1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Meze 99 Neo

Meze 99 Neo

Link do zapowiedzi: Meze Audio 99 Neo

Opinia 1

Tym razem od razu na wstępie uprzedzę, że będzie dość nietypowo. Po pierwsze zajmiemy się bowiem produktem o pozornie dość egzotycznym, jak na audiofilskie realia rodowodzie, po drugie będzie to produkt tańszy i sytuowany w firmowej hierarchii niżej, aniżeli testowany przez nas wcześniej, a po trzecie ze względu na osobę zajmującą się PRem dzisiaj opisywanej marki. Kolejno rozwijając powyżej zasygnalizowane zagadnienia wypadałoby nadmienić, iż tytułowa marka – Meze Audio pochodzi z położonego w okręgu Marmarosz malowniczego miasteczka Baia Mare, czyli z … Rumunii.
Nad punktem drugim nie ma się co zbytnio rozwodzić, więc jedynie nadmienię, iż blisko półtora roku temu mieliśmy okazję zapoznać się z debiutującym wtenczas na rynku modelem słuchawek 99 Classics Walnut Gold, który w porównaniu z dzisiejszym obiektem testu był i nadal jest o 60€ droższy. Krótko mówiąc schodzimy w dół a to z reguły wiąże się z większymi, bądź mniejszymi, ale jednak koniecznymi oszczędnościami i kompromisami. Jak będzie w tym przypadku? Czas pokaże.
No i punkt trzeci, czyli kanał komunikacji producenta ze światem zewnętrznym. Z reguły obowiązki związane z marketingiem i kontaktami z mediami przydzielane są dynamicznym i ambitnym handlowcom o dość stonowanej aparycji. W tym momencie proszę wybaczyć odrobinkę męskiego szowinizmu i seksizmu, lecz od powyższej dość stereotypowej charakterystyki są oczywiście wyjątki i dotyczą one w 99,9% płci pięknej, której olśniewającej urody i obdarzone zabójczym wręcz intelektem przedstawicielki potrafią zdziałać prawdziwe cuda z pozornie opornymi i nieugiętymi interlokutorami. Do zagospodarowania pozostaje jednak jeszcze 0,1%, który przypada na osobników wymykających się jakimkolwiek zaszeregowaniom, ramom i regułom. Do tego elitarnego grona należy m.in. nasz dobry znajomy – gitarzysta zespołu Video a zarazem polski dystrybutor przewodów Tellurium Q Bartek Szymański, oraz … właśnie odpowiedzialny za marketing i PR w Meze Audio … basista operującej w zdecydowanie cięższych klimatach formacji Riot Monk Lorand Czibere. Czemu o tym wspominam? Cóż, dziwnym trafem jeśli chodzi o samą muzykę, jak i sposób jej reprodukcji większe zaufanie mam właśnie do muzyków i ludzi w owych tematach siedzących z powołania i bardzo często dla samej przyjemności a nie jednego dnia operujących branży hotelarskiej, meblarskiej, czy motoryzacyjnej a następnego, widząc sprzyjająca koniunkturę, próbujących swoich szans na poletku Hi-Fi i High-End. Dlatego też skoro Roland już po raz drugi zaproponował nam wyrażenie własnej opinii o najnowszym pełnowymiarowym modelu Meze 99 Neo z wielką radością przystaliśmy na jego propozycję. A na pytanie, co z tego wynikło powinniście Państwo znaleźć odpowiedź w poniższym tekście, do lektury którego serdecznie zapraszam.

Dokonując wzajemnych porównań, czyli mogąc pomacać, pukać i założyć może nie tyle w ślepym teście, co w pełni jawnej konfrontacji nowy – tytułowy i wcześniejszy – klasycznie rustykalny model okazuje się, że zapowiadany i otwarcie deklarowany „downgrade” przez zastąpienie szlachetnego, orzechowego drewna kruczoczarnym, chropawym ABSem, poza wynoszącą 60€ obniżką ceny niespecjalnie wpłynął na postrzeganie 99-ek. Pozytywne postrzeganie oczywiście, bo Meze nie tylko nadal prezentują się świetnie, co poprzez stonowanie estetyki mają szanse zdobyć zaufanie kolejnych miłośników dobrego brzmienia nie do końca przekonanych wcześniejszą, nieco zbyt ostentacyjną i rzucającą się w oczy wspominaną rustykalnością. Wraz ze zmianą materiału muszli oczywiste jest, że zmieniła się również masa samych konstrukcji i to dla większości z nas powinna być dobra informacja, gdyż 99-ki po drodze straciły 30g, przez co stały się jeszcze wygodniejsze i nawet podczas dłuższych sesji praktycznie całkowicie nieabsorbujące. Jednak wpływ na ergonomię i komfort użytkowania mają wpływ jeszcze dwa inne detale, na które zwróciłem uwagę dopiero po dłuższej chwili. Jak bowiem wiadomo, fabrycznie nowe słuchawki, tak jak dopiero co kupione buty, muszą się na nas ułożyć, dopasować. Dlatego też początkowo niespecjalnie starałem się na siłę doszukiwać rzeczywistych, czy też wyimaginowanych modyfikacji wcześniej wykorzystywanych rozwiązań pozwalając Neo na bezstresową akomodację. Jednak już w trakcie tej swoistej rozgrzewki okazało się, że Antonio Meze – założyciel i właściciel marki, wraz ze swoim teamem w tzw. międzyczasie co nieco dopieścił i poprawił. Tak, tak. Ani ja się nie przejęzyczyłem, ani Państwu się nie przewidziało. Napisałem poprawił i w tym momencie nie wiem, czy odnotowane zmiany dotyczą jedynie modelu Neo, czy również zostały zaimplementowane w Classicach, ale gąbka wypełniająca pady jest nieco bardziej miękka a co najważniejsze same otwory na uszy stały się odrobinę większe, przez co, przynajmniej w moim przypadku Meze ewoluowały z konstrukcji typu nausznego na wokółuszne, co patrząc z dłuższej perspektywy drastycznie wpływa – czytaj poprawia, komfort ich użytkowania. Tak samo jest z podatnością pasa nagłownego, który „chodzi” teraz nieco lżej. Nie mówię jednak w tym momencie, że moje półtoraroczne Classicsy były pod tym względem niewygodne, lecz po prostu Neo idą o krok dalej i sprawiają, że nawet wielkogłowe, ponad stukilogramowe i blisko studziewięćdziesięciocentymetrowe Ogry, do populacji których niezaprzeczalnie należę, mogą bez obaw Meze na swe czerepy nakładać.
Wracając do zagadnień z obszaru materiałoznawstwa i elektryki warto wspomnieć, że zarówno ekologiczna skóra, którą obszyto pady i pas nagłowny, stalowo-manganowy podwójny pałąk i podkreślające ekskluzywność cynkowe dodatki nadal są na najwyższym poziomie. Jednak wbrew pozorom różnice oprócz zastąpienia drewna ABS-em sięgnęły nieco głębiej, na co wskazuje spadek nominalnej impedancji z 32 na 26 Ω.
Całość dostarczana jest w eleganckim tekturowym pudełku, w którym znajdziemy idealnie sprawdzający się tak podczas podróży, jak i domowego przechowywania sztywny, zapinany na suwak pokrowiec, same słuchawki, dedykowany im, odłączany, wyposażony w pilot i mikrofon 1,2 m przewód, oraz stosowne przejściówki – lotniczą i dużego jacka 6,3 mm. Pytanie, jak te kosmetyczne, konstrukcyjne i finansowe zawirowania wpłynęły na brzmienie Meze.

Starając się nieco przybliżyć brzmienie Neo i szukając odpowiednich punktów odniesienia w pierwszej kolejności sięgnąłem po model 99 Classics Walnut Gold, który zdążył przez ostatnie kilkanaście miesięcy zdobyć nie tylko uznanie, ale i zapracować na całkiem znaczącą rozpoznawalność zarówno na światowych, jak i polskim rynku. I tak na pierwszy rzut ucha w porównaniu z Classicsami może nie tyle równowaga tonalna Neo jest przesunięta odrobinkę w dół, co ich średnica nie jest już tak zmysłowo dopalona i dosaturowana. W rezultacie brzmienie stało się bardziej pulsujące a wspomniana średnica już, uwaga – teraz będzie celowa hiperbola, nie wyrywa się przed szereg. Nie oznacza to jednak, że nagle Meze zaczęły grać skrajami pasma w stylu Beatsów, nic z tych rzeczy. Po prostu najnowsze 99-ki zyskały na spontaniczności i niejako przy okazji nieco zelżała ich własna, rozmarzona sygnatura. Zaraz, zaraz. Minęło kilka dni, przesłuchanych zostało kilkadziesiąt albumów i okazało się, że początkowo zaobserwowane różnice pomiędzy Classicsami a Neo zinterpretowałem zbyt powierzchownie. To nie średnica została wypłaszczona a najniższe i najwyższe tony zaczęły jej dorównywać kroku, czyli zamiast równać w dół nastąpił efekt odwrotny, czyli swoisty upgrade dotychczas nieco ustępujących pola średnicy zakresów. Jak na produkt niezaprzeczalnie tańszy działania producenta można uznać za cokolwiek kontrowersyjne, ale prawdę powiedziawszy nie czuję w tym momencie najmniejszego powodu, aby mieć mu to za złe. Idźmy jednak dalej. Otóż powyższa, „kosmetyczna” modyfikacja charakterystyki tonalnej sprawiła, iż kruczoczarne, o nieco gotyckiej aparycji, Neo dość wyraźnie dawały do zrozumienia, że dostarczany im repertuar niespecjalnie trzeba profilować i selekcjonować przez pryzmat ich upodobań a raczej spontanicznie sięgać po to, na co w danym momencie mamy ochotę. Dlatego też nie namyślając się zbyt długo wybrałem wielką symfonikę i z rumuńskich nauszników popłynęły pierwsze takty fenomenalnego wykonania „The Planets – World Premiere Recording of Asteroids” Holsta pod batutą Sir Simona Rattle’a i Berliner Philharmoniker. Nie muszę chyba nikogo uświadamiać, ze nie jest to żadne pitu-pitu na ukulele i tamburyn, tylko wgniatająca w fotel klasyka symfoniki, z którą równać się mogą jedynie najbardziej spektakularne ścieżki dźwiękowe hollywoodzkich superprodukcji. O dziwo i ku mojej nieukrywanej uciesze Neo nad wyraz spontanicznie rzuciły się w wir wydarzeń z dziką radością oczekując nie tylko lirycznych pasaży, lecz również a może wręcz przede wszystkim kulminacyjnych spiętrzeń i wgniatających w fotel transjentów. Tutaj nie było miejsca ani na zastanowienie, ani na mozolne wspinanie się po spiętrzających się dźwiękach. Liczyło się tylko to, co działo się w danym momencie – natychmiastowość i precyzja. A tego rumuńskim nausznikom nie tylko nie brakowało, co spokojnie można było uznać, że dość niefrasobliwie zapuszczały się w rejony zarezerwowane do tej pory dla konstrukcji z przedziału 3-5 kPLN. Zero kompresji, zero prób upraszczania i spłaszczania wieloplanowej sceny muzycznej. Referencja? W swojej cenie na pewno, jednak dysponując punktem odniesienia w postaci ultra high-endowych Finali Sonorus X uczciwe przyznaję, iż było słychać różnice tak jeśli chodzi o samą rozdzielczość, zdolność kreowania trójwymiarowych wydarzeń, jak i szeroko rozumianą homogeniczność. Warto jednak nadmienić, że porównujemy w tym momencie Meze do konstrukcji dwudziestokrotnie droższych i trudno, żeby między nimi nie było zasadniczych różnic. Jednak również uczciwość nakazuje mi przyznać, iż owe różnice nie okazywały się bądź to nader bolesne, bądź wręcz dyskwalifikujące tytułowe konstrukcje. Nic z tych rzeczy. Można było jedynie mówić o zauważalnym dążeniu do wyznaczonego przez Finale pułapu i tyle. W dodatku wraz z chęciami szły w parze umiejętności, więc oprócz wspomnianej symfoniki nie było najmniejszych problemów z odtwarzaniem zarówno naszpikowanego elektronicznymi dygresjami albumu „The Optimist” Anathemy, jak i czysto metalowego „The Rise of Chaos” Acceptu. Za każdym razem otrzymywaliśmy bowiem dźwięk czysty, dynamiczny i co najważniejsze nie tylko świetnie nasycony, co komunikatywny i rozdzielczy. Nic się nie zlewało w bezkształtną breję, nie ciągnęło jak smród za @#$%& wojskiem i nie sprawiało wrażenia powierzchowności. To był kawał porządnej, prawdziwej – z krwi i kości muzyki, gdzie nie ma szans na pozerstwo i sztuczne prężenie napompowanych anabolikami mięśni. Chodzi bowiem o to, iż wraz z masą musi, podkreślam musi, iść zwinność i różnorodność, gdyż jeśli tylko ów porządek odpuścimy momentalnie tracimy kontrolę nad tempem i najniższymi składowymi. A Neo ani myślały na takowe ustępstwa iść trzymając całe pasmo w stalowych ryzach. W dodatku tytułowe słuchawki świetnie „dogadały się” z testowanym równolegle odtwarzaczem Astell&Kern A&ultima SP1000 i pomimo wyraźnego mezaliansu cenowego bez najmniejszego trudu były w stanie podołać nad wyraz wysoko ustawionej przezeń poprzeczce grając pełną piersią takie muzyczne ekstrema jak daleko nie szukając „God Hates Us All” Slayera. Oczywiście zdaję sobie sprawę, iż przed chwilą wymieniony repertuar nad wyraz odległy jest od audiofilskich samplerów i wycyzelowanych, wydanych na złocie białych kruków, ale bądźmy szczerzy – Meze 99 Neo powstały nie po to by uszczęśliwiać trzypłytowych frustratów, ale by nieść radość z obcowania z ulubioną muzyką, jaka by ona nie była, wszystkim tym, którzy do tej pory nie mieli szans na kontakt z nią na tak wysokich poziomach jakościowych.

Na zakończenie niniejszej epistoły pragnąłbym oświadczyć iż po blisko półtoramiesięcznych testach nie dość, że doszukałem się w budowie, ergonomii a przede wszystkim brzmieniu Meze 99 Neo jakichkolwiek, nawet najmniejszych oznak oszczędności i znamion świadczących o tym, iż ich producent postanowił wprowadzić nowy model jadąc tylko i wyłącznie na pochlebnych opiniach ich poprzedników. 99 Neo są nie tylko tańsze od Classicsów i mniej rzucają się w oczy, co przy sprzęcie przenośnym nierzadko odgrywa niebagatelną rolę, to grają z większą werwą i dynamiką a przy tym nie grymaszą przy wyborze źródła. Choć z drugiej strony … mając już je na stanie niespecjalnie sugerowałbym ograniczać wybór dedykowanego im wzmacniacza słuchawkowego/DACa do pułapu adekwatnego do ich ceny, gdyż tak jak zdążyłem w powyższym tekście nadmienić godnych im sparingpartnerów należy szukać w okolicach 3-5 kPLN, wiec i warto byłoby zainwestować w odpowiednio wysokiej klasy elektronikę. Zanim jednak wyasygnujecie Państwo jakąś poważną kwotę warto zadbać o jakiś zdroworozsądkowy punkt wyjścia i tym razem zamiast czegoś typowo high-endowego pozwolę sobie zasugerować niepozornego, wręcz nieprzyzwoicie taniego plikograja – Hidizs AP-60.  Możecie mi wierzyć na słowo – taki duet może bardzo pozytywnie Was zaskoczyć.
I jeszcze jedno. Otóż choć rumuński producent oferuje swoje wyroby przez wielce intuicyjny sklep internetowy zintegrowany ze stroną główną, to zaglądając do zakładki z mapką bez trudu można odnaleźć polskie sklepy tak stacjonarne, jak i internetowe mające w swoim asortymencie tytułowe słuchawki. Jeśli zaś chodzi o opiekę dystrybucyjną marki, to pod swoje skrzydła wziął ją warszawski Audiomagic.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; LENOVO TAB2 A7-10; Astell&Kern AK380; Astell&Kern A&ultima SP1000
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– DAC/Wzmacniacz słuchawkowy: Ifi Micro iDAC2 + Micro iUSB 3.0 + Gemini; Copland DAC 215
– Słuchawki: Meze 99 Classics Gold; q-JAYS; Audioquest NightOwl; Final Sonorus X
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF( R ) /FI-50M NCF( R )
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS( R )
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips

Opinia 2

Nie wiem jak Was, ale mnie bardzo cieszy fakt coraz śmielszego zdobywania rynku zaawansowanego audio przez często skazane na długoletnie oczekiwanie w przedsionku, lub dopiero co debiutujące w sektorze High End marki. Przykłady można by mnożyć. Jakieś typy? Proszę bardzo. Choćby ostatnio opisywana przez nas duńska elektronika Gato Audio, stacjonujące u mnie na co dzień austriackie kolumny Trener&Friedl, czy ok. trochę wcześnie, ale zdradzę, będące dzisiejszym tematem rumuńskie słuchawki. Zdziwieni? Mam nadzieję, że nie, gdyż przytoczeni przed momentem przedstawiciele interesującego nas segmentu gospodarki są tylko wierzchołkiem energicznie rozrastającej się góry lodowej, co jak mniemam, podobnie do mnie traktujecie jako pewnego rodzaju dobrze wpływający na kondycję oferty tuzów tego świata impuls. I wiecie co? Mam dla Was wyśmienitą wiadomość, gdyż w tym podejściu testowym dokonamy rzutu uchem na już drugi w dorobku dość młodej, pochodzącej z dawnego bloku wschodniego (Rumunia), produkt słuchawkowej marki Meze. Co ważne, jej debiut w postaci modelu 99 Classics Walnut Gold podobnie jak my w swojej recenzji, równie dobrze odebrał szeroko pojęty świat opiniodawców urządzeń audio. Dlatego też nie dziwi fakt, iż po ciepłym przyjęciu modelu startowego, firma poszła za ciosem i nie bacząc na sezon „ogórkowy” przygotowała nowy, celujący w nieco niższą półkę kwotową, dla potocznie zwanego zwykłego Kowalskiego model 99 Neo. Zapowiada się ciekawie? Jeśli tak, ta zapraszam do lektury zderzenia nowości z rzeczywistością ostatnimi czasy dynamicznie rozwijającego się, a przez to bardzo wymagającego, rynku słuchawek, których wizytę testową w redakcji w tym odcinku zawdzięczamy samemu producentowi – Meze Audio.

Z uwagi na fakt bardzo zbliżonej aparycji nowych NEO do „starych” Classicsów, nie będę jakoś szczególnie długo rozpisywał się na temat ich budowy, tylko dla choćby zdawkowego przypomnienia tematu w kilku zdaniach wyłożę główne cechy organoleptyczno-użytkowe. Analizując ogólną prezentację rzeczonych Blacków w roli spoiwa całości zauważamy dość prosty w budowie, jednak dzięki kilku designerskim zabiegom (srebrne nity mocujące muszle słuchawek, czy będące punktem zaczepienia skórzanego nagłowia z wytłoczoną nazwą modelu swoiste pająki) ciekawie wkomponowujący się w projekt plastyczny pałąk nośny konstrukcji. Ja wiem, że w kontekście najważniejszego zadania prezentowanych nauszników wymienione aspekty podczas użytkowania są zbędnymi dodatkami, ale nie mówcie mi, że nie lubicie, gdy na Waszych ośrodkach zawiadamiania ciałem znajdzie się coś wysmakowanego. Idąc dalej tropem budowy, należy wspomnieć, iż w stosunku do poprzednika oprócz kolorystyki, zmianie uległ materiał wykorzystany do budowy muszli. I gdy w projekcie startowym ów budulec był pięknie wykończonym drewnem orzechowym, to obecna inkarnacja wykorzystuje chropowate tworzywo ABS. Ale od razu uspokajam. Nie odczuwamy z tego powodu najmniejszego dyskomfortu, gdyż może fotografie tego nie oddają, ale podczas codziennego obcowania całość odbieramy bardzo przyjemnie. Gdy główne zmiany zostały przywołane, dla spełnienia recenzenckiego obowiązku doniosę jeszcze o przyjemnych ze wskazaniem na intymne w dotyku, wydaje się, że nieco większych niż u poprzedniczek eko-skórzanych padach muszli i trosce konstruktora o bezpieczeństwo w procesie ewentualnego transportu, oraz codziennego przechowywania jaki wyraża znajdujące się w komplecie startowym zgrabne etui. Jak wynika z powyższej relacji, dostajemy nieco mniej wykwintny w domenie użytych materiałów, ale dzięki zabiegom designerskim tym razem srebrno – czarny, bardzo modny „bibelot”.

Zanim rozpocznę przelewanie osobistych odczuć na zadany dzisiaj temat, gwoli zachowania porządku jestem zobligowany poinformować, iż w walce o dobrą ocenę tytułowym Rumunkom pomagał wzmacniacz słuchawkowy będący na pokładzie duńskiego przetwornika cyfrowo-analogowego Copland DAC 215. Ze swoich obserwacji wiem, iż owa marka jest na naszym rynku doskonale znana, dlatego też w poniższym tekście skupię na clou programu, czyli samych słuchawkach. Próbując opisać brzmienie oczekujących na wyrok słuchawek nie sposób się odżegnać od stojących o oczko wyżej w hierarchii cenowej ich sióstr. Dlaczego? Przecież gołym okiem widać bardzo zbliżony ogólny, sugerujący jedynie drobne, mające na celu nieco inne ukierunkowanie końcowego efektu sonicznego prace projektowe. I wiecie co? Patrząc na skreślone gdzieś podczas testowych nasiadówek notatki wspomniane konfrontowanie obu konstrukcji nie tylko jest dopuszczalne, ale według mnie nawet zalecane. Analiza krótkich, zawierających przygotowane do rozwinięcia strof zdradza, iż nowe rozdanie serii 99 w tym przypadku ukrywające się pod kryptonimem Neo jest pewnego rodzaju podkreśleniem pewnych, bardzo poważanych przez wielbicieli rockowego, choć nie tylko, grania niuansów brzmieniowych bez szkodliwego odchodzenia od wypracowanego przez produkt startowy wzorca. Jaki to wzorzec? Przecież w stosownym teście dokładnie raportowałem, że dostajemy nastawiony na dobrze dociążony, a przez to muzykalny przekaz, który w myśl „zbyt dużo cukru w cukrze raczej zaszkodzi niż pomoże”, przy całej palecie kolorów oferuje bardzo dobrze napowietrzoną scenę muzyczną. I gdy do tego wszystkiego dodamy dodatkowe, ale delikatne podkreślenie energii przełomu średnio-niskotonowego samego basu, dla wielu słuchawkowych melomanów temat ewentualnego zakupu pomiędzy poszczególnymi modelami kreować będzie nie tylko muzyka, ale również oczekiwana estetyka. Niestety, to, co dla jednego jest wysycone, dla innego jest zbyt anemiczne i na odwrót. Producenci dobrze o tym wiedzą, dlatego też w tak bliskim sąsiedztwie cenowym mamy dwie z pozoru podobne, ale dla smakosza całkowicie inne propozycje soniczne. Naturalnie bardzo ważnym jest konsekwentna dbałość o czytelność wirtualnej sceny muzycznej, o co w identyczny do poprzedniczek sposób zadbano w tej odsłonie 99-tek. Mamy blask, swobodę, a wszystko okraszone nieco gęstszymi dolnymi częstotliwościami. A jak to wypada w praktyce? Bardzo dobrym przykładem może być koncert Bluiet Baritone Nation zatytułowany „Libation For The Baritone Saxophone Nation”. W większości tego materiału nic szczególnie innego pomiędzy porównywanymi konstrukcjami możemy nie zauważyć. Ale gdy do głosu dochodzą wystrzeliwane z wentyli nisko grających dęciaków masy powietrza, okazuje się, że ta z założenia niewielka, ale jednak różnica pokazuje to wydarzenie w jeszcze bardziej wciągający sposób. A najśmieszniejsze jest to, że już przy siostrach z muszlami z naturalnego drewna zaliczałem tę płytę do trafionych w punkt, tymczasem gdy ma się pomysł i wiedzę, zawsze coś jeszcze możemy poprawić. Oczywiście, w myśl przysłowia „Lepsze jest wrogiem dobrego” należy z wszelkimi poprawkami bardzo uważać, ale po wnikliwym przyjrzeniu się najnowszemu dokonaniu konstruktora z Rumunii nie stwierdzam faktu przekroczenia magicznego punktu smaku. Dla mnie w odniesieniu do tego krążka ewidentnie jest lepiej. A czy zawsze lepiej? I tutaj zaczynają się schody. Jednak nie ze względu na występowanie jakichkolwiek wynaturzeń, tylko bardzo mocnej determinacji odbioru danej estetyki brzmienia w odniesieniu do dwóch aspektów. Pierwszy, to preferencje słuchacza, drugi zaś idąc za kolejnym przykładem sam materiał muzyczny. Do czego piję? Weźmy na tapetę Casandrę Wilson z krążkiem „Glamoured”. Owa cechująca się „czarnym”, o niskim tembrze głosem diva w zderzeniu z dodatkową dawką wypełnienia w niższych rejestrach zaczynała mocno przybierać na masie. Więcej. To jest mocno podkręcony w domenie wagi materiał, co tylko potwierdziło moje przekonanie, iż nie można zakładać, że coś jest do wszystkiego. W tym przypadku otrzymaliśmy co prawda w totolotku bardzo pożądaną, ale dla recitalu wspomnianej piosenkarki niekoniecznie pomagającą w ogólnym postrzeganiu kumulację dobra wysycenia. To naturalnie nie było rażąco złe odtworzenie. Niemniej jednak, momentami nosiło delikatne znamiona przegrzania atmosfery, czego będąc wyedukowanym słuchaczem należy unikać. Naturalnie nieco przejaskrawiam temat, jednak tylko dla pełnego uświadomienia Wam, gdzie tkwią różnice w obydwu modelach, co i tak w perspektywie różnorodności gustów muzycznych populacji audiofilów niczego nie przesądza. A jak znam życie, gdy zdecydujecie się proces doboru docelowych słuchawek, bez względu na fakt dość dokładnego z mojej strony przybliżenia każdej z opcji i tak sprawdzicie to osobiście, do czego bardzo zachęcam.

Otrzymując tytułowe MEZE 99 Neo do recenzji i zapoznając się z nieco łagodzącym cenę pakietem materiałów użytych do ich budowy od razu zapaliła mi się lampka kontrolna typu: „Na ile jest to możliwe, kontrolowanie oszczędzamy, żeby zejść w rejony cenowe szerszej siły nabywczej”. Tymczasem efekt dźwiękowy zaskoczył mnie na tyle pozytywnie, że nawet skłaniająca się ze swoją wokalizą ku zbyt niskim oktawom Cassandra Wilson nie byłaby gwoździem do trumny dla tytułowych nauszników, a jedynie drobnym punktem spornym. Przecież większość płyt nie ma w swym zapisie tak soczystego basu i podgrzanej średnicy, dlatego jedna płyta nie może przesądzać o zakupie na lata. I właśnie z tego powodu nie odważę się powiedzieć, czy opiniowane dzisiaj słuchawki są lepsze lub gorsze od przewijających się przez cały czas w tle sióstr Classics Gold, tylko zachęcę wszystkich, aby podczas przygotowań do procesu wyboru obie pozycje znalazły się na liści odsłuchowej. Szczerze? Ja z podjęciem decyzji o wyborze pomiędzy nimi miałbym spory problem. Ale z jednej strony, przecież nikt nie powiedział, że zabawa w audiofila będzie sielanką, a drugiej, im więcej problemów podczas ostatecznego doboru, tym dłuższy okres nieprzerwanej, długoterminowej radości.

Jacek Pazio

Słuchawki do testu dostarczył producent: Meze Audio
Dystrybucja: Audiomagic
Cena: 249 €

Dane techniczne:
– Średnica przetworników: 40 mm
– Pasmo przenoszenia 15 Hz – 25 kHz
– Skuteczność: 103dB @ 1KHz, 1mW
– Impedancja: 26 Ω
– Moc wejściowa: 30 mW
– Maksymalna moc wejściowa: 50 mW
– Przewód: Odłączny, OFC w koszulce z Kevlaru
– Wtyczka: 3.5 mm pozłacana
– Waga: 260 g
– Muszle: Tworzywo ABS

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited TOKU, napęd CEC TL0 3.0
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-44 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Crystal Cable Ultimate Dream
Stolik: Solid Base VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints Ultra SS, Stillpoints Ultra Mini
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: Power Base High End 6
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: Miyajima Madake
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM Theriaa

Pobierz jako PDF