1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Gato Audio PRD-3S + PWR-222

Gato Audio PRD-3S + PWR-222

Link do zapowiedzi: Gato Audio PRD-3S & PWR-222

Opinia 1

Jeśli wydaje się Państwu, że początek wakacji jest równoznaczny ze startem przysłowiowego sezonu ogórkowego na rynku audio, to muszę Was rozczarować, gdyż owa prawidłowość od jakiegoś czasu wydaje się być mocno zdewaluowana. Nie dość, że tak naprawdę dopiero teraz zaczynają spływać finalne wersje prototypowych nowości pokazanych w Monachium, to i sami zainteresowani, czyli potencjalni klienci, mają więcej czasu by korzystając z okazji wysłania progenitury na letnia kanikułę na spokojnie wypożyczyć i w zaciszu domowego ogniska posłuchać konkretnych urządzeń. Powyższe działania znajdują również odzwierciedlenie w aktywności dystrybutorów, którzy zamiast zwyczajowo narzekać na brak ruchu dwoją się i troją, by sprostać oczekiwaniom nabywców, nadążyć z rozsyłaniem spływających do nich z głównych kwater znajdujących się w ich portfolio marek newsów i na czas dostarczyć do przetrzebionych urlopami redakcji jeszcze pachnące fabryką obiekty audiofilskich westchnień. Nie inaczej było w przypadku topowej – dzielonej amplifikacji Gato Audio, czyli przedwzmacniacza PRD-3S i monobloków PWR-222, które dzięki uprzejmości warszawskiego Audio Klanu gościły w naszych systemach przez ostatnie tygodnie. Skoro zatem nadarzyła się okazja do zrecenzowania duńskiego seta za blisko 80 000 PLN, to nie pozostaje nam nic innego jak zaprosić Państwa do lektury naszych, jak to mamy w zwyczaju, wybitnie subiektywnych opinii.

Ponieważ o genezie powstania i ludziach stojących za marką Gato zdążyłem już co nieco napisać przy okazji recenzji odtwarzacza, trzymając się firmowej terminologii przetwornika z transportem, CDD-1 tym razem wątek historyczny możemy sobie odpuścić a ze swojej strony jedynie nadmienię, że jak na stosunkowo młody (raptem 7 lat) byt na rynku Hi-Fi/High-End to Duńczycy całkiem skutecznie zadbali o szeroko rozumianą rozpoznawalność własnych wyrobów. Świadomie wspominam o tym fakcie, gdyż przy prawdziwym bezliku konkurencyjnych urządzeń możliwość złapania potencjalnego nabywcy najpierw za oko, a dopiero później za portfel ma niebagatelne znaczenie. Chodzi bowiem o to, że Gato są po prostu „ładne” i to urodą z gatunku tych nieprzemijających i niechcących się znudzić. Sekretem tego stanu rzeczy wydaje się bowiem jej, tejże urody, unikalność będąca w permanentnej opozycji do zmieniających się w tzw. międzyczasie trendów i mód. Zamiast bowiem podążać za kaprysami zmanierowanych trendsetterów Duńczycy postawili na niezwykle udane połączenie miłych naszym oczom krągłości, ekskluzywnych – politurowanych drewnianych elementów dekoracyjnych i typowo skandynawskiej, minimalistycznej surowości i tego się trzymają. Mamy zatem do czynienia z pełną unifikacją korpusów z jedynie drobnymi, aczkolwiek oczywistymi – wynikającymi z różnic funkcjonalnych, odstępstwami od typowo jednojajowego bliźniactwa. Chociaż i w tej materii warto podkreślić inwencję projektantów, którym udało się np. nader zgrabnie wykorzystać znany ze wspomnianego top-loadera CDD-1 górny bulaj pokrywy napędu do celów wentylacyjnych w końcówkach PWR-222. Oczywiście w całym portfolio obowiązuje 100% zgodność dostępnych wykończeń, które obejmują trzy warianty – klasyczną czerń i biel – w obu przypadkach lakierowane na wysoki połysk, oraz najbliższą memu poczuciu piękna okleinę orzechową, również pokrytą powłoką lakierniczą wypolerowaną do stadium typowo fortepianowej połyskliwości.

Przejdźmy jednak do detali. Przypominający swoim kształtem biszkopt a szukając mniej spożywczych porównań przydatne np. podczas długich podróży lotniczych „sleep maski” masywny aluminiowy front przedwzmacniacza PRD-3S zdobi centralnie umieszczone masywne, toczone pokrętło głośności, które wtopione w czarno-biały wyświetlacz LED dot matrix dzieli go na dwie połowy, lewą – wyświetlającą głośność i prawą – informująca o wybranym źródle a w przypadku odtwarzania sygnałów cyfrowych również częstotliwości ich próbkowania. Jeśli zaś chodzi o typową dla przedwzmacniaczy klawiszologię to … tym razem mamy do dyspozycji jedynie przycisk standby i równie samotny – bliźniaczy sekwencyjny selektor źródeł. Lekko wklęsła, udekorowana filigranową tarczą z firmowym logotypem, szlachetnie wykończona płyta górna wyraźnie kontrastuje z surowością wzdłużnych użebrowań zaokrąglonych boków. Ową surowość przeniesiono również na ścianę tylną, gdzie na płycie ze szczotkowanego aluminium umieszczono, patrząc od lewej, włącznik główny, zintegrowane z bezpiecznikiem gniazdo IEC (z oznaczeniem prawidłowej polaryzacji) sekcję wejść cyfrowych w składzie USB, coax i toslink wspomaganych usytułowaną nieco wyżej anteną do transmisji Bluetooth, sekcję interfejsów analogowych – dwie pary wejść RCA, parę XLRów i wyjście liniowe zarówno w postaci pary RCA, jak i dwóch par w standardzie XLR. Z drugoplanowych drobiazgów wypada jeszcze wspomnieć o gnieździe triggera i przycisku wygaszającym wyświetlacz. W komplecie znaleźć można również poręcznego pilota i płytę CD-ROM ze sterownikami USB. Jeśli zaś chodzi o trzewia to sekcję przetwornika oparto na kości Burr-Brown PCM1794, która wespół z konwerterem częstotliwości próbkowania SRC4392 zapewniają zdolność obsługi sygnałów 24bit/192kHz a w stopniu wyjściowym pracują układy OPA1612A.
W przypadku monobloków PWR-222 sprawa aparycji jest jeszcze prostsza, gdyż w centrum frontów umieszczono znane z wcześniejszych modeli okrągłe, tym razem zaczernione, okno z podświetloną na błękitno wskazówką informującą bądź o oddawanej mocy, bądź o temperaturze urządzenia oraz ulokowane po obu jego stronach przyciski Standby i odpowiedzialny za zmianę „kontentu” displaya. O okrągłym, imitującym wieko napędu otworze wentylacyjnym na płycie górnej już pisałem w poprzednim akapicie, więc nie będę się powtarzał i od razu przejdę na ścianę tylną, gdzie oprócz włącznika głównego i gniazda IEC do dyspozycji mamy pojedyncze terminale głośnikowe WBT NextGen, wejścia RCA/XLR ze stosownym przełącznikiem hebelkowym i gniazdo triggera. Każda z końcówek może ponadto pochwalić się 700 W toroidowymi trafami, pochodzącymi od Rify pojemnościami filtrującymi rzędu 44 000 µF i pracującymi w stopniach wyjściowych dwoma 500 A Mos-Fetami SOT227.

Dziwnym zrządzeniem losu wymuskana duńska „trojka” pojawiła się w moich skromnych progach bezpośrednio po nad wyraz udanej i ultra high-endowej amerykańskiej integrze Boulder 865, więc nie muszę chyba dodawać, że poprzeczka moich oczekiwań znajdowała się na iście olimpijskim pułapie. Uznałem jednak, że skoro i tak obracamy się w niezaprzeczalnie bolesnych dla zwykłego śmiertelnika rewirach cenowych, to nie ma sensu tracić czasu, tylko kuć żelazo puki gorące i nie obniżać lotów. Oczywiście jeszcze przed podłączeniem i chociażby czysto wstępnym – jeszcze niezobowiązującym, odsłuchem były to jedynie czysto teoretyczne gdybania, gdyż do tej pory mieliśmy okazję wyrobić sobie opinię o duńskiej manufakturze jedynie na podstawie źródła, czyli wspominanego już CDD-1 i wzmacniacza zintegrowanego AMP-150, co raczej trudno uznać za miarodajne, a tym razem wkraczaliśmy na zdecydowanie wyższą półkę, więc i wymagania stawały się bardziej wyżyłowane. Do odważnych jednak świat należy i po szybkim wpięciu końcówek i przedwzmacniacza w mój system pełen pozytywnego nastawienia uruchomiłem całą maszynerię, która bez zbędnych ceregieli i marudzenia od razu wzięła się ostro do roboty. O ich zapale do pracy najdobitniej świadczyła temperatura jaką po około trzech kwadransach osiągnęły 222-ki i równie zauważalne ustabilizowanie się dobiegających z moich dyżurnych Gauderów dźwięków. Wspominam o tym już na wstępie, gdyż takie obserwacje powtarzały się praktycznie każdorazowo po wybudzeniu Gato z trybu standby, więc warto powyższą zasadę wdrożyć w codzienną procedurę użytkowania by każdorazowo cieszyć się pełnią możliwości sonicznych wzmacniaczy. A czymże się ona objawia? Otóż pragnę z niekłamaną radością Państwa poinformować, iż PRD-3S z towarzysząca mu parą PWR-22 grają lepiej niż wyglądają a jak sami widzicie wyglądają nie tyle dobrze, co wręcz wspaniale. Śmiem wręcz twierdzić, że pomimo typowo lifestyle’owej aparycji reprezentują rasowy High-End. Nie dość, że lansowany przez nie przepis na muzykę bazuje na świetnie zespolonej ze sobą mieszance rozdzielczości i nasycenia okraszonych potężną dawką dynamiki, to trudno zarzucić im usilną chęć zwrócenia na siebie uwagi. Nic z tych rzeczy, gdyż choć bezdyskusyjnie duńskie wzmocnienie zauważalnie podkręca drive reprodukowanej muzyki, to samo, jako takie, stara się odsunąć w cień i nie absorbować niepotrzebnie uwagi słuchaczy pozwalając pierwsze skrzypce grać … muzyce.
W rezultacie nawet zazwyczaj leniwie sączące się ostatnie wydawnictwo Diany Krall „Turn Up The Quiet” zabrzmiało na tyle angażująco, że bez jakichkolwiek przejawów ewentualnego znudzenia można było całość przesłuchać nie tylko raz, lecz i dwa razy pod rząd. Poprawie poddany został bowiem aspekt motoryczności a sekcja rytmiczna z taką werwą zaangażowała się w swoje partie, że nie sposób było powstrzymać podrygujących w takt dobiegających z kolumn dźwięków kończyn. To było jednak jedynie preludium do istnego, w dodatku wielce pożądanego w takich klimatach, Armagedonu jaki rozpętał się podczas odtwarzania „Hydrograd” – najnowszego krążka Stone Sour. O ile jednak do tej pory Corey Taylor starał się zachowywać równowagę pomiędzy agresją a melodyjnością, to tym razem poszedł na całość i zgotował swoim fanom iście piekielną i ciężką jak diabli zabójczą miksturę pełną szaleńczych riffów, ogłuszających partii perkusji i niemalże agonalnych wokaliz. No dobrze, uczciwie przyznaję, że nieco mnie poniosło, gdyż „Song #3” już potrafi przemknąć przez eter rockowych rozgłośni, co jednak nie zmienia faktu, że trudno będzie większość z kawałków zawartych na tym krążku zanucić sobie od niechcenia przy goleniu. Całe szczęście surowe, niemalże garażowe brzmienie Stone Sour nadal wyznacza poziom jakościowy dla większości konkurencji i nawet zaaplikowane eleganckiemu tercetowi Gato potrafi bardzo mile zaskoczyć, tak samo z resztą, jak sama duńska elektronika, która w takich klimatach najwyraźniej czuła się jak przysłowiowa ryba w wodzie. Zwykło się bowiem uważać, ze im wyższej klasy system, bądź poszczególne komponenty posiadamy, tym ilość nie tyle możliwej do słuchania, co dającej z kontaktu ze sobą czystą przyjemność muzyki drastycznie maleje. Tymczasem PRD-3S wraz z PWR-222 bez cienia zawahania, czy próby uporządkowania tego pozornie kakofonicznego galimatiasu z dziką radością oddało agresję i potęgę progresywno-thrashowych klimatów ocenę materiału pozostawiając odbiorcy. Jeśli tylko nie zrażą Państwa pierwsze dźwięki proszę jednak wsłuchać się w zawarte na tym albumie niuanse i złożoność poszczególnych partii instrumentalnych. To nie jest bezmyślna łupanka, lecz misternie utkany, choć niekoniecznie strawny przez wszystkich melomanów wielowątkowy majstersztyk, który w sprzyjających warunkach potrafi w pełni przykuć naszą uwagę. A tytułowa elektronika takie warunki właśnie mu gwarantuje. Niezwykle nisko schodzący bas jest bowiem świetnie trzymany w ryzach, charakteryzuje się wyśmienitą konturowością i w pewni zasługuje na określenie go mianem „żylastego”, lecz z właściwą sobie masą, wolumenem i impetem. Podobnie sprawy się mają ze średnicą, która aż tętni soczystością żywej tkanki a jednocześnie nie sposób odmówić jej wręcz wzorcowej precyzji i łatwości z jaką jest w stanie zaprezentować samą „fakturę” dźwięków a nie tylko ich obrys i barwę.
Niejako na deser zostawiłem najwyższe składowe, które o ile w przypadku Stone Sour potrafią otrzeć się o próg bólu, szczególnie jak się „nieco” przesadzi z głośnością, a nie ukrywam, że PWR-222 same do tego zachęcają, gdyż trzymają nawet trudne do wysterowania głośniki w stalowych kleszczach i ani myślą dać im chociażby milimetr luzu, to o klasie i krystalicznej wręcz czystości ww. rejestrów świadczy umiejętność reprodukcji ludzkiego głosu, czyli moje dyżurne „’Round M: Monteverdi Meets Jazz” z Robertą Mameli i „Vivaldi: Nisi Dominus, Stabat Mater” Philippe’a Jaroussky’ego. To diametralnie inna stylistyka, całkowicie inny rodzaj doznań gdzie klimat tworzy cisza a nie hałas. Zachodziła więc obawa, że brylujące na polu dynamiki i drajwu Gato również i tutaj spróbują narzucić swoja lekko szaleńczą i naładowaną adrenaliną manierę. Nic jednak bardziej mylnego. Bowiem zaobserwowany wcześniej pociąg do szaleńczych temp i bezlitosnej kontroli nad całością pasma w barokowych trelach przerodził się w sumienność, precyzję i tak naprawdę w czysto artystyczną wirtuozerię skupioną na oddaniu każdego, nawet najdrobniejszego niuansu zarejestrowanego na materiale źródłowym. Każdy pogłos, szmer, czy oddech miały swoje jasno określone czas i miejsce. Na podkreślenie zasługuje również fenomenalna przestrzenność i doświetlenie aury pogłosowej otaczającej tak wokalistów, jak i instrumentalistów. Proszę się jednak nie obawiać zbytniej sterylności, gdyż zamiast beznamiętnej laboratoryjnej antyseptyczności Gato serwują nam spektakl w rozdzielczości co najmniej 4K wyświetlany na ekranie najnowszej generacji na którym reprodukowany obraz potrafi wypaść bardziej realistycznie aniżeli w rzeczywistości.
I na koniec jeszcze jedna uwaga. Patrząc zarówno na funkcjonalność, jak i plecy PRD-3S można było mieć uzasadnione przypuszczenia, iż dołożenie układów przetwornika cyfrowo-analogowego jest nuczy innym, tylko wymuszoną przez rynek kurtuazją. Całe szczęście osoby odpowiedzialne za R&D stanęły na wysokości zadania i opracowały układ zapewniający wysokiej klasy brzmienie. Oczywiście zaimplementowana wewnątrz tytułowego pre płytka DACa nie była w stanie konkurować z Ayonem CD-35, lecz świetnie sprawdzała się w roli uszlachetniacza sygnałów z mniej audiofilskich źródeł cyfrowych w stylu konsoli do gier, czy dekodera satelitarnego. Nawet z podłączonym komputerem potrafiła zagrać na całkiem akceptowalnym poziomie, choć akurat w tym przypadku sporą poprawę wnosiło zadbanie o odpowiednio wysokiej klasy przewód USB. Jeśli zaś chodzi o transmisję Bluetooth to pozwolę sobie jedynie fakt jej obecności stwierdzić, gdyż trudno uznać ją za poważnego sparingpartnera dla połączeń przewodowych.

Abstrahując, przynajmniej na razie, od kwot w jakich się obracamy od czasu do czasu spotykamy się z pytaniami i prośbami o radę jaki kompletny, czyli w pełni jednorodny jeśli chodzi o markę system moglibyśmy polecić. Nie ukrywam, że tego typu podejście do tematu z jednej strony ułatwia sprawę zakupu, bo odpadają mozolne wędrówki i wojaże po różnych salonach i kompletowanie, nieraz zupełnie przypadkowych, tak pod względem brzmieniowym, jak i przede wszystkim wzorniczym zestawów, lecz z drugiej obarczone jest pewnym ryzykiem kompromisu na jaki musimy się godzić wybierając pomiędzy specjalistami od wzmocnienia lub źródeł. Całe szczęście trafiają się takie perełki jak tytułowe Gato, które nie dość, że wypuściło na rynek iście high-endowy zestaw pre-power w postaci PRD-3S i PWR-222, to jeszcze ma w portfolio idealnie pasujący tak brzmieniem, jak i designem CDD-1, co w sumie daje nam klasyczny system marzeń za „drobne” 100 000 PLN z małym „ogonkiem”. Jeśli zatem dysponują Państwo stosowną kwotą i poszukują niebanalnego wzornictwa połączonego z wybornym brzmieniem, to … wybór wydaje się oczywisty. A co do kolumn, to … proszę się nie ograniczać, gdyż wzmacniacze Gato są w stanie podołać naprawdę trudnym obciążeniom więc i nawet Gaudery z serii Berlina nie są im straszne, co z resztą udowodniły podczas tegorocznego High Endu.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD 10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5; Octave V 110 SE + Super Black box; Boulder 865
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Gdybym chcąc nieco inaczej niż zazwyczaj rozpocząć nasze spotkanie powiedział, iż dzisiejszy bohater pochodzi z Danii, zbiór potencjalnych propozycji testowych byłby na tyle duży, że chyba nikt z Was nie podjąłby się dokładnego wytypowania bohatera. Mało tego, sądzę, że przy sporej rozpoznawalności pośród szerokiej rzeszy audiofilskiej braci również dokładna nazwa Gato Audio w temacie wizualizacji tych urządzeń wielu miłośnikom dobrego dźwięku nie byłaby w stanie rozwiać wszelkich wątpliwości. Jednak gdybym rzekł, iż wykorzystywany dla całej linii produktów kształt przypomina biszkoptowe ciasteczko, nawet początkujący meloman z dziecinną łatwością materializuje ów brand oczami wyobraźni. I wiecie co? Mam dla wszystkich – tych kojarzących temat i tych nadal mających problemy z jego ogarnięciem – dobrą wiadomość, gdyż dzisiejszy odcinek testowy poświęcony będzie rzeczonemu ciasteczku, czyli duńskiej marce Gato Audio i ukrywającemu się pod oznaczeniami PRD-3S i PWR-222 jej topowemu zestawowi pre-power. Gdy zadacie sobie trud sprawdzenia w portalowej wyszukiwarce, okaże się, iż jakiś czas temu mieliśmy już przyjemność z bardzo pozytywnymi skutkami zmierzyć się z produktami tej marki, dlatego biorąc poprzednie starcie za dobrą kartę zapraszam wszystkich na kilka zdań o najnowszym dziecku przywołanego producenta, którego opieką dystrybucyjną na naszym rynku otoczył warszawski Audio Klan.

Jak wyglądają urządzenia z Danii? Trochę obawiam się o podejrzenie lekceważenia czytelników, ale dla jasności powiem, że jeśli ktoś z jakiś powodów nigdy w życiu nie jadł bardo smacznych, przypominających znak nieskończoności smakołyków (czytaj biszkoptów), aby uzmysłowić sobie zgrubny kształt rzeczonej elektroniki, musi przewrócić w myślach liczbę osiem na bok i otrzyma prawie idealny synonim tego, co po ewentualnym zakupie zawita na jego stoliku ze sprzętem audio. Oczywiście trochę upraszczam sprawę, ale sądzę, że bez względu na poziom uogólnienia sprawa jest łatwa do wyobrażenia. Idąc dalej topem wyglądu seria fotografii uzmysławia nam, iż cała linia tytułowej marki wykorzystuje prawie takie same obudowy nieco modyfikując w zależności od funkcji danego komponentu ich górną płaszczyznę. Bardzo istotnym dla potencjalnego nabywcy jest jawiący się wyszukanym designem i kompozycją użytych do budowy korpusów komponentów projekt plastyczny. Wykonanie frontu i bocznych, poprzecznie użebrowanych radiatorów z drapanego aluminium fenomenalnie współgra pod względem nowoczesnego zderzenia metalu i lakierowanego na wysoki połysk egzotycznego drewna dachu urządzenia. To według mnie jest majstersztyk godny włoskich mistrzów, a przecież marka pochodzi z teoretycznie odbieranej jako dość zimny land Danii, co wyraźnie pokazuje, iż w tej materii mieszkańcy Półwyspu Apenińskiego nie mają już monopolu. Ale wracajmy do naszych bohaterów. Po pakiecie informacji o ogólnej aparycji przyszedł czas na przybliżenie danych o ich kompatybilności i funkcjonalności. Rozpoczynając od frontu przedwzmacniacza zauważamy poprzeczny, szeroki i zaokrąglony na bokach, bardzo czytelny piktogramowy wyświetlacz. Ale to nie koniec ciekawostek, gdyż owo czarne okienko umieszczonym w jego środkowej części pokrętłem funkcyjnym podzielono na dwie parcele, z której lewa pokazuje poziom głośności, a prawa wykorzystywane w danym czasie wejście liniowe. Uzupełniając dane omawianego panelu należy dodać jeszcze byt dwóch, będących lustrzanym odbiciem względem osi pokrętła okrągłych przycisków, z których pomocą wprowadzamy urządzenie w tryb czuwania (lewy) lub wybieramy konkretne wejście (prawy). Zmierzając ku tylnej ściance bez zbędnego przełamywania wyrafinowanego spokoju projektu widzimy jedynie w przedniej części pięknego usłojenia górnego panelu obudowy dyskretne logo marki. Po dotarciu do pleców przedwzmacniacza ku naszemu pozytywnemu zaskoczeniu okazuje się, iż mimo niewielkich rozmiarów oferują całkiem sporo możliwości przyłączeniowych. Mamy prawie wszystko, czego dusza zapragnie. Począwszy od cyfrowych wejść na wewnętrzny przetwornik cyfrowo-analogowy w standardach: COAX, USB, TOSLINK i o dziwo BT, przez zestaw wejść liniowych: dwa RCA i jedno XLR, po wyjścia: jedno RCA i dwa XLR. Całość oferty gniazd uzupełniają terminal zasilający i włącznik główny. Dochodząc z opisem do wyposażenia końcówek mocy i po raz kolejny rozpoczynając od frontu miło mi poinformować, iż konstruktorzy pomyśleli o łechtaniu naszej próżności w dziedzinie błyskotek i w jego centrum zaproponowali bardzo oryginalny w swym wyglądzie wskaźnik oddawanej mocy. Co prawda unikający powielania znanych pomysłów, ale przyznam szczerze, że skacząca po kruczoczarnej tarczy wskazówka robi bardzo dobre wrażenie. Drobną kontynuacją spójności wizualnej końcówek mocy z pre liniowym są podobnie umieszczone dwa przyciski (lewy również jako funkcja STANDBY, prawy zaś w tym przypadku obsługuje opcję pracy display’a). Rzut okiem z lotu ptaka na opisywany piecyk ujawnia nam wspomnianą nieco wcześniej, wymaganą zapotrzebowaniem na wentylację wnętrza urządzenia modyfikację dachu, czyli wykonanie w srebrnej otoczce, zabezpieczone drobną kratką okno dla nagrzewającego się sporych rozmiarów transformatora. Krótki research panelu przyłączeniowego zdradza typową dla ostatniego elementu wzmacniającego dźwięk ofertę pojedynczego zestawu zacisków kolumnowych, po jednym wejściu RCA i XLR, hebelkowego przełącznika pomiędzy wspomnianymi wejściami, gniazda zasilającego i włącznika głównego. Tak w reporterskim skrócie przedstawia się owoc pracy designerów i elektroników spod znaku Gato Audio. Jeśli zaś nurtuje Was pytanie : ”Jak to się przekłada na wartości soniczne”, odpowiedź znajdziecie w poniższym, w miarę strawnie skreślonym tekście.

Nie wiem, czy Marcin wspomni w swoim teście, ale tytułowy Duńczyk z punktu rozważań przed-testowych miał wydawałoby się niefortunną przyjemność występowania po bardzo dobrze odebranym przez nas amerykańskim wzmacniaczu zintegrowanym marki Boluder. Na szczęście życie bardzo często pozytywnie nas zaskakuje i pozornie ciężka do osiągnięcia poprzeczka jakości generowanego dźwięku według mnie została co najmniej zrównana, jeśli w pewnych aspektach nawet nie przeskoczona. Niemożliwe? A ja Wam mówię, że nie ma rzeczy niemożliwych, co fantastycznie udowodnił zestaw pre-power Gato Audio. A co takiego pokazały oceniane trzy ciasteczka? Powiem tak. Gdy Amerykanin okazał się wulkanem niespożytej energii w pełni kontrolowanych, a przez to twardych niskich rejestrów i bardzo dobrze wypadającym piewcą swobody całości przekazu, w moim odczuciu był trochę chłodny i zbyt konturowy. To oczywiście nie były wady, tylko pewien nastawiony na neutralność spektaklu muzycznego sznyt grania, ale przez cały czas gdzieś w zakamarkach moich przemyśleń tliła się myśl, co byłoby, gdyby do tego wszystkiego dodać nieco więcej barwy i masy w środku pasma. I wiecie co? Moje wewnętrzne dywagacje zostały spełnione, gdyż set PRD-3S i PWR-222 zdawał się wprowadzać do dźwięku brakujące mi wtedy artefakty. Efekt? Owszem, muzyka nieco zwolniła i stała się jakby bardziej dostojna, ale przecież tego szukałem, a gdy to dostałem trudno mieć pretensję, że zadziałała stara zasada „ zawsze coś za coś”. To było wręcz nieuniknione, ale w końcowym rozrachunku, gdy podczas ożenku z Boulderem musiałbym uprawiać doprecyzowującą moje oczekiwania kabelkologię, w tym przypadku całość prezentacji już na starcie była mi bardzo bliska. A jak bliska, spróbuję wyłożyć na podstawie kilku przywołanych materiałów płytowych. Przekrój wartości dźwiękowych trój-paku biszkoptów rozpocznę od ostrej jazdy, jakim jest free jazz spod znaku Johna Zorna i jego koncertu „ MASADA LIVE IN SEVILLA 2000”. W początkowej fazie mając przed oczami starcie z szybkim gościem zza wielkiej wody wydawało mi się, że muzyka nieco straciła na impecie. Jednak po kilku szybkich pasażach kontrabasu okazało się, że właśnie na to czekałem. Dostałem pudło i strunę, a szybkość narastania dźwięków nawet jeśli była nieco wolniejsza, to dla jakości materiału muzycznego wypadała lepiej. Dlaczego? Nie chodzi tylko o sam kontrabas, ale o masę dęciaków z saksofonem front mena na czelne i perkusję z dobrze osadzoną w wektorze energii mocną stopą. Zgadzam się, że to ma być szaleństwo w najczystszej postaci w każdym aspekcie, ale gdy nie dostaniemy wymienionych przed momentem składowych każdego z instrumentów, nawet najlepiej pod względem szybkości wypadający koncert będzie trochę okaleczony, a na to konstruktorzy z Danii nie mieli zamiaru pozwolić. To miało być dobrze zaprezentowane w realiach masy, barwy i ataku koncertowe wydarzenie i takie tez było. Kolejnym przykładem sonicznym będzie Pan Accardo w interpretacji twórczości Paganiniego zatytułowanej „Diabolus In Musica”. Jakie odczucia? Bardzo podobne do Masady, z tą tylko różnicą, że przy całej maestrii pokazania fantastycznej rozmowy skrzypiec z trójkątem w trzecim tracku, trochę brakowało ataku bijącej od tutti całego składu orkiestry energii. Wszelkie aspekty brzmieniowe spełniały założenia przyjemnego, wysokiej jakości spektaklu, ale z autopsji wiem, iż ten punkt programu można oddać bardziej żywiołowo. To oczywiście jest pewnego rodzaju czepianie się, ale przecież nie mogę napisać laurki, ale tak będąc do końca szczerym nawet ja, nastawiony na spory pakiet koloru i wysycenia po ewentualnym zakupie goszczących moje progi Duńczyków próbowałbym to poprawić. Jednak przypominam , to był nie do końca pasujący mi niuans, a problem czystej postaci. Na koniec zostawiłem sobie lekkostrawną Cassandrę Wilson z jej materiałem „Blue Light Til Dawn”. To będzie tylko formalność, ale zagaję, iż dzięki dawce koloru zestawu z Danii artystka zaczarowała mnie fantastycznym, pełnym intymności, czarnym głosem, za sprawą swobody w górnych rejestrach bardzo obfitym pakietem mimicznych ruchów narządu generującego frazy wokalne, a dzięki wrodzonej gładkości zestawu bardzo delikatnie podanymi wszędobylskimi sybilantami. To było na tyle przyjemne, że płytę odsłuchałem od deski do deski, by na koniec zmierzyć się z jej rywalką Dianą Krall. Przyznam szczerze, dawno podczas sesji testowych nie maiłem tyle radości z żonglowania płytami, gdyż było to poznawanie nowych wrażeń, a nie szukanie ratunku dla testowanej konstrukcji.

Te niepozorne z perspektywy rozmiarów, za to fantastyczne z wyglądu urządzenia pozwoliły mi uwierzyć, że nie tylko wielcy tego świata są w stanie zaproponować coś tak bardzo wciągającego dźwiękowo. Owszem, dla niewtajemniczonych pierwszy kontakt wzrokowy może być bardzo mylny, bo przecież cos tak małego nie może dobrze zagrać. Dlatego też właśnie po to powstają wszelkiego rodzaju portale internetowe i podobne im periodyki branżowe, aby wstępnie przybliżyć czytelnikom nie do końca rozpoznawalne przez wszystkich marki. Ale jak to zwykle bywa, to co napisał recenzent, jest jedynie wskazówką, którą zawsze należy osobiście zweryfikować, gdyż pewne tematy bardzo mocno determinuje zastany zestaw audio. Przecież nie od dzisiaj wiadomo, że co meloman, to inne środowisko sprzętowe i lokalowe. Jednak próbując nieco ukierunkować docelowość implementacji tytułowej trójki powiedziałbym, iż potencjalna grupa docelowa nie jest obwarowana jakimiś szczególnymi zaleceniami. Wystarczy być otwartym na osadzony w barwie, swobodny, z dobrą kontrolą niskich rejestrów dźwięk. I jeśli tylko reszta zestawu nie cierpi na nadmierną otyłość, jest duża szansa, że nawet niezobowiązująca próba może zakończyć się wystukaniem pinu karty kredytowej na czytniku zaprzyjaźnionego salonu audio. A zaznaczam, że dotychczas mówiłem tylko dźwięku, gdyż walory wizualne z pewnością tę czynność jedynie przyspieszą.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Audio Klan
Ceny:
PRD-3S: 16 199 PLN
PWR-222: 31 499 PLN szt.

Dane techniczne:
Gato Audio PRD-3S
Pasmo przenoszenia: 20 Hz-100 kHz – 0.5 dB
Odstęp sygnał/szum: > 110 dB
Max. napięcie wyjściowe: 13 V XLR, 6,5 V RCA
Całkowite zniekształcenia THD: < 0,001 %
Impedancja wejściowa: 20 kΩ RCA; 40 kΩ XLR
Impedancja wyjściowa: 75 Ω
Wzmocnienie: 10 dB
Wejścia analogowe: 1 para złoconych XLR Neutrik; 2 pary złoconych RCA
Wejścia cyfrowe: : 1 USB typ B, 1 Toslink, 1 RCA coax, 1 Bluetooth
Wyjścia analogowe: 2 pary złoconych XLR Neutrik; 1 para złoconych RCA
Trigger, 12 V: 1 mini jack
Pobór mocy (stdb/idle/max): < 1W/14W/30W
Wymiary (SxWxG): 325 x 105 x 420 mm
Waga: 7 kg

Gato Audio PWR-222
Moc wyjściowa: 1x 250 W RMS 8 Ω / 1x 450 W RMS 4 Ω
Pasmo przenoszenia: 20 Hz-20 kHz – 0.1 dB, 2 Hz-100 kHz – 3 dB
Całkowite zniekształcenia THD: < 0,003%
Odstęp sygnał/szum: > 115 dB
Impedancja wejściowa: 100 kΩ
Wzmocnienie: 26 dB
Zalecana impedancja głośników: 4 -16 Ω
Wejścia audio: XLR Neutrik; RCA
Terminale głośnikowe: para WBT NextGen
Trigger, 12 V: 1 mini jack
Pobór mocy (stdb/idle/max): < 1W/55W/800W
Wymiary (SxWxG): 325 x 105 x 400 mm
Waga: 16 kg

 

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Harmonix SLC, Harmonix Exquisite EXQ
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF, Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF