1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Dynaudio Contour 60

Dynaudio Contour 60

Opinia 1

Wierni fani Dynaudio zapewne znakomicie orientują się, iż owa marka na przełomie ostatnich kilku latach przechodzi gruntowną modelową transformację. Oczywiście drobne zmiany w ofercie są ciągłym, wręcz nieodzownym działaniem każdego producenta, jednak informacja o zaprzestaniu produkcji topowych modeli typu Evidence Master – mentalnie ocierając się o ich zakup do dzisiaj za nimi wzdycham, czy Consequence świadczy o jednym, świat audio już nigdy nie będzie taki jak kiedyś. To źle? Naturalnie nie, bowiem w założeniu wprowadzanie nowości ma za zadanie poprawę dotychczasowego stanu rzeczy, jednak patrząc na wspomniany dawny rozmach flagowych konstrukcji jedno było pewne, top to top, a to przekładało się na łatwość wymykania się takim produktom rygorom cięcia kosztów. Kosztów finalnie na półce sklepowej znacznych, ale nikt nie obiecywał, że zdobywana przez lata wiedza głównego konstruktora marki ma zejść pod przysłowiową każdą strzechę. Do tego służyły nieco tańsze, w całej rozciągłości oferty konsekwentnie niosące ze sobą ogólny pomysł na dźwięk, konstrukcje. Myślicie, że szkoda tamtych czasów? Nie, gdyż idzie nowe. A to biorąc pod uwagę postęp technologiczny pozwala domniemywać, iż przynajmniej nie będzie gorzej, a zakładam, ba nawet już to wiem, że jest lepiej. Jakiś przykład? Proszę bardzo. Na początek poznawania nowego ducha duńskiej myśli technicznej od krakowsko – warszawskiego Nautilusa dostaliśmy do zaopiniowania kolumny podłogowe Dynaudio Contour 60. Coś bliżej? O tym za moment, jednak na podkręcenie przedtestowych emocji wspomnę jedynie, że zaproponowanie w swojej ofercie przez pierwszoligowego światowego producenta tak wielkich i co postaram się udowodnić w tekście poniżej, świetnie brzmiących kolumn, za relatywnie nieduże (na tle konkurencji) pieniądze, śmiało mogę określić jako zaskakująco pozytywny ewenement. Zaintrygowani? Zatem zapraszam do lektury poniższej rozprawki.

Tytułowe Dunki mimo swojej sporej wysokości – ponad 130 cm, w kwestii postrzegania przez potencjalnego zainteresowanego, dzięki wąskiej przedniej ściance z łatwością plasują się w estetyce smukłości. Ale to nie jedyny zabieg lepszego postrzegania produktu, bowiem ich mocną wizualną stroną jest łagodnym łukiem zbiegający się ku tyłowi, walczący z wewnętrznymi rezonansami obudowy kształt bocznych ścianek. Do tego zbioru spokojnie można zaliczyć wykończenie połyskującym w słońcu modyfikowanym siwym fornirem. Zaś zwieńczeniem tematu wizualizacji w moim odczuciu są przykręcane do podstawy, znacznie poprawiające stabilność konstrukcji na podłożu, mocno wychodzące poza obrys obudowy, cztery wyposażone w regulowane kolce stopy. Jak to zwyczajowo u Dynaudio bywa, 2/3 górnej części frontu pokrywa wykonana z aluminiowego odlewu, dzierżąca serię przetworników nakładka – jeden jedwabny wysokotonowy, jeden średniak i dwa polipropylenowe basowe. Natomiast listę technikaliów modelu Contour 60 dopełniają zlokalizowane w górnej i środkowej części łukowatych pleców dwa porty bass-reflex i stosowany od lat, a przez to swoisty znak szczególny w postaci implementacji w ich dolnej partii pojedynczych zacisków do kabli głośnikowych. Tak prezentujące się panny w celach logistycznych pakowane są w solidne, a przez to odporne na ewentualne przygody podczas podróży drewniane skrzynie.

Co nowego niesie ze sobą powiew zmian w firmowym brzmieniu marki Dynaudio? Otóż bardzo wiele. I to w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Czyli? Spokojnie. Popularnie zwane w kręgach wielbicieli marki „Dynki” nie przestawiły swoich celów o 180 stopni, tylko lekko zmodyfikowały pewne aspekty. Nadal jest bardzo energetycznie, muzykalnie i gładko, ale z drobną korekcją średnich i wyższych rejestrów. W obecnej odsłonie nie ma mowy o siłowym poszukiwaniu nasycenia ponad wszystko, co czasem mogło powodować zbyt dużą ilość cukru w cukrze, tylko za sprawą lekkiego otwarcia wyższej średnicy konstruktorzy minimalnie odchudzili przekaz, co natychmiast przełożyło się na lepszą witalność całości prezentacji z rozdzielczością góry włącznie. Ale zaznaczam, to nie jest szkodliwe rozjaśnienie tego pasma, tylko lekkie podniesienie jego punktu ciężkości, a to natychmiast odwdzięczyło się zwiększeniem zawartych w nim informacji, dawką dodatkowej witalności górnych rejestrów i co ciekawe lepszą definicją zakresu niskotonowego. Tak tak, dotknięcie jednego wycinka pasma ma swoje skutki w całym jego zakresie i tylko od wiedzy projektanta zwrotnicy zależy, czy dane obliczenia przełożą się na brzmieniowy sukces kolumn, czy poddane tego typu działaniom paczki kolokwialnie mówiąc zwyczajnie zaczną krzyczeć. Na szczęście duński blok inżynierki dzięki wieloletnim sukcesom poradził sobie w tej materii znakomicie. Jak? Patrząc od dolnego zakresu mamy do dyspozycji zjawiskowy nie tylko z racji dobrego zejścia, ale również solidnej dawki w kontrolowanej ilości bas, świetnie oddający zawarty w muzyce pakiet informacji środek i co bardzo ważne, idące w sukurs wspomnianym rejestrom, również będące oazą niezliczonej liczby wybrzmień, ale nie przekraczające dobrego smaku najwyższe tony. Reasumując, nadal napawamy się znaną od lat w dźwięku Dynaudio magią, jednak tym razem nieco lepiej napowietrzoną w najbardziej wrażliwym dla nas zakresie częstotliwościowym. Co na to konkretna muzyka? Zapewniam, że każda tylko na tym zyskiwała. I nie było znaczenia, że otwarcie średnicy w wielu przypadkach u konkurencji pogarsza barwę, nasycenie i gładkość wokalizy, gdyż czynione przez kilkanaście dni próby na żywym organizmie Cassandry Wilson – mocny ciemnoskóry głos, czy Norah Jones – śpiewanie trochę z użyciem przegród nosowych, ani razu nie postawiły przywołanych pań w złym świetle. Mało tego. Za sprawą wspomnianego ożywienia średnich tonów, bez najmniejszego zbliżania się do poziomu nadpobudliwości pracy narządów gardłowych wspomnianych diw w eterze międzykolumnowym znacznie wzrosła ilość docierających do mnie najdrobniejszych artefaktów mimicznych tego procesu wydobywania sonicznych alikwot. Ktoś złośliwy powie, że przecież nie o to w muzyce chodzi. Jednak uspokajam. To było jedynie podanie słuchaczowi tego, co zapisano na płycie, a co często schowane jest za mgiełką. I tylko ode mnie zależało, czy owe pełnoprawne w świecie muzyki, przecież naturalne dla ludzkiego głosu dodatki, dopuszczałem do pełniejszego postrzegania prezentacji jako bonus, czy też z premedytacją traktowałem jako całość.
Tak wyglądała projekcja wokalizy. A co z instrumentami? Te z powodzeniem szły tropem śpiewaczek. Nadal tryskały pełnią energii, soczystości, dzięki zwiewności średnicy świetnie wybrzmiewały, ale również gdy wymagał tego materiał, tryskały dostojnością i plastyką. Oczywiście w porównaniu ze starym wzorcem duńskich kolumn w brzmieniu kontrabasu było nieco mniej pudła w stosunku do strun, a fortepian nie był już tak przesadnie potężny, jednak przypominam, iż właśnie o to w całej rozciągłości odświeżania postrzegania sznytu grania konstrukcji tej marki chodziło. Czyli? Skierowanie w stronę neutralności, a przez to szybkości, dotychczas lekko przesuniętego w kierunku spowalniającego atak dźwięku nasycenia przekazu, co w moim odczuciu znakomicie się udało. A reszta nurtów muzycznych? Tutaj było równie spektakularnie. Bo? Popatrzcie na kolumny jeszcze raz. Dwa wielkie basowce w solidnej gabarytowo skrzynce, plus swobodny środek i otwarta góra, nie miały technicznych podstaw, by ulec nawet najbardziej wymagającej muzie. Czy to rock spod znaku Pink Floyd, czy hard rock ze stajni AC/DC, czy choćby szaleństwo ciężkiej do zaakceptowania przez nasz słuch, jakże często słuchanej nie tylko przeze mnie podczas testów, ale również młodsze pokolenie melomanów muzyki elektronicznej nie były w stanie doprowadzić tytułowych paczek nawet do stanu połowy ich możliwości. W zależności od materiału raz byłem świadkiem napawających strachem elektronicznych trzęsień ziemi, innym razem mocnego kopniaka stopy rockowej perkusji, co jakiś czas pakietu głośno, niestety często wykrzyczanego tekstu buntowniczych piosenek i oczywiście świetnie zawieszonych na zjawiskowo szerokiej i głębokiej wirtualnej scenie przeszkadzajek bębniarza. Dzięki dużej swobodzie grania nowych Contourów 60 za każdym razem zderzałem się z mistrzowskim pokazaniem ich możliwości, a nie walką z przerastającym je przeciwnikiem – czytaj wymagającą muzyką. To było na tyle spektakularne, że często wydawało mi się, iż mój przecież spory, bo osiągający 100 m³ pokój jest dla nich zbyt mały. Naturalnie takie uczucie rodziło się jedynie przy próbach sprawdzania zawieszenia cienkiej czerwonej linii możliwości systemu, gdyż nawet podczas wykorzystywania jak na mój gust sporych poziomów głośności nigdy nic takiego się nie miało miejsca. Czyli w wolnym tłumaczeniu kolumny grając dobrze, czyli z pełną ekspresją mocnego basu u mnie, spokojnie odnajdą się nawet w dwukrotnie większej kubaturze, co notabene idealnie wpisuje się w twierdzenie ze wstępniaka, iż omawiane, tak zjawiskowo grające kolumny za tak relatywnie niską cenę w obecnym świecie audio są pozytywnym ewenementem.

Niestety, wyszła mi laurka. Czy w obawie o utratę twarzy będę się bronił? Nic z tych rzeczy. Jak wspominałem, konkurencja na tym poziomie cenowym dopiero zaczyna pokazywać dobry dźwięk i to do małych pomieszczeń. Tymczasem Dynaudio zaoferowało muzyczne zjawisko do wielkich salonów. I to nie bliżej niekreślony łomot, tylko w zdecydowanej większości nacechowany emocjami, pełen energii i świeżości pokaz świetnie zawieszonej w moim pokoju muzyki. Czy to jest oferta dla każdego? Z wykluczeniem dwóch przypadków tak. Jakie to przypadki? Powiem tak. Jeśli jesteście wielbicielami przetworników ceramicznych lub bezkompromisowego grania wszelkiego rodzaju hornów, nie macie po co mierzyć się z Dynkami. I nie chodzi mi o nieciekawe brzmienie wymienionych w kontrze konstrukcji, gdyż znam wielu fanów każdej z nich, tylko o stawianie na całkowicie inne emocje. Jakie? Niestety dalekie od napawania się magią nasycenia i plastyki odtwarzanych przez artystów zapisów nutowych, w czym na szczęście dla wielu z Was duńskie panny są wręcz zjawiskowe.

Jacek Pazio

Opinia 2

Kiedy mniej więcej w połowie listopada 2018 r. zabierałem się za testy Dynaudio Contour 30, chcąc nie tyle na własne uszy, bo słuchałem już ich wielokrotnie na przeróżnych prezentacjach i wystawach, co przede wszystkim we własnych czterech kątach przekonać się o drzemiącym w nich potencjale, cały czas z tyłu głowy kołatała mi myśl, czy nie warto byłoby pojechać po przysłowiowej bandzie i na warsztat wziąć już nie dwuipółdrożne a trójdrożne 60-ki. Uznałem jednak, że zaczniemy od konstrukcji, których po pierwsze będę mógł spokojnie, znaczy się dłużej, posłuchać u siebie w 21 metrowym pokoju, a po drugie mając podkład merytoryczny zdobyty podczas recenzowania 30-ek łatwiej mi będzie ocenić możliwości starszego rodzeństwa. W zamyśle to miała być szybka akcja – najpierw opisujemy mniejsze, a po miesiącu, góra dwóch większe podłogówki i temat nowej serii Contour mamy niejako z głowy, ewentualnie w ramach niezobowiązującej przystawki pochylając się nad podstawkowymi 20-kami. Jednak przewrotny los po raz kolejny uznał, że zadrwi z naszych misternych planów i postanowił napisać własny scenariusz, który z zakładanego dwu, góra trzy odcinkowego mini-serialu przybrał postać swoistej, przynajmniej na razie, „niekończącej się opowieści”. Krótko mówiąc 30-ki po teście do dystrybutora marki, krakowsko – warszawskiego Nautilusa, już ode mnie nie wróciły a ja drugi rok nie jestem w stanie wyjść nad nimi z podziwu. Jednak co się odwlecze, to nie uciecze, więc koniec końców nadszedł najwyższy czas zrealizować wcześniejsze postanowienia i przyjrzeć się cóż tam ciekawego zaproponowali Duńczycy w wieńczących serię Contour kolumnach o symbolu 60.

Nie da się ukryć, iż tytułowe 60-ki są oczywistym rozwinięciem moich dyżurnych 30-ek, więc w kwestii walorów estetycznych wszystkich zainteresowanych odsyłam do opisu młodszego rodzeństwa, gdyż poza większymi gabarytami zarówno kształt, jak i jakość wykonania są dokładnie taki same, wliczając w to zarówno pojedyncze terminale głośnikowe WBT, jak i świetnie sprawdzające się w praktyce dwuczęściowe moduły cokołów z rewelacyjnie ergonomicznym systemem regulacji wysunięcia kolców. Wspominam o tym nie bez powodu, gdyż w poprzedniej, jak pokazał czas, pośredniej inkarnacji Contourów dysponowały one czterema osobno przykręcanymi i obutymi w gumowe oringi nóżkami z ukrytymi wewnątrz kolcami, do których z kolei dostać się można było z pomocą stosownego klucza. Tym razem nijakich narzędzi potrzebować nie będziemy.
Oczywiste różnice dotyczą natomiast rozmiaru i ilości użytych w ww. projekcie przetworników. Całe szczęście odpowiedzialnego za górę pasma 28 mm, chłodzonego ferrofluidem, jedwabnego Esotara2 pozostawiono w spokoju, jednak pomiędzy nim a parą 24 cm basowców wyposażonych w membrany z MSP (Magnesium Silicate Polymer – polimeru z dodatkiem krzemianu magnezowego) wygospodarowano nieco miejsca na 15 cm średniotonowiec z wydajnym magnesem neodymowym, zaprojektowany właśnie z myślą o 60-kach. Powyższy, całkiem imponujący, zestaw przetworników ulokowano na masywnym aluminiowym profilu, który z kolei przykręcono do frontu kolumn finezyjnie zawijając jego boki, dzięki czemu uzyskano miłą oku integrację z obłymi bryłami korpusów. Jak sami Państwo widzicie jest to diametralnie inne podejście do tematu jeśli chodzi o udział aluminiowych „płaszczy” na kolumnowych frontach od tego, co od lat lansuje np. oddalony o zaledwie 200 km (przy przeprawie promowej, bo nie chcąc wysiadać z auta czeka nas blisko 280 km przejażdżka drogami E45 i E20, w tym przepięknym Storebæltsbroen – Mostem nad Wielkim Bełtem) Audiovector (vide R8 Arettè) stawiający na surową kanciastość krawędzi przednich, przechodząc w łagodne łuki dopiero na ścianach bocznych i śladowej tylnej. Tymczasem jak widać ekipa z Skanderborga zaokrągla co tylko się da redukując ostre pionowe krawędzie do niezbędnego minimum. Obudowy wykonano z wielowarstwowego, giętego MDFu i pokryto bądź elegancką fortepianową bielą / czernią, bądź wielce urodziwymi naturalnymi okleinami – jasnym satynowym orzechem, wybarwianym niemalże na biało dębem, oraz lakierowanymi na wysoki połysk fornirami palisandru (nazwa stosowana wymiennie z drewnem różanym) i modyfikowanego szarego dębu. I właśnie w tym ostatnim „malowaniu” była dostarczona do testów przez dystrybutora para. W ramach przypomnienia dodam tylko, że wyprodukowanie obudów Contourów zajmuje trzy tygodnie, podczas których, poza pracami stolarskimi, najwięcej czasu zajmuje nanoszenie i polerownie 11 (słownie jedenastu) warstw lakieru.
Podobnie jak w 30-kach układ bas refleks obsługują dwa, umieszczone na ścianie tylnej porty – górny znajdujący się mniej więcej na wysokości, dysonującej własną komorą, sekcji średnio-wysokotonowej, oraz dolny umieszczony nieco nad terminalami głośnikowymi. Oba można zatkać znajdującymi się w komplecie gąbkowymi zatyczkami a tym samym zapanować nad reprodukcją najniższych składowych. W roli wytłumienia wnętrza a zarazem wzmocnienia kolumn użyto paneli MDF z nacięciami KERF, a oprócz nich zdecydowano się na wełnę syntetyczną i cienkie fizelinowe maty. Same 60-ki są przy tym nad wyraz poważnym wyzwaniem natury logistycznej, gdyż każda z nich mierzy niemalże 140 cm, co przy wadze 55 kg netto jasno wskazuje że za transport i wypakowanie lepiej nie brać się w pojedynkę.

Z racji faktu, iż dostarczona przez stołeczną, rezydującą na ul. Kolejowej, ekipę Nautilusa para 60-ek właśnie wróciła z cyklu spotkań z panem Markiem Bilińskim kwestię zwyczajowego wygrzewania mieliśmy niejako z głowy. Niemniej jednak pierwszy tydzień daliśmy im na bezstresową akomodację i adaptację w nowych warunkach lokalowych. I od razu uwaga natury użytkowej. Otóż drodzy Państwo, jeśli nie dysponujecie pomieszczeniem o powierzchni przynajmniej 35-40 metrów kwadratowych to lepiej nie róbcie sobie krzywdy i nie sięgajcie po 60-ki. W zupełności wystarczą Wam 30-ki a zaoszczędzone 10 kPLN zainwestujcie w towarzyszącą im elektronikę, bądź jeszcze lepiej adaptację akustyczną docelowego pomieszczenia. Powody powyższego wywodu są dwa. Pierwszym jest krytyczna wręcz konieczność zapewnienia dzisiejszy bohaterkom przynajmniej 150 cm przestrzeni za nimi i podobnie po bokach, o ile mamy ochotę poznać ich zdolność do kreowania głębi sceny dźwiękowej, a drugim, wynikającym m.in. z usytuowania tweetera, konieczność oddalenia miejsca odsłuchowego o co najmniej 3-4 metry. Siedząc bowiem bliżej możecie odnieść wrażenie podobne do zajmowania miejsca w pierwszych rzędach w kinie, bądź teatrze, co z jednej strony daje niezwykle intensywne poczucie bliskości dziejących się na ekranie/scenie wydarzeń, lecz jednocześnie wymusza ciągłe zadzieranie głowy, co na dłuższą metę może okazać się cokolwiek męczące. Nie są to bynajmniej wady a cechy natywne większości dużych / wysokich kolumn, a wspominam o nich z czysto organizacyjnych względów, gdyż z własnego doświadczenia wiem, że większość z nas wychodzi z założenia, że większe musi po prostu być lepsze i już. I poniekąd będzie to racja, o ile tylko uwzględnimy zależność pomiędzy gabarytami kolumn i kubaturą w jakiej przyjdzie im grać. Dla świętego spokoju możemy zatem przyjąć zasadę mówiącą, że w przypadku Dynaudio liczba określająca model jest również orientacyjną, zlecaną ilością metrów kwadratowych, jakimi powinniśmy dysponować po nie sięgając, a więc im bliżej się jej znajdziemy, tym będzie lepiej.
Kończąc temat ustawiania dodam tylko, że podobnie jak 30-ki, również i 60-ki najlepiej grają dogięte tak, aby ich osie krzyżowały się mniej więcej w okolicach głowy słuchacza. Dzięki temu uzyskamy idealną równowagę pomiędzy szerokością i głębokością sceny przy jednoczesnym, niezwykle precyzyjnym ogniskowaniu źródeł pozornych.
Mając również świadomość prądożerności młodszego rodzeństwa (nie wierzcie w bajki z mchu i paproci o tym, jakoby Contoury 30 były łatwe do wysterowania nawet przez słabe i w dodatku budżetowe wzmacniacze) zapewniliśmy tytułowej parce dwie wersje iście referencyjnego wzmocnienia – lampową i tranzystorową. Roztaczającą bursztynową poświatę opcję reprezentowały dopiero co recenzowane na naszych łamach 120 W monobloki Air Tight ATM-3211, a obóz solid state Gryphon Audo Mephisto. Przesada? Możliwe, jednak już dawno doszliśmy z Jackiem do wniosku, że jeśli za coś się bierzemy, to robimy na przysłowiowego maxa, czyli jeśli coś testujemy, to staramy się z owego czegoś wycisnąć możliwie najwięcej, by kończąc redakcyjne odsłuchy mieć nie tylko poczucie dobrze spełnionego obowiązku, co przede wszystkim satysfakcję z poznania pełni drzemiącego w danej konstrukcji potencjału.

I tak też było tym razem. W obu przypadkach mieliśmy do czynienia z mówiąc bez ogródek „dużym”, lecz nieprzesadzonym dźwiękiem. Jego wolumen był bowiem w pełni adekwatny do reprodukowanego materiału a początkowe wrażenie spektakularności wynikało li tylko z faktu zaskoczenia, że mamy z nim do czynienia już na tak przystępnym pułapie cenowym. Chodzi bowiem o brak swoistego kompromisu, na który mniej bądź bardziej świadomie, w większości przypadków się godzimy, czyli na przybierające różną, zależną od konstrukcji, intensywność przeskalowania. Zarówno instrumenty, jak i wokaliści są bowiem poddawani umownej miniaturyzacji, co wydaje się całkiem zrozumiałe uwzględniając konieczność zmieszczenia ich na kreowanej przez kolumny scenie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie wpuści przecież na ową scenę teatru kukiełkowego rosłego aktora, gdyż uzyskany efekt mógłby jedynie sprawdzić się podczas przedstawienia o przygodach Guliwera w krainie liliputów. Tymczasem Contoury 60 budując niezwykle obszerną tak pod względem szerokości, jak i głębi scenę, oraz dysponując atutem w postaci łatwości operowania również wymiarem jej wysokości z owego przeskalowywania mogą zrezygnować, zastępując je zarezerwowanym, przynajmniej do tej pory, dla zdecydowanie wyższych modeli szalenie bardziej naturalnym zjawiskiem perspektywy. Do tego potrzeba jednak jeszcze zdolności panowania nad gradacją poszczególnych planów, co również znajduje się w puli możliwości dzisiejszych bohaterek.
Na początek zaserwowałem im pozornie niezobowiązujący album „Acoustic Session – EP” Riverside, na którym oprócz niezelektryfikowanych prog-rockowych utworów jest jedna post-apokaliptyczno-depresyjna dziewięciominutowa perełka – „Wasteland – Live Intro” która właśnie daje nad wyraz klarowny obraz zdolności Dynaudio do operowania efektami 3D. Bowiem mający lekką infekcję górnych dróg oddechowych jegomość błąkał się po naszym OPOS-ie zmagając się z hulającą po nim wichurze i krążącym nad nim ptactwem z taką intensywnością, że już sięgaliśmy po telefon w celu zneutralizowania go przez ekipę ratownictwa epidemiologicznego.
Jednak to był jedynie przedsmak tego, co 60-ki zaserwowały nam na kameralnym „Monteverdi – A Trace of Grace” Michela Godarda, gdzie wysokość sklepień starego Opactwa Noirlac została dodatkowo zaakcentowana a drobinki kurzu mieniące się w promieniach przezierającego przez wąskie okna słońca były praktycznie na wyciagnięcie ręki. Realizm nagrania był na tyle intensywny, że z łatwością byłem w stanie cofnąć się do ciepłego lipcowego popołudnia 2016 r., kiedy to dane mi było zasiąść na widowni mediolańskiego kompleksu Museo Diocesano podczas zorganizowanego w ramach Yamaha MusicCast Round 2 Event koncertu Cameristi della Scala i młodziutkiej Laury Marzadori. Przełączanie się pomiędzy japońskimi monosami i duńską końcówką pozwalało nam na delikatną zmianę estetyki grania pomiędzy lekko eufoniczną – lampową soczystością średnicy i słodyczą wysokich, jednak bezkompromisowo rozdzielczych, wysokich tonów a totalną kontrolą nad pełnym pasmem. W tym momencie warto sobie uświadomić, iż z dotychczas kojarzonym z Dynaudio ciepłem i gabinetową dostojnością w obecnej odsłonie Contourów zostało zaskakująco niewiele, gdyż wypchnięcie średnicy i zaokrąglenie obu skrajów wyewoluowało do postaci nad wyraz liniowego i bezkompromisowego, choć odznaczającego się niezwykłym wyrafinowaniem i gładkością grania.
Więcej różnic uwidoczniła zmiana repertuaru na koncertowy „Wagner Reloaded: Live in Leipzig” Apocalypticy, gdzie Dynaudio mogły w pełni rozwinąć skrzydła wspomnianej spektakularności, dyskretnie dając do zrozumienia, że o ile przy pianissimo, bądź romantycznych pasażach lampowe wzmocnienie wydawało się spełnieniem marzeń większości melomanów, to już tutti wymagało tranzystorowej bezkompromisowości. Oczywiście to moje czysto subiektywne opinie i nie wykluczam, iż części z Państwa mogłoby takie lekkie zaokrąglenie dołu przypaść do gustu. Byłoby to oczywiste odejście od firmowego, zaskakująco liniowego i transparentnego pomysłu na dźwięk proponowanego przez Duńczyków, ale bądźmy szczerzy – to nabywca ma być z posiadanych kolumn zadowolony.
A jak z nieco bardziej zdehumanizowanym, syntetycznym materiałem? Jeśli napiszę, ze równie dobrze, to jednocześnie będzie to zgodne z prawdą, co uznane może zostać za swoiste niedomówienie. Bowiem z odpowiednio wydajną amplifikacją (nie muszę chyba nadmieniać, iż takową dysponowaliśmy) 60-ki zdolne były wygenerować takie ciśnienie akustyczne i tak bezlitośnie bijący nas po trzewiach bas, że z powodzeniem moglibyśmy z ich pomocą organizować wieczorki taneczne dla miłośników twórczości Gorillaz czy Daft Punk. Przykładowo na „The Now Now” bas egzystuje zarówno pod postacią niezwykle krótkich „strzałów”, pulsujących loopów z twardym uderzeniem i niemalże wywołującą podciśnienie „cofką” a jednocześnie cały czas gdzieś snuje się przy podłodze i w tle stanowiąc swoiste lepiszcze dla pozostałych dźwięków. Co gorsza wszystkie te odmiany potrafią odzywać się niemalże jednocześnie i konia z rzędem temu, kto się w tym całym basowym galimatiasie nie pogubi. A Dynaudio nie dość, że sobie z nim radzą, to jeszcze zachowują iście stoicki spokój, dając przy tym fenomenalny wgląd w nagranie.
Niejako na deser zostawiłem kwestię średnicy, która z racji dopieszczenia dedykowanym, pracującym w zakresie 220 Hz – 4.5 kHz przetwornikiem stanowi niejako jakość sama dla siebie. Piszę to z perspektywy posiadacza 30-ek, które i tak są pod tym względem zjawiskowe, jednak 60-ki to jednak zupełnie inna liga. Komunikatywność najbardziej newralgicznego dla ludzkiego ucha podzakresu w ich wydaniu jest wręcz studyjna. Przy ich pomocy można z powodzeniem dokonywać masteringu wyłapując wszelakiej maści potknięcia i niepożądane artefakty wynikające z błędnego ustawienia mikrofonów, bądź niedyspozycji wokalisty. Co ciekawe owa liniowość i analityczność w podejściu do tematu wcale nie przejawia się bezdusznością, czy sterylnością a jedynie służy przekazaniu nam prawdy o nagraniu i poniekąd o naszym torze audio. Niczego nie piętnując i nie wystawiając na pośmiewisko po prostu wskazują na niedociągnięcia popełnione zarówno w post-procesie, jak i w trakcie mozolnego kompletowania naszego drogocennego ołtarzyka. Jeśli zatem liczyliście Państwo, że z ich pomocą, tak jak miało to miejsce w przypadku starszych modeli przypudrujecie to i owo, to lepiej pożegnajcie się owymi myślami już teraz.

Czy w związku z powyższym Dynaudio Contour 60 wymagają aż tak ultra high-endowego wzmocnienia jakim my je uraczyliśmy? Przewrotnie powiem, że na pewno im nie zaszkodzi, jednak schodząc nieco na ziemię i szukając bardziej zdroworozsądkowo dobranej amplifikacji z czystym sumieniem poleciłbym Państwu próby ze wzbogaconą o Super Black box lampową integrą Octave V 110 SE, bądź tranzystorową końcówką Bryston 4B³, odradzając jednocześnie mariaż z większością modeli McIntosha z którymi Dynaudio mogłyby mieć problem z kontrolą basu, oraz poprawnym timingiem idąc w kierunku zbytniej romantyczności i rozleniwienia. Tytułowe Dunki lubią bowiem być trzymane „krótko przy pysku” dzięki temu oferują dźwięk najwyższych lotów i potrafią zauroczyć od pierwszego rzutu tak okiem, jak i uchem. Zatem jeśli tylko dysponujecie odpowiednim, zdolnym je pomieścić lokum, to gorąco zachęcam do ich posłuchania, gdyż patrząc na aktualną ofertę rynkową trudno jest mi zaproponować Państwu cokolwiek mogącego zbliżyć się do nich tak pod względem spektakularności, jak i wyrafinowania brzmienia.

Marcin Olszewski

System wykorzystywany w teście:
– źródło: transport CEC TL 0 3.0
– przetwornik cyfrowo/analogowy dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy Mutec REF 10
– reclocker Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Sigma CLOCK
– Shunyata Sigma NR
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo, Air Tight ATM-3211
Kolumny: Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond
IC RCA: Hijiri „Million”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
– wkładka: MIYAJIMA MADAKE
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Dystrybucja: Nautilus
Cena: 39 900 PLN

Dane techniczne
Konstrukcja: 3-drożna, bass reflex, wentylowana do tyłu
Podział pasma: 220 Hz, 4.5 kHz
Efektywność: 88 dB (2.83V / 1m)
Moc: 390 W
Impedancja: 4 Ω
Pasmo przenoszenia: 28 Hz – 23 kHz
Wykorzystane przetworniki:
Wysokotonowy: 28 mm kopułka jedwabna Esotar2
Średniotonowy: 15 cm MSP
Woofery: 2 x 24 cm MSP
Wymiary (S x W x G): 295 x 1355 x 460 mm
Waga: 54.3 kg/szt.
Opcje wykończenia: Walnut Light Satin, Grey Oak High Gloss, Black/White Piano, Rosewood Dark High Gloss, Ivory Oak

Pobierz jako PDF