Opinia 1
Dziwnym zbiegiem okoliczności, na przestrzeni ponad sześciu lat działalności, wizyt legendarnych lamp 300B mieliśmy pięć, lecz tak po prawdzie mowa o czterech konstrukcjach, czyli jak na lekarstwo. Dokonując swoistego rachunku sumienia wypadałoby wspomnieć o duecie Phasemation CA-1000 & MA-2000 mającym swoje pięć minut również w towarzystwie Lumen White Kyara, rodzimym Fezz Audio Mira Ceti, undergroundowych monoblokch Audio Tekne TM-8801 i otwierającym nasze OPOS-owe, triodowe odsłuchy Ardento Alter 2. Niezbyt imponująca, przynajmniej jeśli chodzi o liczebność lista. W związku z powyższym, gdy tylko na horyzoncie pojawił się kolejny spełniający wiadome kryteria kandydat czym prędzej przygarnęliśmy go pod nasz dach. W dodatku łaskawy los, o SoundClubie – dystrybutorze marki nawet nie wspominając, możliwe, iż w ramach rekompensaty za zbytnią sporadyczność eksploracji eterycznych SET-ów, dostarczył nam najnowszą–wywodzącą się z jubileuszowej, limitowanej do 100 egzemplarzy Anniversary (której odsłuch uświetnił swoją obecnością sam Yutaka Miura), inkarnację wzmacniacza Air Tight ATM-300R i to wyposażoną w wyśmienite lampy Takatsuki TA-300 B.
Po kontakcie w zaciszu domowego ogniska z monoblokami ATM-211, oraz duetem ATC-2 + ATM-2 śmiało możemy uznać, iż ATM-300R wręcz idealnie wpisuje się w firmowe kanony piękna. To nader zwarta, zaskakująco kompaktowa konstrukcja utrzymana w charakterystycznej stalowoniebieskiej (grafitowo – zielonej?) tonacji. Obudowę wykonano z grubej giętej stalowej blachy a front stanowi masywny płat szczotkowanego aluminium, na którym z lewej strony umieszczono trzy niewielkie gałki. Dwie z nich służą do regulacji głośności (lewy i prawy kanał ustawiamy osobno) a trzecia do monitorowania prądu spoczynkowego lamp – z pomocą stosownego, bursztynowo podświetlonego bulaja, który z kolei zlokalizowano bliżej prawej flanki – tuż obok eleganckiej, złotej tabliczki znamionowej. Listę „frontowych” atrakcji zamykają przycisk włącznika i egzystująca tuż nad nim, informująca o stanie pracy urządzenia dioda.
Płyta górna to standardowa lokalizacja zarówno przycupniętych przy tylnej krawędzi transformatora zasilającego i wyjściowych (produkowanych przez Tamurę), oraz oczywiście zdecydowanie bardziej wyeksponowanych lamp. I tak, pomiędzy wspomnianymi trafami skromnie ukryła się pracująca w sekcji zasilacza, pełniąca rolę prostownika 5U4GB Electro-Harmonixa a w pierwszej linii pysznią się: w pierwszym stopniu wzmocnienia para podwójnych triod 12AU7A/ECC82 Mullarda, a w stopniu sterującym również para, lecz 12BH7A sygnowanych przez Air Tighta. Jednak najlepsze czeka nas dopiero teraz, gdyż w stopniu wyjściowym oczy i uszy cieszą w pełni zasługujące na miano kultowych japońskie Takatsuki TA-300 B. I proszę mi wierzyć na słowo, albo po prostu zjechać na koniec artykułu, gdzie podaliśmy cenę, ale ich obecność wcale nie dla wszystkich będzie taka oczywista i łatwa do przełknięcia. Nie dziwi zatem fakt, że sam producent sprzedaje tytułowy model zarówno z, jak i bez lamp mocy a część światowych dystrybutorów dostarczając ATM-300R do lokalnych recenzentów kwestię „szklarni” załatwia po kosztach wstawiając gdzie tylko się da Electro-Harmonixy. Tym bardziej wypada podejście stołecznej ekipy SoundClubu i dbałość o jakże miłe naszym sercom „drobiazgi” docenić. A właśnie, skoro jesteśmy przy drobiazgach, ulokowane tuż za transformatorami gniazda głośnikowe są potrójne – standardowo dla obciążenia 4 i 8 Ω, lecz na życzenie, dzięki potrójnym odczepom traf jedną z powyższych wartościach można zastąpić 16Ω. Równie niestandardowa miejscówka przypadła jedynej parze wejść liniowych RCA i gniazdu zasilającemu. Dziwne? Na pierwszy rzut oka może i tak, jednak jeśli uświadomimy sobie fakt dotyczący zarówno gęstości zaludnienia Japonii, jak i ceny za metr kwadratowy tamtejszych mieszkań, co automatycznie przekłada się na popularne metraże, powyższa optymalizacja wykorzystywanej przez system przestrzeni okaże się nad wyraz logicznym posunięciem.
Od strony konstrukcyjno – użytkowej warto wspomnieć, iż nasz dzisiejszy gość dysponuje mocą 9W na kanał, wyposażony został w układ auto-biasu, oraz soft-start i choć przez większość odbiorców może być uznawany za wzmacniacz zintegrowany, tak naprawdę mamy do czynienia z klasycznym wzmacniaczem mocy wyposażonym w regulowaną tłumikiem czułość wejścia. Montaż jest przestrzenny a w stosunku do wersji podstawowej w zasilaczu cewka dławika z przekładkami z woskowanego papieru jest ręcznie nawijana, podobnie jak również korzystający z przekładek z woskowanego papieru ręcznie wykonywany transformator zasilający.
Z racji możliwości pracy zarówno w trybie standardowej końcówki, jak i ultra minimalistycznej – obsługującej zaledwie pojedyncze źródło – integry nie widziałem najmniejszego powodu, by tytułowego Air Tighta nie przesłuchać w obu konfiguracjach. Tym bardziej, iż pełniący rolę mojego dyżurnego źródła Ayon CD-35 (Preamp + Signature) równie świetnie radził sobie jako DAC i / lub przedwzmacniacz liniowy a i redakcyjny phonostage, czyli Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp dysponował regulowanym stopniem wyjściowym. Czemu o tym piszę? Z dość prozaicznego powodu. Po prostu japoński SET sam będąc audiofilskim odpowiednikiem literackiego haiku stawia na możliwie oszczędny, przynajmniej pod względem składowych, tor, gdzie mniej oznacza lepiej, choć, jak to w High-Endzie bywa niekoniecznie taniej. Okazało się bowiem, iż najlepszą jakość dźwięku każdorazowo uzyskiwałem pomijając regulację głośności w „peryferiach”, poświęcając nieco więcej czasu i energii na spacery do stolika i obsesyjne wręcz wpatrywanie się w dość niewielkie pokrętła potencjometrów odpowiedzialne za regulację obu kanałów. Śmiem jednak twierdzić, że takie przebieżki i istne katharsis bazujące na audiophilii nervosie, a więc klasycznej nerwicy natręctw, były nad wyraz wskazane, gdyż w dzisiejszych czasach– spędzanych głównie przed komputerem, TV, w samochodzie, ruchu nigdy za wiele, a po drugie kontakt organoleptyczny z ww. amplifikacją był czystą przyjemnością.
Dość jednak krążenia wokół tematu, gdyż do wyjaśnienia pozostaje jeszcze jedna kwestia. Otóż wydawać by się mogło, że 9W SET (Single Ended Triode) potrzebować będzie łagodnych pod względem impedancji i zarazem wysokoskutecznych kolumn, w stylu ISIS-ów, skoro jednak Air Tight wylądował u mnie na sesji fotograficznej uznałem, że nic nie stoi na przeszkodzie, by spróbować podpiąć do niego moje Dynaudio Contour 30 i nausznie przekonać się o sensowności takiej konfiguracji. Ot prosta piłka – zagra – wzmacniacz zostanie na odsłuchy, nie zagra – obie części recenzji powstaną w OPOS-ie. Skoro jednak czytacie Państwo niniejszą epistołę a powyżej widzicie naszą standardową „produktówkę” to znak, że jednak 87 dB skuteczności i 4 Ω impedancji okazały się niestraszne dla niepozornej „lampki”.
I tak też było w istocie, gdyż choć z dość oczywistych względów zarówno wielka symfonika, jak i prog-metalowe epopeje nie miały szans na pokazanie pełni swojego rozmachu przy iście koncertowych poziomach głośności, to już nieco redukując dawki docierających do uszu słuchaczy decybeli spokojnie można było sięgać nawet po mało cywilizowane gatunki muzyczne. Warto jednak w tym momencie podkreślić, iż ATM-300R niespecjalnie wpisuje się w ramy czarującego przesyconą średnicą i eterycznym dźwiękiem SET-a, gdyż japoński wzmacniacz akcent kładzie nie tylko na zaskakującą liniowość i neutralność przekazu, co jego rozdzielczość. Oczywiście jest wręcz holograficznie przestrzennie a gładkość alikwot potrafi wprawić w niemy zachwyt, ale trzeba uczciwie przyznać, że Air Tigt nie zabiega usilnie o nasze względy, nie łasi się niczym tłuste kocisko liczące na smakołyk z pańskiego stołu, gdyż, gdy tylko jakość nagrania spadnie poniżej akceptowalnego poziomu z pewnością nas o tym fakcie nie omieszka poinformować. Całe szczęście w obecnych czasach, przy niemalże powszechnym dostępie do serwisów streamingowych oferujących nieprzebrane wręcz bogactwo plikozbiorów w jakości CD i lepszej (Tidal HiFi/Master, Qobuz) powyższe zagadnienie możemy potraktować jako co najwyżej marginalne.
W ramach zwyczajowej akomodacji, która z racji przesiadki z 500 W (właśnie tyle oddaje przy 4 Ω mój Bryston 4B³) tranzystora na 9W triodę, w tym wypadku dotyczyła bardziej mojej skromnej osoby aniżeli tytułowego gościa uznałem, że świetnie sprawdzi się ścieżka dźwiękowa do „X-Men: Dark Phoenix” autorstwa Hansa Zimmera, gdzie mroczne i wręcz duszne, oparte na grze ciszą fragmenty przeplatają się szaleńczymi skokami dynamiki orkiestrowych tutti i elektronicznych wstawek. Krótko mówiąc na taryfę ulgową nie było szans, co z kolei od razu zawiesiło poprzeczkę moich oczekiwań na odpowiednio wysokim pułapie. I? I z niekłamaną satysfakcją śmiem twierdzić, że po raz kolejny „lampowe Waty” udowodniły swoją wysokokaloryczność. Oczywiście w momentach, gdzie bas powinien schodzić do samych piwnic piekieł a ciśnienie akustyczne niemalże wgniatać w fotel ATM-300R dyplomatycznie i z wrodzoną wirtuozerią powyższe zjawiska sygnalizował, niekoniecznie je rozwijając, co niejako odzwierciedlało jego minimalistyczną maksymę, mówiącą, że wybiera opcję mniej a lepiej, aniżeli więcej a gorzej. I ja to byłem w stanie uszanować, tym bardziej, że zdawałem sobie sprawę, że Contoury 30 nie są dla niego optymalnym obciążeniem. Niejako w ramach rekompensaty japońska amplifikacja w sposób niesamowicie realistyczny budowała przestrzeń i to nawet na takim, typowo hollywoodzkim repertuarze. Co ciekawe sposób kreowania sceny nie opierał się na czysto stereotypowym, przypisywanym lampom przybliżaniu operujących na pierwszym planie źródeł pozornych, lecz na budowaniu i gradacji wydarzeń od linii kolumn w głąb. Patrząc na kraj pochodzenia nie ma się co jednak dziwić, gdyż właśnie w ten sposób twórcy wzmacniacza – panowie Y. Hayashiguchi i K. Hamada pracujący pod kierownictwem pana Atsushi Miury osiągnęli w pełni zamierzony efekt „wirtualnego powiększenia” pomieszczenia odsłuchowego, co największe wrażenie robiło np. na chóralnych partiach epickiego „Insertion”. Było to o tyle „łatwe”, oczywiście w cudzysłowie, gdyż nieśmiało tylko przypominam, iż poruszamy się na wybitnie high-endowych pułapach jakościowych, że za każdym razem, gdy tylko zaczynała grać muzyka kolumny automatycznie ulegały dematerializacji. Na fenomenalnym „Pulse” Pink Floyd dźwięk był duży, typowo koncertowy – z oddechem i swobodą niemożliwą do oddania w studyjnych warunkach i to pomimo pewnych, również wpisanych w koncertowe realia niedoskonałości, bezsprzecznie wyjątkowy. I tutaj jeszcze jedna uwaga.
Otóż próżno doszukiwać się w brzmieniu 300-ki miłego uchu, acz stanowiącego niewątpliwe odejście od neutralności, podkręcenia temperatury średnicy, czy jej dosaturowania. Tutaj mamy do czynienia nawet nie tyle ze wspomnianą neutralnością, która w realiach audio bardzo często kojarzona jest z brakiem emocjonalnego zaangażowania, co naturalnością powodująca, iż dobiegające naszych uszu dźwięki są tożsame, zgodne z tym, co znamy z realnego życia – z otaczającej nas rzeczywistości. Czyli mówiąc wprost, Air Tight serwowanej mu muzyki niejako nie „robi” na nowo a jedynie reprodukuje, możliwie niepostrzeżenie usuwając się w cień.
Za bezcelowe uważam również oczekiwanie wycofanej góry, której nie dość, że jest …, nie, nie napiszę, że sporo, bo minąłbym się z prawdą, gdyż jest jej dokładnie tyle ile być powinno, lecz po kilkuwatowej lampce spodziewać by się można większej „eteryczności”. Tymczasem dostajemy pełen pakiet informacji, tak jeśli chodzi o wolumen, jak i jego intensywność – niesioną energię. Dotyczy to nie tyko operujących w najwyższych rejestrach wokalistów, nawet tych „wirtualnych” – wykreowanych na potrzeby filmu, jak „Lucia di Lammermoor” i „The Diva Dance” z „Le cinquième élément” Erica Serry, lecz również zapuszczającego się w tamte rejony instrumentarium, jak daleko nie szukając skrzypce w bynajmniej wcale nie najłatwiejszym w odbiorze „Hommage à Penderecki” Anne-Sophie Mutter. I właśnie nad ostatnim z powyższych przykładów chciałbym się nieco bardziej pochylić, gdyż japońska amplifikacja w sposób iście zjawiskowy połączyła rozdzielczość i „organiczność” smyczkowego instrumentu z jego zapisaną w genach chropowatością i szorstkością. Chodzi bowiem o to, że skrzypce są, a raczej powinny być, zarówno łatwo przyswajalne, jak i na swój sposób „szorstkie”, bo to właśnie z owej szorstkości rodzi się ich dźwięk – jest podstawą ich „mechaniki”. I ATM-300R na takim poziomie rozdzielczości operuje, dając pełen wgląd w „molekuły” muzykę tworzące a jednocześnie nie popadając w zbytnią drobiazgowość, dzięki czemu nie tracimy obrazu całości.
Air Tight ATM-300R to wzmacniacz wyjątkowy, kompletny – skończony i na swój sposób niezwykle apodyktyczny. Bowiem to właśnie wokół niego wypada budować system a nie próbować dopasować 300-kę do zastanych warunków. Warto też poważnie zastanowić się, czy rzeczywiście wszystkie elementy w naszym torze są konieczne i czy przypadkiem nie da się tej misternej układanki nieco odchudzić i uprościć. Przykładowo, czy przypadkiem zasadnym nie jest zastąpienie standardowego przedwzmacniacza jakimś możliwie purystycznym selektorem źródeł, chociaż z prób z firmowym, nader bogatym asortymentem preampów Air Tighta bynajmniej bym nie rezygnował. Decydując się na jego zakup trzeba jednak pamiętać o jednym – ATM-300R jest ucieleśnieniem audiofilskiego Haiku, które przy niezwykłej oszczędności formy wyraża więcej niżeli nieprzerwanie paplająca konkurencja. Wystarczy bowiem usiąść, włączyć tytułowy wzmacniacz i … już. Tylko tyle i aż tyle, by osiągnąć audiofilską nirwanę w jednej z najbardziej wyrafinowanych form.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM
Opinia 2
Oczywistym jest fakt, że bez wzmacniacza sygnału audio – nie ma znaczenia, czy rozprawiamy o konstrukcji zintegrowanej, czy końcówce mocy – nasz zestaw nie ma szans na wydanie jakiegokolwiek dźwięku. To jest niezaprzeczalne. Jednak myliłby się ten, kto sądziłby, że wybranie takowego jest przysłowiową bułką z masłem. Powód? Wręcz dramatycznie obszerna oferta tego typu urządzeń. To znaczy? Tak na szybko i do tego bardzo skrótowo przypomnę, iż choćby z punktu widzenia typu układów elektrycznych mamy do wyboru wzmacniacze lampowe, tranzystorowe i hybrydy. Analizując sytuację od strony pracy w zakładanej klasie wzmocnienia, rozpoczynając listę od początku alfabetu zderzamy się z niestety, z powodu małej sprawności układu rzadko wykorzystywaną klasą „A”, następnie próbującą połączyć sporą moc ze zdroworozsądkową utratą dostarczonej energii, najczęściej wykorzystywaną „AB” i mocno wchodzącą na rynek ostatnimi czasy, mogącą pochwalić się sprawnością pracy na poziomie ponad 90 procent „D”. Ale to nie wszystko, bowiem całą tę wyliczankę można podzielić jeszcze na wzmacniacze małej i dużej mocy. Oszalałem? Niestety nie. A żeby dodatkowo podnieść poprzeczkę, dodam, iż każdy ze wspomnianych sposobów wzmocnienia ma swój sznyt grania, który może nie zawsze, jednak bardzo często determinuje końcowy efekt soniczny naszego zestawu. Po co to wszytko? Jak wspomniałem, dla spełnienia naszych najbardziej wyszukanych wzorców. Jakich? Każdy meloman oczywiście ma swoją karmę. Jednak na potrzeby dzisiejszego spotkania przyjrzymy się zestawowi wzmacniacza małej mocy, do tego w najbardziej szanowanej klasie „A” z moimi wysoko-skutecznymi kolumnami ISIS. Ciekawy set? Jeśli tak, zatem zapraszam na kilka akapitów z odsłuchu pochodzącej z Japonii, oferującej jedynie 9W na kanał końcówki mocy z funkcją pracy jako wzmacniacz zintegrowany, podczas testu wykorzystującej wspaniałe lampy 300B Takatsuki, Air Tight Stereo Power Amplifier ATM-300R, której wizytę w redakcyjnym OPOS-ie zawdzięczam warszawskiemu SoundClubowi.
Aparycja rzeczonego Air Tight-a opiera się na typowym dla tego typu urządzeń pomyśle. Mianowicie mamy do czynienia z czymś w rodzaju płaskiej prostopadłościennej platformy nośnej, pod pokładem której schowano niezbyt ciekawą wizualnie elektronikę, zaś na jej dachu – czytaj górnej części obudowy – wyeksponowano wabiące oko melomana lampy elektronowe i ubrane w estetycznie wykończone kubki transformatory. Jednak jak to w przypadku inżynierów z kraju kwitnącej wiśni bywa, diabeł w ogólnym odbiorze wyglądu tkwi w szczegółach. O co chodzi? Pierwszym detalem jest front w formie nakładki z grubego płata szczotkowanego, dodatkowo w górnej części poziomo podfrezowanego na całej szerokości, aluminium. Ale to nie koniec tak zwanego „detailingu”, gdyż patrząc od lewej flanki na wspomnianym awersie projektanci zaaplikowali trzy dające fajne odczucie oporu podczas użytkowania, w początkowej fazie o małej średnicy, jednak mocno rozchodzące się tuż przy urządzeniu, gałki. Pierwsze dwie są odpowiedzialne za wzmacnianie sygnału osobno dla każdego kanału w przypadku braku przedwzmacniacza liniowego – coś na kształt pracy w trybie integry. Natomiast trzecia wespół ze znajdującym się nieco na prawo okrągłym multimetrem służy do kontroli biasu lamp mocy. Kierując wzrok konsekwentnie ma wschód po minięciu kontrolnego okienka zauważymy wkomponowany we front solidny złoty szyld z nazwą marki i modelu wzmacniacza, a po dojściu do krańca prawego skrzydła do przywołania pozostaje jedynie okrągły włącznik i dioda informująca o pracy urządzenia. Zmieniając azymut naszych obserwacji ku najważniejszej części wzmacniacza – w tym przypadku na wykończoną w połyskującej młotkowej zieleni górną płaszczyznę – tuż przy froncie swe uroki prezentuje zestaw sześciu szklanych baniek ze wspomnianymi lampami mocy Takatsuki 300B na czele. Za nimi w drugiej linii swoje miejsce znalazły okalające dodatkową lampę, również mogące pochwalić się odcieniem ciemnej zieleni dwie puszki kryjące transformatory. Natomiast ostatni rząd akcesoriów użytkowych okupowany jest przez podwójne, z racji obsługi dwóch stanów wzmocnienia, zaciski kolumnowe, pojedyncze wejście RCA dla sygnału analogowego, gniazdo bezpiecznika i sieciowe IEC. Jeśli chodzi o rewers 300-ki, ten z uwagi na lokalizację wszelkich przyłączy na górnej połaci obudowy, jest jedynie płaską powierzchnią. Wieńcząc powyższy akapit pozostaje mi jedynie poinformować, iż tak zjawiskowo prezentujące się urządzenie posadowiono na czterech, niezbyt wysokich, okrągłych stopach.
Co takiego wydarzyło się w trakcie karmienia moich kolumn tak małym prądem? Cóż, nie boję się powiedzieć, że wszytko co najlepsze. Jakaś przyczyna? Naturalnie. Otóż w momencie testu byłem tuż po odsłuchach co prawda w stosunku do Japończyka wydajnych, do tego tranzystorowych, ale jednak „A” klasowych końcówek Vitus Audio i Gryphon Audio. To zaś w oparciu o kilkunastodniową zabawę z japońskim piecykiem wyraźnie pokazało mi, czego szukają zatwardziali wielbiciele lampowych konstrukcji małej mocy. Niby ta sama klasa wzmocnienia, jednak po dokładnym przyjrzeniu się tematowi dźwięku, te 9 „wacików” z odpowiednimi kolumnami – a zaznaczam, iż moje i tak były nie do końca idealnym towarzystwem – pokazały niby ten sam, jednak nieco inaczej akcentowany sonicznie świat. Owszem, nadal była barwa, niekończące się wybrzmienia, dające poczucie obecności podczas każdej słuchanej sesji nagraniowej świetne zawieszenie źródeł pozornych na bezkresnej w każdym wektorze wirtualnej scenie, ale w całkowicie innej specyfice. Co mnie tak uwiodło? Nie wiem jakim cudem, ale nagle dodana do dźwięku przez fenomenalne zaimplementowanie kultowych lamp 300B, zawsze będąca nieodzownym składnikiem naturalnego dźwięku magiczna tkanka łączna. Niby w zderzeniu ze wspomnianymi tranzystorowymi konstrukcjami lekko „brudząca” przekaz, jednakże dla mojego ośrodka zrządzania ciałem bardzo mocno ułatwiająca przyswajanie zaskakująco bardziej namacalnego świata muzyki. To powodowało, iż każda, zaznaczam, każda twórczość oparta o wokalizę – nie ma znaczenia, czy słuchałem barokowych zapisów pieśni sakralnych, czy choćby obecnie brylującej w światowym eterze Diany Krall – powodowała natychmiastową blokadę odruchu skracania odsłuchu serii testowych płyt, naturalną koleją rzeczy mocno wydłużając proces opiniowania. Powód? Nieposkromiona chęć obcowania z każdą partią wokalną przywołując klasyka – „do samego końca, mojego lub jej”. Zaskoczeni? Przyznam szczerze, ja również. Tym bardziej, że po starciu z co prawda tranzystorowymi, jednak A-klasowymi wzmacniaczami, nie dopuszczałem aż tak wielu zmian w materii wizualizowania świata dźwięku, a tutaj taka pozytywna niespodzianka. Ale uspokajam, tego typu odbiór nie był zarezerwowany jedynie dla partii gardłowych, bowiem przywołana specyfika podania fonii równie dobrze wpływała na brzmienie wszelkiego rodzaju instrumentów naturalnych. I bez znaczenia, czy dawnych, czy współczesnych, ważne, że nie preparowanych i w odpowiednim typie muzyki. Jakim? Raczej kontemplacyjnym z uwielbianym przeze mnie jazzem grającym ciszą włącznie, aniżeli rockowym. To co, z ciężkim brzmieniem był problem? Jako taki nie, ale nie oszukujmy się, mała moc nie jest zalecana do tworzenia przestawiającej mury naszych domostw ściany dźwięku. Owszem, wszystko wspierane magią lamp w domenie pokazania kolorystyki i naturalności dźwięków zagrało fenomenalnie, jednak zderzenie z często słabo zrealizowanym rockiem typu Slayer, czy Nirvana podczas głośnego słuchania nie dawało poczucia bycia na stadionowym koncercie. To źle? Naturalnie nie, gdyż słaba lampa z założenia przeznaczona jest do poszukiwania uniesień podczas muzycznej zadumy, a nie karcenia swoich narządów słuchu przekraczającym unijne normy głośnym jazgotem. Ale bez obaw. Podczas zdroworozsądkowego podejścia do zagadnienia głośności Air Tight za sprawą pokazywania prawdy o każdym dźwięku mimo wszystko znakomicie sobie radził, A to, że dla piewców bezkompromisowego podejścia do kwestii poziomu decybeli mogłoby to być niesatysfakcjonujące, jest li tylko usilnym szukaniem problemu, a nie wadą bezwzględną źle skonfigurowanego wzmacniacza. Ale zaznaczam, dobrze nagrany rock i nawet elektronika w moim odczuciu brzmiały świetnie. Co prawda bez oczekiwanych przez wielbicieli tych nurtów bezkompromisowości i przenikliwości prezentacji, ale w żadnym wypadku nie źle, tylko plastyczniej. Co to oznacza?
Próbując przybliżyć różnice klasy „A” z tranzystora i lampy pierwszym co rzuca się w ucho, jest wspomniana dodatkowa tkanka łączna pomiędzy każdym następującym po sobie dźwiękiem, co jest wręcz naturalną wartością dodaną do tego typu konstrukcji. Kolejnym aspektem jest unikająca zbyt ostrego rysunku, grubsza kreska wydarzeń na wirtualnej scenie. Zaś ostatnim, pewnego rodzaju przyjemna w dobrym tego słowa znaczeniu miękkość brzmienia systemu. Nie w stylu ciepłych klusek, tylko coś na kształt nadającego magii rozwibrowania dźwięku. Przez to muzyka wręcz nie pozwala się od siebie oderwać. Ale nie z racji cech siłowego zaangażowania słuchacza swoją bezpośredniością przekazu, tylko jego namacalnością. A to potrafią tylko wybitne, jak wynika z tego testu niskiej mocy wespół z wysokoskutecznymi kolumnami konstrukcje lampowe, których bez najmniejszych obaw pełnoprawnym przedstawicielem jest dzisiaj opiniowany Air Tight ATM-300R.
Nie wiem, czy to widać, ale podczas przelewania moich spostrzeżeń na klawiaturę siłowałem się z myślą: „a może by tak w drugim pokoju zbudować zestaw tylko dla mnie”?. Powód? Zapewniam, ten co mam obecnie, dostarcza mi wiele od zawsze oczekiwanych uniesień duchowych. Jednak nigdy w stylu konfiguracji testowej. Niby to samo i nawet prawie tak samo, jednak po wejściu w sedno muzyki inaczej w rozumieniu lepiej. Niestety z uwagi na zabawę w opiniowanie urządzeń audio mój set musi odznaczać się uniwersalnością i zastosowanie na stałe słabiutkiego Air Tight-a nie wchodzi w grę. Zaś pomysł ewentualnej drugiej konfiguracji natychmiast zapala mi czerwoną lampkę informującą o z góry przegranym starciu z drugą połówką o zagracanie kolejnego pokoju. Na szczęście to są moje, a nie Wasze problemy. Dlatego też jeśli jesteście na rozstaju dróg w kwestii wzmacniania sygnału audio i do tego posiadacie lub co jeszcze lepiej, macie zamiar nabyć łatwe do wysterowania kolumny, nie możecie nie wpisać na listę odsłuchową tytułowego wzmacniacza. To jest na tyle mocny pewniak, że jestem wstanie ostrzec Was przed braniem go na testy w pierwszej kolejności, gdyż swoją finezją, magią nie tylko dźwiękową, ale również wizualną, może nie dopuścić kolejnych potencjalnych kandydatów do odsłuchu, zwyczajnie podprogowo zmuszając Was do wykonania przelewu na konto współpracującego z Wami w kwestii odsłuchu sklepu. Niemożliwe? Szczerze? Nie radzę tego bagatelizować.
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Abyssound ASX-2000
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: SoundClub
Cena: 58 000 PLN bez lamp, 66 000 PLN z lampami Takatsuki TA-300 B
Dane techniczne
Moc: 2 x 9 W (THD <10%)
Zniekształcenia THD: <1% (1kHz / 1W / 8Ω
Czułość wejściowa: 290 mV
Współczynnik tłumienia: 7 (1 kHz/1 W/8 Ω)
Pasmo przenoszenia: 30 Hz ~ 40 kHz (-1 dB/1 W)
Wymiary (S x G x W): 430 x 275 x 245 mm
Waga: 24,5 kg