1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Perlisten A3m

Perlisten A3m

Link do zapowiedzi: Perlisten A3m

Opinia 1

Tytułowa amerykańska marka Perlisten bywała w naszych progach już nie raz. Mieliśmy na tapecie konstrukcje i tańsze, i droższe, jednak za każdym razem ich wspólnym mianownikiem było nie tylko bardzo dobre, ale także swobodne granie. Powód? Są dwa. Pierwszym jest oczywiście bazująca na wieloletnich doświadczeniach w budowaniu tego typu konstrukcji jakość oferowanego dźwięku, zaś drugim ich rozmiary. W drugim przypadku piję oczywiście do faktu dotychczasowego opiniowania modeli podłogowych, dla których wspomniane wyniki prezentacji, jeśli są dobrze zaprojektowane, tak naprawdę są czymś naturalnym. A co byłoby, gdyby Jankesi powołali do życia zespoły podstawkowe? Spokojnie, to pytanie retoryczne, gdyż w dzisiejszym podejściu testowym z takimi się zderzymy. Tak, tak, po ostatnich ustaleniach w kwestii kontynuacji poznawania dokonań tytułowej marki stacjonujące w Białymstoku Rafko dostarczyło do nas zestaw nietuzinkowych monitorów Perlisten A3M z firmowymi podstawkami Perlisten SSLR-HGB.

Nie ma się co oszukiwać, seria fotografii jasno pokazuje, iż w przypadku kolumn podstawkowych A3M mamy do czynienia z dużymi konstrukcjami. Naturalnie chodzi o na ile to jest możliwe, zaproponowanie klientowi jak najmniej wysilonego dźwięku z mających swoje konstrukcyjne ograniczenia zespołów głośnikowych. A świadczy o tym choćby zastosowany zestaw dwóch sporej średnicy głośników średnio-niskotonowych oraz usadowiona pomiędzy nimi w lekko przysłaniającym je falowodzie wysokotonowa kopułka. A jeśli tak, nie ma się co dziwić, że aby zmieścić taką baterię przetworników, ten monitor może pochwalić się niebanalną wysokością niemalże 68 cm. Jak widać, jest czym dmuchnąć.
Jeśli chodzi o garść technikaliów, model A3M jest konstrukcja zamkniętą, mogącą pochwalić się skutecznością na poziomie 88dB przy obciążeniu 4 Ohm, a jego elektroniczną aplikację w tor stereo zapewniają zorientowane na tylnym panelu pojedyncze zaciski okablowania kolumnowego, zaś zastosowanie w kinie domowym ułatwia usadowiony w centrum tylnej ścianki zestaw gwintowanych otworów montażowych do ewentualnego powieszenia na ścianie lub przytwierdzenia do innego rodzaju stabilizujących je podstaw. Oczywiście z uwagi na weryfikację naszych bohaterek podczas pracy w trybie stereo dystrybutor wraz z rzeczonymi kolumnami dostarczył także wspomniane we wstępniaku firmowe standy Perlisten SSLR-HGB.

Jak można było się spodziewać i chyba taki był zamiar konstruktorów, nasze bohaterki pokazały, że wiedzą, czym rozkochać w sobie wielbiciela dużego, nieskrępowanego dźwięku. Chodzi oczywiście o to, że za sprawą pokaźnych jak na monitory głośników zakresu środka i basu dźwięk obfitował w solidną dawkę energii, a jako feedback otulenia gwizdka także niebagatelnym rozmiarowo falowodem pełnią ekspresji w górnym paśmie. Co dla mnie dodatkowo było fajnym, bo zbliżającym mnie do wydarzeń scenicznych efektem zastosowania płaskiej tubki dla gwizdka, to lekkie doświetlenie, czyli suma summarum wyeksponowanie pierwszego planu w stosunku do reszty wirtualnej sceny. Jednak bez paniki, jak przystało na rasowe monitory, A3M nie tylko z niej bez problemu znikały, ale także dawały dużo radości z obcowania z muzyką realizowaną przez artystów w jej głębi. Efekt wymienionych przed momentem aspektów budowy determinującej finalne brzmienie kolumn był na tyle wyrazisty, że gdy zazwyczaj do sesji testowych dla monitorów szukam raczej repertuaru unikającego sejsmicznych pomruków połączonych ze spektaklem wszechobecnych artefaktów sonicznych, gdyż byłoby to ewidentną złośliwością z mojej strony, to w przypadku Perlistenów na samym starcie sięgnąłem po muzykę filmową „Blade Runner 2049”. Co się wydarzyło? Cóż, Amerykanie nie przez przypadek uzbroili te kolumny w bezkompromisowe gabarytowo przetworniki w połączeniu z pozbawieniem ich portu bass-reflex. Mianowicie chodzi o to, że bas był obfity i mocny, ale nie bułowaty, tylko odpowiednio sprężysty. Na tyle efektownie wypadający, że przy wsparciu otwartości brzmienia poprzez utubioną kopułkę po zamknięciu oczu natychmiast zapominałem, że to muzyka z monitorów. Owszem, podłogówki zrobiłyby to z większą swobodą, ale konia z rzędem temu, kto z podstawkowców wyciśnie taki poziom pozytywnie odbieranej adrenaliny na bazie muzyki elektronicznej i oczywiście rockowej. Nie, nie pomyliłem się, A3M w ten sam, czyli znakomity, bo pełen agresji sposób radziły sobie również z rockowym buntem zespołu Metallica „Master Of Puppets”. W obydwu przypadkach dostawałem ogień w najczystszej postaci, a jego cechą wspólną był często niedostępny dla monitorów poziom kontrolowanej, tak ważnej dla odpowiedniego uderzenia słuchacza muzyką energii o zapewnieniu stosownej wyrazistości w najwyższym pasmie nie wspominając. Ta muzyka wydawał się być stworzona dla naszych bohaterek. A jak zaoceaniczne panny wypadły w lżejszych klimatach? Tutaj także wyszły z tarczą. A powodem było owe doświetlenie przekazu przez falowód wokół wysokotonówki, co w odpowiednim momencie dawało znakomity wgląd w nagranie. A jak wiadomo, jazz czy muzyka barokowa bez odpowiedniej artykulacji niuansów pracy brylujących w średnich i górnych rejestrach zazwyczaj naturalnych instrumentów i wokalizy staje się zwyczajnie nudna. Na szczęście nie w tym przypadku. A w przekonaniu o tym z pomocą przyszedł Leszek Możdżer ze swoim teamem z najnowszym krążkiem „Beamo”. Chodzi o to, że mimo iż to nastrojowa, to jednak oferująca sporo raz mocnych, a innym razem eterycznych popisów muzyka, co Perlisteny swoimi możliwościami solidnego osadzenia dźwięku w masie i jego napowietrzenia bez najmniejszych problemów kolokwialnie mówiąc ogarnęły. Jednym słowem Leszek ze swoimi znajomymi Danielsonem i Fresco pokazali się z bardzo dobrej, bo dobrze operującej barwą oraz gdy wymagał tego materiał pewnego rodzaju lekkością strony. Czyli tak, jak widzieliby to sami muzycy.

Czym w epilogu tego spotkania zachęcę Was do zakupu tytułowych kolumn? Po pierwsze to duży i swobodny dźwięk. Po drugie na tyle dobrze ułożony od strony ilości i jakości masy, że bez problemu ogarnia mocne klimaty muzyczne, przy okazji nie kalecząc tych stawiających na wyrafinowanie. A po trzecie jak na proponowaną ofertę brzmienia oraz wielofunkcyjność do stereo i kina domowego są zaskakująco tanie. Jakieś minusy? Gdybym miał na siłę ich szukać, jedyny jaki przychodzi mi do głowy i jest ewidentnie naciągany, to rozmiar opiniowanych podstawkowców. Perlisteny A3M na tle ogólnie pojmowanego rozmiaru monitorów są zwyczajnie duże. Ale czy to uprawnia mnie do kwalifikowania tego jako wady? W moim odczuciu naturalnie nie, jednak pisząc o zazwyczaj małogabarytowych konstrukcjach kolumn monitorowych w odniesieniu do amerykańskich paczek byłem zobligowany to zasygnalizować.

Jacek Pazio

Opinia 2

Zarówno wkraczając na rynek, jak i później, pojawiając się na naszych łamach za sprawą S7t i S7T-LE Perlisten zaczął z wysokiego C. Co prawda po (dłuższej) chwili trafiły do nas nieco skromniejsze gabarytowo 5-ki (S5T), ale pierwsze wrażenie, które jak wiadomo można zrobić tylko raz, było jednoznacznie high-endowe. Całe szczęście dla szerszego grona odbiorców Amerykanie zamiast okopać się na górnopółkowych pozycjach w trakcie ostatniego monachijskiego High Endu pokazali, że nie tylko w majętnych audiofilach upatrują nabywców swoich kolumn, lecz również i na zdecydowanie bardziej przystępnym cenowo pułapie chcieliby zrobić nieco zamieszania. Mowa o serii A, z której to, dzięki uprzejmości białostockiego Rafko, udało nam się pozyskać na testy intrygujące podstawkowe monitory Perlisten A3m.

Czemu intrygujące? A chociażby ze względu na ich nieoczywistą funkcjonalność, gdyż poza występowaniem w parach A3-ki dostępne są … solo – jako głośniki centralne i wtedy zamiast „m” posiadają oznaczenie „c”. Tym oto sposobem z łatwością można skompletować z ich pomocą zestaw 3, 5 bądź nawet 7 kanałowy bazujący na identycznych zespołach głośnikowych, a jeśli zajdzie taka potrzeba jedynie dorzucić subwoofer, bądź nawet dwa. Pomijając jednak uniwersalność naszych bohaterek kluczową kwestią jest ich zaskakująco odważna estetyka, gdyż pomimo pozornie asekuracyjnej czerni umaszczenia widok ich ścian przednich nie pozwala na obojętność. Mówiąc wprost pomimo, z racji gabarytów skrzyń, sporej powierzchni użytkowej panuje na nich zaskakujący ścisk. Klasyczny układ D’Appolito tworzy para 215 mm mid-wooferów o membranach z włókna węglowego i umieszczona pomiędzy nimi w pokaźniej średnicy tubce wykładniczej i na nie owym kielichem zachodząca 35mm kopułka z kompozytu Teteron.
Z kolei ściana tylna to istna ostoja spokoju, gdyż znajdziemy na niej jedynie pojedyncze terminale przyłączeniowe oraz … otwory montażowe pod uchwyty umożliwiające powieszenie A3-ek na ścianie / pod sufitem. Jak jednak powyższa sesja unaocznia my aż tak ekstremalnych pomysłów nie mieliśmy i ograniczyliśmy się do ustawienia ich na firmowych, zapożyczonych z serii S standach SSLR.
Od strony elektrycznej mamy do czynienia z dwudrożnym układem zamkniętym o skuteczności : 88.1dB i impedancji znamionowej na poziomie 4Ω, więc z zalecanego przez producenta zakresu 50 – 250W mogących prawidłowo wysterować 3-ki wzmacniaczy sugerowałbym celować w bliższy górnym aniżeli dolnym wartościom konstrukcje. Nie wykluczałbym przy tym lamp, gdyż coś czuję w kościach, że mariaż Perlistenów z np. mocnymi VTL-ami, bądź Octave może być wielce trafioną konfiguracją.

Zarówno pokaźnych rozmiarów, niemalże 70cm wysokości skrzynie, bateria charakteryzujących się dużym skokiem drajwerów, jak i samo pochodzenie Perlistenów niejako już od progu sugerują, że zasiadając w fotelu odsłuchowym warto profilaktycznie zapiąć pasy i mocniej wsunąć stopy w kapcie. I proszę mi wierzyć, że nie są to li tylko niewinne żarty, co działania na wskroś uzasadnione, gdyż od pierwszych taktów „Hymns in Dissonance” Whitechapel A3m jeńców brać nie zamierzały dwojąc się i trojąc, by pod względem dynamiki, energetyczności przekazu i zejścia basu nie tylko dogonić S5T, co wręcz dorównać 7-kom (S7t). Mówiąc wprost to już nie było nawet wyswobodzenie dźwięku z ram narzucanych przez monitorowość konstrukcji, lecz coś na kształt eksplozji, czy też tornada niszczącego dosłownie wszystko, co spotka na swojej drodze. Bezlitosne kopnięcia basu, bestialskie smagnięcia gitarowych riffów i niemalże zwierzęcy ryk wokalu sprawiały, że amerykańskie „maluchy” mogły wywołać stany lękowe u zaskakująco licznego grona posiadaczy nawet sporych zestawów podłogowych. Co jednak istotne owa energetyczność i swoboda operowania basem bynajmniej nie opiera się na boomboxowo – subwooferowym podbiciu owego podzakresu, lecz pełnej kontroli i trzymaniu wszelkiego rodzaju tąpnięć i łupnięć krótko przy pysku. Zero spowolnienia, zero poluzowania a jednocześnie nie sposób mówić o nadprogramowej analityczności, czy też zbytniej chrupkości, a co najwyżej o „studyjnej” precyzji. I właśnie owa „studyjność” i „precyzja” są kluczowe dla zrozumienia drzemiącego w naszych gościniach graniczącego z fenomenem potencjału. Zamiast bowiem zalotnie czarować i na swój sposób „artystycznie” interpretować reprodukowany materiał Perlisteny stawiają na trzymanie się faktów a więc wierność prawdzie pokazując nagrania takimi jakimi one naprawdę są a nie jakimi odbiorca, czy też konstruktorzy kolumn chcieliby, żeby były.
W rezultacie otrzymujemy momentami oszałamiające różnicowanie nagrań, co wcale nie oznacza piętnowania i eliminacji tych gorszych a jedynie wciągającą bardziej aniżeli chodzenie po bagnach zabawę w porównywanie ulubionych albumów i ich na nowo dokonywaną kategoryzację. Przykładowo czarno na białym widać, znaczy się słychać, jaka przepaść dzieli poziom realizacji chociażby partii wokalu „Crosseyed Heart” Keitha Richardsa czy „Quelqu’un m’a dit” Carli Bruni od „Aya” Kasi Kowalskiej, która na tle dwóch wcześniej wymienionych brzmi jakby artystka zamiast w studiu nagrała się na dyktafon, bądź „wdzwoniła” się w sesję. Nie ma jednak co kręcić nosem, lecz pogodzić się z faktami a jeśli ktoś chciałby poprawić sobie humor, to wystarczy najpierw włączyć płaski jak stolnica i jazgotliwy jak zdezelowany diaks „The Arsonist” Sodom a dopiero po nim naszą Królową Melancholii i proszę mi wierzyć, że wtedy rodzimy album będziemy odbierać niczym sygnowaną przez Prelude Classics audiofilską perełkę.
Wracając do meritum warto również wspomnieć, iż Perlisteny z niezwykłą pieczołowitością oddają gradację planów, przy czym to pierwszy stanowi ich przysłowiowe oczko w głowie i poprzez sugestywne jego przybliżenie to właśnie on skupia na sobie lwią część uwagi słuchaczy. Wystarczy jednak nieco oswoić się z proponowanym przez 3-ki sposobem narracji, by z łatwością eksplorować dalsze szeregi muzyków i to nie tylko w dość ograniczonych, kilkuosobowych składach, co i w tych zdecydowanie bardziej licznych. Ot chociażby na „For Those That Wish To Exist At Abbey Road” Architects doskonale słychać separację każdego z instrumentów, oczywiste różnice pomiędzy zelektryfikowanym i owego wspomagania pozbawionym instrumentarium a jednocześnie wzorowy porządek oraz synergię panujące w londyńskim studiu. Jeśli dodamy do tego zdolność błyskawicznego oddania tak skoków dynamiki, jak i przejść pomiędzy lirycznymi, akustycznymi fragmentami a dopalonymi ścianą gitarowych riffów orkiestrowymi tutti, to jasnym będzie, że miłośnikom tego typu doznań szeroki uśmiech po randce z tytułowymi amerykańskimi monitorami trzeba będzie zdejmować chirurgicznie.

Śmiem twierdzić, iż tak z racji swej dość charakterystycznej aparycji, jak i ponadprzeciętnej spontaniczności oraz zamiłowania do rockowej jazdy bez trzymanki Perlisteny A3m mogą nie wszystkim melomanom i audiofilom przypaść do gustu. I … bardzo dobrze, bo to nie jest zupa pomidorowa, żeby wszyscy ją lubili, tylko świetne kolumny o własnym, jasno określonym charakterze sprawiającym, że krew w żyłach krąży intensywniej, kończyny żwawiej podrygują a tak stary, jak i nowy Rock we wszystkich swych, nawet najcięższych odmianach, brzmi lepiej niż 372 konny Dodge Challenger 5.7 Hemi R/T. Dlatego też jeśli szukacie w muzyce emocji i lubicie nie tylko ją, znaczy się muzykę, słyszeć, lecz również czuć na własnej skórze i trzewiach, to gorąco polecam odsłuch tytułowych łobuziaków, gdyż na ich tle większość konkurencyjnych propozycji może brzmieć jak po zażyciu Pavulonu.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– odtwarzacz CD Gryphon Ethos
– streamer: Lumin U2 Mini + switch QSA Red-Silver
– przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
– końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
– kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
– kable głośnikowe: Furutech Nanoflux-NCF Speaker Cable
– IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
– XLR: Hijiri Milion „Kiwami”, Furutech DAS-4.1, Furutech Project V1
– IC cyfrowy: Furutech Project V1 D XLR
– kabel LAN: NxLT LAN FLAME
– kabel USB: ZenSati Silenzio
– kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord,
Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2.
Akcesoria:
– bezpieczniki: Quantum Science Audio Red, QSA Silver, Synergistic Research Orange
– platforma antywibracyjna Solid Tech
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: Power Base High End, Furutech NCF Power Vault-E
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Dynavector DV20X2H
– przedwzmacniacz gramofonowy RCM Audio The Big Phono
– docisk płyty DS Audio ES-001
– magnetofon szpulowy Studer A80

Dystrybucja: Rafko
Producent: Perlisten Audio
Cena: 13 980 PLN / para

Dane techniczne
Konstrukcja: 2-drożna, podstawkowa, zamknięta
Zastosowane przetworniki:
– wysokotonowy: 35 mm kopułka z kompozytu Teteron;
– średnio-niskokotonowe: 2 x 215 mm membrana z włókna węglowego
Skuteczność: 88.1dB / 2.83v / 1.0m
Impedancja: 4Ω
Zalecana moc wzmacniacza: 50 – 250W
Pasmo przenoszenia: 44 – 24kHz (-6dB); 37 – 27kHz (-10dB)
Maksymalny SPL: 112.1dB peak
Wymiary (W x S x G): 675 x 280 x 350 mm

Pobierz jako PDF