1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Naim NSC-222 & NAP-250 & NPX-300

Naim NSC-222 & NAP-250 & NPX-300

Link do zapowiedzi: Naim NSC-222 & NAP-250 & NPX-300

Opinia 1

Pół wieku wystarczy, by przedstawiciel homo sapiens dramatycznie zmienił swoje emploi i wcale nie mam na myśli skutków mniej, bądź bardziej udanych zabiegów z obszaru medycyny estetycznej a w przypadku producentów nie tylko wielokrotne zawirowania właścicielskie, co nieraz idzie w parze z obejmującą nazwę i logotyp rebrandingiem, ale i nie mniej dramatyczne zmiany designu, co z perspektywy rozwoju technologii wydaje się raczej oczywiste. Historia zna jednak przypadki niejako genetycznie zaimpregnowane na upływ czasu. I nie, nie mam na myśli Krzysztofa Ibisza a z racji nadrzędnej tematyki naszego sieciowego periodyku markę, której chyba nikomu choćby śladowo interesującego się audio przedstawiać nie trzeba, czyli angielskiego Naima. Tak, tak to już 50 lat odkąd w. 1973 r. światło dzienne ujrzał NAP 200, więc skoro nadarza się okazja do świętowania oczywistym jest, że warto ją wykorzystać. Tym oto sposobem, dzięki uprzejmości FNCE – opiekuna marki, do naszej redakcji trafił jubileuszowy zestaw z serii New Classic 200 – przedwzmacniacz strumieniujący NSC-222 z dopieszczającym go opcjonalnym zasilaczem NPX-300 i stereofoniczna końcówka mocy NAP-250.

Cały tytułowy, niekoniecznie egzotyczny, tercet prezentuje się wielce elegancko i ponadczasowo. Zunifikowane, masywne i wykonane z grubych płatów szczotkowanego aluminium dość niewysokie korpusy uzbrojono w zastępujące klasyczne boki radiatory a w centralnej części przecięto taflą czernionego akrylu ozdobionego charakterystycznym logotypem. I tu od razu pozwolę sobie na małą retrospektywną dygresję, bowiem ostatni raz do czynienia z Naimami mieliśmy ponad cztery lata temu – przy okazji testu kompletnego brytyjskiego systemu uzupełnionego o eleganckie Focale Kanta N°1. Przez ten czas w pozornie stałych pryncypiach ekipy odpowiedzialnej za design kolejnych inkarnacji wyspiarskiej elektroniki zmieniło się naprawdę sporo, w tym pomysł na iluminację firmowych logotypów, która z charakterystycznej zieleni ewoluowała w chłodną biel. Z jednej strony możemy uznać to za podprogowe nawiązanie do flagowego Statementa, choć z drugiej, już czysto subiektywnej i wynikającej z przyzwyczajenia, wolałem stare nieco mnie dziwi, że producent czyniąc ukłon w kierunku takich dinozaurów nie zaimplementował możliwości wyboru z poziomu apki, umieszczonego gdzieś na plecach przełącznika (bliźniaczego do regulacji intensywności iluminacji), czy nawet jak to mam w swoim Brystonie 4B³ umieszczonej na płycie głównej zworki. Białe aureole otrzymały również wszelkie przyciski, więc wypada chociaż pochwalić konsekwencję działania.
Wracając do meritum na froncie preampu uwagę zwraca na prawej flance masywna gałka regulacji wzmocnienia której towarzystwa dotrzymują wyjście słuchawkowe i port USB A do szybkiego podpinania pamięci masowych. Z kolei zewnętrzną krawędź prawego skrzydła we władanie objęły cztery przyciski odpowiedzialne za uruchomienie/uśpienie urządzenia, sterowania odtwarzaczem, wyboru źródła, szybkiego dostępu do ulubionych – wcześniej dodanych stacji radiowych. Obsługę ułatwia spory i całkiem czytelny wyświetlacz prezentujący od ikon przypisanych pełnej liście wejść i funkcji, jak i okładek odtwarzanych albumów / stacji radiowych. Oczywiście doskonale zdaję sobie sprawę, iż odsetek chętnych do obsługi 222-ki z tzw. palca będzie nader znikomy, bowiem nie dość, że na wyposażeniu jest wielce solidny a przy tym urodziwy pilot, to całością najwygodniej zawiaduje się z użyciem dedykowanej apki na smartfony i tablety pracujące pod kontrolą Androida i iOSa.  I właśnie z racji wsparcia zarówno dla Roona, jak i najpopularniejszych serwisów stremingowych sugeruję opcję numer trzy. Z czysto kronikarskiego obowiązku wspomnę jeszcze o braku wsparcia dla MQA, choć z racji zawirowań nad tym formatem nie ma co drzeć szat, tym bardziej, że nawet Tidal przechodzi na FLAC-i a z nimi (do 24bit/384Hz), podobnie jak z DSD (128Fs) NSC-222 radzi sobie wybornie.
Na ścianie tylnej oczy cieszy ład i porządek. Od lewej mamy zintegrowane z komorą bezpiecznika gniazdo zasilające IEC, następnie sekcje obejmujące interfejsy komunikacyjne (Ethernet, USB A i przelotkę pilota) i cyfrową – z wejściami BNC, koaksjalnym i dwoma Toslinkami. Domenę analogową reprezentuje wejście RCA na phonostage’a dla wkładek MM z dedykowanym zaciskiem uziemienia, firmowe wejście DIN i para wejść RCA. Wyjścia sygnałowe są zarówno w formacie RCA, jak i XLR. Listę uzupełniają dwie firmowe magistrale zasilające i przełącznik masy. A właśnie, ciekawostką jest spinanie źródła z zasilaczem dwoma i w dodatku różnymi przewodami. Zatem podejrzenia o osobne zasilanie kanałów odpada a zgodnie z informacjami producenta rozwiązanie to podyktowały zupełnie inne względy. Otóż NPX-300 w NSC-222 osobno zasila sekcję cyfrowa i analogową, które pracują z różnymi napięciami i właśnie stąd podwójne okablowanie. Regulacja głośności jest oparta na drabince rezystorowej, sekcja wzmacniacza słuchawkowego to efekt transplantacji z malucha Uniti Atom Headphone Edition. Generalnie wszystkie sekcje posiadają własne płytki drukowane, choć jeśli miałbym się czegoś czepiać, to z pewnością byłby to brak choćby śladowego ekranowania, bądź choćby oddzielenia jakąś „blaszką” modułu phono od DAC-a o „rondlu” alienującym potężne toroidalne trafo jakiego NSC-222 mogłaby pozazdrościć niejedna integra nie wspominając.
Skoro niejako przy okazji wypłynęła obecność zasilacza NPX-300 to pozwolę sobie pokrótce opisać jego aparycję, która obejmuje pozbawiony poza firmowym logotypem i w centrum i włącznikiem po prawej jakichkolwiek wodotrysków korpus. Na ścianie tylnej umieszczono jedynie zintegrowane z komora bezpiecznika gniazdo zasilające IEC, przełącznik jasności podświetlenia i przeznaczony do aktualizacji oprogramowania port USB a po prawej dwa wielopinowe wyjścia prądowe.
Podobne walory wizualne en face prezentuje końcówka mocy NAP-250. Oczywiste różnice widać dopiero na plecach, gdzie po lewej mamy gniazdo zasilania, sekcję z regulacją podświetlenia, trybu pracy standby, portu USB do upgrade’u. przelotką pilota i pojedyncze terminale głośnikowe. Chociaż … pardonne-moi, ale terminale w tym akurat przypadku to zwrot rażąco na wyrost w stosunku do plastikowych otworów akceptujących wyłącznie wtyki bananowe i BFA. Zmierzając ku prawej napotkamy okrągły otwór wentylacyjny i parę wejść XLR. I tu pora na kolejną dygresję, gdyż wydawać by się mogło, że radiatory we wszystkich komponentach serii w tym źródle, jak i zasilaczu wynikają z unifikacji i optymalizacji kosztów własnych (wytwarzania, magazynowania, etc., gdzie skala produkcji automatycznie redukuje cenę) to już ich obecność w pracującej w klasie AB 100W końcówce mocy wydają się całkiem oczywiste. Przynajmniej do czasu gdy nie zerkniemy najpierw na plecy a później do trzewi 250-ki. Okazuje się bowiem, że mniej więcej przez środek korpusu biegnie umieszczony wewnątrz kolejny radiator i to właśnie do niego przytwierdzono osiem (po cztery na kanał), zapożyczonych ze Statementa tranzystorów wyjściowych NA009 wspomagając całość sterowanym mikroprocesorem niewielkim i całe szczęście bezszelestnym coolerkiem pracującym z ośmioma dostosowanymi do warunków termicznych prędkościami. Nie wdając się zbytnio w szczegóły każde z ww. urządzeń posiada solidnie przewymiarowaną sekcję zasilania opartą na dużym w przypadku pre i imponujących w końcówce i zasilaczu toroidach oraz odpowiedniej baterii kondensatorów.

Dotychczasowa, stereotypowo oparta na drajwie i timingu opinia o szkole brzmienia Naima w przypadku naszych bohaterów również wymaga uaktualnienia. Zamiast bowiem skupienia na dźwiękach bezpośrednich pochodzących wprost z nagranych instrumentów przekaz wzbogacony został o aurę je otaczającą, pojawił się większy oddech i powietrze. Od razu jednak zaznaczę, że scena nadal kreowana jest bardziej w domenie szerokości aniżeli swej wieloplanowości. Oczywiście gradacja planów jest na wysoce satysfakcjonującym poziomie, jednakże zarówno porównywalna cenowo końcówka Brystonie 4B³, jak i zbliżona do równowartości … całego kompletu Vitus Audio RI-101 MkII potrafiły przekazać nieco więcej informacji o charakterystyce akustycznej pomieszczeń w jakich dokonano nagrań. Czy to stawia Naimy w niekorzystnym świetle? Bynajmniej, po prostu jest to inne spojrzenie i pomysł na dźwięk. Tu pierwsze skrzypce gra motoryka i pierwszy plan, przez co intensyfikowany jest aspekt namacalności i uczestnictwa w spektaklu i to niezależnie od reprodukowanego repertuaru. Ba, śmiem wręcz twierdzić, że Naimy w unikalny dla siebie sposób są w stanie wycisnąć bezmiar pozytywnych doznań z albumów, przy których ich pozornie bardziej wyrafinowana i rozdzielcza konkurencja wywołuje jedynie irytację wynikającą z miernej jakości realizacji serwowanej strawy. Nie wierzycie? No to polecę próbę zmierzenia się z „Keeper of the Seven Keys” Helloween od pierwszej do ostatniej nutki na posiadanym przez Was systemie. Powodzenia. Tymczasem z Naimów całość może nadal odbiega od audiofilskiej referencji, jednak staje się akceptowalna a proszę mi wierzyć, że to spore zaskoczenie. Pół żartem, pół serio mógłbym powiedzieć (napisać?), że tytułowy tercet zachowuje się nieco podobnie do Kossów Porta Pro, które również znanym jedynie sobie sposobem są w stanie wyciągnąć za uszy takie realizacyjne buble. Jednak brytyjski zestaw idzie w swych staraniach zdecydowanie dalej i dokonuje cudów na zdecydowanie wyższym poziomie zaawansowania i wyrafinowania. Jest drajw, sprężysty bas, koherentna i soczysta średnica i idealnie uzupełniająca całość góra. Liczą się emocje i szaleńcze tempo, gdzie tak po prawdzie nie ma ani czasu ani ochoty na przysłowiowe dzielenie włosa na czworo. Ot klasyczna rock and rollowa jazda bez trzymanki. Wystarczyło jednak sięgnąć po bez porównania lepiej zarejestrowany i wcale nie mniej pikantny „Sermons of the Sinner” KK’s Priest, by tytułowy zestaw nie musiał przelewać z pustego w próżne, lecz po prostu dać prawdziwego ognia z jadowitymi gitarowymi riffami, kanonadą bezlitośnie okładanych garów, smaganych smaganych i ekstatycznymi partiami opętańczo drącego się Tima „Rippera” Owensa. Zrobiło się szybciej, czyściej i mocniej. Zwróćcie Państwo uwagę na pracę stopy, która tym razem już ma siłę uderzenia niczym Chuck Norris za młodu i Naim nie ma skrupułów, by nas o tym fakcie powiadomić. Nie owija niczego w bawełnę, nie robi przymiarek, podchodów i nie bawi się w dyplomację, które przynajmniej w ostrzejszych i cięższych odmianach Rocka nie maja racji bytu dostarczając przy tym bezmiar radości, adrenaliny i iście koncertowej energii. Takie granie „do przodu” może wydawać się zbyt ofensywne, ale … nic bardziej mylnego. Po prostu mamy bliższy, bardziej intensywny kontakt z ulubionymi artystami i to bez żadnego ale, gdyż nawet wspomniane blachy, choć zagrane mocno i odważnie nie ranią uszu, lecz budują klimat mając właściwą sobie energię i fakturę.
Na budzącym zdecydowanie mniejsze kontrowersje „wsadzie” w postaci „Child Of Sin” Kovacs wokal holenderskiej artystki został świetnie dopalony i to na nią skierowana została większość świateł odseparowując ją optycznie od akompaniującego jej składu. Podkreślona został intymność nagrań, choć zamiast nudnego snucia sekcja rytmiczna nie pozwalała zapomnieć nie tylko o sobie, lecz i naszych kończynach bezwiednie podrygujących w takt dobiegających uszu dźwięków. Co istotne owo dopalenie dalekie było od lepkiej słodyczy i sztucznego wygładzenia. Dzięki temu zachowana została natywna szorstkość i zadziorność wokalistki a prezentacja zamiast na dłuższą metę nudzić i usypiać cały czas utrzymywała uwagę słuchaczy na takim samym, dodajmy wysokim, poziomie. Ponadto jeśli komuś brakowałoby nieco wspomnianego oddechu i holograficznej trójwymiarowości zawsze można zastąpić zaskakująco akceptowalne interkonekty zdecydowanie wyższej klasy okablowaniem. A już zupełnie poza konkursem spieszę donieść, iż dosłownie parę dni temu Chord pochwalił się nowym okablowaniem zasilającym Naimom dedykowanym, w dodatku nie zwykłym – „ściennym” a właśnie wielopinowymi BurndyX & BurndyT. Skoro więc „cywilne” druty słychać, to i te po uzdatnieniu przez NPX-300 powinny dorzucić swoje przysłowiowe trzy grosze.

Podsumowując powyższy słowotok powiem/napisze tylko tyle, że jeśli ktokolwiek będzie Państwu próbował wmawiać, że im wyższej klasy sprzęt tym mniej płyt, których z racji upośledzonych walorów brzmieniowych daje się słuchać, to wskażcie mu w ramach kontrargumentu tytułowy zestaw. Nie dość bowiem, że Naim NSC-222 & NAP-250 & NPX-300 jest w stanie wycisnąć muzykę z pozornego jazgotu, to jeszcze owa muzyka nosić będzie nad wyraz oczywiste znamiona realizmu a przecież w całej tej naszej zabawie w Hi-Fi i High-End właśnie o maksymalne zbliżenie się do muzyki wykonywanej na żywo chodzi. A to, że owej autentyczności i realizmowi bliżej będzie do koncertu Soen w Progresji aniżeli barokowych miniatur wystawianych na deskach Polskiej Opery Królewskiej, to już zupełnie inna kwestia. Dlatego też jeśli lubicie jak odsłuch działa na Was niczym espresso doppio, to śmiem twierdzić, że raczej nie przejdziecie obok tytułowego zestawu obojętnie.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Nareszcie. Nareszcie, bowiem od ostatniego spotkania z produktami tytułowej marki – pełen set z flagowym wzmocnieniem Statement w tandemie z drugimi od góry w cenniku kolumnami Focal Stella Utopia minęło niemalże pięć lat. Marki, która swego czasu za sprawą serii 5i była moją bramą do pełnego wtajemniczenia w zabawę w zaawansowane audio. Na tyle mocno ugruntowująca pewien sposób postrzegania dobrego dźwięku, że gdy dochodzi do podobnych do dzisiejszego spotkań, zawsze kręci mi się w oku przysłowiowa łezka. O czym mowa? O od lat z bardzo mocnym graczu na światowym rynku, czyli angielskiej marce Naim Audio. Ta dzięki działaniom warszawskiego dystrybutora Horn na dzisiejszy sparing zaproponowała kompletny zestaw elektroniki od źródła po wzmocnienie, jednak tym razem już bez kolumn i nie ze stratosfery cenowej, a z poziomu cenowego dla tak zwanego zwykłego Kowalskiego w postaci streamera wspomaganego zewnętrznym zasilaczem i stereofonicznej końcówki mocy – NSC-222 + NPX-300 & NAP-250. Zainteresowani? Jeśli tak, zapraszam na kilka strof na temat mojego postrzegania brzmienia testowanego konglomeratu.

Jak prezentuje się opisywany Naim? Wolne żarty. Naim to od lat znana szkoła ubierania elektroniki w z pozoru bardzo proste, jednak przyjazne nie tylko dla oka, ale z uwagi na kompaktowe gabaryty mile widziane u wielu posiadających skromne lokum melomanów obudowy. To zawsze są stosunkowo płaskie skrzynki, jednak tym razem w odróżnieniu do starszych modeli dla ortodoksyjnych użytkowników nieco kontrowersyjnym może wydawać się zmiana podświetlenia półokrągłego logotypu z zieleni na biel. Jednak zaznaczam, tylko dla zatwardziałego elektoratu, bowiem tak naprawdę rozprawiamy o kosmetyce, a nie wywracaniu tematu do góry nogami Jak to konkretnie wygląda? Już zdradzam. Wspomniane przed momentem, zunifikowane gabarytowo i wizualnie dla każdego urządzenia płaskie aluminiowe prostopadłościany przyjemnym dla oka, do tego przełamującym wizualną monotonię od frontu przez górną powierzchnię, aż po plecy przedzielono szerokim, połyskującym czernią akrylem. Naturalną koleją rzeczy wykonane z grubego płata glinu fronty oraz plecy każdego z produktów jako odpowiedź na zadania do wykonania zostały inaczej wyposażone. I tak streamer z funkcją przedwzmacniacza NSC-222 z przodu oprócz znanego wszystkim logo marki może dodatkowo pochwalić się usytuowaną z lewej strony podświetlaną okręgiem na zewnętrznej rubieży gałką wzmocnienia i tuż obok wejściem USB oraz na prawej flance sporym gabarytowo, a przez to czytelnym kolorowym wyświetlaczem wraz z całkiem na prawej stronie pionowo zorientowanymi czterema okrągłymi przyciskami funkcyjnymi. Zasilacz dla streamera NPX-300 wraz z końcówką mocy NAP-250 natomiast poza mieniącym się w centrum obecnie białą poświatą barowym banerem dzierżą jedynie pojedyncze włączniki z prawej strony. Jak widać, lubiana przez wielu z nas prostota nie odnosi się li tylko do designu, ale również przemyślanego ubierania elektroniki w niezbędne manipulatory. Jak sytuacja wygląda na przeciwległym biegunie – czytaj tylnych panelach przyłączeniowych? Otóż w źródle znajdziemy kilka rozlokowanych na całej połaci czytelnych sekcji – zasilania, wejść cyfrowych, wejść i wyjść analogowych oraz dwa wielopinowe gniazda łączące urządzenie z dodatkowym zasilaczem. Sam zasilacz NPX-300 może pochwalić się gniazdem zasilania i podobnymi do źródła gniazdami oddającymi życiodajną energię. A piecyk NAP-250 oprócz gniazda IEC jest ostoją wejść analogowych w standardzie XLR, pojedynczego zestawu typowych dla Naima akceptujących jedynie banany gniazd kolumnowych, sekcji triggerów i wejść serwisowych oraz okrągłą kratką wentylującą trzewia wzmacniacza. Wniosek? Również bez zbędnych wodotrysków, tylko spełnienie wymogów kompatybilności produktów z resztą potencjalnego systemu. Wieńcząc akapit o budowie, ważną informacją jest, iż w standardowym wyposażeniu streamera znajduje się intuicyjny pilot zdalnego sterowania.

Mam nadzieję, że przeczytawszy akapit rozbiegowy, dla wielu z Was jasne jest, z jakim nastawieniem zasiadałem do testu. To naturalnie miał być okraszony lepszymi osiągami sonicznymi, ale jednak powrót do jakże przyjemnej przeszłości – mowa o starej serii 5i. Oczekiwałem znakomitego drive’u i nieposkromionej energii, co zawsze było mocną stroną elektroniki tego producenta, teraz – czyli na tle poprzedników – z większym zaangażowaniem w pokazaniu swobody i witalności kreowanych na wirtualnej scenie wydarzeń muzycznych. Naim zawsze mnie pociągał, jednak za „uszami” miał zbyt mocne faworyzowanie środka pasma kosztem oddechu. Wszystko było ok., jednak gdy tylko spojrzało się na przekaz z perspektywy poczucia często wymaganej przez materiał muzyczny niewymuszoności jego podania, okazywało się, że całość brzmiała ciężkawo. Esencjonalnie, z łatwością masowania trzewi, atakiem, ale jakby bez odpowiedniej radości w fajnie wzbogacających pakiet informacji w centrum górnych rejestrach. Ta (radość) oczywiście nieco stonowana, ale była, jednak na dłuższą metę – czytaj podczas wielogodzinnych odsłuchów – odczuwałem coś na kształt mocowania się z muzyką, a nie obcowania z nią na poziomie partnerskim. Na szczęście dzisiejszy zestaw pokazał, że inżynierowie z tej stajni odrobili lekcje i temat bardzo pozytywnie ewaluował w stronę tchnięcia w przekaz niezbędnego pierwiastka lotności. Ale spokojnie, to nadal jest mocarny na polu oddania muzycznej energii Anglik, jednak tym razem wiedzący, kiedy i jak dać słuchaczowi odrobinę niezbędnego luzu. Z całym pakietem lubianej przeze mnie ciemności grania oraz zawsze będącej znakiem rozpoznawczym marki energii tak środkowego, jak i w pełni kontrolowanego najniższego pasma, jednakże całościowo znacznie dojrzalszy. I za to właśnie kocham tę markę. Wszystko co robi, robi tak, aby wdrażając jakąś korektę, finalnie nie zatracić tak lubianego przez szerokie grono melomanów ducha starej szkoły. Dlaczego? Powód jest banalny. Chodzi o to, że gdy wcześniej sprzęt spod znaku półokrągłego logo z pubu prężąc muskuły, w moim odczuciu znakomicie wypadał tylko we wszelkiego rodzaju rocku – choćby podczas przygody z grupą AC/DC „Highway To Hell”, to po modyfikacji ogólnego brzmienia nie dość, że to nadal został rockowym kilerem, to znakomicie zaczął radzić sobie z pokazaniem świata nieskończenie zawieszonych w powietrzu pojedynczych dźwięków spod znaku jazzu – przykładowa formacja Paul Motian Trio „Le Voyege”. Pierwszy płytowy przykład bazuje na mocnym kopnięciu, ataku i energicznym potrząsaniu ciałem słuchacza, co Angielski zestaw od zawsze ma wpisane w kod DNA i nie ma odmiany rocka, z którą również w obecnym wcieleniu by sobie nie poradził. Natomiast drugi z pozoru agresywny – to stosunkowo lekkie free, ale jednak każde, nawet najmocniejsze od strony twardości, najbardziej esencjonalne, czy szybkie uderzenie kontrabasu ma cechować zróżnicowanie wielobarwności tudzież modulowania wolumenu zawartej w nim energii, na co wbrew pozorom pozwalają obecnie odpowiednio dozowane przez system, poprawiające rozdzielczość ogólnej prezentacji, a przez to udanie zawieszające w przestrzeni pojedyncze nuty, bogate w alikwoty wysokie tony. Mam nadzieję, że wszyscy wiecie co mam na myśli. Naim to ikona pewnych cech prezentacji i jakiekolwiek, nawet rozwojowo nieodzowne działania w kwestii jakości dźwięku – świat idzie do przodu i klienci są coraz bardziej wymagający – nie mogą ich zatracić. Na szczęście oprócz nas – potencjalnych nabywców – zdają sobie z tego sprawę również mocodawcy marki, dlatego kolejna odsłona konstrukcji tego brandu jest konsekwentną kontynuacją dawnej estetyki, a nie szkodliwą ogólnemu wizerunkowi próbą przypodobania się bezwzględnemu ogółowi melomanów. Co mam na myśli wygłaszając ostatnią frazę? Oczywiście to, że w prezentacji naszego bohatera tak kiedyś, jak i w wersji testowej zawsze kryje się w dobrym tego słowa znaczeniu agresja. Bez zbędnego szukania niedomówień – nadmierna lekkość dźwięku, tylko odpowiednio uformowana, teraz niosąca znacznie lepszy pakiet informacji praca nad pokazaniem wszystkich emocji wyrażanych w naszym kierunku przez muzyków z wirtualnej sceny. I żeby było jasne, nie tylko tych pełnych buntu, ale także zdroworozsądkowego romantyzmu. Tak tak, podczas obcowania z dzisiaj opisywanym zestawem również romantyzmu. Wiem to na pewno, bo mimo wychowania na formacjach typu Black Sabbath, Led Zeppelin, czy wspomniane AC/DC, w duchu jestem niepoprawnym romantykiem.

Czy tytułowy zestaw Naima jest ofertą dla każdego pozytywnie zakręconego na muzyce audio-freeka? Powiem tak. Jeśli kocha muzykę za całokształt, jak najbardziej. Przysłowiowe schody zaczynają się w momencie wyrobienia sobie bardzo osobistego, często operującego na granicy poprawności jakości dźwięku widzimisię słuchacza co do finalnej estetyki brzmienia posiadanego systemu. Ale spokojnie. To tak naprawdę będą schodki, bowiem przysłowiowe „nie po drodze” będzie jedynie osobnikom kochającym tak zwane lampowe granie. Z jednej strony pełne przyjemnego rozwibrowania muzycznych opowieści, za to z drugiej oparte o tak lubiane przez nasze zmysły zniekształcenia. Reszta populacji jeśli tylko na siłę nie będzie szukać problemów, ma duże szanse na znalezienie nici porozumienia z Naim-em. A pierwszym z brzegu przykładem jestem ja. Na co dzień gram na topowych zabawkach innych producentów, ale gdy do mojego domu wkracza nawet tak niepozorny Naim, jak wynika z powyższego słowotoku, dziwnym trafem miękną mi kolana.

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: FNCE S.A.
Producent: Naim
Ceny:
Naim NSC-222: 33 499 PLN
Naim NAP-250: 33 499 PLN
Naim NPX-300: 33 499 PLN

Dane techniczne
Naim NSC-222
Wejścia cyfrowe: 2 x USB A (obsługa pamięci masowych); 2 x Optyczne TOSLINK (do 24bit/96kHz); koaksjalne (do 24bit/192kHz, DoP 64Fs); BNC (do 24bit/192kHz, DoP 64Fs)
Wejścia analogowe: para phono MM RCA (47k/470pF, 5mV, 23dB); 8-pin DIN (kompatybilne z 5-pinowymi przewodami DIN); para RCA liniowe
Wyjścia: para XLR, para RCA, słuchawkowe 6,35mm
Łączność: Ethernet (10/100Mbps), Wi-Fi (802.11 b/g/n/ac); Bluetooth (AptX)
Przesłuch: 90dB @ 1kHz
Wzmocnienie: 15.5dB
Odstęp sygnał/szum: 80dB MM; 104dB liniowe; 102dB cyfrowe
Pasmo przenoszenia: 3Hz – 40kHz (liniowe); 3Hz – 27kHz (cyfrowe)
Obsługiwane pliki: DSD (128Fs), WAV (32bit/384kHz); FLAC, ALAC (24bit/384Hz); MP3, AAC, M4A (16 bit/48kHz, 320kbit); OGG, WMA (16bit/48kHz)
Obsługiwane serwisy streamingowe: Spotify, TIDAL, Qobuz, Apple Music
Pobór mocy: <0.5w (Standby); 25W
Wymiary (W x S x G): 9.15 x 43.2 x 31.75cm
Waga: 11kg

Naim NAP-250
Wejścia: para XLR
Moc wyjściowa: 2 x 100W / 8 Ω; 2 x 190 / 4 Ω
Wzmocnienie: +29dB
Pasmo przenoszenia: 1.4Hz – 100kHz
Przesłuch: 60 dB
Współczynnik tłumienia: 25
Odstęp sygnał/szum: 111dB
Pobór mocy: <0.5W (Standby); 26W (bezczynny)
Wymiary (W x S x G): 9.15 x 43.2 x 31.75cm
Waga: 16.8kg

Naim NPX-300
Wymiary (W x S x G): 9.15 x 43.2 x 31.75cm
Waga: 14.4kg

Pobierz jako PDF