Opinia 1
Znacie kolumny, które w temacie uzyskania z ich oferty brzmieniowej zjawiskowej, bo ociekającej magią soczystości, a przez to ponadprzeciętnej muzykalności przekazu od lat uważane są za bardzo wymagające? Nie odpowiadajcie, gdyż było to pytanie z gatunku retorycznych. Oczywiście chodzi o będącą bohaterem dzisiejszego testu francuską markę Triangle. Powiem więcej, to do niedawna był również mój przez lata wyrobiony różnymi odsłuchami, pogląd na osiągnięcia tego producenta. Jednak do czasu. Jakiego? Chwili opisywanego dzisiaj starcia, które niesie ze sobą taki oto przekaz: „Zapomnijcie o dawnym postrzeganiu tytułowego podmiotu znad Loary jako z natury nader odważnie rysującego krawędzie wątłych w kwestii masy dźwięków”. Nie, nie piszę tego w pandemicznym amoku. Powodem wygłoszenia takiego oświadczenia jest poniżej przelany na klawiaturę sparing przy muzyce, który mocno przewartościował moje dotychczasowe tak zwane lokowanie produktu. A w tym wszystkim najistotniejszy jest fakt odegrania głównej roli nie przez przedstawiciela szczytu oferty, tylko zaproponowany do testu przez białostockiego dystrybutora Rafko, znacznie niżej stojący w hierarchii cenowej model wolnostojących kolumn Triangle Esprit Australe EZ.
Jak dokumentują fotografie, tytułowe panny przy sporej, bo osiągającej 117 cm wysokości są przyjemnie dla oka smukłe. Ale to jest dopiero przedsmak czekających nas dobrodziejstw inwentarza, bowiem mimo aparycyjnej filigranowości w kwestii technikaliów uzbrojone są po przysłowiowe zęby. I nie chodzi jedynie o ich front. Jednak rozpoczynając głębsze przybliżanie francuskiej myśli technicznej od jego połaci, gołym okiem widać aż trzy przetworniki niskotonowe, jednego średniaka i stożkowy gwizdek, a pod nimi sporej średnicy port bass-reflex. To zaś ze sporą dozą pewności pozwala domniemać, iż z czym jak z czym, ale z oddaniem nawet najbardziej wymagającego niskiego rejestru nie powinny mieć jakiegokolwiek problemu. Idźmy dalej, czyli na przeciwległą płaszczyznę w postaci rewersu kolumn. Tam czeka nas kolejna niespodzianka, gdyż konstruktorzy mając na uwadze wymagania melomanów co do jak najwierniejszego oddania realiów głębi budowanej w naszych domach sceny muzycznej, w górnej części pleców Australi EZ zaaplikowali dodatkowy, wzmacniający jej propagację w tył tweeter. To ostatnimi czasy jest dość częsty zabieg, który bez względu na potencjalne narzekanie ortodoksyjnie nastawionych do tego typu gadżetów osobników homo sapiens bezapelacyjnie świetnie działa. Oczywiście opisując plecy naszych bohaterek nie można zapomnieć o zlokalizowanych tuż nad podłogą podwojonych terminalach przyłączeniowych. Zaś wieńcząc całość opisu dodać, iż całość konstrukcji poprzez wstawkę z płata perforowanej gumy, posadowiono na uzbrojonej w cztery kolce, nadającej designerskiej ekskluzywności kolumnom, szklanej podstawie.
Pamiętacie teorię odnośnie niskich rejestrów, jaką snułem w akapicie przybliżającym aspekty techniczne Triangli? Z pewnością tak, dlatego przyjemnością informuję, iż nic a nic się nie pomyliłem. Kolumny w trakcie testu nie miały najmniejszego problemu z oddaniem zamierzeń artystów w domenie dolnych partii pasma przenoszenia praktycznie w żadnym rodzaju muzyki z ciężkim rockiem i elektroniką włącznie. Mało tego. Owa bateria głośników basowych w najmniejszym stopniu nie wychodziła przed szereg oferując słuchaczowi niekontrolowaną lawę niskich pomruków, tylko przy dobrym osadzeniu każdej twórczości muzycznej świetnie wspierała w nasyceniu przekazu średni zakres. To natomiast jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki kreowało tak poszukiwaną przez wielu miłośników dobrej jakości muzyki mocną dawkę muzykalności opiniowanych konstrukcji. Jednak na tyle solidnie i ciekawie umocowaną, że nie potrzebowałem zbyt wiele czasu, by oderwać się od swoich dotychczasowych przyzwyczajeń w obcowaniu z konstrukcjami tego producenta i z przyjemnością zatopić się w obecnie bardzo bliskiej moim oczekiwaniom prezentacji. To jednak nie koniec dobrych wieści. Mianowicie chodzi mi o najwyższe tony. Te dotychczas można by powiedzieć, zawsze były nader zjawiskowe. Jednak jak to zwykle bywa, owa nadprogramowa „zjawiskowość” na dłuższą metę często staje się trudna do zaakceptowania. Dlatego też inżynierowie znad Loary idąc tropem tchnięcia w muzykę dawki magii lekko je ostudzili. Ale uspokajam. Nie zabili ich lotności i świetnego rozbłyskiwania w eterze między kolumnami, tylko lekko posłodzili. Taki zabieg we współpracy z resztą pasma spowodował, że nagle dawniej kojarzone z mocną, niestety przez niektórych uważaną za zbyt mocną krawędzią dźwięku, wespół z niedoborem jego nasycenia, kolumny, teraz stały się oazą napowietrzonego, świetnie wyważonego w domenie ciężaru instrumentów muzycznych, wydarzenia artystycznego. W efekcie po zapoznaniu się z nowym pomysłem na muzykę według Triangla, nie pozostawało mi nic innego, jak z przyjemnością przemierzać posiadane zasoby płytowe, by na koniec zdać z tego rzetelną relację. Oczywiście w dobrym tego słowa znaczeniu w znaczącej większości pozytywną, gdyż jedynym zbyt przyjemnie w stosunku do zamierzeń muzyków, wybrzmiewającym nurtem była elektronika. Nie w jakiś szczególny sposób ospałe, czy bez oddechu, tylko zbytnio kulturalnie. To naturalnie było pokłosiem policzenia zwrotnic tytułowych kolumn w estetyce spójności wokół muzykalności odtwarzanego materiału i po wzięciu tego pod uwagę okazywało się być szukanym na siłę problemem. Jednak w wartościach bezwzględnych mogłoby być nieco wyraziściej – czytaj przenikliwie, co oczywiście da się podkręcić zmianą okablowania. Ale zapewniam, to jedyna twórczość zbyt mocno dotknięta nowym wcieleniem brzmienia oferty Triangla. Reszta, a w szczególności muzyka dawna i wszelkiego rodzaju jazz czerpały z nowego sznytu grania pełnymi garściami. Powodem była konsekwentna otwartość kreowanych w eterze zapisów nutowych, teraz jedynie z przesuniętym w dół punktem jego ciężkości, co jest wręcz nieodzownym narzędziem do dobrego zaprezentowania zapisanych na płytach spotkań muzyków czy to w kubaturach kościelnych, na koncertach rockowych, a nawet dobrze zrealizowanych warunkach studyjnych. Tylko tyle i aż tyle.
Nieco odmienny aniżeli w muzyce dla duszy aspekt brzmienia okazał się być pozytywnym dla muzyki buntu. Rock i wszelkie jego odmiany również zyskiwały na witalności prezentacji, jednak w znacznej mierze największą wartością dodaną było jej nasycenie, pozwalające instrumentom i wokalistom osiągnąć nie tylko dobrą wagę, ale również w momencie odgrywania swoich solowych trzech groszy w danym wydarzeniu, ułatwiając im przebicie się przez ścianę estradowego natłoku informacji. Kiedyś przy użyciu Triangli wydawało mi się to awykonalne, a teraz po umiejętnych korektach okazało się być przyjemnie zrealizowane, za co należą się zasłużone brawa.
Jestem w stanie uwierzyć, iż większość z Was śmie snuć w stosunku do moich spostrzeżeń solidną dawkę nieufności. Przyznam szczerze, że ja w podobnej sytuacji prawdopodobnie zachowałbym się podobnie. Tymczasem w przeciwieństwie do Was, ja jestem tuż po zderzeniu z powyższą szkołą grania na własnym podwórku i pod każdym słowem podpisuję się dwoma rękami. Dlatego też bazując na wyżej wyartykułowanych obserwacjach dla praktycznie wszystkich mam dobrą wiadomość. Tytułowe Triangle Espirt Australe EZ powinny znaleźć się na liście odsłuchowej prawie każdego poszukiwacza nowej konfiguracji swojego zestawu audio. Powodem jest przekonanie, iż przy dobrym dociążeniu dźwięku i jego znakomitym otwarciu są bardzo duże szanse na wpisanie się w każdą potencjalną układankę. Czy tak się stanie? Niestety piłeczka znajduje się po Waszej stronie.
Jacek Pazio
Opinia 2
W czasach totalnej globalizacji, gdy świat po prostu się „skurczył” i to, czy zamawiamy coś ze sklepiku za rogiem, czy od producenta np. z Bali dla statystycznego konsumenta przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Spora w tym zasługa jednego z najpopularniejszych serwisów sprzedażowo-aukcyjnych, który w sposób niezwykle skuteczny udowodnił milionom nabywców, że wcale nie są zdani na lokalnego dostawcę, skoro z odległych zakątków CHRLD mniejsza, bądź większa duperelka, gadżet, bądź ciuch może przyjść nie dość, że w skończonym czasie, to jeszcze za przysłowiowe grosze. Taka dywersyfikacja źródeł dostaw dóbr wszelakich dla przeciętnego „kowalskiego” jest niewątpliwie korzystna, gdyż nic tak pozytywnie nie wpływa na ceny i jakość towarów jak właśnie konkurencja. Zmieniając jednak perspektywę i analizując powyższe zjawisko z punktu widzenia producenta jasnym staje się, że kiedy on udaje się na zasłużony odpoczynek zawsze znajdzie się ktoś, kto właśnie gdzieś, po drugiej stronie globu właśnie wchodzi na pełne obroty. Ot, swoiste przekleństwo wynikające z shakespeare’owskiego „Ktoś nie śpi, aby spać mógł ktoś”. Jak się bowiem okazuje człowiek nie Fregata i nie dość, że spać nieco dłużej niż dwa kwadranse (znane są przypadki 12s snu) jednak musi a i z wyłączeniem na ten czas jednej półkuli i jednego oka ma pewne problemy. Czemu ma służyć powyższa dywagacja? Oczywiście możliwie niezobowiązującemu wprowadzeniu do spotkania z naszymi dzisiejszymi bohaterkami, które „oczy” mają nie tylko z przodu, lecz również z tyłu „głowy”. O kim, a raczej o czym mowa? O wyposażonych w system DPS (Dynamic Pulse System), czyli w umieszczony na tylnej ścianie dodatkowy przetwornik wysokotonowy, kolumnach Triangle Esprit Australe EZ, z którymi mieliśmy okazję spędzić kilka ostatnich tygodni.
Dziwnym zbiegiem okoliczności zamiast piąć się ku topowi cennika, wykazując się zaskakującą przewrotnością, dystrybutor francuskiej marki – białostockie Rafko, raczy nas przedstawicielami poszczególnych serii według trudnego do rozszyfrowania klucza. Recenzencką przygodę z Triangle’ami rozpoczęliśmy bowiem od modelu Alpha z serii Signature , by następnie z puli flagowych Magellanów gościć u siebie strzeliste Quatuory oraz filigranowe Duetto i gdy wydawać by się mogło, że logiczną byłaby dostawa jeśli nie Grand Concert, to przynajmniej Concerto trafiły do nas … egzystujące nie oczko a dwa niżej w firmowej hierarchii – w serii Esprit podłogówki Australe EZ. Rozczarowujące? Bynajmniej, gdyż akurat w przypadku Triangle od ładnych kilku lat obserwuję nader ciekawe zjawisko polegające na eksperymentowaniu i wdrażaniu kolejnych nowości, czy też modelowania dźwięku właśnie w niższych seriach, by po zdobyciu doświadczeń i przeanalizowaniu wszystkich spływających z rynku informacji zwrotnych najbardziej trafne i dobrze rokujące decyzje implementować w bardziej „drażliwych” obszarach własnej działalności.
Czego by jednak nie mówić Australe EZ, jako zwieńczenie linii Esprit prezentują się nad wyraz okazale. Mierzące blisko 120 cm trójdrożne, pięciogłośnikowe podłogówki wyposażono w dwa (po jednym z przodu i tyłu) autorskie uzbrojone w charakterystyczne przypominające pocisk korektory i umieszczone w elegancko wypolerowanych chromowanych tubkach 25 mm tweetery TZ2500, 6,5” celulozowy, mlecznobiały średniotonowiec i imponującą baterię trzech, również 6,5” kompozytowych basowców. Ujście układu bas refleks ulokowano tuż przy podłodze, nieco ponad eleganckim szklanym cokołem. Szkło i kolumny niezbyt się lubią? Możliwe, jednak nie w tym przypadku, gdyż w Triangle’ach do szklanej tafli bezpośrednio przymocowano jedynie odsprzęgające od podłoża eleganckie stożki, natomiast pomiędzy skrzynią kolumny a szklaną taflą umieszczono perforowany gumowy absorber. Skoro o obecności na ścianie tylnej przetwornika wysokotonowego poinformowałem już na wstępie to teraz jedynie dodam, iż Triangle posiadają solidne, umieszczone na szyldzie ze szczotkowanego aluminium, podwójne terminale głośnikowe. Jedynym detalem, do którego można byłoby się przyczepić jest zastosowanie niezbyt wyrafinowanej drewnopodobnej okleiny winylowej, zamiast naturalnego forniru, co warto brać pod uwagę przy dokonywaniu wyboru i ewentualnie zastanowić się nad białym, bądź czarnym lakierem „fortepianowym”.
Skupiając się na brzmieniu dzisiejszych bohaterek pozwolę sobie na małą dygresję. Otóż doskonale pamiętam czasy, gdy zarówno Triangle, jak i inne konstrukcje znad Sekwany, jak Cabasse, czy nieco mniej u nas popularne BC Acoustique, śmiało można było zaliczyć do „francuskiej szkoły” grania, czyli estetyki w której góry nigdy, ale to przenigdy, nie brakowało. Dyplomatycznie można je było zatem uznać za dość „rześko” i „świeżo” grające, co w tzw. okamgnieniu dzieliło ich słuchaczy na gorących zwolenników, jak i tych, którzy niespecjalnie za nimi przepadali. Trzeba jednak powiedzieć wprost, że to było kiedyś i niewiele ma wspólnego z aktualną ofertą, przynajmniej Triangle’a, co z resztą nader namacalnie udowadniały zarówno ww. modele, jak i tytułowa parka.
Australe EZ oferują bowiem zaskakująco spójny a zarazem dynamiczny przekaz w którym nie sposób doszukać się ponadnormatywnej aktywności góry pasma i to pomimo wykorzystania zdublowanej baterii tweeterów. W zamian za to otrzymujemy niezwykłą swobodę i rozmach prezentacji, której zgodnie z zaleceniami producenta lepiej w mniejsze aniżeli 30 metrowe pokoje nie próbować wcisnąć. W dodatku z dawnej, zadziornej maniery pozostawiono wszystko co najlepsze, czyli spontaniczność i niezwykłą szybkość a z kolei nie wszystkim będąca w smak „lekka” ofensywność i bezpardonowość ewoluowały do fenomenalnej, wręcz rozdzielczości i wyrafinowania. Nawet nagrywany „na odległość” – pandemiczny, progrockowy koncept album „Sola Gratia” Neala Morse’a, jak i bez porównania bardziej epicki, żeby nie powiedzieć patetyczny, „01011001” Ayreon nader szczelnie wypełniły nasz blisko czterdziestometrowy OPOS gęstym i organicznym dźwiękiem o niezwykle soczystej i dojrzałej konsystencji. Bezpardonowe, elektroniczne wizgi i gitarowe riffy, nie tracąc nic a nic ze swojej struktury, przeszły na nieco cieplejszą i krągłą stronę mocy, dzięki czemu oba powyższe, niezbyt wpisujące się w audiofilskie kanony, albumy wcale nie odstręczały niezbyt wyrafinowaną realizacją. Po prostu scena nie oszałamiała taką precyzją i wieloplanowością jak np. na „Wagner Reloaded: Live in Leipzig” Apocalyptici, natomiast aspekt emocjonalny i linia melodyczna nie straciły nawet odrobiny ze swojej atrakcyjności.
Patrząc na nader imponująca baterię wooferów można było by spodziewać się istnego trzęsieni ziemi. Jednak całe szczęście francuscy konstruktorzy zachowali umiar i równowagę pomiędzy ilością i jakością najniższych składowych. Nie oznacza to bynajmniej, że basu było mało, bądź, że był suchy, czy nazbyt zwarty, gdyż śmiało można uznać, iż nawet podczas najbardziej karkołomnych partii nie cierpieliśmy z powodu jego niedoboru, ale też nie próbował wedrzeć się tam, gdzie go na materiale źródłowym po prostu nie było. Niczym filmowy „Przyczajony tygrys, ukryty smok” jedynie czekał na odpowiedni moment, by z pierwotną siłą uderzyć i powalić niczego niespodziewającego się słuchacza na łopatki. Swobodę i rozmach najniższych składowych reprodukowanych przez Triangle śmiało można porównać do nad wyraz szczodrych pod tym względem Dynaudio Contour 60, z tą tylko różnicą, że nad Australami łatwiej było zapanować. Wybornie wypadł odsłuch „Khmer” Nilsa Pettera Molværa, gdzie syntetyczny bas nader spontanicznie dewastował nasz oktagon, jednocześnie nie zawłaszczając pasma zarezerwowanego na bardziej naturalne instrumentarium.
Na tym, jakże solidnym, fundamencie oparto nie mniej atrakcyjną średnicę i równie intensywne, lecz przyprószone złotem wysokie tony. Począwszy od ciepłego, aksamitnego wokalu René Marie na „How Can I Keep from Singing?” po nader ekspresyjną artykulację Skin na „An Acoustic Skunk Anansie – Live in London” Skunk Anansie otrzymywaliśmy pełne spektrum informacji, jednak bez podkreślania sybilantów, z którego jeszcze kilka lat temu Triangle by z pewnością nie zrezygnowały. Jeśli dodamy do powyższej listy zalet nieosiągalne dla większości konwencjonalnych konstrukcji efekty przestrzenne oznaczające w tym przypadku nie sztuczne, pochodzące z DSP „wodotryski”, lecz raczej bliższe prawdzie oddanie akustyki pomieszczeń w jakich dokonywano nagrań otrzymamy nad wyraz atrakcyjny i bynajmniej nieprzesadzony obraz francuskich kolumn.
Triangle Esprit Australe EZ to kolejny dowód na to, że nad Loarą „grupa trzymająca władzę” nieco spuściła z tonu i swoją uwagę z bezkompromisowości skierowała ku szeroko rozumianej eufonii. Dzięki temu francuskie kolumny czarują muzykalnością, barwą i dynamiką nie raniąc przy tym co wrażliwszych uszu, łaskawie dopuszczając do odsłuchu nawet nieco gorsze realizacje. Nie wiem jak w Państwa mniemaniu, jednak moim zdaniem to krok w zdecydowanie właściwym kierunku. Tym bardziej, że w kwocie, jakiej oczekuje producent za tytułowe kolumny, nader trudno będzie znaleźć im godnego sparingpartnera.
Marcin Olszewski
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Dynaudio Consequence
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Rafko
Cena: 17 695 PLN
Dane techniczne
Konstrukcja: 3-drożna, wentylowana
Wykorzystane przetworniki:
Głośniki wysokotonowe: 2 x 1″ (25mm) tweeter z serii TZ2500 – tytanowa kopułka połączona z komorą kompresyjną z wykorzystaniem nowego profilu tuby rozpraszającej i zmodyfikowanego korektora fazy
Głośnik średniotonowy: 6.5” (165mm) dedykowany głośnik z wyprofilowanym stożkiem z masy celulozowej i z półzawiniętym zawieszeniem wykonanym z unikalnego połączenia gumy i pianki
Głośniki niskotonowe: 3 x 6.5” (165mm) materiał kompozytowy wykonany z masy celulozowej i włókna szklanego z układem napędowym z przewymiarowanego magnesu ferrytowego
Impedancja: 8 Ω (minimalna 3,3 Ω)
Skuteczność: 92.5dB
Moc ciągła (RMS): 150W
Moc maksymalna: 300W
Pasmo przenoszenia: 29 – 22.000Hz
Częstotliwość podziału zwrotnicy: 310 / 3900Hz
Wymiary (W x S x G): 117 x 30 x 46 (z podstawkami); 113 x 20 x 37 (bez podstawek)
Waga: 38.8 kg
Dostępne warianty wykończenia: Czarny błyszczący, Biały błyszczący, Black Ash, Walnut, Golden Maple