1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Thrax Orpheus Mk3S

Thrax Orpheus Mk3S

Opinia 1

Choć na pierwszy rzut oka wydawać by się mogło, że z portfolio bułgarskiego Thraxa jesteśmy za pan brat i generalnie na bieżąco, to wbrew owym pozorom jest obszar radosnej twórczości Rumena Artarskiego i jego zespołu, którego nie wiedzieć czemu do tej pory nie mieliśmy okazji zbyt intensywnie eksplorować. Co ciekawe jest to obszar od dłuższego czasu przeżywający niesłabnący renesans, czyli mówiąc wprost urządzenia dedykowane reprodukcji płyt winylowych, które to w katalogu Thraxa reprezentują futurystyczny gramofon Yatrus, zaprojektowane przez Franka Schrödera ramię CB, mający u nas swoje przysłowiowe pięć minut Step-up Trajan i będący przedmiotem niniejszej recenzji przedwzmacniacz gramofonowy Thrax Orpheus Mk3 Signature. Tym oto sposobem, skoro zdradziłem personalia sprawcy całego zamieszania nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić Państwa do dalszej lektury.

Choć może z powyższych zdjęć nie do końca to wynika, lecz pierwsze wrażenie i to już przy wypakowywaniu z transportowej skrzyni Thrax Orpheus Mk3S (dopisek Signature pozwoliłem sobie idąc przykładem producenta skrócić) robi iście piorunujące. Masywny, wykonany z anodowanego na czarno, bądź srebrno bloku aluminium korpus jasno daje do zrozumienia, że nie ma tu miejsca na kompromisy i oszczędności. Niezwykle enigmatyczny, znaczy się pozbawiony jakichkolwiek oznaczeń, a zarazem, z racji charakterystycznego „wgniecenia” w centrum, intrygująco futurystyczny front już po kilku przeklikaniach okazuje się zaskakująco intuicyjny w obsłudze. W ww. wgłębieniu umieszczono bowiem pięć niewielkich przycisków z dedykowanych im diodami. Patrząc od lewej mamy włącznik główny, wyciszenie, odwracanie fazy i dwa kolejne odpowiedzialne za wybór źródła. Całe szczęście na plecach stosownych, ułatwiających obsługę urządzenia oznaczeń już nie brakuje, wiec przy dokonywaniu ewentualnych zmian konfiguracyjnych nie jesteśmy zdani na własną, zazwyczaj ułomną, pamięć i / lub instrukcję obsługi, która jak to ma w zwyczaju akurat gdzieś się zapodziewa. Do wyboru mamy trzy pary wejść RCA nad którymi umieszczono po trzy niewielkie hebelkowe przełączniki dzięki którym wybieramy tryb obciążenia (MM/MC), wzmocnienie (Low/High) i połączenie masy (Float/GND), zacisk uziemienia, oferującą zarówno RCA, jak i XLR (ze stosownym selektorem i możliwością odłączenia masy (Float/GND) sekcję wyjściową, oraz zintegrowane z włącznikiem głównym i komorą bezpiecznika gniazdo zasilające IEC. Krótko mówiąc zero ewentualnych komplikacji nawet dla osób nieobeznanych z winylowa materią. Nic tylko spiąć wszystko razem do, za przeproszeniem kupy i brać się za słuchanie.
Jeśli zaś chodzi o aspekty natury technicznej, to skoro mamy do czynienia z trzecią odsłoną bułgarskiego phonostage’a, warto nieco przybliżyć jego historię. I tak, Orpheus wkroczył na audiofilskie salony w 2011, by po sześciu latach (znaczy się w 2017r.) przejść delikatny tuning polegający na rewizji obciążenia pierwszego (lampowego) stopnia wzmocnienia i sprzężenia obwodu LCR, co zaowocowało wzrostem wzmocnienie o kilka dB. W zasilaniu lampę prostowniczą 6Ц4П (6C4P) zastąpiono parą diod z węglika krzemu i użyto lepiej ekranowanego magnetycznie i elektrostatycznie transformatora. Modyfikacje aktualnej – mającej swą premierę podczas ostatniego, monachijskiego High Endu, inkarnacji objęły również bardziej widoczne elementy, gdyż obecne dotychczas pojedyncze wejścia XLR zastąpiono trzecią parą RCA. W trzewiach wprowadzono kilka zmian w zmian w zasilaczu, regulatorach bocznikujących a wersja Signature, którą był łaskaw dostarczyć do nas na testy katowicki RCM, może pochwalić się srebrnym transformatorem wejściowym, kondensatorami teflonowymi/miedzianymi i transformatorem wyjściowym OCC na 50u GOSS. Ponadto wszystkie aktywne elementy zostały umieszczone na dedykowanej podwieszanej platformie o wysokim tłumieniu i niskich rezonansach własnych. Orpheus wykorzystuje jedynie dwa lampowe stopnie wzmocnienia oparte na dwóch parach triod 6C4П (6S4P) – w poprzedniej wersji była para pentod D3A i duet 6C4П, z zerowym sprzężeniem zwrotnym i pasywnym korektorem LCR między nimi. Wkładki MC obsługuje dedykowany transformator step-up pozwalający na dobór odpowiedniego wzmocnienia i impedancji obciążenia a z kolei sygnał z wkładek MM trafia bezpośrednio na siatkę lamp wejściowych. Equalizację zrealizowano na bazie filtrów LCR o stałej impedancji, wykorzystujących cewki nawinięte drutem monokrystalicznym na toroidalnych rdzeniach nanokrystalicznych. W ten sposób stopień wejściowy widzi stałe obciążenie (rezystor) na wszystkich poziomach i częstotliwościach, dzięki czemu jego zachowanie jest przewidywalne a brzmienie niezależne od wzmocnienia, czy obciążenia.

I nieco uprzedzając fakty teoria pokrywa się z praktyką, gdyż Orpheus z nad wyraz stoickim spokojem reagował na wszelakie zmiany w poprzedzającej go części toru, cały czas zachowując swój własny i mówiąc wprost kompletny charakter. Charakter, a właściwie sygnaturę będąca połączeniem rozdzielczości z jedwabistą gładkością i dynamiki z wyrafinowaniem. Zamiast bowiem iść w kierunku nieco ospałego stereotypu analogowości, bądź z przeciwległego krańca porównań, wgniatającej w fotel spektakularności Thrax stawia na zdroworozsądkową równowagę i uniwersalną muzykalność jakże daleką od nudnego na dłuższą metę zagęszczenia i przesłodzenia przekazu. Nie oznacza to bynajmniej odchudzenia, czy wręcz tendencji do analityczności, gdyż jego brzmienie jest aksamitnie mięsiste, i choć początkowo można odnieść wrażenie, że nawet lekko przyciemnione, lecz to jedynie pozory, bowiem owe odczucia wynikają z braku zniekształceń i ziarnistości. Nic zatem nie denerwuje, nie kłuje w uszy i nie męczy, więc odruchowo, podświadomie zaczynamy zwiększać głośność, by po jakimś czasie zorientować się, że wraz z nami słucha również kilkoro sąsiadów. Żarty jednak na bok. Po prostu brak słyszalnych anomalii i pasożytniczych artefaktów owocuje automatycznym przestawieniem się naszego mózgu z trybu wysilonej analizy na relaksującą syntezę, gdzie niczego nie trzeba się doszukiwać i domyślać, czy też starać się nie słyszeć/ignorować.
Pierwszy z brzegu i zarazem szalenie daleki od audiofilskich wzorców „Hardwired…To Self-Destruct” Metallici pokazał swoje nieco bardziej liryczne oblicze, gdzie dynamiki i szaleńczych temp dalej nie brakowało, jednak thrashowa siermiężność została delikatnie ucywilizowana, tkanki wypełniające poszarpane kontury zyskały na krwistości a i same krawędzie potraktowano drobniejszym pilnikiem, przez co niby nieco zelżała ich zadziorność, lecz z drugiej strony nabrały ostrości i blasku.
Z kolei „W Hołdzie Mistrzowi” Stanisława Soyki zabrzmiała iście zjawiskowo. Solista został odpowiednio wyeksponowany i złapany w „złoty krąg światła”, akompaniujący mu muzycy idealnie kreowali klimat i co najważniejsze pomimo wyraźnej faworyzacji pierwszego planu (tak został zrealizowany ten album), nie zabrakło ani precyzji w kreowaniu dalszych planów, ani właściwego oddechu i aury pogłosowej. Pozostając w okołojazzowych klimatach nie mogłem odmówić sobie przyjemności położeniu na talerzu „zemsty hydraulika” referencyjnego tak pod względem muzycznym, jak i realizatorskim „We Get Requests” Oscar Peterson Trio. I tu poczyniłem dość zaskakującą obserwację. Otóż ww. krążek już sam z siebie jest gęsty i niezwykle dystyngowany. Dynamika operuje głównie w domenie mikro a poszczególne dźwięki „wychodzą” z aksamitnie czarnego tła, czyli de facto mamy do czynienia z materiałem niejako dedykowanym stawiającym na rozdzielczość urządzeniom i systemom, gdyż ze zbyt gęsto i lepko grającymi komponentami robi się klasyczny usypiacz. Tymczasem z Thraxem w torze nijakiego przesłodzenia i zwiotczenia nie odnotowałem. Ba, na sztandarowych i zarazem ogranych do bólu „You Look Good To Me” i „The Girl From Ipanema” odniosłem wrażenie, że właśnie aspekt dynamiczny, szczególnie jeśli chodzi o timing i wręcz zaraźliwą motorykę bułgarski phonostage wrzucił wyższy bieg i niczym zwinnie biorący zakręty ciągnącej się wzdłuż Lazurowego Wybrzeża drogi A8 potężny sześciolitrowy Bentley Flying Spur W12, powodując przyspieszone bicie serca i uśmiech na twarzach słuchaczy. Otrzymaliśmy bowiem elegancję i wspomniane wyrafinowanie, lecz bez nawet śladowych oznak misiowatości i utraty jakże istotnych detali.

W telegraficznym skrócie można byłoby uznać, że Thrax Orpheus Mk3 Signature gra tak, jak wygląda – elegancko, intrygująco i minimalistycznie. Byłoby to jednak nad wyraz brutalne uproszczenie, gdyż pominęlibyśmy jego ponadprzeciętne zdolności przykuwania słuchaczy do foteli i kanap, uzależniającą od pierwszych dźwięków soczystość barw i jakże miłą uchu każdego melomana umiejętność oddania piękna zarówno ciężkich brzmień, jak i minimalistycznych, opartych na ciszy małych jazzowych składów. Mam przy tym cichą nadzieję, iż z powyższego zlepka superlatyw udało się Państwu wyekstrahować podobne do moich wnioski, że tytułowy phonostage wpadnie w ucho wszystkim, którzy nad wyraz okazjonalnie, bądź wręcz wcale poszukują w muzyce szklistości i prosektoryjnego chłodu. Jeśli tak i ponadto potraficie zdefiniować własne, zgodne z powyższymi, oczekiwania, to już doskonale zdajecie sobie sprawę, że wcześniej, bądź później wasze drogi z Orpheusem będą musiały się przeciąć. Czego szczerze Wam życzę.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + Omicron Magic Dream Classic; I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Wzmacniacz zintegrowany: Vitus Audio RI-101 MkII
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Furutech FA-13S
– IC XLR: Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable; Signal Projects Hydra + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF; Next Level Tech NxLT Lan Flame
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT

Opinia 2

Jak sięgam pamięcią, nie wiem, co było tego przyczyną, ale mając okazję przetestowania prawie całej oferty bułgarskiego Thrax-a, z akcesoriów analogowych gościłem u siebie jedynie step-up Trajan. Nie przeczę, przez cały ten czas z przyjemnością zapoznawałem się z możliwościami wielu pojedynczych komponentów lub kompletnych zestawów od źródła po kolumny tego producenta, jednak dziwnym trafem nigdy nie słuchałem phonostage’a. A przecież gramofon dla mnie w hierarchii jakości dźwięku od zawsze stoi oczko wyżej od nawet najlepszego CD-ka. Na szczęście jak mawiają, co się odwlecze, to nie uciecze, dlatego z przyjemnością informuję podobnych do mnie analogowych freaków, że nadszedł czas sprawdzić, jak do tematu obróbki sygnału wydrapanego z płyty winylowej podszedł Rumen Artarski. Oczywiście nie osobiście, tylko poprzez swój najnowszy – czytaj trzecią odsłonę – przedwzmacniacz gramofonowy dla wkładek MM/MC, czyli dystrybuowany przez katowicki RCM, spinający w jedną całość przygodę z tą marką Thrax Audio Orpheus Mk3S.

Mam nadzieję, że po analizie serii fotografii nie tylko dla mnie, ale również dla Was wizualizacja i wykonanie obudowy rzeczonego przedwzmacniacza gramofonowego jest swoistym majstersztykiem. W teorii to zazwyczaj nudny prostopadłościan, jednak osiągająca granice doskonałości obróbka CNC wykorzystanego jako budulec aluminium oraz zalotne, bo płynne, z wyodrębnionymi dla każdego manipulatora oraz diody sygnalizacyjnej zagłębienie frontu sprawiają, iż nie da się znaleźć innego określenia jego aparycji, niż znakomita. To jest na tyle wyważony pomysł na wygląd, że konstruktor świadomie nie podjął nawet próby oszpecania go opisami znajdujących się na awersie, ustalających sposób pracy phono guzików. Myślicie, że to błąd? Nic z tych rzeczy, gdyż po pierwsze – opis znajdziemy w instrukcji, po drugie – łatwo się wszystkiego nauczyć, a po trzecie – wybrane funkcje ustawiamy bardzo rzadko, co z automatu tłumaczy zasadność dbałości o wizualne detale. Jak na tle frontu wygląda rewers? Tylna ścianka również jest zapadnięta. Naturalnie w prostszy, jedynie nieco zagłębiający pakiety terminali przyłączeniowych, na bazie zaoblonych prostokątów sposób. A znajdziemy w nich zestawy uniwersalnych, bo strojonych do dedykowanej wkładki przełącznikami hebelkowymi MM/MC wejść sygnału w standardzie 3 x RCA, zacisk masy, wyjścia wzmocnionego sygnału RCA/XLR, natomiast całość przyłączy wieńczy zintegrowane z bezpiecznikiem i głównym włącznikiem gniazdo zasilania IEC. Co znajdziemy w trzewiach konstrukcji? Naturalnie dość mocno hołubione przez Rumena Artarskiego, nadające świetnego sznytu brzmieniowego muzyce lampy elektronowe oraz kilka najnowszych firmowych tweaków technicznych typu: lampowe stopnie wzmocnienia z zerowym sprzężeniem zwrotnym i pasywnym korektorem LCR pomiędzy nimi, czy zastosowanie w zasilaniu, sterowanych mikroprocesorem, eliminujących potencjalne zakłócenia układów filtrów dławikowych. To wszystko? Bynajmniej, bowiem jest to jedynie kropla w morzu zastosowanych rozwiązań w testowanej konstrukcji. Jednak z uwagi na często nielubiane przez Was rozwadnianie tekstu z premedytacją wywołana, aby jak najszybciej przejść do clou tematu, czyli opisu wrażeń z procesu testowego. Zainteresowani zagadnieniami technicznym w wolnej znajdą je na stronie producenta, zaś teraz zapraszam na kilka strof o tytułowym lampowym pre gramofonowym.

Nie wiem, jakie doświadczenia macie Wy, ale osobiście dzielę konstrukcje ze szklanymi bańkami na lekko pompujące nadmierną plastykę i ogólny pomysł na soczyste granie oraz nadające muzyce przyjemnej dla ucha filigranowości. Pierwsze choć w ogólnym rozrachunku oczywiście są przyjemne w odbiorze, to na dłuższą metę czasem wieją nudą, czyli sonicznie stają się przewidywalne. Jeśli chodzi zaś o drugie, nie mam na myśli rozjaśnienia przekazu, czy podania go z dokładnością bliskiej cięcia skalpelem, tylko zapewnienie mu niezbędnego do zatopienia się w muzyce pakietu lotności oraz przyjemnego rozwibrowania, jednak nadal w oparciu o dobry konsensus masy i zebranej w sobie energii. Po co o tym wspominam? Aby skierować Waszą uwagę na znakomicie wdrożone cechy z puli numer 2 przez naszego bohatera. Przez cały czas słychać było muzykę nasączoną lampową nostalgią, jednak ani przez moment nie dało się odczuć przesytu takim działaniem, czyli tłumacząc z polskiego na nasze, nie doszedłem do sytuacji zbyt dużego posmaku lampy w urządzeniu lampowym, co niestety jest częstym, ba, nawet lubianym, to jednak zakłamującym przekaz artefaktem. Jednak żeby nie było, kiedy wymagała tego muzyka, soczystość dosłownie się przelewała, by za moment po zmianie repertuaru przekonać się, iż dobra lampa jest daleka od ospałości, czy ulepiania nudnego świata dźwięku, tylko umiejętnie kieruje jego drapieżność w bardziej ludzką stronę. To było na tyle uniwersalne działanie, że chcąc udowodnić wyartykułowaną tezę nie muszę posiłkować się konkretnymi nurtami muzycznymi, tylko bez problemu mogę podać wszystkie trzy widniejące na serii fotografii, jakże dalekie od siebie ze względu na całkowicie inny sposób wywoływania u mnie emocji płyty formacji Coldplay „Parachutes”, jazowej divy Agi Zaryan „Remembering Nina & Abbey”, czy kultowego kwintetu Komedy w projekcie wszech-czasów „Astigmatic”.
Każda z pozycji została na tyle delikatnie pokolorowana, opatrzona nutką próżniowej wizualizacji w eterze oraz osadzona na dobrym poziomie esencjonalności, że nie ucierpiał na tym nawet kipiący rockowym buntem wyspiarski zespół. Mimo obróbki sygnału z wkładki gramofonowej przez phono z lampą, ani na moment muzyka nie straciła na ważnej dla niej drapieżności i niezbędnej do pokazania pazura szybkości. Jednak jako feedback wpięcia Thrax-a w tor otrzymałem świetnie nasycone, w tym albumie wszechobecne gitary i bardziej emocjonalny głos frontmena. To jeden z moich ulubionych zespołów i wiem, gdzie leży granica dobrego smaku w jego upiększaniu, dlatego zapewniam, to co się wydarzyło, trafiało w przysłowiową dziesiątkę. Delikatnie inną niż mam na co dzień z tranzystorowego phono Sensor 2 MkII, jednakże nadal pełną oczekiwanego uniesienia.
Nie inaczej wypadła jazzowa solistka Aga Zaryan. Zaśpiewała bardzo mistycznie, jednak umiejętnie omijała efekt przegrzania repertuaru nadmierną esencjonalnością. Dzięki temu nie dość, że w odpowiednim momencie sama błyszczała na wirtualnej scenie, to przy okazji nie przykrywała nadmierną patetycznością towarzyszących jej muzyków. Byli dobrze rozlokowani na wirtualnej scenie, do bólu czytelni i podobnie do zespołu rockowego jedynie delikatnie obdarzeni większą krągłością.
Na koniec wspomnę o muzyce z czasów raczkowania polskiego jazzu. Jak wiecie, to jest swoisty drogowskaz, który z racji uwarunkowań technicznych procesu masteringu w tamtej epoce czasem brzmi nieco zbyt wyrazicie. Owszem, średnią jakość brzmienia płyty podczas odsłuchu można zwalić to na karb zachowania realizacyjnej konwencji i napawać się samym wsadem merytorycznym, ale przecież nic nie stoi na przeszkodzie, gdy przy pomocy dobrego urządzenia z lampą w tle lekko podkręcimy kilka istotnych dla tej muzy aspektów. Chodzi o szczyptę dodatkowej masy, zmianę poziomu esencjonalności i zabicie krzykliwości. Gdy zrobimy to z umiarem, muzyka powinna nabrać rumieńców, a przy tym nie stracić na ponadczasowości. I właśnie po to ten krążek wylądował na liście testowej. Aby sprawdzić, czy trzecia wersja bułgarskiego Orfeusza zbytnio nie nagina rzeczywistości na swoją modłę. Wynik? Jak poprzednie – pozytywny. Wszystko zostało wdrożone z dobrym smakiem, co tylko potwierdziło, iż Rumen Artarski wie, jak nie przesadzić w ferowaniu dobra lampowego w przecież pewnego rodzaju subiektywnym spojrzeniu na muzykę.

Wieńcząc powyższy opis procesu testowego bez problemu mogę polecić tytułowe phono Thrax Audio Orpheus Mk3S prawie każdemu miłośnikowi zabawy w muzykę z gramofonu. I nie dlatego, że jest urządzeniem stricte lampowym, tylko dlatego, że owa lampa w układach elektrycznych jest jedynie korektorem ważnych dla muzyki niuansów brzmieniowych, a nie nachalnym tłem dla całego przekazu. Myślicie, że przesadzam w wychwalaniu, bo to potrafi każda lampa? Nic z tych rzeczy. Wróćcie jeszcze raz do początku akapitu o brzmieniu bułgarskiego produktu. Tam w dość prosty sposób wyjaśniłem różnice pomiędzy dwoma światami. Dlaczego zostawiłem sobie furtkę w polecaniu tego produktu? To wymusza na mnie znajomość codziennego życia melomana, czyli w tym przypadku istnienie grupy osobników nawet podczas obcowania z winylem kochających ostrą krawędź i cyknięcie w górze. Niestety z uwagi na założenia konstrukcyjne, czyli uniknięcie skonstruowania tak zwanego lampowego tranzystora Orpheus tego nie zaoferuje. Zaoferuje natomiast świat pełen umiarkowanie podanej magii. A chyba o to w tego typu konstrukcjach nam chodzi. Nieprawda?

Jacek Pazio

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Lumin U2 Mini + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: BASE AUDIO 2
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END, FURUTECH e-TP80 ES NCF
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
– docisk płyty DS Audio ES-001

Dystrybucja: RCM
Producent: Thrax
Cena: 23 400 €

Dane techniczne
Pasmo przenoszenia: 20-20,000Hz +/- 1db
Odstęp sygnał/szum: 84dB
Max. napięcie wejściowe: MM-100mV/Low-12mV/High-6mV
Max. napięcie wyjściowe: 10V Rms
Wzmocnienie: MM+44db/Low+62db/High+68db
Impedancja wejściowa: MM-47kΩ/Low-390Ω/High-1000Ω
Max. impedancja wyjściowa: 1kΩ
Zastosowane lampy:
– 4 x 6C4П (6S4P)
Pobór mocy: 50W
Wymiary (S x G x W): 430 x 400 x 115mm
Waga: 15kg

Pobierz jako PDF