełnione specjalnym balastem służą jedynie stabilizacji, czyli de facto do walki ze szkodliwymi wibracjami. Ostatnią pewną informacją jest terminacja naszego bohatera wtykami japońskiego Furutecha, oraz ubranie grubszych i cieńszych odcinków kabla w przyjemną dla oka czarno-szarą z motywami ciemnej żółci plecionkę. Jeśli chodzi o temat logistyki GR-a, ta w celach sprawienia dobrego wrażenia na potencjalnym nabywcy odbywa się w wykonanej ze sklejki, wyściełanej wewnątrz grafitową pianką, z wypalonym na wieczku logo marki zgrabnej skrzynce.
Co ciekawego mogę powiedzieć o naszym bohaterze? Dla wielu z Was będzie to świetna wiadomość, bowiem najważniejszą jego cechą jest energia środka pasma. Jednak dotarcie do sedna tematu odbywa się w dość specyficzny sposób, gdyż mimo takiego postawienia sprawy muzyka nie nosi znamion jakiegokolwiek uśredniania. To o co chodzi? Mianowicie tuż po wpięciu GR-AC-Connect w tor odnosi się wrażenie minimalnego cofnięcia ekspresji muzyki, w pierwszej chwili sprawiającego wrażenie jakby mniejszego doświetlenia wirtualnej sceny. Spokojnie, bez mułu i brutalnego gaszenia światła, tylko jakby do jej projekcji użyto mniej politury, przez co mniej się błyszczy. Jednak już po kilku minutach okazuje się, że to stosunkowo błędny odczyt zaistniałej sytuacji. Otóż owszem, przekaz jest deczko ciemniejszy, ale ani krzty nie traci na transparentności, bowiem pakiet informacji jest na wskroś bliźniaczy do wersji sprzed roszady testowej. Jednak bliźniaczy nie w wersji jedno-jajowej, tylko z ukierunkowaniem na zwiększenie pulsu i energii muzyki. Nadal jest pełna oddechu i pikanterii w górnych rejestrach, z tą tylko różnicą, że bez szukania w nich wyczynowości, co wprost proporcjonalnie przekłada się na zmianę priorytetów w stronę energii wydarzeń scenicznych. Nagle wszystko jest kulturalniejsze, a mimo tego nadal pławimy się w mocnym, oczywiście wielobarwnym niskim rejestrze, nasączonej plastyką i esencją, jednak nieszczędzącej odpowiedniej ilości informacji średnicy, po z jednej strony minimalnie mniej agresywnych, ale z drugiej nadal lotnych i pełnych ekspresji wysokich tonach. Co ciekawe, to jest na tyle naturalna prezentacja, że gdy po akomodacji wracałem do konfiguracji przedtestowej, w pewnych aspektach musiałem ponownie przestawiać się na jej niegdyś wzorcowe wydanie. Nie wiem, jak to się dzieje, ale na takim obrocie sprawy złapałem się dwa razy. Niby lubię posmak nieposkromionej witalności muzyki, gdy tymczasem okazywało się, że jej umiejętne ucywilizowanie również bardzo mi odpowiadało. Gdzie jest haczyk? Szczerze? Nie wiem i tak naprawdę mnie to nie interesuje. Ważny jest finał działań naszego producenta. A jak widać po powyższym wywodzie, jest zaskakująco pozytywny. Co na to muzyka?
Powiem tak. Nie ma sensu rozpisywania się na temat poszczególnych nurtów, gdyż zawsze każdy z nich czerpał z naszego bohatera pełnymi garściami. W efekcie zmieniały się jedynie ich barwowe priorytety, które nigdy nie kończyły się zbyt mocnym osadzeniem muzyki w masie. Było esencjonalniej, ale nigdy z nadwagą. To zaś sprawiało, że tak muzyka rockowa, jak i wszelkiego rodzaju kontemplacyjna przy dobrej swobodzie prezentacji, oferowały jedynie większy udział odczuwalnej przeze mnie energii. Energi zwiększającej efekt jej namacalności, a przez to poczucia integracji z muzykami. Niby niewiele, ale w odniesieniu do naszego dążenia do maksymalnego zbliżania się do goszczonego w naszych domostwa muzyka, w końcowym rozrachunku bardzo wiele.
Czy powyższy kabel sieciowy jest dla wszystkich? Jeśli nie chcecie ratować swoich systemowych „ulepków”, tylko szukacie bardziej energetycznego spojrzenia na muzykę, jak najbardziej tak. To jest produkt, który przy ewidentnym osadzeniu punktu ciężkości w okolicach większego nasycenia świata dźwięku, nie przekracza dobrego smaku. Dowodem na to jest oczywiście mój zestaw. Jak wspominałem, produkt David Laboga Custom Audio zmieniał jego punkt „G”, jednak na tyle ciekawie, że powrót do standardowego połączenia nie kończył się zbawiennym okrzykiem „uf”, tylko dziwnym zbiegiem okoliczności chwilą akomodacji do innego, ale z pewnością nie diametralnie lepszego, a co najwyżej idealnie trafiającego w moje oczekiwania grania. Zaskoczeni? Jeśli tak, to chyba wiecie, co robić?
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Producent: David Laboga Custom Audio
Ceny (Netto): 1,8m / 2710 € (wersja EU), 2840 € (wersja UK), 2710€ (wersja US); + 650€ za każde dodatkowe 50cm