Opinia 1
Analiza ostatnich kilku miesięcy naszych zmagań testowych każdemu parającemu się podobnymi statystykami osobnikowi z pewnością uświadomi jeden bardzo istotny fakt, jakim jest pewnego rodzaju recenzencka ekspansja na nasz portal pochodzącej z kraju kwitnącej wiśni marki Phasemation. Co jest tego przyczyną? Po zapoznaniu się z dotychczasowymi testami według mnie tłumaczenie takiego stanu rzeczy wydaje się być zbędne. Jednak mając na względzie teoretycznie niezbyt często zaglądających na Soundrebels czytelników oznajmiam, iż głównym powodem są co najmniej ciekawie, a pokusiłbym się o stwierdzenie, iż wręcz bardzo dobrze prezentowane, walory soniczne występujących po sobie poszczególnych komponentów. Nie wierzycie? Nic prostszego, wystarczy przeczytać stosowne relacje z odsłuchów. Nie trzeba, bo z każdym z nich zdążyliście zapoznać? Jeśli tak, tym razem mam dla Was małą niespodziankę. Otóż dzisiejszy sparing ma nieco inny od poprzednich wydźwięk, gdyż na opiniotwórczy tapet trafiła nowość, czyli od niedawna zlokalizowany w oficjalnym w cenniku przedwzmacniacz gramofonowy EA-500, którego wizytę w moim muzycznym apartamencie zawdzięczam krakowsko-warszawskiemu dystrybutorowi Nautilus.
Co różni dzisiejszego bohatera od poprzedników występujących w naszych relacjach? W głównej mierze posiłkując się nawet samymi fotografiami, oprócz zmian w układach elektrycznych podejściem do zasilania. To widać gołym okiem, gdyż testowany jako pierwszy EA-1 MKII był pojedynczym pudełkiem, a z kolei EA-1000 w szaleństwie dbałości o eliminację zakłóceń pochodzących od zasilania rozbudowano do czterech skrzynek, na dwa karmione osobnymi zasilaczami kanały lewy i prawy. Będący w kręgu naszych obecnych recenzenckich zainteresowań model EA-500 wykorzystuje pozornie wyglądające na niewielkie, ale postawione obok siebie osiągające szerokość typowego komponentu audio przepięknie prezentujące się dwa moduły. Co to znaczy pięknie? Toż to esencja japońskiego designerskiego High Endu, gdyż każdy z nich wykonano z barwionego na kolor jasnego złota, wykończonego w technice szczotkowania aluminium. Front bez szkodliwego dla wyglądu przeładowania uzbrojono jedynie w opisane ozdobną czcionką patrząc od lewej strony okrągłe włączniki z usytuowanymi nad nimi sygnalizującymi pracę urządzeń niebieskie diody i trzy również okrągłe w podstawie, ale ulegające spłaszczeniu w miejscu współpracy z kończyną użytkownika niewielkie pokrętła (pierwsze obsługuje wynik decyzji w temacie obsługi sygnału Stereo/Mono, drugie inicjuje pracę filtra, trzecie realizuje wybór wejścia dla wkładki). Zaś plecy w lustrzanym odbiciu proponują nam dwa wejścia dla wkładek MC (standard XLR i RCA), jedno MM (standard RCA), jedno wyjście RCA, gniazdo uziemienia i terminal zasilający. Jak można po powyższej wyliczance się zorientować, brak serii hebelków dopasowujących opisywany phonostage do współpracującej z nim wkładki gramofonowej sygnalizuje, iż podobnie do swoich braci, również 500-ka wszelkie optymalne ustawienia dobiera sama. I co jest bardzo ciekawe, biorąc pod uwagę całkowicie inne wkładki w naszych systemach (MM i MC) i co ważne brak porażek w każdym sparingu pokazuje jednoznacznie, iż robi to znakomicie.
Co ciekawego spotka nas w przypadku aplikacji tego modelu przedwzmacniacza japońskiej marki Phasemation? Jak dla mnie samo najlepsze, co oferuje tor analogowy, ale w specyfikacji podążającej drogą topowego modelu, czyli z dobrym wglądem w nagranie przy unikaniu jakichkolwiek wyostrzeń. Jednym słowem fantastyczna zabawa w przeniesienie się do realiów każdego z nagrań bez zbędnie upiększających, a co za tym idzie często uśredniających wydarzenia na wirtualnej scenie muzycznej zabiegów podkolorowywania dźwięku, co często jest domeną sporej części konkurencji. Przypominam, świat analogu nie jest bytem popadającym w nudę nader często zwaną muzykalnością ponad wszystko, tylko pakietem informacji okraszonych przypisaną dla tego nośnika plastyką przekazu. A taki stan rzeczy pokazuje nam tytułowy phonostage. Naturalnie idąc za informacją z początku tego akapitu nasz złoty zawodnik stawia na nieco lżejszy w domenie temperatury przekazu niż mam na co dzień sznyt brzmieniowy, ale przyznam szczerze, przez cały czas trwania testu, biorąc pod uwagę podobnie grający tylko w lepszej rozdzielczości model EA-1000, przez myśli przechodziła mi niebezpieczna myśl: „A może by tak dla odświeżenia spojrzenia na posiadaną płytotekę skierować swe kroki w stronę tego Japończyka?”. Po co to piszę? To proste, po to, aby unaocznić jedynie bardzo ciekawą inność, a nie gorszą jakość takiej prezentacji. A przypominam, że od zawsze jestem zatwardziałym orędownikiem solidnego, czasem graniczącego z dobrym tonem wysycenia generowanej przez posiadany zestaw muzyki, co tylko potwierdza fakt bardzo umiejętnego wyważenia masy ze świeżością muzyki opiniowanego komponentu. I gdy wyartykułowane aspekty zbierzemy w jedną całość, nawet nie śmiem powiedzieć, że można się spodziewać, tylko stwierdzę, iż jesteśmy pewni wręcz książkowej prezentacji tak ważnych dla bliskiego prawdy urealnienia zapisanego w rowku płyty winylowej materiału muzycznego. Jakieś udokumentowanie moich tez? Proszę bardzo. Na początek wydanie z epoki świetności winylu Ralph Towner z Garym Bartonem w kompilacji „Matchbook” . To jest opowieść dwóch bardzo lubianych przeze mnie instrumentów w postaci wibrafonu i gitary. Teoretycznie tak skromne instrumentarium powinno zalatywać nudą, co w wielu przypadkach słabego odtworzenia się urealnia, ale konstruktorzy Pasemation na tyle umiejętnie okrasili swobodą wybrzmiewania przecież bardzo barwny wibrafon i 12 strunowa gitarę, że od pierwszej do ostatniej nuty każdego z generatorów dźwięku bez szans na oderwanie się zostałem przykuty do fotela. Ok., to była produkcja znanej z bardzo solidnego podejścia do masteringu oficyny ECM, a jak z innymi wydawnictwami? W tym przypadku posłużę się produkcją Ray’a Charles’a w duetach ze znanymi wokalistkami i wokalistami spod znaku EMI. Szczerze powiedziawszy, mimo zapisanych na tym krążku wielu znanych osobistości muzycznych podczas słuchania od strony analizy realizacji najczęściej się męczę. Tymczasem oferowany przez nasz złoty duet nadal gładki, ale nieco doświetlony w środku pasma sznyt grania na tyle przewietrzył trochę zaszumioną informacyjnie muzykę, że przy dobrym odbiorze sfery merytorycznej płyty doszedł aspekt swobodnej analizy co w trawie piszczy od strony współpracy ze sobą muzyków w każdym z tracków. Mówiąc kolokwialnie doznałem oczyszczenia zatok bez efektu szkodliwego dla muzykalności rozjaśnienia. I gdy płyta za płytą moje obserwacje w mniejszym lub większym stopniu, się potwierdzały, postanowiłem zmierzyć testową konfigurację z ostrą jazdą firmowaną przez Kena Vandermarka, czyli formację Ensemble i jej koncertową produkcję „Resonance”. Efekt? Szaleństwo kilku przekomarzających się dęciaków wspomaganych kontrabasem, tubą i perkusją pokazało, jak oddać ducha szaleństwa takiej muzy, nie tracąc przy tym ważnych dla każdego z instrumentów znaków szczególnych, jakimi dla saksofonu, czy klarnetu są drewniane stroiki. A wszystko wręcz idealnie rozlokowane na szerokiej i głębokiej w tym przypadku zgrywanej na żywo scenie muzycznej. To był drive, swoboda i zachowanie gradacji energii grania każdego z instrumentów. A co ciekawe, niby lżej w zakresie wysycenia od mojego codziennego zestawienia, a nadal z fantastycznym odbiorem. Oj dobrze, że nie mam już miejsca na stoliku, bo w innym wypadku kto wie, jakie reperkusje zakupowe wywołałby u mnie ten set.
Puentując to opiniotwórcze wydarzenie przyznam, iż byłem ciekawy, czy pomysłodawca modelu EA-500 odejdzie od kreowanego przez znane mi modele sposobu na pokazanie świata muzyki. To jest rysowany nieco ostrzejszą kreską i dodatkowo dobrze doświetlony przekaz, a mimo to ani razu nie złapałem 500-ki na przekroczeniu granicy dobrej analogowej prezentacji. To zaś oznacza, że nawet oscylujące w estetyce neutralnej prezentacji systemy będą czerpać z dobra testowanego produktu pełnymi garściami. A jeśli tak, chyba nie muszę nikogo przekonywać, jak ważne dla ociężałych układanek są opisywane dwie małe skrzynki. Ale to nie wszystkie zalety naszego bohatera. Przecież w dobie ponownego rozkwitu analogu nie możemy nie docenić możliwości podłączenia do niego aż trzech wkładek gramofonowych, co z autopsji wiem, dla wielu zakręconych na punkcie gramofonu audiofilów jest marzeniem ściętej głowy, a co prezentowany model włącznie z obsługą sygnału monofonicznego wręcz potraja. Na koniec nie pozostaje mi nic innego, tylko ostrzec Was, tak ostrzec, że każde, nawet niezobowiązujące spotkanie z dzisiejszym produktem niesie ze sobą niebezpieczeństwo eliminacji z systemu dotychczasowego phonostage’a. Jeśli jednak jesteście na takie zmiany gotowi, ten fantastycznie prezentujący się przedstawiciel działu analogu powinien być pierwszym na liście odsłuchowej.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Opinia 2
Przygodę ze skupioną na analogu i lampach japońską manufakturą Phasemation rozpoczęliśmy ładnych parę lat temu od wysokiego C, bo od modelu przedwzmacniacza gramofonowego EA-1 II, by potem piąć się na szczyt oferty wpinając w nasze systemy zarówno „podstawową”, jak i wzbogaconą o dodatkowy moduł zasilający PS-1000 wersję flagowca EA-1000. Skoro jednak w tzw. międzyczasie nic bardziej ekstremalnego w portfolio analogowych samurajów się nie pojawiło postanowiliśmy najpierw zająć się topową amplifikacją pod postacią zestawu pre-power CA-1000 & MA-2000, by następnie sprawdzić cóż ciekawego dzieje się na nieco łatwiej osiągalnych dla zwykłych śmiertelników pułapach i dzięki uprzejmości dystrybutora marki – krakowsko/warszawskiego Nautilusa udało nam się pozyskać do testów dwumodułowy phonostage EA-500.
Pomimo zauważalnej w stosunku do swojego starszego rodzeństwa redukcji ceny, patrząc na EA-500, trudno zauważyć, poza oczywistym brakiem modułu zasilającego PS-1000, jakieś odstępstwa od iście high-endowego rodowodu. Stanowiący front, anodowany na złoto płat szczotkowanego aluminium nadal ma 12 mm, 2 mm stalową podstawę nadal pokrywa gruba warstwa miedzi a do profilu korpusu również nie żałowano 2mm aluminium.
Na wspomnianych ścianach frontowych zrezygnowano tym razem z ozdobnego szyldu ograniczając się do stosownego napisu, regulację krzywej korekcji ograniczono do dwóch trybów mono (DECCA i Columbia) i jednego stereo – RIAA (brak dedykowanego szelakom), wybór wzmocnienia zastąpiono aktywatorem filtra subsonicznego a pozostawiono w spokoju selektor wejść (dwa MC i pojedyncze MM). Oczywiście wzorem rodzeństwa nie zapomniano o całkowicie bezobsługowym dopasowywaniu nastaw przedwzmacniacza do wymaganych przez podłączane wkładki parametrów. Do użytkownika należy jedynie wybór, czy podpinamy MM-kę, czy MC a o całą resztę możemy się już nie martwić. Istne Plug&Play, co w analogu wcale nie jest takie oczywiste.
Słowem dla 99,9% odbiorców różnice natury funkcjonalnej będą co najwyżej pomijalne, jeśli nie żadne a zaoszczędzone w stosunku do EA-1000 drobne 20 kPLN i nieco miejsca mogą okazać się wystarczającą osłodą ewentualnych kompromisów brzmieniowych. Nie uprzedzajmy jednak faktów i kontynuujmy wątek dotyczący walorów wizualnych. Tylne ścianki 500-ek prezentują się bowiem wybornie. Dedykowane wkładkom MC wejścia zdublowano i oprócz standardowych gniazd RCA zastosowano również XLR a MM-ka musi zadowolić się terminalami RCA. Wyjścia są już tylko RCA. Każdy z monobloków (oznaczenia, który jest lewy a który prawy „zaszyte” są w ich numerach seryjnych) ma własny zacisk uziemienia i zintegrowane z bezpiecznikiem gniazdo zasilające IEC. I tutaj mała uwaga, gdyż owe gniazdo od strony „zaplecza” wyposażone jest w filtr TDK-Lambda a cały układ przedwzmacniacza opracowano tak, by pracował zarówno bez globalnego, jak i lokalnych sprzężeń zwrotnych.
Każdorazowo, gdy przygodę z daną marką rozpoczynamy od topowych modeli a potem powoli schodzimy w dół cennika, mamy pewne i jakby nie było całkowicie usprawiedliwione obawy związane z koniecznymi – wynikającymi oczywistych „oszczędności” kompromisami. Nie będę ukrywał, iż podobne wątpliwości pojawiły się w mej głowie przed wpięciem EA-500, lecz jak się miało dosłownie po chwili od uruchomienia okazać były one całkowicie nieuzasadnione. Pięćsetka jest bowiem pełnokrwistym i rodowitym przedstawicielem rodziny Phasemation reprezentującym jasno określoną przez flagowce szkołę brzmieniową stawiającą na przestrzenność i eteryczność przekazu. O ile jednak w przypadku EA-1000 używałem metafor odwołujących się do wykonywanych na jedwabiu, bądź papierze, malowideł kakemono (掛け物)/ kakejiku (掛軸), to tym razem ograniczyłbym się li tylko do jedwabiu, gdyż zwiewność prezentacji była jeszcze silniej zaakcentowana. Źródła pozorne rozwieszone były w przestrzeni niczym zroszona drobnymi kroplami misternie utkana pajęcza sieć. Anna Maria Jopek na swoim tętniącym latynoskimi rytmami albumie „Minione” zabrzmiała zaskakująco przestrzennie i z oddechem, który wreszcie uwolnił ww. album od prób połknięcia mikrofonu przez rodzimą wokalistkę. Wbrew pozorom wspomniana eteryczność i zwiewność dźwięku wcale nie oznaczała jakiegoś drastycznego odchudzenia prezentacji, czy też zaburzenia równowagi tonalnej. Zamiast tego można było mówić o czymś w stylu przejścia na niskotłuszczową dietę opartą na rybach, ryżu i cytrusach, oraz dobrowolnej rezygnacji z zabójczych dla naszego cholesterolu golonek, zapiekanych z boczkiem ziemniaków i innych ociekających tłuszczem specjałów. Mamy zatem świetnie pulsujące rytmiką tanga, bogactwo wybrzmień a jednocześnie całość serwowana jest w wersji nad wyraz trójwymiarowej i gładkiej. Jednak ta gładkość nie polega na spłaszczeniu, czy też zaokrągleniu a jedynie krystalicznej czystości i właśnie jedwabistości.
Fenomenalnie wypadł zazwyczaj nieco chłodny, oraz analityczny album „Vägen” Tingvall Trio, który tym razem nie tracąc niż z natywnego blasku i rozdzielczości mógł się pochwalić nieco bardziej lirycznym obliczem a to, co w jazzie nad wyraz istotne, czyli „gra ciszą” zyskało zupełnie inną jakość stając się równorzędną składową spektaklu. I tutaj dochodzimy do kolejnej, niewątpliwej zalety Phasemation, czyli do zdolności generowania całkowicie czarnego i nieprzeniknionego tła. Jeśli jednak na podstawie powyższych impresji zaczynają się Państwo zastanawiać, czy przypadkiem nie próbuję w możliwie zawoalowany sposób, niemalże podprogowo, przemycić informacji, iż Phasemation gra bardziej cyfrowo, aniżeli analogowo, to spieszę z wyjaśnieniem, że Wasze myśli podążają w zdecydowanie przeciwnym do tego, co oferuje tytułowy phonostage kierunku. Otóż EA-500 może i potrafi pokazać swoje nie tyle analityczne, co rozdzielcze oblicze, lecz cały czas jest ono po ewidentnie analogowej stronie mocy. Trudno bowiem w cyfrze osiągnąć taką homogeniczność i kremową konsystencję materii przy jednoczesnym zachowaniu jej ażurowej koronkowości i eteryczności. Posłuchajcie Państwo tylko rockowych staroci w stylu „Brothers In Arms” Dire Straits, czy „Hotel California” The Eagles a sami dostrzeżecie, że większość, nawet high-endowych odtwarzaczy CD i tzw. plikograjów, nie jest w stanie oddać tak spójnego brzmienia gitar i niuansów związanych z ich propagacją. Z analogu otrzymujemy bardziej „omnipolarny” i wierniejszy naturze dźwięk, przez co tytułowy przedwzmacniacz ewidentnie góruje nad ewentualnymi, operującymi w domenie cyfrowej sparingpartnerami i jedynie jego starsze rodzeństwo pokazuje, że jeśli tylko fundusze na takie szaleństwo pozwalają, to można jeszcze lepiej.
Nie wiem, jak dla Państwa, ale dla mnie po blisko dwutygodniowej eksploatacji Phasemation EA-500 jasnym stało się, że choć prawdopodobnie w zamyśle projektantów 500-ka miała stać się pomostem – łącznikiem pomiędzy kompaktowym EA-300 a topowym EA-1000, to zupełnym mimochodem spokojnie może pełnić rolę alternatywy dla dopiero co wymienionego flagowca. Piszę to z pełną odpowiedzialnością, gdyż mając do wyboru granie na wkładce z przedziału 10-15 kPLN z EA-1000 i wkładce za 20-25 kPLN z Phasemation EA-500 bez chwili wahania wybrałbym opcję nr.2 Oczywiście w świecie idealnym najlepsze rezultaty dałaby lepsza/droższa wkładka z równie kosztownym i referencyjnym phonostagem, lecz czasem lepiej zejść na ziemię i mierzyć siły na zamiary. A Phasemation EA-500 wcale nie jest kompromisem, lecz pełnoprawnym, godnym na miano High-Endu przedwzmacniaczem gramofonowym, a że EA-1000, szczególnie z dwoma modułami zasilającymi potrafi zagrać od niego lepiej, to tylko dowodzi faktu, iż ekipa Phasemation po prostu zna się na rzeczy.
Marcin Olszewski
Dystrybucja: Nautilus
Cena: 34 900 PLN
Dane techniczne:
• Czułość wejściowa:2.5 mV (MM), 0.18 mV (MC)
• Impedancja wejściowa:47 kΩ (MM), 1,5-40 Ω (MC)
• Wzmocnienie: 38 dB (MM), 61 dB (MC)
• Stosunek S/N:-120 dBV (MM), -140 dBV (MC)
• Napięcie wyjściowe:200 mV (1kHz)
• Separacja międzykanałowa: >100 dB
• Pobór mocy:40 W (115 lub 220 V, 50/60 Hz)
• Wymiary (SxWxG):210 x 103 x 347 mm/szt.
• Waga: 4.5 kg/szt.
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY; Yamaha WXAD-10
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders; System Audio Pandion 5
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips