1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Thrax Sirens

Thrax Sirens

Link do zapowiedzi: Thrax Sirens

Opinia 1

Gdy prześledzimy dość bogatą ofertę dobrze znanego z naszych testowych starć, bułgarskiego Thrax-a, okaże się, że w swoim dorobku ma już dwa modele kolumn. Jeden średniej wielkości monitor Lyra i aktywny moduł basowy Basus jako opcja uzyskania pełnopasmowych kolumn ze wspomnianą Lyrą w sekcji wysoko-śreniotonowej. Naturalnie mieliśmy u siebie obydwie konstrukcje i jedno co mogę o tych spotkaniach powiedzieć, to że na żadnej z nich się nie zawiodłem, gdyż w zależności od ocenianej opcji grały z odpowiednia do rozmiaru swobodą, rozdzielczością i energią. I gdy wydawałoby się, że ich pomysłodawca i właściciel marki w jednym Rumen Artarski spokojnie mógłby odcinać przysłowiowe kupony, ten w swym dążeniu do zaspokojenia pragnień znaczącej grupy miłośników muzyki powołał do życia celujące w skromniejsze rozmiarowo pomieszczenia niż poprzednie konstrukcje, nieduże dwudrożne monitory. Zaskoczeni? Bo ja od ostatniej wystawy w Monachium bardzo. Jednak bardzo w znaczeniu pozytywnym, gdyż uchylając trąbka tajemnicy już we wstępniaku muszę przyznać, że był to fajny ruch. Dlaczego? O nie, akapit rozbiegowy nie jest miejscem do wykładania wszystkich kart na stół, dlatego po wyjaśnienie tego zagadnienia zapraszam do lektury testu na temat dystrybuowanych przez katowicki RCM bułgarskich kolumn podstawkowych Thrax Sirens.

Wspomniane monitory, jak to u Thrax-a bywa, w kwestii wykonania obudowy bazują na znakomicie radzącym sobie ze szkodliwymi wibracjami, naturalnie jak zwykle świetnie wykończonym aluminium. Jednak tym razem Rumen poszedł o krok dalej i w celu przełamania odbioru konstrukcji jako nudnego monolitu centralną część obudowy (odcinając tym sposobem połać awersu i rewersu) otulił przyjemną dla oka, wykonaną ze skóry opaską. Fotografie tego nie oddają, jednak zapewniam, iż w kontakcie osobistym temat wizualnie jest bardzo ciekawy. Jeśli chodzi o wyposażenie przedniej ścianki, znajdziemy na niej wykorzystujący dość nietypowy, bo na poły jakby pognieciony i skręcony wokół swojej osi resor, lekko głośnik basowy i tuż nad nim zagłębiony w zorientowanym poziomo eliptycznym falowodzie wysokotonowy. Gdy dotarliśmy do przykręcanego do głównego członu obudowy tylnego panelu przyłączeniowego, gołym okiem widać, iż oferuje klientowi umieszczony na górze niedużej średnicy port bass-refleks, w centrum wytrawione logo, nazwę marki oraz dane techniczne monitorów, zaś na samym dole pojedyncze terminale głośnikowe. Tak prezentujące się kolumienki na czas logistyki pakowane są w wyposażone w stosowne styropianowe kształtki drewniane skrzynki.

Zebrawszy potestowe spostrzeżenia w jedną zgrabną całość, jedno mogę powiedzieć na pewno. Mimo swoich niewielkich rozmiarów to naprawdę są bardzo ciekawe kolumienki. Powodów jest wiele. Po pierwsze – jak przystało na monitory z dziecinną łatwością znikają z pomieszczenia. Po drugie – przy okazji fizycznej alienacji brył z wirtualnej sceny budują ją z wielką swobodą i rozmachem. Po trzecie – grają estetyką dobrze dobranego konsensusu pomiędzy barwą, wagą i drive-m. A po czwarte – mimo eksponowania sporej ilości dolnego zakresu nie odczuwałem przy tym zjawiska udawania przez nie większych kolumn, niż są w rzeczywistości, czyli tłumacząc z polskiego na nasze nie pompowały go w pozbawionej kontroli ilości. Co oznacza ten czteropunktowy opis? To chyba jasne. W momencie obcowania z najnowszym produktem ze stajni Thrax-a przy wzięciu poprawki na ich gabaryty zderzamy się z czymś w miarę uniwersalnym. Postradałem zmysły? Bynajmniej. Przecież pisałem o zostawieniu marginesu na ich rozmiar. I jeśli podejdziemy do tematu w ten sposób, kolumny potrafią odnaleźć się w praktycznie każdym materiale muzycznym.
Pierwszym z brzegu przykładem jest najnowszy krążek grupy Rammsteina „Zeit”. Może najniższych pasaży w pełnej krasie nie otrzymamy, jednak będą one co najmniej dobrze zaakcentowane, a to okazuje się idealnym podłożem do oddania feerii szaleńczych popisów artysty nie tylko od strony instrumentalnej aranżacji, ale również pokazania charyzmy jego wokalistyki. To co prawda jest twórczość typu: „kochaj, albo rzuć”, ale jeśli tylko jesteście otwarci na poznawanie nowego materiału muzycznego, może okazać się, że właśnie dzięki wirtuozerskiej prezentacji bułgarskich „Syren” w jakiś sposób muzyk do was dotrze. Niemożliwe? Zapewniam, że słowem kluczem jest odpowiednio dobrze techniczne jej zaprezentowanie. Oczywiście mam na myśli nie tylko kulturę grania, ale również jakość projekcji dźwięku, które to cechy nasze bohaterki mają zapisane w kodzie DNA.
Nie inaczej było w nurtach nostalgicznych od grającego ciszą jazzu niestety nieżyjącego już mistrza trąbki Tomasza Stańki „Lontano”, po muzykę dawną choćby Johna Pottera „Care-charming sleep”. Srebrno-brązowe bałkańskie panny mogąc pochwalić się solidną porcją na szczęście nieprzesadzonego w domenie ilości dolnego zakresu nie tylko dobrze, bo raz nostalgicznie, a raz żywiołowo oddawały pracę blaszaka pana Tomasza, ale również nie szczędziły dosadnych informacji o pracy fortepianu z dostojnością włącznie. Natomiast w muzyce dedykowanej duchowemu ukajaniu naszego żywota i do tego realizowanej w kubaturach kościelnych bazując na umiejętności oddawania realiów tego typu zapisów nutowych znakomicie oddawały wszelkie realia tego pieczołowicie masteringowo opracowanego wydarzenia. I nie chodzi li tylko o znakomitą wokalizę, ale również znakomite przeniesienie do mojego pokoju odpowiedzi budowli na owe działania. Nic, tylko zatopić się w materiale do ostatniego bitu, co notabene z premedytacją uczyniłem.

Jak wynika z powyższego testu, w przypadku tytułowych kolumn podstawkowych mamy do czynienia z fajnym radzeniem sobie, wydawałoby się z nawet najbardziej odległym im od strony zapotrzebowania na agresję repertuarem muzycznym. Oczywiście ściany dźwięku na poziomie moich niemieckich dwumetrowców nie uzyskamy. Jednak nie oszukujmy się, opisywany zestaw zespołów głośnikowych przeznaczony jest dla wiedzącego czego chce od życia i do tego lekko ograniczonego lokalowo melomana, a nie przypadkowego muzycznego buntownika. Jeśli zatem utożsamiacie się z grupą ludzi szukających jakości słuchanej muzyki, a nie śmiercionośnej broni sonicznej, jestem dziwnie przekonany, że bułgarskie kolumny Thrax Sirens mają duże szanse rozkochać Was na długie lata.

Jacek Pazio

Opinia 2

Zakładam, że większość Czytelników ma dość jasno sprecyzowane skojarzenia dotyczące … Syren/y/ki (niepotrzebne skreślić). Począwszy od tych ostrzegawczych, „naszej” – warszawskiej, poprzez jej kopenhaską siostrę, produkowany w latach 1957–1972 przez stołeczne FSO ówczesny „cud techniki”, zakończony fiaskiem w 2016 r. projekt AMZ-Kutno Sp. z o.o. oraz Polfarmex S.A. litościwie pominę, na bajce Disneya i mitologicznych nimfach skończywszy zbiór owych wyobrażeń wydaje się kompletny i na swój sposób zamknięty. Okazuje się jednak, że właśnie … wydaje, gdyż powyższy słownik wypadałoby rozszerzyć o kolejny, ściśle związany z tematyką naszej radosnej beletrystyki i zarazem stanowiący kolejną pomonachijską wspominkę artefakt. Mowa bowiem o bułgarskich kolumnach Sirens, których właśnie w systemie Thraxa na ostatnim High Endzie można było posłuchać. O ile jednak, przynajmniej do tej pory, Rumen Artarski zdążył przyzwyczaić nas do dość pokaźnych zespołów głośnikowych (daleko nie szukając bazujący na modelu Lyra duet Lyra & Basus), to w tym roku postawił na stylistykę slim-fit nie tylko serwując ww. Lyrom smukłe, pasywne moduły basowe Hades (widoczne w naszej relacji), lecz i rozszerzył portfolio o będące bohaterem zbiorowym niniejszej epistoły filigranowe monitorki Sirens.

Z premedytacją w ostatnim zdaniu użyłem zdrobnienia, gdyż o ile Lyry, zarówno z racji swej postury, jak i pełnopasmowości bezdyskusyjnie zasługiwały i nadal zasługują na miano monitorów, to zredukowane do rozmiarów 21x34x34 cm (S x G x W) Sireny śmiało możemy uznać za uroczy przejaw miniaturyzacji. Krótko mówiąc dzięki zaokrąglonym krawędziom, satynowo wykończonym aluminiowym ścianom przednim i tylnym, oraz otuleniu pozostałych płaszczyzn, również aluminiowych korpusów elegancką skórą śmiało możemy mówić o iście „gabinetowej” elegancji. W dodatku bułgarskie maluchy oparto na 6,5” Duńskich mid-wooferach Purifi Audio i customowych niemieckich (BMS) pierścieniowych kompresyjnych tweeterach ukrytych wewnątrz eliptycznych tubek. Nieco bardziej technicznie prezentują się plecy, gdzie marginesy krawędzi gęsto usiano łbami torxów, w górnej części umieszczono delikatnie wyprofilowane ujście kanału bas-refleks a w dolnej pojedyncze, acz świetne, tajwańskie terminale głośnikowe Aeco.

Zgodnie z zapewnieniami producenta redukcja gabarytów, w porównaniu do starszego rodzeństwa, została okupiona w Sirenach jedynie 3dB spadkiem skuteczności – do 87db, co przy 4Ω impedancji nie powinno stanowić większego problemu nawet dla niezbyt muskularnych lampowców. Wspominam jednak o tym jedynie mimochodem, gdyż jak na powyższych zdjęciach doskonale widać dziwnym zbiegiem okoliczności takowym nie dysponowaliśmy a w roli dyżurnej amplifikacji wykorzystaliśmy redakcyjnego Apexa. I jak deklaracje wytwórcy wypadły w starciu z szarą i brutalną rzeczywistością? Powiem szczerze, że zaskakująco blisko prawdy. Może bez takiego dysonansu pomiędzy wolumenem dźwięku i zejściem basu a posturą kolumn, jak w przypadku np. maluchów Boenicke, jednak śmiało możemy mówić o dużym dźwięku z małych kolumn. To jednak nie wszystko, gdyż zamiast mogącego się pojawić w takich sytuacjach pewnego wysilenia i jeśli nie ewidentnego parcia na szkło / grania pod publiczkę, to przynajmniej pewnej wyczynowości, nadrzędny okazał się iście stoicki spokój i nazwijmy to umownie niezobowiązująca swoboda. Thraxy postawiły bowiem na koherentność i zaskakujące połączenie rozdzielczości z muzykalnością. O ile ze zdefiniowaniem pierwszej cechy nikt raczej nie powinien mieć problemów, to już zespolenie dwóch pozostałych pojęć wymaga pewnego doprecyzowania, gdyż z reguły mamy do czynienia z sytuacją albo/albo a nie to i to. A w Sirensach, zgodnie z logiką parakonsystentną udało się ów pozornie sprzeczny dualizm osiągnąć. Mamy bowiem, nawet w gęsto zaaranżowanym i dynamicznym materiale, jak daleko nie szukając „S&M2”  Metallici, nie tylko pełen wgląd w nagranie, czyli głębię i szerokość samej sceny, o otaczającej nas publiczności nawet nie wspominając, lecz również w pełni naturalną lokalizację wszystkich uczestników spektaklu z gradacją planów włącznie. Dziwne? Na pewno nie powszechne. W dodatku, co warte podkreślenia, kluczowa jest w tym momencie wspomniana naturalność, gdyż zamiast przypominającej tryb demonstracyjny współczesnych odbiorników TV 4 i 8K hiperdetaliczności mamy świetnie zdefiniowane bryły i współrzędne poszczególnych muzyków, lecz, co nie dla wszystkich oczywiste, bez takich „audiofilskich smaczków” jak splot wełny z jakiej skrojono marynarkę waltornisty, bądź ilość warstw lakieru do paznokci jakie położyła sobie przed koncertem skrzypaczka. Jeśli kogoś w tym momencie rozczarowałem, to bardzo mi przykro, ale wszystkich miłośników dzielenia włosa na czworo i rozbijania każdego dźwięku na atomy zmuszony jestem zachęcić do dalszych poszukiwań, gdyż tutaj takich walorów nie znajdą.
Skoro jesteśmy przy dość ciężkim i wysokokalorycznym repertuarze nie sposób nie wspomnieć, iż tytułowe Thraxy świetnie sprawdzając się jako generatory niezobowiązującego pod względem dawek serwowanych decybeli tła muzycznego równie odważnie zapuszczają się w rejony iście koncertowych poziomów głośności, co biorąc pod uwagę ich posturę i zbliżoną do 40m² powierzchnię naszego OPOS-a jasno daje do zrozumienia, że w 20-25 metrowych pokojach z powodzeniem mogą urywać słuchaczom tę część ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Oczywiście musi być spełniony warunek odpowiednio wydajnego wzmocnienia, ale to na tyle oczywiste kryterium, że jeśli nie wszyscy, to przynajmniej większość zainteresowanych będzie miała je na uwadze. O ile jednak bazujące w znaczącej części na naturalnym instrumentarium wydawnictwo Mety niezaprzeczalnie ma w sobie pewną nutkę wysublimowania i elegancji, to już „The Call Of The Wolves” Dark Embrace jest klasyczną surową i brutalną galopadą jeźdźców apokalipsy pozostawiających po sobie jedynie spaloną, wyjałowioną ziemię i dymiące zgliszcza. Tutaj już nikt jeńców brać nie zamierza a poziom agresji tak partii wokalnych, jak i warstwy instrumentalnej potrafi wywołać stany lękowe nawet u najtwardszych zawodników na dzielni. Tymczasem Syrenki jak gdyby nigdy nic już od pierwszych taktów „Memories”  zaczęły wtłaczać w nasze płonące uszy iście kakofoniczną mieszankę gitarowych riffów, ekstatycznych blastów (fenomenalny, znany z m.in. z Dimmu Borgir, King Diamond, Mercyful Fate, Therion multiinstrumentalista Snowy Shaw) i groźnych porykiwań jedynie chwilami tonowanych przez klawisze i nieśmiałe orkiestracje ze swobodą i stoickim spokojem jakby to był jakiś niezobowiązujący muzak leniwie plumkający w hotelowym lobby. Proszę tylko źle mnie nie zrozumieć. Tu nie chodzi o to, że reprodukowany materiał został pozbawiony dynamiki i energii, lecz wręcz przeciwnie. Ładunek energetyczny był wręcz porażający i wgniatający w fotel, jednak owa ściana dźwięku po pierwsze pozbawiona była kompresji a po drugie nie wywoływała nawet najmniejszych oznak zadyszki samych kolumn. Bas charakteryzował się świetnym timingiem i zróżnicowaniem a góra pomimo ogromu serwowanych informacji nawet nie zbliżyła się do granicy ofensywności. Najważniejsze jednak, że oba skraje niezwykle logicznie i płynnie – bezszwowo łączyła średnica. Oczywiście przesiadka na „dyskretnie” stojące po bokach 11-ki Gaudera nader boleśnie pokazała, że jak to w życiu bywa „duży może więcej”, jednak jak to mawiał klasyk „Praw fizyki pan nie zmienisz i nie bądź pan głąb”, więc trudno mieć w tym momencie do Thraxów jakiekolwiek pretensje.
Z drugiego krańca muzycznych doznań minimalistyczny a zarazem niepokojący „The Alias Sessions” ukrywającego się pod pseudonimem Murcof niejakiego Fernando Corony nader dobitnie pokazuje, że i w tzw. grze ciszą Sirensy czują się jak ryba w wodzie. Powolne, niespieszne wybrzmienia, oniryczne szumy i trzaski przywodzące na myśl dokonujące swego żywota podstacje elektryczne określane przez znawców mianem minimal techno, niespodziewanie odzywające się z zupełnie niezwiązanych z kolumnami zakątków pokoju budują niezwykle wciągający, dystopijny spektakl. Co ciekawe, pomimo tego, że większość zapisanych w materiale źródłowym dźwięków jest może nie tyle niezdefiniowana, co pozbawiona ściśle określonych i prowadzonych choćby grubą i miękką kreską konturów nie mamy poczucia zagubienia i lewitacji w gęstej i lepkiej czerni. Ot prezentacja ewoluuje z klasycznej precyzji do nieco impresjonistycznego porządku rzeczy, gdzie poszczególne źródła pozorne egzystując ze sobą niejako na siebie zachodzą i przenikają. A i jeszcze jedno, o czego z pewnością zdążyli się Państwo domyślić a ja przez wrodzone roztargnienie byłbym pominął, czyli właściwa niewielkim konstrukcjom podstawkowym i w 100% obecna w tym wypadku zdolność natychmiastowego znikania i dematerializacji, co skutkuje tylko tym, że zostajemy sam na sam z muzyką.

W ramach finalnego podsumowania napiszę tylko tyle, że jeśli dysponują Państwo maksymalnie dwudziestokilkumetrowym pokojem i czy to z racji własnych preferencji, czy też „innych czynników zewnętrznych” Wasze zainteresowania krążą wokół niewielkich monitorów, choć serce i rozum podpowiadają, że przynajmniej pod względem skali i dynamiki rozsądniej byłoby wybrać jakieś podłogówki, posłuchajcie najpierw Thraxów Sirens. Ot tak, nawet z czystej ciekawości. Ustawcie je jakieś 100 -150 cm od tylnej ściany na solidnych standach, podłączcie pod solidny tranzystor, bądź mocną lampę i sami oceńcie, czy przypadkiem w tych niewielkich, niemalże gabinetowych monitorkach nie odnajdziecie wszystkiego, czego od dźwięku oczekujecie.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio APEX Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition,
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II

Dystrybucja: RCM
Producent: Thrax
Cena: 10 950 €

Dane techniczne
Impedancja: 4Ω
Skuteczność: 87db/1m/2.83V
Pasmo przenoszenia: 36 – 20 000Hz
Moc max: 250W
Wymiary (S x G x W): 210 x 340 x 340 mm
Waga: 20kg

Pobierz jako PDF