Opinia 1
Choć z racji powszechnej globalizacji i błyskawicznej propagacji wszelakiej maści nie tylko newsów, lecz również trendów i mód już od dawien dawna trudno mówić o jakimś stałym kierunku ich ekspansji, to jednak obserwując naszą globalną wioskę z całkiem sporą dawką pewności możemy uznać, iż nowości nadal napływają do nas głównie z zachodu. Oczywiście nie wyklucza to sytuacji, gdy ni stąd ni zowąd coś się pojawia w sieci i zanim się spostrzeżemy, bądź zlokalizujemy jego źródło, dociera do nas po prostu zewsząd i to z taką intensywnością, że zaczynamy bać się otworzyć lodówkę. Ponadto to, co kiedyś wydawało się swoistą stałą, ewoluuje w zmienną a od budowanej latami renomy / wizerunku marki można odciąć się praktycznie z dnia na dzień. Dlatego też o ile jeszcze jakiś czas temu zmiana wydawać by się mogło stanowiącej klucz do sukcesu, bądź wręcz jego synonim, nazwy wywoływała zdziwienie (vide dokonany w 1995 roku rebranding południowokoreańskiego giganta GoldStar w LG) to obecnie nawet pozornie zagadkowe ruchy Google (zmiana nazwy na Alphabet), czy Facebooka (Meta) przykuwają uwagę obserwatorów na przysłowiowe pięć minut, po których następuje ostentacyjne wzruszenie ramion i gonienie za kolejną sezonową sensacją. Dlatego też zamiast przywiązywać się do metek i logotypów (daleko nie szukając nawet Gucci wielokrotnie zmieniał swój znak firmowy, w tym sezonowo – np. na potrzeby kolekcji Alessandro Michele’a) zdecydowanie rozsądniej skupiać się na konkretnych produktach i rozwiązaniach. I tym oto, nieco zagmatwanym sposobem dotarliśmy do sedna niniejszego wstępniaka, czyli wzmacniacza zintegrowanego Reference pozornie nieznanej i debiutującej na naszym rynku marki Soundastic. Z premedytacja użyłem sformułowania „pozornie”, gdyż ów producent do października b.r. funkcjonował jako Struss Audio a śmiem twierdzić, że z kolei tej marki nikomu, choćby blado zorientowanemu w temacie audio przedstawiać nie trzeba.
Już choćby pobieżny rzut oka na aparycję naszego dzisiejszego gościa wykaże trudne do przemilczenia podobieństwo z recenzowanym ponad dwa lata temu na naszych łamach modelem DM 250. Mamy bowiem do czynienia z dokładnie taką samą logiką i choć obie konstrukcje różnią się niuansami typu zmiany przełącznika hebelkowego na pokrętło, bądź rezygnacją z purpurowego pazura, to wspólnego rodowodu się nie wyprą. Na występującym w roli płyty czołowej grubym płacie czernionego aluminium wydzielono dwiema pionowymi chromowanymi żłobieniami stylowe „marginesy”. Na osi owych podfrezowań umieszczono obrotowy włącznik główny – po lewej i bliźniaczy selektor źródeł oraz nieco większą gałkę regulacji głośności po prawej. O wyborze jednego z ośmiu wejść liniowych informuje z kolei osiem błękitnych diod a za akcent natury dekoracyjnej można uznać jedynie nazwę modelu. O pochodzeniu, czyli również i producencie dowiemy się zaglądając dopiero na zaplecze, gdzie można poczuć lekkie déjà vu. Mamy bowiem rozwinięcie topologii znanej z 250-ki. Ów upgrade dotyczy rozbudowy wejść sekcji przedwzmacniacza gramofonowego o gniazda dedykowane wkładkom MC i zmianie pojedynczych terminali głośnikowych na wersje z „kołnierzami przeciwzwarciowymi”. Oprócz tego do dyspozycji nadal mamy dedykowany głównemu źródłu zestaw pary gniazd RCA i XLR, oraz stanowiące jego uzupełnienie cztery pary nieco mniej biżuteryjnych wejść RCA. Prawą flankę okupuje zintegrowane z komorą bezpiecznika trójbolcowe gniazdo zasilające IEC.
Przez perforację płyty górnej można dostrzec dwa solidne toroidy (po 500VA każdy), oraz baterię czterech 12 000 μF kondensatorów Nippon Chemi–Con. Wzmacniacz pracuje w klasie AB oferując 140W na kanał przy 8 Ω i niemalże podwajając tę moc, do 260W przy 4 Ω obciążeniu. Nie można też nie wspomnieć o charakterystycznym okrągłym pilocie zdalnego sterowania, dzięki któremu możemy regulować głośność.
Nie posiadając wiedzy, co do przebiegu dostarczonego przez producenta na testy egzemplarza pierwszy tydzień upłynął nam na możliwie intensywnej jego (wzmacniacza, nie producenta) eksploatacji celem gruntownego wygrzania i doprowadzenia do pełni formy. Po takiej rozgrzewce taryfy ulgowej już być nie mogło i … I nawet takowa nie była konieczna, gdyż Reference nie tylko nie miał czego się wstydzić, co wręcz natychmiast przykuwał do fotela automatycznie reorganizując nasze plany. Okazało się bowiem, iż czerpiąc pełnymi garściami z zalet i cech natywnych 250-ki miał swój własny pomysł na dźwięk. Pomysł może mniej bezkompromisowy od poprzednika, lecz patrząc na niego możliwie obiektywnie z boku, łatwej akceptowalny, czy wręcz już po pierwszych taktach łapiący za ucho i wprawiający w wyborny nastrój. Już tłumaczę o co chodzi. Otóż 250-ka oferowała szalenie dynamiczny i zarazem rozdzielczy przekaz o nad wyraz neutralnej temperaturze barwowej, tymczasem Reference będąc mocniej osadzonym w średnicy i basie łaskawszym okiem patrzy na nagrania, którym do referencyjnej realizacji nieco więcej aniżeli tylko trochę brakuje. Jest gęściej, bardziej soczyście i jakby góra pasma została li tylko muśnięta jedwabistą gładkością. Nie oznacza to bynajmniej jej zgaszenia, bądź wycofania, gdyż dęciakom na „Nibbles” Norsk Tromboneensemble blasku nie brakowało a szaleńcze gitarowe riffy z „Ballistic, Sadistic” Annihilatora cięły powietrze niczym ogniste lance. Krótko mówiąc wszystko było na właściwych sobie miejscach a jedynie akcent postawiony został nie na właśnie bezkompromisową analityczność, co zespoloną z hedonistyczną muzykalnością wysoką rozdzielczość. Różnica może na papierze niewielka, lecz o ile 250-ka była propozycją skierowaną do dążących do prawdy absolutnej audiofilów, to już Reference przejawia cechy predestynujące go dla odbiorcy, któremu bliżej wrażliwości melomana. Dlatego też Gregory Porter na m.in „Take Me To The Alley” czarował głębią swojego aksamitnego głosu w sposób absolutnie zjawiskowy a bądź co bądź nadal obecne podczas sesji perkusjonalia dyskretnie przyznawały mu pierwszeństwo pozostając doskonale słyszalnymi, lecz bez pierwszoplanowych zapędów . Z kolei kolejny a zarazem w pełni zasłużony komplement chciałbym skierować w kierunku przestrzenności a dokładnie głębi kreowanej przez tytułową integrę sceny, która zamiast wzorem starszego rodzeństwa skupiać się na szerokości miała też całkiem sporo do zaoferowania pod względem głębi i wieloplanowości
Jedynym aspektem, który warto mieć na uwadze i zweryfikować nausznie, czyli w kontrolowanych warunkach – vide własnych czterech kątach, to bas, którego Soundastic nie skąpi i choć jest kreślony grubszą aniżeli mam na co dzień z Brystona, jednak trudno było mieć do niego jakieś zastrzeżenia co do kontroli, czy zróżnicowania. A że odzywał się mocniej i częściej aniżeli kanadyjski konkurent, takie jego zbójeckie prawo a zarazem cecha, której większość z nabywców pożąda niezależnie od pory dnia i nocy, czy też odtwarzanego repertuaru. Wspominam jednak o tym z kronikarskiego obowiązku, gdyż odsłuch „Touch” Yello przy iście koncertowych poziomach głośności, których Reference się nie boi, może nad wyraz drastycznie pogorszyć nasze relacje jeśli nie z sąsiadami co resztą domowników.
Reasumując. Nawet jeśli uznamy model Reference za nowe rozdanie a Soundastic za nowego gracza, to warto mieć świadomość, iż tak zasady gry, jak i sama talia nie uległy zmianie. Oznacza to, iż mając słabość do wcześniejszych modeli Struss Audio również i nasz dzisiejszy gość powinien spełnić Państwa oczekiwania. Nie dość bowiem, że dysponuje mocą zdolna „rozbujać” stół bilardowy, to stawia na dynamikę idącą wespół z muzykalnością, więc z powodzeniem powinien wkomponować się w większość chociażby poprawnie skonfigurowanych systemów. A z resztą tu nie ma co dywagować i parafrazując klasyka „tańczyć o architekturze”, tylko zamówić odsłuch/wypożyczyć najlepiej na weekend, Reference i dać mu pograć.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones / Synergistic Research MiG SX
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Synergistic Research Galileo SX SC
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC; Innuos PhoenixNet
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Nie będę owijał w przysłowiową bawełnę, tylko otwierając to spotkanie dość odważnie oznajmię, iż mimo leżącego u podstaw naszej działalności opiniowania w miarę możliwości wybitnych, a co za tym idzie często drogich konstrukcji, tak naprawdę najbardziej cieszą mnie starcia z coraz częściej dochodzącymi do międzynarodowego rozgłosu produktami rodzimymi. Jakimi? Nie trzeba daleko szukać, na dowód czego wspomnę jedynie choćby ostatnio oceniane Circle Audio, czy David Laboga Audio Custom. Jaki jest powód takiego podejścia do tematu? Spokojnie. Taki stan rzeczy nie jest pokłosiem ostatnio bardzo poprawnego politycznie populizmu, tylko czegoś w rodzaju, bez względu na fakt ostatniego wyświechtania tego zwrotu, patriotycznej, co istotne bardzo pozytywnie wypadającej weryfikacji stanu znajomości zagadnień audio naszej myśli technicznej na tle światowej śmietanki. A że ów pozytywny wynik tego rodzaju sparingów ostatnimi czasy jest zaskakująco powtarzalny, w jego efekcie nie było innego wyjścia, jak ustawienie w moim rankingu rodzimych producentów w jednej linii z ich oczywiście chadzającymi na tym samym poziomie zaawansowania technicznego, zachodnimi odpowiednikami. I właśnie takim założeniem może pochwalić się dzisiejszy test. Czego? Zapewniam, że dla wielu z Was bardzo ciekawej konstrukcji, gdyż dzisiejszym gościem jest dostarczony własnym sumptem przez Soundastic (dawniej Struss Audio) wzmacniacz zintegrowany Soundastic Reference. Intrygujące? Jeśli tak, zatem nie pozostaje mi nic innego, jak zachęcić zainteresowanych do zapoznania się z poniższym tekstem.
Rzeczona integra w kwestii rozmiarów osiąga typowe dla tego segmentu cenowego rozmiary, czyli z grubsza ok. 43 cm szerokości, ca. 36 cm głębokości i koło 10 cm wysokości. Jednak to co wyróżnia ją na tle oferty konkurencji, to jak na taki niepozorny plasterek spora waga 16 kg. Co to ma za znaczenie? Otóż ten parametr sugeruje, że wsad materiałowy w trzewiach konstrukcji jest w stanie sprostać założeniom konstrukcyjnym wzmacniacza na niebagatelnym poziomie oddania mocy 140W przy 8 Ohm i 240W przy 4. Niestety jak to mówią, papier przyjmie wszystko, nawet najbardziej wybujałe pobożne życzenia producenta, co często w wyniku obecnie panującej oszczędności na czym się da, nie ma jakościowego przełożenia w starciu z realnym światem. Dlatego też nierzadko oprócz przedtestowego zapoznawania się z potencjalnym pretendentem do laurów na bazie materiałów reklamowych, weryfikuję jego byt organoleptycznie. Banał? Czynność bez znaczenia? Dla wielu z Was być może. Dla mnie jednak to stosunkowo istotne i jeśli coś niepozornego swoje waży, na starcie wzbudza moje zainteresowanie. Czy w konsekwencji testu pozytywne, czy negatywne, to inna sprawa, jednak ważne, że produkt pokazuje, iż jest jakiś. A zapewniam, to istotna cecha. Idąc dalej, czyli tropem wizualnej prezentacji Soundastic-a omówimy kwestię frontu. Ten będąc zamierzenie oszczędnym w zbędne detale, patrząc od lewej strony może pochwalić się zorientowanym w osi mieniącego się srebrem pionowego ornamentu, okrągłym przy u postawie i spłaszczonym w miejscu kontaktu z palcami podczas użytkowania srebrnym włącznikiem głównym, lekko na prawo od osi obudowy ośmioma diodami sygnalizującymi wybór wejścia i całkiem na prawej flance podobnie do włącznika na tle pionowej belki wkomponowaną dużą, również srebrną na tle czerni obudowy gałką wzmocnienia i bliźniaczym do włącznika selektorem wejść liniowych. Przemierzając konstrukcję ku tylnemu panelowi, w lewej części górnej połaci widzimy pięć przechodzących na boczną ściankę bloków poprzecznych otworów dla grawitacyjnego wentylowania osadzonych pod nimi transformatorów. Zaś po dotarciu do pleców okazuje się, że w dbałości o nasz komfort aplikacyjny producent zaproponował zestaw wejść, wyjść i masy dla wewnętrznego phonostage’a dla wkładek MM/MC, dedykowane wejścia dla CD w standardzie RCA/XLR, dodatkowe cztery uniwersalne wejścia RCA dla innych urządzeń, zestaw zacisków kolumnowych oraz zintegrowane z bezpiecznikiem gniazdo zasilania IEC. Całość konstrukcji wieńczy świetny wizualnie, obsługujący podstawowe funkcje, dwuguzikowy okrągły pilot zdalnego sterowania.
Próbując jakoś ciekawie otworzyć akapit merytoryczny, z pełną odpowiedzialnością stwierdzam, iż najnowsze dziecko firmy Soundastic na tle poprzedniej konstrukcji w moim odczuciu jest znacznie lepsze. Jednak lepsze nie dlatego, że tamte było słabe. Z pewnością nie. Chodzi raczej o nieco inny niż protoplaści, bliższy mojemu punktowi widzenia, końcowy sznyt grania. Owszem, nadal jest konkretny w krawędzi rysunku muzycznego, oferuje nieposkromioną energię przekazu i otwartość w górnym rejestrze, jednak do tego wszystkiego doszła pewnego rodzaju soniczna kultura tych działań. Co to oznacza? Patrząc zgrubnie, wszystko jest podobnie jak kiedyś, tylko podczas współpracy z modelem Reference muzyka odznacza się nieco większym body. Oczywiście takie postawienie sprawy ma swoje konsekwencje. Jednak zapewniam, że pozytywne, bowiem przekładające się nie tylko na przyjemniejsze w odbiorze dociążenie basu i bardziej namacalną projekcję plastyczniejszej średnicy, ale dodatkowo oczekiwane ukrócenie chadzania wysokich tonów swoimi drogami. Teraz są jakby minimalnie stonowane, jednak w odniesieniu do reszty pasma jawią się jako jego spójny z całością podzakres. Myślicie, że to może być odebrane in minus? Co to to nie. Powód? Otóż nasz bohater mimo opisanych działań nadal jest orędownikiem świetnego drive’u. Wagowo podanego minimalnie niżej, ale nadal pełnego oczekiwanej ekspresji. I to niezależnie od słuchanego materiału.
Dobitnym przykładem na powyższą tezę jest najnowsza płyta rodzimego trio RGG „Mysterious Monuments On The Moon”. Jestem po jej kilku przesłuchaniach i wiem, że jest nieco bardziej ekspresyjna od wcześniejszych kompilacji. Ale nie chodzi mi w tym momencie o zwrócenie większej uwagi na majestatyczność utworów, tylko ich dynamiczniejszą i oferującą znacznie więcej wszelkiego rodzaju „przeszkadzajkowych” wariacji perkusisty, wymowę. Po prostu muzycy więcej się na niej bawią pojedynczymi dźwiękami, niż usiłują stworzyć coś na kształt często wykorzystywanego przeze mnie w testach krążka interpretującego twórczość Karola Szymanowskiego „Szymanowski” jazzowego melodramatu. Co w odniesieniu do tytułowego wzmacniacza udowadnia ten nowy album? Otóż pokazuje, że dobrze odsadzona w masie, ale bez strat w oddaniu krawędzi i szybkości narastania dźwięku projekcja potrafiła fajnie podać nawet najbardziej naszpikowane wieloma popisami różnego rodzaju perkusjonaliów i innych preparowanych instrumentów w pozytywnym tego słowa znaczeniu, zwariowane pasaże. To mimo wyczuwalnego zwiększenia nasycenia dźwięku spektakl nadal był pełen dobrze zawieszonych w eterze w głąb i wszerz najdrobniejszych szczegółów, w którym przy okazji bardzo ważnymi beneficjentami był dostojny fortepian i odpowiednio w zbilansowany w kwestii strun i pudła rezonansowego kontrabas.
W tym samym duchu wypadała muzyka wokalna, w roli której wystąpiła śpiewająca standardy muzyczne Melody Gardot „Sunset In The Blue”. Jak dokładnie? Chodzi o fakt dobrego pokazania tembru głosu artystki, a przy okazji nie zagubieniu tak ważnych dla tego rodzaju produkcji gardłowych smaczków. Owszem, bez tego typu artefaktów diva również bez problemu nas zaczaruje, jednak nie po to tego rodzaju muza kolokwialnie mówiąc, nazywana jest pościelową, aby system swym słabym oddaniem realiów tego rodzaju twórczości gdzieś je zatracał. Są zapisane w ciągu zer i jedynek, to dobrze byłoby je ciekawie zaprezentować, co nasza rodzima integra pieczołowicie realizowała.
Na koniec mocne rockowe kopnięcie z armatą w tle. O co chodzi? A jakże, o płytę zespołu AC/DC „For Those About To Rock”. Tutaj tez nie było niedomówień. Wzmacniacz dobrze trzymał tempo. Przy okazji za sprawą dodatkowej dawki nasycenia świetnie podkreślał chyba najważniejsze dla tej grupy popisy gitarowe. Oczywiście nie zapominał wspomóc energią głosu wokalisty. Ale najważniejsze, że przy całej otoczce ubrania całości w fajną barwę nie udusił wybrzmień blach szalejącego perkusisty. Naturalną koleją rzeczy były cięższe i mniej drażniące, ale w żadnym wypadku nie głuche lub zbyt szybko gasnące. Po prostu nadal wyraziste, jednakże bez straty odpowiedniej swobody, a jedynie podane z nieco większą kulturą. To było na tyle ciekawe, że tę płytę przesłuchałem nie tylko bez większego zmęczenia ośrodka przyswajania fonii, ale dodatkowo od dechy do dechy z kilkukrotnym odtworzeniem będącej głównym mottem okładki tego krążka armaty.
Gdy doszliśmy do finału naszego spotkania, chciałbym zapewnić fanów dawnego sposobu na muzykę tego producenta, że z ocenianą dzisiaj integrą nie odchodzimy jakoś daleko od reprezentowanej do tej pory szkoły. To nadal jest pełne ekspresji granie, z tą tylko różnicą, że trącone nutką barwy. Barwy i wagi, które w żaden sposób nie skazują muzyki na szkodliwą utratę zadziorności. Nadal dostajemy do dyspozycji wzmacniacz pełen chęci do spędzania czasu z praktycznie każdą muzyką bez przekraczania dobrego smaku w żadną ze stron typu otyłość lub anoreksja. Dlatego tylko od naszych kablowych i komponentowych wyborów zależeć będzie, jak ostatecznie wypadnie. Dla mnie to ciekawa pozycja, bo jak wspominałem we wstępniaku, wzmacniacz jest „jakiś”. Z jednej strony wyraźny w krawędzi, a z drugiej z podpartym masą mocnym drive-m. To zaś powoduje, że według mnie jedynymi zmuszonymi do zastanowienia się przed ewentualną próbą u siebie są chyba tylko zagorzali wielbiciele lamp. Reszta populacji w momencie ewentualnych poszukiwań sekcji wzmocnienia bez dwóch zdań powinna zmierzyć się z tytułowym Soundastic Reference.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
Źródło:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence Ultimate Edition, Gryphon Trident II, Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Producent: Soundastic
Cena: 6 500€
Dane techniczne
Moc wyjściowa: 2 x 140 W / 8 Ω; 2 x 260 W / 4 Ω
Pasmo przenoszenia: 5Hz – 100 Khz 3 dB / 1 W / 8Ω; 10 – 30 000 Hz / ± 0.01 dB
Zniekształcenia THD: 0.05% @ 1 W / 8 Ω; 0.02% @ 120 W / 8 Ω
Czas narastania (Slew rate): 150 V/μs
Odstęp sygnał/szum: 130 dB (IHF – A)
Czułość wejściowa: 500 mV (RCA), 500 mV (XLR), 3 mV (MM Phono), 0,2 mV (MC Phono)
Impedancja wejściowa: 100 kΩ RCA), XLR: 22 kΩ (XLR), 47 kΩ (MM Phono), 100 Ω (MC Phono)
Pobór mocy: 40 VA – 1200 VA (peak)
Potencjometr (volume): precyzyjny Alps – Blue Velvet
Transformatory: 2 x toroidalne o mocy 500 VA każdy
Kondensatory filtrujące napięcie zasilania: 4 x 15 000 μF – Nippon Chemi-Con
Wymiary (S x W x G): 430 x 95 x 358 mm
Waga: 16 kg