1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Soulution 525 & 511

Soulution 525 & 511

Link do zapowiedzi: Soulution 525 & 511

Opinia 1

Uff. Nareszcie. Do tej marki robiliśmy podchody od kilku lat i mimo dość swobodnego ustalania z dystrybutorem szczegółów natury logistycznej, dziwnym trafem zaszczyt jej recenzowania cały czas nas unikał. Naturalnie każde negocjacje zawsze kończyły się pojawieniem się na naszym portalu innych znakomitych pozycji, jednak trochę podprogowo w tej materii czuliśmy pewnego rodzaju złośliwość losu. Na szczęście ten chadzając swoimi, często krętymi drogami, w pewnym momencie odpuszcza i po upływie odpowiedniej ilości wody w Wiśle zazwyczaj sprawia, że to, co do niedawna było nieosiągalne, nagle staje się realne. Co takiego? Otóż miło jest mi poinformować zainteresowanych, iż tym razem przyjrzymy się znakomicie rozpoznawalnej przez praktycznie całą audiofilską brać, szwajcarskiej marce Soulution, która przecierając szlaki na poczet przyszłych starć, wystawiła do zaopiniowania zestaw przedwzmacniacza liniowego 525 wespół ze stereofoniczną końcówką mocy 511. Wieńcząc akapit rozbiegowy jestem zobligowany dodać, iż opiekę nad wspomnianą marką na naszym rynku od lat sprawuje stacjonujący w Warszawie SoundClub.

Jak wiadomo, jednym z najważniejszych aspektów biznesowych każdego producenta audio, oprócz samego brzmienia jego komponentów, jest ich rozpoznawalność wizualna. Co ją gwarantuje? Naturalnie wpadająca w oko aparycja i konsekwencja jej powielania w całej serii urządzeń. Tak zwany wizualny miszmasz poszczególnych linii raczej skutkuje brakiem kojarzenia produktu nie tylko z pomysłodawcą, ale również z wypracowanym przez niego dobrym dźwiękiem, czego projektanci ze stajni Soulution w moim odczuciu znakomicie uniknęli. Jak? Ubierając swoją ofertę w znakomicie wpisujące się w praktycznie każde pomieszczenie, z drobnymi różnicami w kwestii gabarytów w zależności od pełnionej funkcji, zunifikowane dla całej oferty obudowy. To znaczy? Front i górna część jest czymś w rodzaju monolitu w postaci płynnie zawiniętego, w celach montażowych przeciętego poprzecznie w jednej trzeciej połaci dachu, srebrnego płata z grubego aluminium. Zaś boczne ścianki zazwyczaj są czarne i tylko w zależności od komponentu bywają płaskie lub pionowo zorientowanymi czarnymi radiatorami. Nuda? Zapewniam, zdjęcia tego nie oddają, jednak zderzenie organoleptyczne powoduje, iż ta pozorna prostota jest bardzo mocnym atutem designu szwajcarskich urządzeń. Przechodząc do technikaliów nie będę jota w jotę przelewał informacji ze strony dystrybutora, tylko przywołam najbardziej znaczący w tym segmencie cenowym aspekt – przypominam, iż rozprawiamy o pełnoprawnym przedstawicielu High End-u, jakim jest idące ścieżką najnowszych trendów w segmencie audio wykorzystanie w zasilaniu obydwu konstrukcji pracujących w blokach serii kilku spełniających najwyższe wymagania soniczne zasilaczy impulsowych. Zaskoczeni? Ja od kilku lat coraz mniej. Dlaczego? O tym w kolejnym akapicie. Przejdźmy do przybliżania poszczególnych elementów testowanego tandemu. Przedwzmacniacz 525 z racji jedynie przyjmowania sygnałów z różnych źródeł i wysyłania ich do końcówki mocy jest od niej znacznie mniejszy. Jednak mimo to nie mamy do czynienia z minimalistycznym plasterkiem, tylko z typowej szerokości dla tego segmentu i do tego stosunkowo wysokim urządzeniem. Jego awers w celu kontynuacji designerskiego spokoju oferuje jedynie niezbyt dużą, wielofunkcyjną, okrągłą gałkę, tuż obok niej z lewej strony trzy małe guziki i zaraz obok sporej wielkości, mieniący się czerwienią wyświetlanych informacji, a przez to czytelny z daleka, ekran. Panel przyłączeniowy może nie jakoś ponadczasowo, ale za to w pełni wystarczająco daje nam do dyspozycji po dwa wejścia i jedno wyjście w standardach RCA i XLR, gniazdo zasilania, dwa wyjścia LINK OUT i serwisowe złącze USB. Miłym dodatkiem jest obecność ciekawego wzorniczo pilota zdalnego sterowania.
Jeśli chodzi o piec 511, ten oferując sporą, pozwalającą swobodnie napędzić dowolne kolumny moc, wbrew pozorom jest bardzo rozbudowanym rozwiązaniem technicznym, wprost proporcjonalnie przekładając się na jego wielkość. To naturalnie jest również odpowiedź projektantów na potencjalny wzrostem temperatury pracy i tym samym zamiast aluminiowych płaskich blach, wymusiło zastosowanie na bokach pionowych radiatorów. Co ciekawe i potwierdzające moje wcześniejsze słowa o powtarzalności projektu obudowy w całej ofercie marki Soulution, panel obsługi końcówki na połaci awersu jest bliźniaczy nie tylko wzorniczo, ale również rozmiarowo do przedwzmacniacza, a jedyną różnicą jest jego ulokowanie nie w centrum, tylko w lewym górnym rogu. Tak, może to być zaskakujące, bo zakłócające symetrię, jednak jakże świetne w odbiorze podczas użytkowania. Przywołując plecy końcówki podobnie do przedwzmacniacza również nie spodziewajcie się zbędnych fajerwerków, tylko solidną dawkę niezbędnych akcesoriów, na liście których znalazły się: zaciski kolumnowe, po jednym wejściu liniowym RCA i XLR, po jednym wejściu i wyjściu gniazda LINK, serwisowe USB i terminal zasilania IEC.

Co ciekawego mogę powiedzieć o szwajcarskim duecie wzmacniającym sygnał audio? Biorąc pod uwagę krążące w internetowym eterze i kuluarach wielu wystaw opinie, spodziewałem się bezpardonowego ataku bezduszności zapisów nutowych i szukania poklasku w wyczynowości skrajów pasma. Tymczasem na moim podwórku wydarzyło się co innego. Może nie uwierzycie, ale muzyka nie parła do przodu na łeb na szyję, tylko pokazywała, że dźwięk to nie tylko natychmiastowy kanciasty początek i ostre wykończenie, ale również w zależności od instrumentu jego nasycenie i plastyka. Może nie była to prezentacja soczystości przekazu rodem z radia BBC, ale nie miałem podstaw oskarżać set z Dulliken o braki pierwiastka muzyki w jego brzmieniu. Gdybym miał prześledzić poszczególne zakresy częstotliwościowe, wyglądało to tak. Bas bez oznak wycinania żyletką, czyli rysowany nieco grubiej, ale również bez buły, środek dobrze zdefiniowany barwowo, a góra otwarta, jednak nie wyrywająca się do życia w swoim świecie, tylko przy dobrym naświetleniu wydarzenia muzycznego delikatnie stonowana. Niemożliwe? To nie jest sygnatura Soulution? Owszem, możliwe i myślę, iż dobrze stało się, że udało mi się go posłuchać, gdyż tak jak kilka innych urządzeń i systemów na wystawach audio w odpowiednich warunkach, nareszcie pokazał swoje prawdziwe ja. Co to oznacza w starciu z konkretną muzyką? Na początek postanowiłem zmierzyć jego umiejętności z twórczością rockową spod znaku Slayer „Reign In Blood”. Nie powiem, walczył jak lew i ani na moment się nie poddał. Co więcej, według mnie bez najmniejszych problemów wyszedł z tego starcia z tarczą. Oferował dobry atak każdego akordu, energię gitar i stopy perkusji, moc wokalizy, a wszystko okraszał naturalnymi dla tego typu muzy, bo mocnymi, jednak pozbawionymi męczącej natarczywości blachami bębniarza. I nie było znaczenia, na jakim poziomie głośności słuchałem, bowiem wspomniana plastyka brzmienia tego zestawu nie pozwalała na wytworzenie pełnej bólu ściany dźwięku, tylko kreowała w moim pokoju mocne, fajnie opracowane w domenie przyjemności odbioru, prawie koncertowe w wymiarze wolumenu wydarzenie.
Kolejnym krążkiem był lekki koncertowy free-jazz na cztery saksofony barytonowe i perkusję Bluiett Baritone Nation „Libation For The Baritone Saxophone Nation”. I jak? Podobnie do rocka, czyli z energią nisko schodzących dęciaków, natychmiastowością zmiany tempa grania i mocy akcesoriów perkusisty. Nic tylko słuchać. Oczywiście całość konsekwentnie niosła znamiona zaskakującej jak na opinie wielu rozmówców plastyki, jednak ani trochę nie odbierałem tego jako zła, a jedynie swoistego sznytu. Co oznacza ów sznyt przy bliższym przyjrzeniu? Do udzielenia tej odpowiedzi użyłem twórczości Marka Dyjaka z materiałem zatytułowanym „Gintrowski”. I? Nie będę nadmiernie się rozwodził, tylko zaznaczę, że ta, jak i kilka innych realizacji podczas głośnego słuchania potrafi zakłuć w uszy. Po prostu jest zremasterowana nieco mocniej w kwestii uwolnienia wysokich rejestrów, co z jednej strony daje poczucie świeżości realizacji tej kompilacji, jednak z drugiej po jakimś czasie może powodować lekkie zmęczenie narządów słuchu. I dopiero w tym przypadku wyszło jak na dłoni, że pozornie niesłyszalne, bo raczej nie przeszkadzające ukulturalnianie dźwięku przez tytułowy zestaw pre-power, są realnym bytem. Owszem, odpowiednio dozowane i często pożądane, ale jest. To oczywiście może świadczyć o przecież często źle odbieranej ingerencji w prezentowany w naszych samotniach dźwięk, jednak należy wziąć pod uwagę, że to startowy zestaw i pomijając poprawę jakości na wyższych poziomach cenowych, lepiej tak, aniżeli Szwajcarzy mieliby nas zostawić z agresywną realizacją samopas. To źle? Zależy, jak na to patrzeć. Niestety taka wolna amerykanka często kończy się zmęczeniem materiału i jest powodem do szukania innego spojrzenia na to samo zagadnienie, co przy lekkim, powtarzam lekkim ugładzeniu pozwoli nam cieszyć się posiadanym zestawem przez długie lata.

Jak wynika z powyższego testu, zajmowana pozycja w cenniku Soulution ma swoje, co prawda bardzo przyjemne w odbiorze, ale bez dwóch zdań pewnego rodzaju reperkusje w oddaniu prawdy o wydarzeniach muzycznych. Jednak jak wspomniałem, to nie jest siłowe naginanie prawd rządzących światem do swoich upodobań, tylko lekkie ukierunkowanie procesu słuchania muzyki w stronę przyjemności. Naturalnie przy znacznie bardziej ofensywnych kolumnach od moich owa oferta brzmieniowa lekko ewoluuje, jednak jestem dziwnie przekonany, że tytułowy pre – power (525/511) nadal będzie odznaczać się pokazaniem świata w kojących nasze narządy słuchu, niż agresywnych nutach. Czy to źle? Jak pisałem, to zależy. Ja mam bardzo gęsty zestaw, a mimo to było z werwą i rozmachem. Zatem nie trzeba być omnibusem, aby wysnuć teorię, iż przy aplikacji w bardziej neutralny tor, nasi bohaterowie dla wielu z Was mogą być trafieniem w przysłowiowa dziesiątkę.

Jacek Pazio

Opinia 2

Wokół stanowiącej dzisiejszy punkt zapalny marki krążyliśmy z Jackiem praktycznie od momentu założenia SoundRebels. W końcu z jej rodzimym dystrybutorem – stołeczno-katowickim SoundClubem znamy się od lat, w miarę regularnie pojawiamy się na organizowanych w jego warszawskiej siedzibie spotkaniach i praktycznie za każdym razem temat Soulution pojawiał się tapecie. Wydawać by się zatem mogło, iż kwestia dostawy wskazanego przez nas palcem (niekoniecznie tym, którym pod okiem drapała się jedna z posłanek PIS-u) urządzenia będzie czystą formalnością, jednak dziwnym zbiegiem okoliczności, ilekroć coś wpadało nam w … oko, to albo dopiero przyjechało, więc czekał je mozolny proces wygrzewania, albo właśnie wybierało się w podróż do potencjalnego klienta, od którego już … nie wracało. Niby szwajcarska elektronika zawsze gdzieś tam była obecna w prezentowanych na Skrzetuskiego systemach, jednak bądźmy szczerzy – co innego bądź co bądź towarzyskie spotkanie w większym gronie, a co innego możliwość wpięcia danego delikwenta we własny tor i nie na godzinę, czy dwie a na kilkanaście dni. Najwidoczniej jednak dzisiejsi goście po prostu czekali na właściwy moment i gdy tylko opadł kurz po duńskiej inwazji (Gryphon Antileon vs Mephisto) i pojawiło się „okno czasowe” tuż przed zapowiadanym, powoli stabilizującym się termicznie, Dan D’Agostino Progression Stereo zaszczycili nas swoją obecnością. O kim, a raczej o czym mowa? O dumnie reprezentujących środek oferty Soulution przedwzmacniaczu liniowym 525 i stereofonicznym wzmacniaczu mocy 511.

W związku z oficjalnym debiutem na naszych łamach wypadałoby chociaż pokrótce nakreślić jakiś rys historyczny tytułowej manufaktury. No to zaczynamy … Dawno, dawno temu, czyli na długo przed oficjalnym powstaniem Soulution, bo w 1956 r powołano do życia przedsiębiorstwo Spemot AG zajmujące się produkcją silników elektrycznych a wraz z rozwojem technologii również urządzeń elektronicznych wykorzystywanych m.in. w motoryzacji. Datowane dopiero na 2005 r. „narodziny” Soulution odbyły się tak naprawdę za sprawą dwóch dyrektorów zarządzających Spemot a zarazem pasjonatów High-Endu – Cyrilla Hammera i Rolanda Manza. Okazuje się bowiem, iż obaj panowie poza czysto branżowymi zajęciami, w wolnej chwili parali się dystrybucją czasopisma … „Hi-Fi News & Record Review” i odsłuchami będącej w ich zasięgu elektroniki z górnej półki. I tak od słowa do słowa postanowili spróbować własnych sił na tym niełatwym polu.
Przechodząc do naszych dzisiejszych bohaterów pozwolę sobie jedynie nadmienić, iż przedwzmacniacz 525 miał swoją premierę w Monachium podczas zeszłorocznego High Endu a końcówka 511 jest raptem o trzy lata starsza i również debiutowała w przestronnych salach monachijskiego M.O.C.-a. Generalnie aparycję wszystkich Soulution, w tym opisywanej w ramach niniejszej epistoły pary 5-ek, śmiało można określić mianem wielce udanego mariażu minimalistycznego industrialu z iście laboratoryjną antyseptycznością. Co prawda różnice pomiędzy topową serią 7, ww. 5 i otwierającą portfolio 3 dotyczą nie tylko gabarytów, jak i cen, lecz nie da się ukryć, iż mając kontakt z dowolnym urządzeniem z łatwością zidentyfikujemy pochodzenie pozostałych. Co ciekawe wbrew wydawać by się mogło obowiązkowych na stricte high-endowych pułapach, na jakich się poruszamy, obowiązkowym elementom wzorniczym pozwalającym potencjalnym nabywcom zapaść w pamięć i wyróżnić się na tle równie bizantyjskiej konkurencji, Szwajcarzy poszli własną drogą pozbawiając swoje produkty wszelkich ornamentów i zdobień. Nic, dosłownie nic a nic w Soulution nie można uznać za dodatek o charakterze dekoracyjnym. Zarówno ich fronty, jak i góry korpusów wykonywane są z satynowych, srebrnych płatów aluminium a pozostałe ścianki stanowią bądź jednolite czarne profile, bądź zgrabnie wkomponowane w bryłę radiatory. Wymiary ścian czołowych są oczywiście zróżnicowane ze względu na pełnione przez konkretne urządzenia funkcji, za to już układ czarno-czerwonych dwuwierszowych wyświetlaczy, wielofunkcyjnych gałek i trzech przycisków odpowiedzialnych za wybudzenie/uśpienie, wyciszenie i umożliwiający dostęp do głębiej ukrytych nastaw jest w pełni zunifikowany.
Ze względu na w topologię dual mono jego plecy podzielono symetrycznie na lewy i prawy kanał, w których do dyspozycji otrzymamy dwa wejścia XLR i dwa RCA. Wyjścia są pojedyncze, acz w obu standardach. Całości dopełniają interfejsy firmowej magistrali komunikacyjnej, port USB do ewentualnych upgrade’ów firmware’u, złączka RS232 do integracji z domową inteligencją i gniazdo zasilające IEC. W komplecie nie zabrakło też fuikusnego pilota zdalnego sterowania.
W końcówce 511 sprawy przedstawiają się nieco inaczej, gdyż po pierwsze znajdziemy tam pojedyncze zakręcane terminale głośnikowe, wyłącznie zbalansowane wejścia i również w formie XLR-ów wyjścia, gdyby komuś do głowy przyszedł pomysł bi-amingu. Nie zabrakło oczywiście firmowej magistrali komunikacyjnej, gniazd RS 232 i zasilającego (całe szczęście w postaci 16A IEC).
Jeśli zaś chodzi o trzewia, to Soulution od lat stara się krzewić wśród audiofilskiej braci wiarę w zasilanie impulsowe. Nie inaczej jest tym razem. W końcówce pracuje bowiem aż dziesięć takich układów wspomaganych potężną baterią kondensatorów o łącznej pojemności ponad 500 000 µF a stopień wyjściowy zrealizowano w oparciu o trzystopniowe wzmocnienie napięciowe składające się z linearyzowanych wzmacniaczy działających z częstotliwością odcięcia 80 MHz. W przedwzmacniaczu podobny układ zasilający wspiera nieco mniej liczna, gdyż „jedynie” 400 000 μF pojemność filtrująca a głośność obsługuje zapożyczony z 725 układ dysponujący 95 krokami o dokładności 1dB.

A jak szwajcarski duet wypadł pod względem brzmieniowym? Przewrotnie powiem, że zaskakująco i wręcz odwrotnie proporcjonalnie do swojego nieco antyseptycznego (prosektoryjnego pasowałoby idealnie, ale ma nieco zbyt pejoratywne konotacje) designerskiego minimalizmu. Chodzi bowiem o to, iż pomimo bezwzględnej kontroli w całym paśmie jego dźwięk bezdyskusyjnie zasługuje na miano jedwabiście … kremowego. Szukając jakiejś recenzowanej przez nas analogii, do której moglibyśmy odnieść walory soniczne tytułowej parki moje pierwsze myśli powędrowały w kierunku dzielonej referencji Audioneta – STERN & HEISENBERG. Oczywiście intensywność i wolumen w wykonaniu Berlińczyków szły o krok, czy nawet dwa dalej, jednak jeśli chodzi o sam sznyt, estetykę grania, to oba sety ewidentnie grały do tej samej bramki. Mając jednak na uwadze ich słodką jedwabistość należy jednak pamiętać również o niezwykłej rozdzielczości i zdolności różnicowania jakości dostarczonego sygnału. Dlatego też o ile dopieszczone przez 2L „gęste” audiofilskie perełki w stylu mistycznego, polifonicznego „Veneliti” Oslo Kammerkor potrafią wręcz porazić realizmem, o tyle już wszelakiej maści składanki, jak daleko nie szukając „The Platinum Collection” Queen poza niezaprzeczalnymi walorami kronikarskimi niespecjalnie przekonują słuchaczy spójnością realizacyjną.
Pozostając jeszcze przez chwilę przy powyższych „samplach” warto zwrócić uwagę na delikatne przyciemnienie przekazu. Posługując się fotograficzną analogią byłoby to jakieś – 1/3 EV w porównaniu do rezydującego u nas Gryphona Mephisto, czyli niby niewiele, ale w zupełności wystarczająco by stonizować zastosowane przez realizatorów ewentualne podkreślenie sybilantów, czy też zbyt euforyczne partie dęciaków przy jednoczesnym zachowaniu pełnej czytelności najniższych składowych, czy nienaruszonym pakiecie mikro informacji o akustyce miejsca nagrania. Wystarczy bowiem sięgnąć po naszą dyżurną „Ariel Ramirez: Misa Criolla / Navidad Nuestra” Mercedes Sosy i porównać ją z „Re-Enter” Masqualero, czyli norweskiego dream teamu w składzie Arild Andersen – kontrabas, Jon Christiansen – perkusja, Tore Brunborg – saksofon oraz Nils Petter Molvær – trąbka, by na własne uszy przekonać się jak oczywiste różnice, chociażby w aurze pogłosowej, słychać pomiędzy ION Studios w Buenos Aires a Rainbow Studio w Oslo – ECM-owskim królestwem Manfreda Eichera. Podobne niuanse dotyczą również sposobu rejestracji i samej charakterystyki obecnego w ww. nagraniach instrumentarium. Bęben odzywający się u Sosy ma w pełni namacalny i definiowalny gabaryt a tym samym wolumen brzmienia znacznie odbiegający od zestawu perkusyjnego Christiansena, czy też namiętnie szarpanego przez Andersena kontrabasu.
A właśnie, skoro poruszyłem temat reprodukcji najniższych składowych i generalnie pracy sekcji rytmicznej, to Soulution 511, pomimo niebagatelnej mocy, operuje swoim watażem nad wyraz dyskretnie. Nie sposób bowiem przyłapać szwajcarskiej amplifikacji nie tylko na jakichkolwiek próbach podkręcania tempa, czy wręcz podbijania któregoś z dolnych podzakresów, lecz również chęci czy to powiększania źródeł pozornych, czy popadania w zbytnią spektakularność. Moc uwalniana jest dokładnie wtedy, gdy jest konieczna i równie szybko jej rola się kończy. Spora w tym zasługa przekraczającego wartość 10 000 współczynnika tłumienia, oznaczającego zdolność wzmacniacza nie tylko do wypchnięcia membrany przetwornika, lecz również pełną kontrolę nad jej powrotem i to po prostu słychać. O ile jednak w ww. sakralnej klasyce i jazzie obserwacje dotyczą głównie skali mikro, poza niewielkimi chóralnymi fragmentami u Ramireza, to już na zdecydowanie cięższym a przede wszystkim „zelektryfikowanym” repertuarze wychodzącym m.in. spod palców Watersa, jednak nie jednoznacznie kojarzonego z Pink Floyd i solową karierą Rogera, a „nieco” młodszego Jeffa dowodzącego kanadyjską, mającą w swym bogatym dorobku wielce udany krążek „For The Demented” speed-thrashową formacją Annihilator. Nie muszę chyba dodawać, że tutaj nie ma miejsca na miłosierdzie, chwilę wytchnienia, czy grę ciszą. To klasyka obłąkańczej lawiny pozornie kakofonicznych dźwięków pędzących z prędkością TGV i jakiekolwiek spowolnienie, czy złagodzenie powodować będzie niesmak i irytację porównywalne do widoku Kubicy w ślamazarzącym się bolidzie Williamsa na torze podczas minionego sezonu F1. Całe szczęście, pomimo całej wspominanej dotychczas kultury i opanowania godnego rezydującego w Zurichu doświadczonego bankiera, zestaw Soulution potrafił obudzić w sobie prawdziwą bestię i dosłownie wgnieść słuchaczy w fotel tak bezpardonowym atakiem, jak i ogromem informacji wynikającym z jego wybornej rozdzielczości. Czy to będzie wwiercający się w naszą korę mózgową rozwibrowany riff, czy bezlitośnie kopiąca po trzewiach podwójna, stopa możemy mieć pewność, że z łatwością zdefiniujemy ich pozycję na niezwykle precyzyjnie nakreślonej scenie, jak i formę obsługującego je jegomościa. W dodatku ów natłok informacji wcale nie powoduje przesytu, gdyż szwajcarska dzielonka wręcz obsesyjnie skupia się na oddaniu pełni drzemiącego w materiale źródłowym ładunku emocjonalnego, lecz z równym pietyzmem dba o to, by nic od siebie nie dodać i po prostu nie przedobrzyć popadając w zbytnią ofensywność, czy wręcz niezrozumiałą agresję. Co ciekawe, również przy nieco spokojniejszych kompozycjach, jak przerażająca psychotyczno-kanibalistyczna ballada „Pieces of You” o mordercy, który swoją dziewczynę raczył był zabić, porąbać a następnie pozyskane porcje … skonsumować, tytułowa amplifikacja nie pozwalała na utratę uwagi słuchaczy, co i rusz dyskretnie podsuwając im co bardziej atrakcyjne niuanse.

Soulution 525 & 511 to zestaw nieoczywisty i niebanalny, gdyż łączy industrialny minimalizm swej szaty wzorniczej i ultra nowoczesne układy wewnętrzne z niezwykle gładkim i homogenicznym brzmieniem zadając tym samym kłam twierdzeniom o technologicznej bezduszności. Jest w pełni namacalnym dowodem, że to nie konkretna topologia, układ, czy konfiguracja determinują finalne brzmienie urządzenia, lecz jedynie mniej, bądź bardziej umiejętna ich aplikacja. A ekipa Soulution na tym polu osiągnęła prawdziwe mistrzostwo.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: SoundClub
Ceny
Soulution 525: 85 000 PLN
Soulution 511: 105 000 PLN

Dane techniczne
Soulution 525
Wejścia: 2 pary XLR, 2 pary RCA
Impedancja wejściowa: 320 kΩ XLR, 47 kΩ RCA
Wyjścia: para XLR, para RCA
Pasmo przenoszenia: 0 – 2 MHz
Zniekształcenia THD+N: < 0,00009% (20Hz – 20kHz)
Stosunek sygnał/szum: 120 dB
Separacja kanałów:130 dB @ 1 kHz
Wzmocnienie maksymalne: +15 dB
Zakres regulacji głośności: od – 15 dB do – 79 dB z krokiem 1 dB
Impedancja wyjściowa: 10 kΩ
Maksymalne napięcie prądu wyjściowego: 16 V rms XLR, 8 V rms RCA
Maksymalne natężenie prądu wyjściowego: 0,2 A (z limiterem)
Zużycie energii: < 0,5 W standby; 100 W
Wymiary (S × W × G): 442 x 448 x 143 mm
Waga: około 20 kg

Soulution 511
Wyjścia: komplet złoconych motylkowych zacisków głośnikowych
Wzmocnienie: +26 dB
Moc wyjściowa: 2 × 150 W @ 8 Ω, 2 × 300 W @ 4 Ω, 2 × 600 W @ 2 Ω
Moc szczytowa (w impulsie): > 2 × 2000 W
Pasmo przenoszenia: 0 – 800 kHz
Zniekształcenia THD+N: < 0.001% at 50 W @ 4 Ω (20 Hz – 20 kHz)
Zniekształcenia intermodulacyjne: < 0.005 % SMPTE, < 0.0006 CCIR
Stosunek sygnał/szum: > 108 dB (5 W @ 1 kHz)
Separacja kanałów: > 120 dB @ 1 kHz
Współczynnik tłumienia: > 10 000
Maksymalny prąd wyjściowy: 45 A (z limiterem)
Wejścia: para XLR
Impedancja wejściowa: 2 kΩ
Pobór mocy: < 0.5 W standby, 100 W (w trybie bezczynności), 1600 W (max)
Wymiary (S × W × G): 442 × 270 × 448 mm
Waga: 30 kg

Pobierz jako PDF