Nie, żebym próbował jakoś narcystycznie podbudowywać własne ego, ale studiując moje teksty, powinniście tę markę z łatwością rozpoznawać. Naturalnie nie chodzi mi o jej nadnaturalne zdolności do zaskarbiania serc potencjalnych melomanów, gdyż jest jedną z wielu oferujących swój sznyt grania manufaktur, tylko z racji permanentnego pojawiania się w naszych testach jej produktu jako mój punkt odniesienia. Oczywiście w naszym recenzenckim portfolio oprócz opinii o ISIS-ach możemy pochwalić się kilkoma innymi testami z jej oferty, jak choćby topowy model Duke, czy minimalistyczny ART, jednak mniemam, iż głównym sprawcą zagnieżdżenia się tego literowego ciągu w Waszej pamięci jest właśnie moje odbieranie świata muzyki przez pryzmat jednej z austriackich propozycji. Jakie podłoże mają powyższe przechwałki? Bardzo istotne dla naszego dzisiejszego spotkania, gdyż tym razem przyjrzymy się nie tylko swoistej nowości, ale również bardzo zorientowanej na konkretnego miłośnika muzyki konstrukcji Trenner & Friedl PHI. O co chodzi? O nie, wstępniak nie jest miejscem do wykładania kart na stół, dlatego jeśli jesteście zainteresowani, jaki związek frazeologiczny z będącą clou spotkania konstrukcją ma fraza „kolumny zorientowane na konkretnego miłośnika muzyki”, zapraszam do lektury zorganizowanego dzięki staraniom wrocławskiego dystrybutora Moje Audio, poniższego tekstu.
Jak dokumentuje seria fotografii, PHI przy podobnych założeniach szerokiej przedniej ścianki obudowy w kwestii rozmiarów osiągają mniej więcej 1/3 gabarytów moich ISIS-ów. To zaś oznacza, że mamy do czynienia z pewnego rodzaju maluchami, dlatego też w celu zachowania odpowiedniej wysokości głośnika w stosunku do pozycji wygodnego słuchania na fotelu producent zastosował z wyglądu proste, jednak dzięki wykorzystaniu niezbyt masywnych drewnianych klepek, w pewien sposób modelujące dźwięk podstawki. Ale to nie wszystkie ciekawostki strojenia tego modelu kolumn, gdyż oprócz ustawienia konstrukcji na umożliwiających aplikację różnych antywibracyjnych podkładek, kolcach, czerpiąc doświadczenia z topowych DUKE’ów, pomiędzy standem a obudową w wyfrezowanych i co ważne odpowiednio rozkładających masę trzech otworach, implementujemy wykonane z różnych materiałów – szkło, stal i nylon – kulki. Co więcej. Każda z nich ma swoje konkretne miejsce położenia, o czym przy początkowej, potem skonsultowanej z producentem niewiedzy, miałem przyjemność sonicznie się przekonać. Naturalnie rozprawiając o dostrajaniu nie rozwodzimy się o zmianach w stylu wymiany elektroniki, jednak w przypadku walki o każdy szczegół ważnego dla nas dźwięku na poziomie zaawansowanego audio zmiany były na tyle znaczące, że nie mogłem o nich wspomnieć. Reasumując pakiet danych o kulkach jestem zobligowany poinformować potencjalnych zainteresowanych, iż patrząc od frontu, lewa przednia ma być nylonowa, od strony głośnika stalowa, a centralnie umieszczona tylna szklana. Kontynuując temat samej obudowy, ta krocząc drogą poprzednich konstrukcji wykonana jest ze sklejki, wewnątrz wzmacniana autorskim użebrowaniem, a jako wykończenie w wersji testowej pokryta fornirem z modyfikowanego dębu. Jednak myliłby się ten, kto sądziłby, że pomysłodawca sklecił naprędce kawałek skrzynki i umieścił w jej centrum znaleziony przypadkowo głośnik. Co to to nie. Otóż w przypadku obudowy modelu PHI dostajemy proporcje złotego podziału wymiarów tego typu konstrukcji, na froncie której z lekkim przesunięciem do wewnątrz i nieco w górę umieszczono pojedynczy, papierowy, ale jakże często pożądany przez wiedzących czego szukać w muzyce melomanów, 8” szerokopasmowy głośnik. W celach nadania jednak dość monolitycznej aparycji i pozytywnego odbioru wizualnego, przednia ścianka została poprzecinana prostopadłymi, jasnymi frezami i na lewej dolnej flance ozdobiona wykonanymi w tej samej technice podpisami twórców marki panów Trennera i Friedla. Jak donosi producent, kolumny zostały zaprojektowane z myślą o lampowych wzmacniaczach małej mocy, dlatego też oferowana skuteczność to 92 dB, co przy rozmiarze zespołu głośnik-obudowa i impedancji 8 Ohm poskutkowało pracą w zakresie 46 Hz – 20 kHz. Szkoda, że w grę wchodzą tylko konstrukcje lampowe? Ależ nic z tych rzeczy. Nie wpadajcie w panikę, gdyż biorąc pod uwagę świetny występ na ostatniej warszawskiej wystawie AVS 2019 z mocnym tranzystorem, nie obawiałbym się łączenia ich z każdym posiadanym wzmocnieniem. Przecież nie od dzisiaj wiadomo, że życie za sprawą swej nieobliczalności startowe zalecenia producenta stosunkowo często weryfikuje na korzyść innych konfiguracji, czego przykład przywołałem w poprzednim zdaniu. Tak wyszukane pod względem designu i założeń konstrukcyjnych kolumny dostarczane są w specjalnie zaprojektowanych skrzyniach.
Gdy zastanawiałem się, jak ugryźć temat testu – pod ręką miałem jedynie mocny wzmacniacz tranzystorowy, nie poszedłem na łatwiznę i postarałem się o godny tego wydarzenia, bez dwóch zdań kultowy, stosunkowo niedawno testowany na naszych łamach, oferujący 9 W w czystej klasie A SET, wzmacniacz japońskiej marki Air Tihgt ATM 300R. Powód? Nie chciałem zmarnować najdrobniejszej składowej niesionego przez kolumny dźwiękowego potencjału, który z fenomenem wzmacniania sygnału przez Japończyka powinien na ile to możliwe, maksymalnie zmaterializować się w moim pomieszczeniu. Wiem, że nawet z tranzystorem dźwięk dzisiaj opisywanych kolumn potrafi być wysokiej próby, jednak jak się bawić, to na całego, dlatego też natychmiast po dotarciu wspomnianego lampiaka wpiąłem go w testowy tor. I jak? Cóż, świetnie. Jednak po świadomym postawieniu swoich założeń co do oczekiwanego dźwięku. Co to oznacza? Jak pisałem w akapicie rozbiegowym, kolumny T&F PHI nie są konstrukcją uniwersalną, gdyż swoje atuty prezentują przy pomocy pojedynczego, niezbyt dużego głośnika szerokopasmowego. To zaś sprawia, że w obcowaniu z nimi trzeba skorelować ich ofertę brzmieniową z oczekiwaniami, czyli z jednej strony dostajemy fenomenalną spójność i rozpiętość budowania wirtualnej sceny muzycznej, a z drugiej będące skutkiem zastosowania tego typu głośnika unikanie wyczynowości skrajów słyszalnego pasma akustycznego. Czyli przekładając z polskiego na nasze, bezgranicznie zatapiamy się w przeżywaniu słuchanej muzyki, ale nie szukamy poklasku w oddaniu konturowości i nieograniczonej energii w dolnych rejestrów, a także zbytniej rozdzielczości – czytaj odstającego od reszty pasma doświetlenia – wysokich tonów. Naturalnie podczas potencjalnej konfiguracji PHI w docelowy zestaw należy wziąć pod uwagę goszczące je pomieszczenie, gdyż przywołując na tapet ich gabaryty należy się spodziewać, że pomieszczenie powyżej 20 m² będzie dla nich zbyt dużym wyzwaniem. Owszem, na wielu frontach typu przywołana spójność przekazu, pozycjonowanie źródeł pozornych i rozmach prezentacji spokojnie sobie poradzą, ale jednak nadmierna kubatura może powodować niedobory basu, co przy braku masy w wielu nurtach muzycznych w prosty sposób odbije się zbytnią lekkością danego wydarzenia, w skrajnych przypadkach nawet powodując jej zbytnią ofensywność. A po doświadczeniach testowych i wystawowych wiem, że takie nie są. Dlatego też z premedytacją na to uczulam. Jeśli te założenia zostaną spełnione, świat muzyki przekazywany przez tego typu szerokopasmowe zespoły głośnikowe będzie stał dla Was otworem. To znaczy?
Proszę bardzo. Na początek z racji oddania energii wielkiego bębna, dość trudna pozycja płytowa nieżyjącej już Mercedes Sosy „Misa Criolla”. Owszem, w moim pomieszczeniu owego bębna było nieco za mało, ale oznajmiam z pełną odpowiedzialnością, że może najniższych sejsmicznych pomruków nie dostałem, ale wystarczył sam atak i mocny początek wybrzmiewania pojedynczego uderzenia, aby zrozumieć, że w stosownym pomieszczeniu, może trochę bliżej pomagającej temu pasmu ściany, kolumny nawet w tym zakresie miałyby wiele do powiedzenia. A to dopiero początek zaskoczenia, gdyż potem było już tylko lepiej. Pełnia głębokiej wokalizy przywołanej frontmanki wespół ze stojącym za nią chórem, pokazały dobitnie, dlaczego tak wielu melomanów szuka tego typu jednogłośnikowej prezentacji. Lokalizacja trafiona w punkt plus świetne oddanie tembru głosu pani Sosy powodowały, że ciarki na plecach i unoszące się, jeszcze nie wytarte zimowym ubraniem włosy na rękach, nie opuszczały mnie do końca tego krążka. A nie można zapominać o zjawiskowym oddaniu w domenie barwy i wybrzmień instrumentarium tego wydawnictwa. To był pokaz, jaki w momencie dysponowania niezbyt dużym pomieszczeniem chciałbym mieć na co dzień. Tak tak, w małym pokoju, Phi pokazałyby znacznie więcej, aniżeli ISISy. Ale jedna uwaga. To jest mocniejsze niż w moich paczkach granie papierem, dlatego przybliżając te konstrukcje na samym początku twierdziłem, iż są zorientowane na konkretnego odbiorcę. Niestety, jeśli ktoś poszukuje ataku ponad wszytko, wspomaganego wycięciem artystów przy pomocy skalpela i do tego feerię żyjących swoim życiem wysokotonowych artefaktów, z opisywanym modelem kolumn ze stajni T&F prawdopodobnie nie znajdzie nici porozumienia. Jednak jeśli jest otwarty na różne postrzeganie tego samego materiału, z dużą dozą prawdopodobieństwa pozytywnie potwierdzi ich staranie o zbliżanie nas do prawdy o muzyce.
Kolejnym tematem odysei testowej był mocny ECM-owski jazz Paul-a Bley’a z Garym Peacock-iem i Paulem Motian-em „When Will The Blues Leave”. Efekt? Jednym słowem przy wzięciu poprawki na nieosiągalne dla kolumn najniższe zakresy, wszystko zabrzmiało znakomicie. Co ciekawe, nawet kreowane papierem wysokie tony idąc w sukurs całości przekazu nie cierpiały zbytnio na swojej perlistości. Może nie była to prezentacja przy pomocy głośnika diamentowego, czy berylowego, jednak na tle ogólnie wyczuwalnego w muzyce posmaku celulozy całość zabrzmiała spójnie i z niezbędną iskrą. Ale nie tylko tą kojarzoną z przeszkadzajkami bębniarza, ale również iskrą odbieraną jako znakomicie prezentowane przez muzyków flow. A gdy do tego dodam udane pokazanie pracy nie tylko pianisty, ale również nawet trudniejszego do czytelnego zawieszenia w pokoju, bo szalejącego na strunach szybkimi pasażami kontrabasisty, nie zdziwiłbym się, gdyby w takiej prezentacji zakochałby się nawet miłośnik jazzu używający kolumn z przetwornikami z porcelany.
Jako pozytywne zwieńczenie tego podejścia testowego w moje ręce wpadła płyta Deep Purple „Machine Head”. Jak wypadła? Cóż, wiadomym jest, że tego rodzaju muza często jest marnie zrealizowana i do tego krzykliwa. Dlatego też szczypta papieru, jego pewnego rodzaju plastyka na tyle poprawiła całość, że pierwszy raz słuchałem tego krążka w miarę głośno i do tego z pewnego rodzaju perwersyjną przyjemnością. Naturalnie nie będę kruszył kopii o wzorowe oddanie bębnowego szaleństwa perkusisty, ale już gitarowe riffy i wokaliza powodowały, że wiele pełnopasmowych konstrukcji miałoby problem zbliżyć się do tego typu prezentacji. To co wszystko wspaniałe?
Niestety, nie oszukujmy się, elektronika nie jest najmocniejszą stroną naszych bohaterek. Tak, zagrają na ile to w przypadku szerokopasmowca i do tego w małej obudowie, możliwe, jednak nie będzie to ich porażka, tylko całkowicie inne założenia producenta co do docelowego materiału muzycznego. Zatem jeśli ktoś poszukując instrumentu – tak te kolumny w pewnym sensie można nazwać instrumentem – do niszczenia sobie słuchu elektronicznymi piskami i przyprawiania się o nadciśnienie przy pomocy sejsmicznych pomruków, wybierze tytułowe kolumny, będzie oznaczało, że nie ma najmniejszego pojęcia o konfigurowaniu zestawu. To jest inna bajka i rozpatrując wszelkie za i przeciw podczas kreowania listy odsłuchowej manierę grania punktu zapalnego dzisiejszego spotkania należy bezwzględnie wziąć pod uwagę.
Jak wynika z powyższej relacji, w przypadku obcowania z Austriaczkami mamy do czynienia z bardzo mocno ukierunkowanym brzmieniowo produktem. To jest świetne, bo bardzo namacalne, świetne bo pełne informacji w środku pasma, świetne bo papierowe, ale jednak wymagające od słuchacza świadomości, czego oczekuje od dźwięku granie. Każde przypadkowe połączenie z dużą dozą pewności może skończyć się natychmiastową rezygnacją potencjalnego klienta. Tymczasem w momencie potraktowania ich poważnie, czyli podobnie do mnie, zaaplikowania wyszukanego wzmocnienia i źródła, nawet dla ortodoksyjnych wielbicieli szybkości, konturu i przesadnego doświetlenia przekazu, taka prezentacja może okazać się tą od lat poszukiwaną. Czy tak zaiste będzie, pewności nie mam i ręki pod topór nie położę. Jednak zapewniam, jeśli ich nie zlekceważycie, nawet w momencie braku decyzji zakupowej, czas spędzony z Trenner & Friedl PHI będzie czasem pełnym wrażeń.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: ABYSSOUND ASX 2000, Air Tihgt ATM 300R
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Moje Audio
Cena: 35 000 PLN (ze standami)
Dane techniczne
Wykorzystany przetwornik: 1 x 8″ powlekany papier
Pasmo przenoszenia: 46 Hz – 20 kHz
Skuteczność: 92 dB (2.83V/1m)
Impedancja: 8 Ohm (minimum 7.3 Ohm at 230 Hz)
Wymiary (W x S x G): 650 x 400 x 250 mm (bez standow)
Waga: 21 kg