Opinia 1
Amerykanie mają czwartego lipca swój Dzień Niepodległości, huczne parady, rodzinne pikniki, pokazy fajerwerków i inne spektakularne (wiadomo przecież nie od dziś, że tam – za oceanem wszystko jest największe) atrakcje. Z kolei u nas Narodowe Święto Niepodległości wypada, tak jak dziś – 11 listopada, gdy aura najdelikatniej mówiąc nie rozpieszcza i przynajmniej do wybuchu pandemii nakłaniała do gremialnych przemarszów jedynie gładko ogolonych ekstremistów toczących bohaterskie potyczki pod placówkami jednej z sieci prasowo-księgarsko-kosmetycznej, oraz zdecydowanie mniej bojowo nastawionych audiofilów przemykających chyłkiem pomiędzy rozstrzelonymi na mapie warszawy obiektami zaadaptowanymi na potrzemy Audio Video Show, o ile tylko takowe w wiadomym terminie się odbywało. Mniejsza jednak o to, gdzie, kto i po co dreptał, gdyż w ramach dzisiejszej, wybitnie świątecznej – właśnie z racji 11 listopada odsłony postanowiliśmy wziąć na redakcyjny tapet produkt na wskroś rodzimy, lecz zarazem powstały w „warsztacie” (wy)twórcy, który nie dość, że wywodzi się z rynku profesjonalnego, to w dodatku posiada ugruntowaną na nim pozycję i to nie wyłącznie lokalnie a głównie za granicą, w tym w U.S.A. Skoro bowiem z jego rękodzieł korzystają zarówno takie tuzy jak Al Di Meola, David Eleffson (na chwilę obecną niestety ex Megadeth), Jeff Waters (Annihilator), Steve Lukather (TOTO), jak i masteringowcy Hiro Furuya (Vladimir Ashkenazy, Vienna Philharmonic Orchestra, Berliner Philharmonie, Eric Clapton, Elton John, and Billy Joel), Maor Appelbaum (Annihilator, Faith No More, Rob Halford, Sabaton, Sepultura), Ross Robinson (Korn, The Cure, Sepultura – tak, to właśnie On stoi za brzmieniem „Roots”, Machine Head, Slipknot, Limp Bizkit) , etc., to coś musi być na rzeczy, gdyż nie są to osoby podążające za jakimiś modami, o ile w ogóle o modzie na przewody może być mowa i nikomu, niczego udowadniać już od dawna nie muszą. Skoro zatem owe grube ryby sięgają po wrocławskie druty, to najwyższy czas i nam się im (drutom, nie rybom) przyjrzeć i przysłuchać. Żeby jednak nie było za nudno, zamiast budzących jedynie umiarkowane emocje przewodów analogowych, z niekłamaną satysfakcją i zainteresowaniem przyjęliśmy propozycję przetestowania topowej na chwilę obecną łączówki lan – David Laboga Custom Audio Ruby Ethernet.
Zgodnie z zasadą mówiącą, iż pierwsze wrażenie można zrobić tylko raz David Laboga nic nie pozostawia samemu sobie, czy też o zgrozo przypadkowi. Począwszy bowiem od samych – ręcznie wykonywanych i obszywanych licową skórą cielęcą przewodów, poprzez drewniano-płócienno-skórzane etui na … perfumowanych (serio, serio!!!) kapturkach ochronnych na wtyki (co nie dziwi, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż we wtyku wejściowym jest wklejony prawdziwy rubin – widoczny na tym zdjęciu) skończywszy wszystko (polecam uwadze unboxingową sesję fotograficzną) dopracowane jest w najdrobniejszych detalach. I proszę tylko nie próbować krzywić się na „nieekologoczność” ww. naturalnego peszelka wskazując na eko-zamienniki, gdyż tak po prawdzie owa prawdziwa skóra jest li tylko odpadem przemysłu spożywczego, więc zamiast trafić na przemiał znalazła takie a nie inne, w dodatku wielce ekskluzywne, zastosowanie. Niby Klient płaci, i to niemało, więc ma prawo wymagać, jednak bezkompromisowe, graniczące z obsesją na punkcie perfekcji, podejście naszego rodzimego producenta nieodparcie kojarzy mi się z japońskimi manufakturami, gdzie nikt nigdzie się nie spieszy, wszystko ma swoje miejsce i czas a decydując się na ich wyroby mamy pełną świadomość obcowania z czymś na wskroś autorskim i wyjątkowym. Jako dowód powyższych dywagacji posłużę się przykładem przewodu 聖HIJIRI ‘TAKUMI’ MAESTRO i słuchawek Final Sonorus X oraz Denon AH-D9200, kiedy poczułem się równie „dopieszczony” podczas pierwszego kontaktu / unboxingu. Całkiem zacne towarzystwo, nieprawdaż?
Mamy zatem ręcznie szyty skórzany oplot w kolorze może nie tyle rubinowym, na co wskazywałaby nazwa, co raczej burgundowym z firmowymi czarnymi, wytłaczanymi korpusami wtyków z oznaczeniem kierunkowości i logotypem. O wewnętrznej budowie naszego dzisiejszego bohatera wiadomo niemalże tyle co nic, gdyż jedyne co udało mi się od producenta wyciągnąć, to informacja, iż jego żyły wykonano z miedzi o różnej czystości i średnicy. To jednak nic, gdyż prawdziwa „jazda” zaczęła się, gdy próbowałem uzyskać jego specyfikację odnośnie tego, w jakiej „kategorii” chodzi. I? I wyszło, że w … żadnej. Co ciekawe, pomimo faktu, iż po wpięciu mój dyżurny switch Silent Angel od razu z kojącej zieleni zmienił kolor diody na niepokojący pomarańcz a Lumin w pierwszej chwili sypnął błędem sieci, to po chwili paniki wszystko wróciło do normy. Tzn. transport jakoś z Rubym się przeprosił a switch, choć uparcie łypał na mnie przekrwionym okiem, to jednak zaakceptował obecność rodzimej łączówki. Okazało się bowiem, iż o ile przy przesyle „cywilnych” danych wzrost przepustowości/prędkości przesyłu śmiało możemy uznać za oczywisty progres, o tyle przy streamingu audio zdecydowanie większą wagę ma sam sposób transmisji, jakość przewodników i jak najniższy poziom tak wzajemnych, jak i dochodzących z zewnątrz interferencji. Ponadto wnętrze skórzanego tunelu wypełnia jakaś miękka i zarazem sprężysta włóknina (wełna?), dzięki czemu biegnące wewnątrz żyły mają dodatkową, antywibracyjną izolację.
Najlepsze jednak dopiero przed nami, gdyż nie mając do tej pory żadnych świadomych kontaktów z okablowaniem David Laboga Custom Audio a jedynie znając je ze słyszenia, znaczy się z opowieści osób trzecich, były one dla mnie jedną wielką niewiadomą. Dodając do tego jedynie wstępne wygrzanie dostarczonej na testy sztuki a więc konieczność jej gruntownej akomodacji, doskonale wiedziałem, że to nie będzie przelotny tygodniowy romans, tylko pobyć ze sobą będziemy musieli znacznie dłużej. I tak też się stało, gdyż choć wyciągnięty prosto z pudełka Ruby już na starcie wykazywał się zaskakującą dojrzałością i wyrafinowaniem, to z każdym dniem wolumen jego walorów rósł.
Jednak po kolei. Gdy wynikające z „układania” i wygrzewania się przewodu zmiany praktycznie zanikły, co niezbicie dowodziło iż nasz gość osiągnął pełną stabilizację coraz uważniej zacząłem mu się przysłuchiwać, gdyż wbrew opiniom kablosceptyków i decybelującym na internetowych forach komputerowym teoretykom, dla których już sam fakt działania czegokolwiek, niekiedy potwierdzony screenem ze speedtestu, jest sukcesem samym w sobie z przykrością muszę stwierdzić, iż przewody ethernetowe, czyli popularna skrętka, również na brzmienie systemów audio, oczywiście tych wykorzystujących streaming i granie z plików, wpływ mają, co poniekąd udało nam się mniej, bądź bardziej trafnie (ocenę pozostawiamy Państwu) w ramach testów oferty Fidaty (HFLC) rodzimej Audiomica Laboratory (Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence), Furutecha (Lan-8 NCF), czy wreszcie ekstremalnego Synergistic Research Galileo SX Ethernet udowodnić. I tak też jest w niniejszym przypadku, gdyż mówiąc wprost Ruby „gra” po swojemu i diametralnie inaczej od większości ww. konkurencji. Z premedytacją napisałem większości, gdyż pod pewnymi względami wrocławski przewód wykazuje zaskakujące podobieństwo do swojego japońskiego odpowiednika, czyli wspomnianej Fidaty HFLC. Chodzi bowiem o efekt swoistego odetkania, udrożnienia kanału komunikacji – przesyłu danych. W dodatku efekt podany w sposób daleki od swoistego oszołomienia skalą zachodzących zmian, jakim swojego czasu poraził mnie uparcie stojący na samym szczycie moich osobistych referencji Synergistic Research Galileo SX Ethernet. Zamiast bowiem porażać swym absolutem wzorem amerykańskiego pobratymca Laboga Ruby stosuje zdecydowanie łagodniejszą metodę uzależniania – pozwala bowiem sukcesywnie, krok po kroku oswajać się z ponadprzeciętną i de facto operującą na tym samym poziomie co Galileo rozdzielczością wraz z osłuchaniem i coraz większym „wsiąkaniem” w świat magicznych dźwięków kreowanych przez wrocławską łączówkę. Rodzimy przewód buduje bowiem scenę nieco dalej aniżeli ww. konkurent, prezentuje ją z nieco większego dystansu, dzięki czemu choć ilość detali jest taka sama, to już ich obecność staje się mniej nie powiem, że przytłaczająca, gdyż słowo to ma zbyt pejoratywny wydźwięk, co raczej nie wchodzi w strefę naszego komfortu. Widzimy powiem wszystko kiedy sami zdecydujemy, że chcemy owe wszystko widzieć, w przeciwieństwie Synergistica, który niejako stawia nas przed faktem dokonanym. Przykładowo na dziwnym zbiegiem okoliczności zrealizowanym przez tragicznie zmarłego Davida Bianco i dokończonym przez Matta Wallace’a a z kolei zremasterowanym przez Maora Appelbauma, a więc również z użyciem wrocławskiego okablowania, bluesowym albumie „The Bookends” Erica Galesa zarówno rzewne, jaki podszyte funkowymi rytmami bluesy czarowały gęstością i świetnym usadowieniem w basowym fundamencie zapewniając jednocześnie pełny wachlarz informacji o jego zróżnicowaniu. Mamy bowiem sytuację, gdy szeroko rozumiana muzykalność nie oznacza onirycznego rozmycia i przysłowiowej buły, lecz fenomenalną koherencję idącą w parze ze wspomnianą rozdzielczością. Słychać zatem wszystko, jednak bez zbytniej analityczności i laboratoryjnego chłodu.
Z kolei na „Isa” Zaz jasnym stało się, iż odmieniana przez wszystkie przypadki rozdzielczość bynajmniej nie oznacza bezpardonowego smagania naszego słuchu francuskimi sybilantami, które choć bezsprzecznie komunikatywne dzięki rodzimej łączówce nabrały nie tylko ogłady, co wręcz wyrafinowania. Kilkukrotnie, przy okazji recenzowania ekstremalnego high-endu, wspominałem o tym, iż od pewnego, co prawda irracjonalnie wysoko zawieszonego, pułapu pewnego rodzaju natywne dla poszczególnych wykonawców „artefakty” jak właśnie podkreślanie sybilantów, czy wręcz seplenienie przestają nosić znamiona pasożytniczych anomalii a stają się jedną z nierozerwalnych cech konkretnych postaci. I tak też jest w tym przypadku – Zaz potrafi zaszeleścić, jednak to nie jest kiks post-procesu, lecz jej urok. Co ciekawe, złagodzona „na produkcji” i wbita w komercyjne, nieco plastikowe, ramy Natasha St-Pier na „Croire” daleka była od zbytniego polukrowania i ograniczającej czytelność przekazu lepkości. Niby głębokość sceny została w zauważalny sposób zredukowana, jednak postawiony na melodyjności i lekkostrawności akcent jasno dawał do zrozumienia, że próżno doszukiwać się tu audiofilskich doznań.
Jednak największym zaskoczeniem był dla mnie odsłuch do tej pory kategoryzowanego jako garażowo-bezpardonowego albumu „Unto the Locust” Machine Head. Tymczasem z Labogą w torze przeobraził się w zjawiskowego motyla o morderczym usposobieniu, bądź może nawet współczesną odmianę jakiegoś zapomnianego przez ludzi i Boga smoka, który z jednej strony kusi soczystymi barwami i zachęca by podejść bliżej tylko po to by w chwili naszej nieuwagi plunąć nam w oczy śmiercionośnym jadem. Wybaczą Państwo te kwieciste metafory, jednak na powyższym przykładzie nad wyraz dobrze słychać, cóż ten otulony rubinowym wdziankiem drut tak naprawdę potrafi. Zachowując bowiem pełnię dynamiki tak w skali mikro, jak i makro i timing szaleńczych temp Ruby był w stanie delikatnie zagęszczając i cofając poza linię głośników scenę nadać całości iście apokaliptyczny wymiar. Z wrodzonym wdziękiem kreował obraz zniszczenia oparty na bezlitośnie smagających riffami gitarach, ekstatycznych (włącznie z blastami na „This is The End”) partiami perkusji Dave’a McLane’a i wściekłym rykiem Roberta Flynna. Powiem wręcz, iż doskwierająca do tej pory przy odsłuchach kompresja zeszła na dalszy plan, gdyż poprzez wspomniane wycofanie prezentacji zyskała ona więcej swobody a odrobinę większa perspektywa okazała się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę.
Czy mamy zatem do czynienia z przewodem idealnym i dla wszystkich? Cóż, jeśli chodzi o pierwszą część pytania nie mi o tym wyrokować, jeśli zaś chodzi o część drugą, to … w żadnym wypadku. Trudno bowiem oczekiwać, by nabywca oczekujący uderzenia prosto w twarz i iście ekspansywnej estetyki, gdzie liczy się tylko pierwsza linia działań docenił wyrafinowanie, wieloplanowość i precyzję budowania dalszych planów oferowaną przez David Laboga Custom Audio Ruby Ethernet. Wracając natomiast na początek, czyli ów ideał, to nie sposób nie uznać Ruby’ego za łączówkę najwyższych lotów, co poniekąd podprogowo sygnalizowałem porównując ją do Synergistic Research Galileo SX Ethernet jedynie wskazując dzielące je różnice i to nie klas, co wyłącznie pomysłu na dźwięk. Dlatego gorąco i szczerze zachęcam do przetestowania wrocławskiego przewodu we własnym systemie, gdyż jest to niezbity dowód na to, że referencja niejedno ma imię i tylko od nas zależy, w którą ze ścieżek prowadzących do upragnionej audio-nirwany skręcimy.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones / Synergistic Research MiG SX
– Wzmacniacz zintegrowany: Pathos Inpol² MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Synergistic Research Galileo SX SC
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC; Innuos PhoenixNet
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Próbując jakoś zgrabnie wprowadzić Was w dzisiejszy temat, po raz kolejny powtórzę, iż o wiedzę wpływu analogowego okablowania audio – sygnałowego, kolumnowego i sieciowego – na bazie własnych doświadczeń już od dawna jestem spokojny. Ba, po wielu latach batalii z tropicielami zagadnień audio-woodoo podobnym stanem ducha mogę się pochwalić również w przypadku okablowania cyfrowego typu: SPDiF, AES/EBU, USB i Ethernet. Jednak prawdopodobnie niewielu z Was wie, że ostatnimi czasy w tych dziedzinach rodzimi wytwórcy mają sporo do powiedzenia na zagranicznych rynkach. Tak tak, na bardzo brutalnym rynku ogólnoświatowym. Niestety czasem jest to na tyle stygmatyzująca, bądź angażująca moce przerobowe sytuacja, że na działania u nas w kraju nie starcza czasu bądź nerwów. Naturalnie dla owych podmiotów nie jest to stan zmuszający do podnoszenia jakiegoś szczególnego larum, gdyż jeśli bez jakichkolwiek problemów świetnie radzą sobie w obcych landach, to tylko się cieszyć. Jednak z naszego punktu widzenia dobrze jest wiedzieć, czym ciekawym nasi rodacy podbili przecież bardzo wymagający międzynarodowy rynek. I właśnie taki wydźwięk, czyli prezentacja niezbyt znanego u nas, wrocławskiego producenta David Laboga Custom Audio będzie miało nasze dzisiejsze spotkanie. Znacie? Nie znacie? Spokojnie, nie ma to większego znaczenia, gdyż owa manufaktura zaproponowała do testu na tyle ciekawie wypadający produkt, że bez względu na stan posiadanej wiedzy sugeruję zapoznać się z poniższym tekstem. O czym będziemy rozprawiać? Dla mnie o istotnym elemencie współczesnych systemów audio, bowiem jako pierwszą jaskółkę testową być może dłuższej współpracy, David Laboga własnym logistycznym sumptem zaproponował cyfrowy kabel sygnałowy Ruby Ethernet. Interesujące? Myślę, że w dzisiejszych, mocno stawiających na streamowanie muzyki czasach, bardzo. A jeśli tak, to z przyjemnością zapraszam do lektury poniższych spostrzeżeń.
Niestety w tym przypadku opis budowy rzeczonego kabla będzie ekstremalnie krótki, gdyż większość strategicznych informacji jest słodką tajemnicą producenta. Jedynie co udało mi się w tej materii dowiedzieć, to wykorzystanie różnej czystości i różnej średnicy miedzianych drucików OFC w roli przewodnika oraz po stosownym ekranowaniu, finalne ubranie całości produktu w naturalną, ręcznie szytą skórę. Całą produkcję natomiast wieńczy – bez względu jak to zabrzmi, proces nasączania ochronnych materiałowych kapturków, nadającym poczucie ekskluzywności produktu, zapachem luksusu. Trochę mało? Cóż, dla wielu pewnie tak. Tylko tak prawdę mówiąc, na koniec dnia technikalia dla końcowego użytkownika są sprawą drugorzędną, dlatego bez szukania problemu tam gdzie go nie ma z przyjemnością przejdę do akapitu opisującego wpływ kabla na testową konfigurację.
Być może opis brzmienia muzyki z użyciem tytułowego kabla zacznę trochę przewrotnie, ale na wstępie przypomnę, iż dość istotnym aspektem jego końcowego postrzegania jest oferowany sznyt grania nawet pojedynczego komponentu. Jak wiemy, w naszej zabawie bardzo ogólnie rzecz biorąc, zderzamy się z trzema podstawowymi sposobami kreowania świata muzyki. Pierwszym jest wariant stawiający na jej wyrazistość ponad wszystko, plasując się tym sposobem nieco powyżej linii neutralności. Drugim w miarę zdroworozsądkowe kroczenie drogą zrównoważenia masy, barwy i swobody prezentacji. Zaś na przeciwnym biegunie mamy do czynienia z mocnym zagęszczeniem i zabarwieniem dobiegających do nas wygenerowanych instrumentami wibracji powietrza. Jaki cel ma ów wywód? Bardzo prosty. Chodzi bowiem o fakt, iż zbytnie trzymanie się danego produktu li tylko jednej z wyartykułowanych specyfik prezentacji, czasem pozbawia muzykę tak ważnej podczas obcowania z nią duszy. To zaś oznacza, że konglomerat wielu produktów w zależności od potrzeb konkretnego słuchacza, w moim odczuciu powinien czerpać ze wszystkich wspomnianych specyfik. I właśnie takie symptomy zdradzał nasz bohater, gdyż z jednej strony oferując fajną plastykę, barwę i masę dźwięku, z drugiej nie zapominał o zapewnieniu jej odpowiedniego oddechu. To natomiast przy przyjemnej wadze dźwięku przekładało się na ciekawe informacyjne rozbudowanie wirtualnej sceny muzycznej. Jednak bez jakichkolwiek oznak przerysowania typu drażniące sybilanty, tylko jako doświetlającą tylne plany rozdzielczość.
Taki stan był prawdziwą wodą na młyn praktycznie każdej muzyki. Owszem, w stosunku do niedawno testowanego Synergistica Galileo SX waga i plastyka muzyki podryfowała nieco w stronę ich większego udziału, jednak jak wspominałem, wartością dodaną mimo zagęszczenia atmosfery było fajne utrzymanie rozbudowania sceny w wektorach szerokości i głębokości. Jak to możliwe? Słowem kluczem takiej sytuacji jest prawdopodobnie dobra rozdzielczość kabla, który mimo przesuwania poziomu esencjonalności przekazu w dół obdarzał go dobrym pakietem danych. To natomiast powodowało, że bez względu na rodzaj muzyki od klasyki, przez jazz, z ciężkim rockiem włącznie, system przez cały czas bez problemu wciągał mnie w mimowolne przesłuchanie każdej płyty od deski do deski. Czy to AC/DC z mocnymi gitarowymi popisami na krążku „Power Up”, RGG ze świetną pracą dostojnego fortepianu wespół z mocnym lecz nie otyłym kontrabasem – „Szymanowski”, czy na koniec zjawiskowe popisy skrzypcowe Salvatore Accardo na płycie „Diabolus In Musica”, w każdym przypadku mimo odejścia od w teorii mojej codziennej estetyki większej agresji, na rzecz spokoju, nadal całość odbierałem jako znakomitą interpretacją tego samego materiału z tą tylko różnicą, że w osadzonej nieco niżej barwowo i esencjonalnie odmianie. Niby ciemniej, soczyściej, przez to odrobine wolniej, jednak konsekwentnie z wystarczającym wigorem i swobodą. Bez szukania poklasku w dziedzinie szybkości narastania sygnału, ale nadal z dobrym drivem. Zazwyczaj takie działanie po przesłuchaniu kilku pozycji płytowych kończy się symptomami znudzenia, tymczasem z niewiadomych mi powodów podczas obcowania z kablem Laboga Ruby Ethernet taki stan ducha nie wystąpił nawet przez moment. Przyczyna? W pierwszym przypadku listy wykonawców było to zderzenie z ciekawie wzmocnionymi pakietem energii wiosłami Angusa i Malcoma Younga. W kolejnym fajne budowanie zjawiskowej w domenie głębokości wirtualnej sceny. Zaś w trzecim znakomita barwa dzierżących pierwsze skrzypce skrzypiec S. Accardo. Mało? Dla mnie wystarczy. Oby wszyscy wiedzieli, jak to zrobić. Mało tego. Byłbym nieszczery, gdybym nie wspomniał, że kilka z wielu przesłuchanych innych albumów w testowej konfiguracji pokazało się z jakby bardziej intymnej niż mam na co dzień strony, co bazując na wzorcu maksymalnie zdroworozsądkowej swobody z przyjemnością zaliczam to do bardzo rzadkich, acz pozytywnych zjawisk. Nie sądziłem, że odejście do moich codziennych preferencji, tak dobrze doprawione przez naszego bohatera, może być tak ciekawe. Szacun.
Czy bazując na powyższym tekście jestem w stanie stwierdzić, że David Laboga Custom Audio Ruby Ethernet jest dla każdego? Dla każdego nie, bo jeszcze się taki nie urodził, co … . Jednak spokojnie mogę powiedzieć, iż to, co i jak robi, sprawia wrażenie, że wielu z potencjalnych zainteresowanych – nawet z dość gęsto brzmiącym zestawem – ma duże szanse znaleźć z nim pole do porozumienia. Powodem takiego przypuszczenia jest oczywiście moja testowa przygoda, która mimo oscylowania redakcyjnego zestawu w okolicach solidnego nasycenia znakomicie pokazała, gdzie tkwią walory tytułowego kabla. A rozprawiamy o nie byle jakich walorach, gdyż niełatwo jest tchnąć w zestaw audio dodatkową szczyptę nasycenia, a przy tym nie stracić kontroli nad czytelną prezentacją całości nie tylko w odpowiednim światłocieniu, ale dodatkowo z oddaniem realiów rozbudowania odtwarzanych wydarzeń scenicznych. To potrafi niewielu, w gronie których znakomicie odnajduje się, co bardzo istotne, rodzimy bohater naszego spotkania. Zatem jeśli jesteście na etapie poszukiwań takiego kabla, nie pozostaje nic innego, jak spróbować. W moim odczuciu naprawdę warto.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Trident II, Gauder Akustik Berlina RC-11
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: Sensor 2 mk II
Producent: David Laboga Custom Audio
Ceny: 9 039 PLN/1m; 9 859 PLN/1,5m; 10 679 PLN/2m; 12 319 PLN/3m