Opinia 1
Odnoszę nieodparte wrażenie, iż tak naprawdę dla ludzkiego umysłu nie ma większego znaczenia, czy to, co zapada nam w pamięć jest smakiem, dźwiękiem, czy obrazem. Tu raczej chodzi o uchwycenie konkretnego momentu, sytuacji, zbiegu okoliczności powodującego uchwycenie owego czegoś i zapisanie w zakamarkach naszej psychiki. Pierwszy „prawdziwy” rower, smak babcinego tortu pieczonego tylko na wyjątkowe okazje, czy pierwsze nurkowanie z butlą na rafie koralowej. To wszystko gdzieś tam w nas siedzi. Stąd też biorą się m.in. przysłowiowe „smaki dzieciństwa”. Podobnie mają złotousi, którzy na swojej drodze do audiofilskiej nirwany spotykają i mniej, bądź bardziej świadomie, zapamiętują dźwięki, czyli de facto systemy, budujące zbiór ich osobistych punktów odniesienia. Tak to przynajmniej działa u mnie, więc nie widzę powodu, żeby i u Państwa takie „mechanizmy” się nie wykształciły. Weźmy na ten przykład kolumny i nieco uprzedzając fakty, na potrzeby niniejszej recenzji, skupmy się na modelach podstawkowych. Proszę sobie zatem, w ramach leniwej, niedzielnej retrospekcji, przypomnieć owe „smaki dzieciństwa”. Oczywiście samo dzieciństwo jest w tym momencie niewinną, acz nad wyraz pojemną metaforą, gdyż, co nieustannie przypomina mi Szanowna Małżonka, przynajmniej mężczyźni podobno nigdy nie dorastają. Jak jest z kobietami wole nie domniemywać, aczkolwiek z autopsji wiem, iż większość z nich, po osiągnięciu pełnoletniości, owe 18 lat rokrocznie świętuje, więc dla własnego bezpieczeństwa śmiało możemy założyć, iż i u przedstawicielek płci pięknej młodość jest nieprzemijająca. Jednak ad rem.
W moim przypadku, gdy tylko sięgam pamięcią do zamierzchłych czasów, gdy człowiek chcąc się z kimś spotkać i porozmawiać umawiał się po prostu z nim na piwo a nie włączał Messengera, swoistymi – oczywiście moimi subiektywnymi, punktami odniesienia były m.in. Acoustic Energy AE-1, „Tabletki” ProAc-a, klasyczne i stanowiące zarazem mroczny obiekt pożądania Sonus fabery, czy też rodzime ESA Furioso, Audiovave 141 i RLS Callisto. Aby powyższa lista była kompletna pozwolę sobie jeszcze dopisać dwa charakterne francuskie maluchy, czyli Triangle Comete i Titus. I to właśnie wymieniona, zamykająca peleton migawek z przeszłości, parka poniekąd stała się pretekstem do niniejszego wstępniaka, gdyż o ile same w sobie, należące do serii Esprit kolumienki wspominam niezwykle miło, a ich współczesne inkarnacje uznaję za niezwykle interesującą propozycję dla wszystkich poszukujących wyrafinowania za naprawdę rozsądne kwoty, to z racji profilu naszego periodyku, jak też i znacznego podniesienia poprzeczki własnych oczekiwań, tym razem, dzięki uprzejmości Rafko – dystrybutora marki, sięgniemy po ich najszlachetniej urodzonego pociotka, czyli należące do topowej linii Magellan podstawkowce Duetto.
Jak widać na załączonych zdjęciach szlachectwo zobowiązuje i pochodzące z królewskiej serii Magellan Duetto prezentują się wprost wybornie. To zaskakująco smukłe a zarazem zgrabne konstrukcje, których zaokrąglone boki wbrew obowiązującej modzie nie zbiegają się ku końcowi, niejako likwidując ścianę tylną, lecz jedynie powiększają objętość skrzyń do ponad 20 litrów (!), pozwalając plecom mieć taką samą szerokość jak fronty. A właśnie, ściany przednie we francuskim wydaniu łapią za oko nie tylko perfekcją wykonania, co i autorskimi rozwiązaniami. Mamy tam bowiem charakterystyczny, ukryty wewnątrz tubki kompresyjnej, calowy tytanowy przetwornik wysokotonowy TZ2900 GC z nieodłącznym, przypominającym nabój karabinowy, korektorem fazy, oraz celulozowy 16 cm nisko-średniotonowiec T16GM-MT10-GC1 z przyciętym do szerokości frontu kołnierzem kosza. Za pewien ukłon w stronę posiadaczy niewielkich, a więc niejako uniemożliwiających odstawienie kolumn od ściany, pomieszczeń można uznać umieszczenie na froncie dwóch wylotów układu bas refleks. Miłym akcentem jest też rezygnacja z jakże archaicznego, a przy tym szpecącego, sposobu montażu maskownic na ordynarne kołki na rzecz ukrytych pod lakierowanym na wysoki połysk fornirem mini magnesów. A właśnie, czujne oko z pewnością zauważy pozorny błąd natury użytkowej uchwycony na moich zdjęciach, czyli odwrotnie, znaczy się do góry nogami, założone maskownice. Cóż, może taka orientacja jest wbrew założeniom francuskich speców od projektu plastycznego, jednak osobiście, będąc ortodoksyjnym przeciwnikiem przysłaniania czymkolwiek przetworników podczas odsłuchu, musząc iść na kompromis, staram się minimalizować degradujący wpływ owych maskownic a w tym przypadku formowy logotyp zdecydowanie mniej złego robi pomiędzy wylotami kanałów bas refleks aniżeli nachodząc na tubkę wysokotonowca. Nie wierzycie? To w mirę możliwości sprawdźcie Państwo, bądź to w domu, bądź nawet w którymś z salonów audio. Gwarantuję, ze efekt może zaskoczyć niejednego niedowiarka.
Ściana tylna już nijakich kontrowersji nie budzi, za to sprawia nam miłą niespodziankę w postaci nie dość, że podwójnych, nad wyraz solidnych terminali głośnikowych, to w dodatku połączonych nie standardowymi blaszkami a „audiofilsko” zaterminowanymi widłami eleganckimi zworami. Za detal podkreślający szlachetność urodzenia uznać można również ozdobne, polerowane szyldy tabliczek znamionowych.
Aha, i jeszcze jedno. Otóż producent zaleca ustawianie Duetto na dedykowanych standach TS400, powstałych zgodnie z założeniami koncepcji SPEC (Single Point Energy Conduction), głoszącej, iż znajdujący się na ich przedzie potężny kolec będący przysłowiowym pojedynczym punktem podparcia, ma transmitować i kumulować energię wibracji powstałą w samych obudowach kolumn. Niestety, tym razem takowych podstawek wraz z kolumnami nie otrzymaliśmy, dlatego też bez najmniejszych wyrzutów sumienia wykorzystaliśmy nie mniej eleganckie podstawy T.A.D-a, jakimi dysponowaliśmy z okazji testu modelu Micro Evolution One.
Nieco przewrotnie, niejako już na wstępie napiszę iż Triangle Magellan Duetto bynajmniej nie grają jak typowe podstawkowce, którymi przecież niezaprzeczalnie są, lecz jak niewielkie podłogówki. Tak, tak mili Państwo. O ile tylko nie przekroczymy rekomendowanych przez producenta 12-30 metrów kwadratowych powierzchni pomieszczenia odsłuchowego, to przynajmniej jeśli chodzi tak o wolumen generowanego dźwięku, jak i rozciągnięcie basu, o efekt finalny możemy być spokojni. Uważam , że jest to cenna wskazówka dla wszystkich miłośników wielkiej symfoniki i hollywoodzkich soundtracków, którzy z najprzeróżniejszych przyczyn nie mają szans na wstawienie konstrukcji podłogowych a jednocześnie zachodzą w głowę jak by tu iść na jak najmniejszy soniczny kompromis nie doprowadzając tym samym do zbytniego drenażu domowego budżetu zakupem wspomnianych, bądź nawet oczko wyższych T.A.D-ów. Dlatego też, niejako w ramach rozgrzewki, zaserwowałem Triangle’om wielce energetyczny materiał w postaci dyżurnego „Gladiatora” i nie mniej spektakularnego, gdyż podszytego syntetycznym sub-basem „300: Rise of an Empire” Junkie XL. I? Swoboda, rozmach plus oczywiste dla monitorów znikanie okazały się jedynie wstępem do wyśmienitego rysowania poszczególnych planów, czy też kreowania wrażeń przestrzennych, nie tylko w domenie szerokości i głębokości, lecz również na wysokość. Warto w tym momencie pochwalić kulturę pracy układu bas refleks, gdyż pomimo najszerszych chęci, oczywiście z dbałością o tzw. dobre stosunki międzysąsiedzkie, nie udało mi się zmusić Triangli do nawet najmniejszych oznak kompresji, bądź nawet nieznacznie słyszalnych turbulencji. Nic, zero anomalii. Po prostu czysty, cholernie nisko schodzący a przy tym świetnie kontrolowany i zróżnicowany bas, a patrząc na gabaryty reprodukujących go kolumn wręcz basiszcze. W dodatku piekielnie szybkie, więc i z odtworzeniem „The Funeral Album” Sentenced nie było najmniejszych problemów. Całe szczęście ów fundament nie zawłaszcza pozostałych podzakresów, lecz trzyma się odgórnie wyznaczonych rewirów, dzięki czemu zarówno średnica, jak i najwyższe składowe mogą swobodnie rozwinąć skrzydła.
A właśnie, zanim przejdę do tego, co dzieje się na środku pasma, pozwolę sobie zwrócić uwagę na górę, która podobnie jak bas, ani myśli brać jeńców bezpardonowo atakując słuchaczy wszystkim tym, co rzeczywiście zostało tam zapisane. Co ciekawe nawet tak syntetyczne brzmienie jak daleko nie szukając „The Racing Collection” Junkie XL niczym nie raziły, gdyż francuskie kolumny z zadziwiającą swobodą były w stanie oddać klimat albumu. Z drugiej strony równie „syntetyczne” wydawnictwo „Madame X” Madonny aż nazbyt wyraźnie uwidaczniało, że o ile warstwa instrumentalna to swoisty popowy majstersztyk, o tyle na wokalu ktoś ewidentnie poszalał próbując dość nieudolnie tuningować poczynania paszczowe „Babci Doni”. W rezultacie wyszło coś na kształt swoistej karykatury tego, co zapewne w zamyśle miało być superprodukcją sprzedającą się jak świeże bułeczki. Tzn., nie twierdzę, że na jakimś boomboxie ów album brzmi dla dedykowanych odbiorców obłędnie, ale przynajmniej Triangle dość bezpardonowo rozprawiły się z tą typowo marketingową ściemą. A wystarczyło postawić na autentyczność i naturalność, jak daleko nie szukając „Originals” Prince’a, by zachować twarz a jednocześnie oddać prawdę czasu i nagrania. Przecież u „Księcia” syntezatory brzmią bez porównania bardziej archaicznie aniżeli u Madonny, ale za to wokal nie odrzuca swą plastikowością i kompresją. Krótko mówiąc Duetto stawiają na prawdę niezależnie od tego, jaka ona jest, a nawet najmniejszą chęć „zaklinania rzeczywistości” bezpardonowo obnażają puszczając delikwenta w samych skarpetkach. Pamiętacie Państwo marsz pokutny Cersei z piątego sezonu „Gry o tron”? To mniej więcej taką ścieżkę zdrowia zafundowały Madonnie tytułowe kolumny. Czy to źle? Z mojego punktu widzenia nie, gdyż przynajmniej na tym poziomie jakościowym oczekujemy gry w otwarte karty a nie usilnego ratowania się tanimi chwytami i poniekąd grania pod publiczkę, dla poklasku tłuszczy.
A co do średnicy, to może i nie miała ona takiego wysycenia i eufonii jak moje Dynaudio, ale prawdę powiedziawszy wcale się takiej saturacji po niej nie spodziewałem, gdyż Triangle od niepamiętnych czasów były i są wierne własnej szkole brzmienia a w niej zdecydowanie więcej jest swoistego buntu aniżeli słodyczy i chwała im za zachowanie wierności starym ideałom. Weźmy na ten przykład nie tylko garażowe nomen omen „Garage Inc.” Metallicy, gdzie ziarnistości i szorstkości jest ż nadto, lecz i wybitnie pasujące do panujących za oknem upałów składankę „Bossa N’ Stones” na której wspomnianego buntu jest jak na lekarstwo, ale wszelakiej maści „miałczenia” drugo i trzecio-ligowych szansonistek aż nadto, a mimo wszystko całość nie odstręcza. Jest czysto, czytelnie i co najważniejsze miło, bo nikt się nie spina i nie próbuje udowodnić swojej potocznie mówiąc „zajebistości”. W dodatku francuskie kolumny w lot chwytają klimat i przełączają się w tryb „relax” z wyraźnie zaznaczonymi, acz nieprzesadzonymi sybilantami i rozkoszną tropikalną zmysłowością.
Może i dla ortodoksyjnych miłośników niższych modeli Triangli Magellan Duetto jawią się jako zbyt wyrafinowane i uładzone, lecz proszę mi wierzyć, że mają w sobie zaskakująco wiele cech wspólnych z „niższego stanu” rodzeństwem. Jednak zachowując spontaniczność i żywiołowość Cometek i Titusów idą zdecydowanie dalej w domenie rozdzielczości i precyzji ogniskowania źródeł pozornych. Są przy tym nieporównywalnie bardziej wierne w oddawaniu faktur i konturów reprodukowanych dźwięków a tym samym równie wymagające pod względem toru, w jakim przyjdzie im grać. Dlatego też nawet mając sentyment do niższych modeli warto na spokojnie przeanalizować charakter brzmienia własnego systemu i zastanowić się, czy przypadkiem tytułowe Triangle nie wyciągną na światło dzienne tego, co do tej pory udawało nam się maskować nieco mniej bezkompromisowymi konstrukcjami głośnikowymi. No to jak, podejmiecie Państwo takie wyzwanie?
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature)
– Odtwarzacz plików: Lumin U1 Mini; Roon Nucleus
– DAC: dCS Vivaldi DAC 2.0
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³
– Kolumny: Dynaudio Contour 30
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Audiomica Laboratory Pebble Consequence USB; Fidata HFU2
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
Opinia 2
Nie żebym próbował być jakąkolwiek wyrocznią, ale z moich obserwacji kuluarowych rozmów audiofilskiej braci dość jasno wynika, iż tytułowa marka Triangle ma tyleż samo zwolenników co przeciwników. Naturalnie to żadna nowość i prawdopodobnie podobną polaryzację można przypisać wielu innym brandom, jednakże bez względu na wszystko Francuzi są jednymi z najczęściej trafiających na nieoficjalny opiniotwórczy tapet. Dlaczego tak się dzieje? To akurat jest dość łatwe do wytłumaczenia. Mianowicie ów producent od wielu lat jest jedną z ważniejszych ikon stacjonującego tamże High Endu, co sprawia, że zazwyczaj jest pierwszym przychodzącym na myśl rozgrzanych głów wszechwiedzących audiofilów. To źle? Naturalnie, że nie. Przecież jeszcze się taki nie urodził, żeby wszystkim dogodził, co teoretycznie sugeruje stwierdzenie: „Bierzesz daną ofertę soniczną z całym dobrodziejstwem inwentarza lub szukasz gdzie indziej” i temat samoczynnie się zamyka. Na szczęście inżynierowie znad Loary nie odcinają kuponów od przekonanych do siebie klientów, tylko od jakiegoś czasu próbują sprostać wyzwaniu zwiększenia grona dozgonnych wyznawców, co dość wyraźnie pokazał opublikowany na naszych łamach test Triangli Magellan Quatuor. O co chodzi? Przybliżając temat w skrócie, chodzi o nieco mniejszą ofensywność, na rzecz wyrafinowania generowanego dźwięku. W jakim celu wspominam tamto opiniotwórcze wydarzenie? Otóż tym razem przyjrzymy się kolumnom z tej samej linii, z tą tylko różnicą, że będzie to model podstawkowy Triangle Magellan Duetto, którego wizytę w naszej redakcji zawdzięczamy białostockiemu dystrybutorowi Rafko, co pozwoli przekonać się, czy przytoczony przykład był odosobnionym wybrykiem, czy zamierzoną tendencją.
Jak to zazwyczaj u tego producenta bywa, opisywane dzisiaj kolumny od strony designu są prawdziwymi divami. Począwszy od pięknie wykończonych w egzotycznym fornirze, polakierowanych na wysoki połysk i zbiegających się ku tyłowi płynnym łukiem skrzynek. Przez kolorystykę zastosowanych na froncie dwóch przetworników wraz z okalającymi ich kosze osłonami. Małe, ale za to usadowione symetrycznie obok siebie w dolnej części frontu porty bass-refleks. Po zlokalizowane na rewersie obudowy kształtki z podwojonymi terminalami dla kabli głośnikowych i wykończoną w srebrze tabliczkę znamionową. Wszystko ma jeden cel. Od pierwszego kontaktu wzrokowego chwycić potencjalnego klienta za oko. Naturalnie dotychczas wyartykułowane niuanse nie są li tylko przypadkowymi działaniami, bowiem może wykończenie w połyskującym lakierze nie ma przełożenia na tematy soniczne, jednak już wspomniany łukowaty przebieg bocznych ścianek walczy z wewnętrznymi falami stojącymi, a powielenie liczby otworów pozwala na znacznie łatwiejsze opuszczenie obudowy przez tłoczone przez membranę średno-niskotonowca podczas ruchu wstecznego sporej ilości powietrza. A gdy do tego dodamy dedykowane, dobrze stabilizujące kolumny na podłodze firmowe podstawki, okaże się, że pierwszy krok w kierunku zakochania w sobie nowego nabywcy wykonany jest w stu procentach. I gdyby w posiadaniu kolumn głośnikowych chodziło jedynie o aparycję i lekką ręką rzucane oświadczenia, że mamy do czynienia z fenomenalnym dźwiękiem, temat można by zacząć puentować. Jednak jak wiemy, celem podobnych bytów w salonach miłośników muzyki jest wygenerowana podczas często wielogodzinnych odsłuchowych mitingów bajeczna fonia. Dlatego też w dalszej części tekstu postaram się przybliżyć zainteresowanym, czy oprócz wyglądu, a co za tym idzie, dobrego przyjęcia przez organ przyswajający wizję, piękne Francuzki są w stanie sprostać wyzwaniu wprawnego ucha audiofila-melomana.
Aplikacja tak małych, z jakimi dzisiaj mamy do czynienia, kolumn w zdecydowanie za dużym dla nich pomieszczeniu bardzo często może zakończyć się spektakularną porażką. Naturalnie nie jest to regułą, ale zazwyczaj nawet w momencie jakimś sposobem dawania sobie rady, bardzo wyraźnie słychać, że konstrukcje usilnie walczą o dobry wynik. Tymczasem w przypadku modelu Magellan Duetto temat wypełnienia dobrym dźwiękiem salonu o kubaturze 100 metrów sześciennych nie był nie do udźwignięcia. Owszem, na osiągnięcie realiów najniższych rejestrów podobnie do moich ISIS-ów nie było najmniejszych szans, ale muszę przyznać, iż mierząc siły na zamiary jakiś szczególnych braków w tym zakresie również nie zanotowałem. Powiem więcej. Wszystko zależało od realizacji płyty. Raz było go zaskakująco dużo, by na innym krążku co najwyżej ledwo dać o sobie znać. A to już potrafią nieliczni, gdyż bardzo często konstruktorzy monitorów stawiają na jego wszechobecność w każdych realiach, co przekłada się na monotonię prezentacji w tym aspekcie. Osobiście wolę mniej niskich tonów, ale jak już się pojawią, powinny być wysokiej próby i tak też przez cały czas testu odbierałem prezentację maluchów Triangla. Ok., bas jest co najmniej ciekawy. A co z resztą pasma? Tutaj mam drugą dobrą informację. Chodzi mi od zjawiskowy oddech i niewymuszoną swobodę budowania wydarzeń muzycznych. Dosłownie dźwięk aż tryska witalnością wspomagany ciekawym sznytem monitorowego grania, jakim jest lokowanie muzyków na szerokiej i bardzo głębokiej wirtualnej scenie. To było na tyle zjawiskowe, że kilkukrotnie złapałem się na próbie znalezienia złotego środka do zmuszenia moich szaf gdańskich do podobnych ekwilibrystyk, czyli trochę przerysowując fakty zmiany nagrań studyjnych w koncerty na stadionach. Niestety szerokość przedniej ścianki na poziomie prawie 60 centymetrów powoduje pewne ograniczenia, dlatego też byłem bardzo rad, że przynajmniej podczas oceny kolumn konkurencji mogłem nacieszyć się taką prezentacją. A co ze średnicą? Tutaj również co najmniej ciekawie. Co prawda bez pogoni za szkołą brzmienia rodem z radia BBC, czyli nastawieniem na czarowanie słuchacza zjawiskową barwą głosów ludzkich nie było, ale o dziwo, wszystko co lądowało w napędzie CD-ka nie zdradzało anoreksji w propagacji przecież bardzo tego ważnego dla ucha ludzkiego pasma akustycznego. Ten zakres był podporządkowany uzupełnianiu zwartego basu i świeżości na górze, a nie szukaniu własnego, a przez to oderwanego od reszty częstotliwości niepodległego bytu. I wiecie co? Na bazie kilkunastodniowych doświadczeń stwierdzam, że to dobry ruch, gdyż spójność przekazu jest zdecydowanie lepszym pomysłem na brzmienie systemu, niż chadzanie każdego z podzakresów własnymi ścieżkami. A żeby to potwierdzić, postawiłem na bardzo wymagające srebrne krążki. Jeden to koncertowy materiał na cztery kontrabasy barytonowe i perkusję Bluiett Baritone Nation „Libation For The Baritone Nation”, a drugim była produkcja studyjna ze zniszczonym przez ciężkie życie bluesmana wokalem i kontrastującą z nim harmonijką ustną Jamesa Cottona „Deep In The Blues”. Efekt? Bardzo dobry, bowiem kolumny nie miały najmniejszego problemu z pokazaniem prawdziwego koncertowego rozmachu, a ich witalność fantastycznie pozwalała harmonijce przecinać mocnymi piskami zawieszone w moim pokoju powietrze. A co z tak ważnym dla tych produkcji (gęsto grające saksofony i ociekający barwą wokal Jamesa) środkiem pasma? Jak wspominałem wcześniej. Bez wycieczek w stronę wyskakiwania przed szereg, ale również bez oznak zbytniej szczupłości. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim takie, jedynie uzupełniające całość pomysłu na dźwięk, postawienie punktu ciężkości środka pasma może przypaść do gustu, ale spieszę ze stwierdzeniem, że bez dwóch zdań obecne wcielenia kolumn marki Triangle są zdecydowanie bardziej przyjazne wielbicielom dźwiękowej eufonii, aniżeli to sprzed laty. Czy na tyle znacząco, żeby zwiększyć grupę wiernych fanów, pokaże czas. Ważne, że marka nie utknęła w miejscu.
Czy po drodze Wam z testowanymi konstrukcjami, musicie przekonać się osobiście w prywatnym starciu. Ja mogę tylko po raz kolejny stwierdzić, iż w kwestii mniejszej ofensywności przekazu zanotowałem wyraźny progres. Zatem jeśli wcześniejsze kontakty z kolumnami Triangle’a były bliskie nabycia jakiegoś modelu, jednak z powodów wymienionych we wstępniaku o włos przegrały z konkurencją, powinniście podejść do tematu jeszcze raz. Oczywiście nie wiem, czy tym razem będzie to strzał w przysłowiową dychę, ale nie zaszkodzi spróbować. Zapewniam, że bez względu na wynik nie będzie to czas stracony, tylko pełna nowych wrażeń przygoda. A w całej naszej zabawie, oprócz będącego utopią dotarcia do mety, chyba właśnie o taką przygodę z różnymi komponentami audio chodzi. Nie mam racji?
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0, przetwornik D/A Reimyo DAP – 999 EX Limited TOKU
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Statement
IC RCA: Hijri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA
Dystrybucja: Rafko
Cena: 26 995 PLN
Dane techniczne
Konstrukcja: 2-drożna, podstawkowa, wentylowna
Wykorzystane przetworniki
– Tweeter: TZ2900 GC
– Nisko-średniotonowy: T16GM-MT10-GC1
Skuteczność: 88 dB/W/m
Pasmo przenoszenia: 38 Hz – 20 KHz (+/- 3 dB)
Moc: 80 W
Impedancja znamionowa: 8 Ω
Impedancja minimalna: 4 Ω
Wymiary ( W x S x G): 460 x 253 x 350 mm
Waga: 16 kg
Standy (opcja): TS400