Opinia 1
O tym, iż Hi-Fi a szczególnie High-End jest nader niszowym, żeby zbyt górnolotnie nie stwierdzić, wręcz elitarnym hobby część z nas wie aż nazbyt dobrze, z coraz większym przerażeniem obserwując ceny interesujących złotouchą brać komponentów, a pozostali mniej, bądź bardziej (nie)świadomie ową wiedzę z własnej (pod)świadomości wypierają. Jednak fakty, w dodatku możliwie profesjonalnie zebrane i zagregowane, nie kłamią. Okazuje się bowiem, iż ostatnie, znaczy się opublikowane 2018-08-01 badania CBOS nt. słuchania muzyki rysują nader apokaliptyczny obraz otaczającej nas rzeczywistości. Otóż niby na pierwszy rzut oka nie jest źle, gdyż codzienne obcowanie z muzyką deklaruje 65% respondentów. Prym w niej wiedzie grupa wiekowa 18-24 lata (77%), za którą plasują się 25-34 (75%) i 35-44 latkowie (70%), czyli im respondent starszy, tym chęć słuchania spada. Jeśli chodzi o źródła owej muzyki, to z interesujących nas obszarów z płatnych serwisów streamingowych korzysta 8%, płyt CD / DVD 14% a płyt winylowych 2% populacji. Z kolei przeprowadzone w dniach 17-29 listopada 2020 r. badania („Muzyczne wybory młodzieży”) Kantar Polska S.A na młodzieży w wieku 12 – 17 lat wykazały, iż o ile muzyki słucha dla przyjemności przynajmniej raz w tygodniu 67%, to de facto ową muzykę kupuje na nośnikach fizycznych, w postaci plików / odsłuchuje za pomocą serwisów streamingowych zaledwie … 10% i to właśnie w ww. ujęciu tygodniowym! Na domiar złego już „Raport z badania rynku muzycznego dla Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego” z grudnia 2013 r. wykazał, iż „89% respondentów odsłuchuje muzykę online za pomocą komputera, a ponad połowa (53%) za pomocą smartfona”, przy czym źródłem owych odsłuchów częściej niż raz w miesiącu w 65% był YouTube i podobne darmowe serwisy a platformy streamingowe mogły pochwalić się zaledwie 4% udziałem. A teraz najlepsze. Wiecie Państwo jaki procent respondentów pochwalił się wykorzystywaniem do odsłuchów pozyskanych z sieci / dostępnych online nagrań na zestawach stereo (w zrozumiałym dla ogółu znaczeniu „wieża”)? 26%. Mówiąc wprost jesteśmy niszą niszy, zamkniętym w szklanej bańce manier i skrzywień swoistym skansenem i gabinetem osobliwości. I wygląda na to, że taki stan rzeczy niespecjalnie nam przeszkadza, gdyż pomimo ostatnich pandemicznych zawirowań branża ma się nadspodziewanie dobrze, nowości nie brakuje a problemy, jeśli takowe występują dotyczą głównie dostępności asortymentu a nie zainteresowania nim nabywców. Skoro jednak cały czas obracamy się w dość hermetycznym gronie nikogo nie powinien dziwić fakt, iż większość oferty która na rynek trafia, pomimo pewnych unikalnych cech właściwych konkretnym wytwórcom ma w sobie sporo z tego, co już kiedyś ktoś pokazał a co część z nas zna z takiej, bądź innej aplikacji. Kluczowe w tym momencie staje się zachowanie właściwych relacji pomiędzy tym co podpatrzone a tym co własne. I z takim to właśnie przypadkiem przyszło nam się w ramach niniejszej recenzji zmierzyć, gdyż na recenzencki tapet wzięliśmy topowy przewód zasilający The Red rodzimej manufaktury WK Audio.
Tak od strony konstrukcyjnej, jak i będącej jej pochodną – wizualnej mamy zupełnie inne podejście i rozłożenie akcentów aniżeli przy testowanym tuż przed Wigilią 2019 r. modelu The Air. Ba, patrząc na detale śmiało można byłoby podnieść zarzut trudnej do sensownego wytłumaczenia niekonsekwencji, gdyż nie od dziś wiadomo, że raz „złowiony” Klient operując wśród produktów jednej marki lubi logiczną konsekwencję i trzymanie się raz obranych priorytetów. A tu praktycznie takowych nie ma. Oczywiście samo drewniane pudełko jest ze zrozumiałych względów znormalizowane i zunifikowane, podobnie w zestawie nie zabrakło konfekcji vice-topowymi (w tzw. międzyczasie światło dzienne ujrzały wtyki w jakie wyposażono flagowy PROJECT-V1) 50-kami NCF Furutecha, jednak cała reszta z poprzednikiem ma mniej więcej tyle wspólnego, co szyba z szybowcem. Zamiast bowiem standardowego splotu ukrytego pod pojedynczą koszulką w przypadku zajmującego szczytowa pozycję w portfolio WK Audio Red-a mamy do czynienia z trzema niezależnymi, równolegle poprowadzonymi względem siebie przebiegami wsadzonymi w aluminiowe „dyby” i umieszczone kilkanaście cm od wtyków zdecydowanie masywniejsze, ozdobione firmowymi logotypami splittery zapewniające stosowny dystans pomiędzy poszczególnymi żyłami. Jak z pewnością część Państwa się domyśla, a co bardziej pamiętliwi i zarazem wierni czytelnicy pamiętają ów pomysł nie jest czymś specjalnie oryginalnym, gdyż podobne rozwiązanie m.in. w swej topowej serii Flow Master Reference Extreme od lat stosuje duńskie Argento i to zarówno dla przewodów zasilających, jak i interkonektów, które mieliśmy przyjemność gościć we własnych systemach. Jednak tak pod względem, zgodnej z firmową nomenklaturą kolorystyki, jak i samej budowy plichtowski przewód zasilający znacząco różni się od skandynawski konkurencji. Po pierwsze bowiem, co już widać na pierwszy rzut oka jest … czerwony, w końcu nazwa „The Red” nawet daltonistom daje dość jednoznaczny pakiet informacji, po drugie zamiast srebra wykorzystuje miedź o wysokiej czystości a po trzecie, jakby tego było mało każda z żył ma inną budowę. Jest to poniekąd kluczowa informacja, gdyż tak jak przy przewodach sygnałowych i głośnikowych warto dbać o zgodność orientacji z wyznaczoną kierunkowością, tak w zasilających (pomijając przewody DC) o ile kierunkowości z oczywistych względów pomylić się nie da, to już rozsądnym wydaje się pamiętanie o poprawnej polaryzacji. Wracając jeszcze do niuansów natury konstrukcyjnej, choć producent niespecjalnie kwapił się z uchyleniem choćby rąbka tajemnicy, co i po co w Redzie zaimplementował, koniec końców łaskaw był zdradzić, iż łączna średnica żył wynosi bagatela 18 mm², czyli aż o 5 więcej niż w The Air. Ponadto wiele uwagi poświęcono aspektowi tłumienia drgań z niezwykłą troską dobierając odpowiednie materiały chroniące przewodniki przed szkodliwym wpływem drgań na ich pracę. Swoje 3 grosze w tej domenie dorzucają również wspomniane dystansery i splittery. Warto też wspomnieć, że The Red wykonywany jest ręcznie, co biorąc pod uwagę popularność produktów WK Audio w Państwie Środka nie pozwala Witoldowi Kamińskiemu – właścicielowi i konstruktorowi polskiej marki nawet na chwilę nudy i błogiego lenistwa.
Jednak dość już niezwiązanych z nurtującym nas pytaniem o brzmienie dywagacji. Zamiast bowiem skupiać się na wtyczkach, peszelkach i podatności na zginanie, nomen omen biorąc pod uwagę gabaryty i wagę tytułowego przewodu całkiem przyzwoitej, najwyższa pora napisać jak nie tyle on sam gra, co wpływa na brzmienie podpiętych nim do życiodajnego prądu komponentów. Już na wstępie warto podkreślić iż The Red wszem i wobec – Urbi et Orbi, oznajmia swoją obecność, więc wszyscy ci z Państwa, którzy poszukują przewodu możliwie transparentnego i pozbawionego własnego charakteru spokojnie mogą sobie dalszą lekturę nie tyle darować, co potraktować jako niezobowiązującą, acz niekoniecznie wpisującą się w indywidualne gusta aberrację otaczającej ich rzeczywistości. Jednak pomijając aspekty soniczne, w ramach niewinnej dygresji warto zaznaczyć, że tytułowy przewód zasilający z racji swej budowy jest dość absorbujący pod względem aplikacyjnym więc nie dość, że należy mu zapewnić odpowiednią przestrzeń na swobodne ułożenie, co również mieć na uwadze jego nader pokaźną masę a tym samym zdolność do wprowadzania co lżejszych urządzeń w stan lewitacji, bądź spontanicznej i niekontrolowanej wędrówki po blacie stolika. A wracając do meritum, czyli do firmowej sygnatury sonicznej, pierwszym aspektem, który zwraca na siebie uwagę jest miła uszom soczystość i mówiąc lapidarnie „obszerność” generowanych dźwięków. W większości systemów efekt ten przybierać może znamiona swoistego odetkania, udrożnienia głównej arterii, tym bardziej, iż z racji niebagatelnego przekroju The Red niejako jest predestynowany wysokomocowym końcówkom i generalnie urządzeniom wykazującym się ponadnormatywnym apetytem na pobieraną ze ściany życiodajną energię elektryczną. Dlatego też przez lwią część poświęconego mu czasu pracował w moim systemie wpięty w zadek 300W Brystona 4B³ i muszę przyznać, że dawno żaden przewód w podobnej cenie nie sprawił mi tyle radości. Zamiast bowiem każdy dźwięk rozbijać na atomy i dzielić włos na czworo WK Audio buduje nad wyraz angażujący, świetnie osadzony na basowym fundamencie spektakl i serwuje go jako całość a nie zbiór niezależnych składowych. W dodatku owego basu i energii w nim zawartej jest sporo, ale po pierwsze nawet na obfitującej w najniższe pomruki „New Moon Daughter” Cassandry Wilson niezwykle trudno doszukać się tzw. przewalenia i prób anektowania pozostałych podzakresów, co przy mięsistym kontrabasie i ciemnym wokalu solistki wcale nie jest takie oczywiste. A po drugie pomimo delikatnego podbicia i kreślenia konturów nieco grubszą aniżeli mam u siebie na co dzień kreską nie sposób zarzucić mu jakiekolwiek uśrednienia, czy też uproszczenia w domenie selektywności i zróżnicowania. W dodatku scena ani myśli wyrywać się do przodu, przynajmniej jeśli chodzi o pierwszy plan, gdyż zdecydowanie chętniej eksploruje wymiar głębokości, więc udało się uniknąć przysłowiowego pakowania się solistów na kolana słuchaczy. W końcu to jazzowe misterium a nie lap dance w podrzędnym barze w Las Vegas.
Ba, idąc nieco dalej w niezbyt komfortowe dla większości systemów klimaty operujący na pograniczu Electro i Industrialu „Eat Me Alive” SWARM syntetycznymi pomrukami, wizgami i tętnieniami wprawiał w drżenie cały pokój i jeśli coś miało być jedynie eterycznym pogłosem to takie właśnie było a jeśli miało przypominać kanonadę z szybkostrzelnego ciężkiego karabinu maszynowego, to każda salwa niemalże rozrywała na strzępy wszystko co znalazło się w jej polu rażenia. Co ciekawe, istna apokalipsa rozgrywająca się w niskich częstotliwościach w niczym nie przeszkadzała uatrakcyjniać i dosaturowywać średnicę sprawiając, że warstwa wokalna zdominowana przez damskie wokale mogła pochwalić się niewątpliwym seksapilem a mocna, wręcz intensywna góra nie tylko nie ustępowała jej na krok, co była prawdziwą ozdobą i języczkiem u wagi nadającym całości odpowiednio drapieżnego sznytu.
Z rockiem i to tym z „cięższego końca” począwszy od zaledwie ocierającego się o heavy-metal Jorna na „Over the Horizon Radar” po prawdziwą klasykę thrashu czyli, wydany przez MoFi „Countdown To Extinction” Megadeth The Red radził sobie, przynajmniej w moim mniemaniu jeszcze lepiej. Powód wydaje się oczywisty, gdyż o ile pamięć mnie nie myli jeszcze nie spotkałem się z przypadkiem, by na lekkie dociążenie przekazu, mocniejszą i grubszą kreskę, plus wspominane zaakcentowanie wyższego basu jakikolwiek fan ostrzejszych dźwięków kręcił nosem i wolał anorektyczne cykanie rodem z „The End Of Life” Unsun. A z The Red w systemie wszystko nabierało nieco większej spektakularności i zyskiwało na wolumenie, co nie tylko uatrakcyjniało przekaz, lecz w większości przypadków przywracało właściwą równowagę tonalną zazwyczaj dość lekko zarejestrowanym nagraniom.
Czy zatem WK Audio The Red można uznać za propozycję dla wszystkich? Pół żartem pół serio stwierdzę, że niekoniecznie, gdyż część miłośników D-klasowych wzmacniaczy wagi piórkowej może mieć problem z ich niekontrolowaną lewitacją. A tak już na serio, to jeśli tylko Państwa systemy nie cierpią na zbytnią nadwagę i brzmieniową ospałość, to aplikacja The Red jedynie doda im wigoru i przyjemnie podkręci drajw pokazując, że nawet starszym rockowym nagraniom warto dać drugą szansę. I jeszcze jedno, czyli porównanie do poprzednika. Niby The Air był bardziej akuratny i precyzyjny, jednak to właśnie The Red cechuje nieporównywalnie większa swoboda i dynamika, więc większego marudzenia warto przełknąć jego nieco wyższą cenę i uznać, iż w pełni zasługuje na szczytową pozycję w plichtowskim portfolio.
Marcin Olszewski
System wykorzystany podczas testu
– CD/DAC: Ayon CD-35 (Preamp + Signature) + Finite Elemente Cerabase compact
– Odtwarzacz plików: Lumin U2 Mini + I-O Data Soundgenic HDL-RA4TB
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Dynavector DV-10X5
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Końcówka mocy: Bryston 4B³ + Graphite Audio IC-35 Isolation Cones
– Kolumny: Dynaudio Contour 30 + podkładki Acoustic Revive SPU-8 + kwarcowe platformy Base Audio
– IC RCA: Tellurium Q Silver Diamond
– IC XLR: Organic Audio; Vermöuth Audio Reference; Acrolink 7N-A2070 Leggenda
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver; Fidata HFU2; Vermöuth Audio Reference USB
– Kable głośnikowe: Signal Projects Hydra; Vermöuth Audio Reference Loudspeaker Cable + SHUBI Custom Acoustic Stands MMS-1
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power + Furutech CF-080 Damping Ring; Acoustic Zen Gargantua II; Furutech Nanoflux Power NCF
– Listwa zasilająca: Furutech Pure Power 6 NCF + Furutech PROJECT-V1
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS-D (R) NCF
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Switch: Silent Angel Bonn N8 + nóżki Silent Angel S28 + zasilacz Silent Angel Forester F1 + Luna Cables Gris DC
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+; Audiomica Laboratory Anort Consequence, Artoc Ultra Reference, Arago Excellence; Furutech LAN-8 NCF
– Stolik: Solid Tech Radius Duo 3
– Panele akustyczne: Vicoustic Flat Panel VMT
Opinia 2
Mam nadzieję, że tak jak ja, również i Wy jesteście radzi z każdego testowego spotkania z produktami rodzimych manufaktur. Dla mnie jest to budujące, bowiem ostatnimi czasy spora ilość tego typu potyczek dobitnie pokazuje, że udanie minimalizujemy dzielący nas dystans do wielkiego świata. Oczywiście łatwo nie jest, bo konkurencja nie śpi. Jednak jeśli na przestrzeni niedługiego czasu mamy przyjemność przeprowadzenia testu kolejnego produktu spod znaku stosunkowo młodego polskiego podmiotu gospodarczego, tym bardziej serce rośnie. O kim mowa? Spokojnie, zapewniam, że znacie. Otóż dzisiaj postaram się przekazać najnowszy pomysł na muzykę według plichtowskiego producenta okablowania WK Audio, który własnym sumptem dostarczył do naszej redakcji najnowszy model flagowego przewodu zasilającego The Red.
Jak to często bywa, o wyłożeniu na stół wszystkich zastosowanych rozwiązań przez producenta nie ma mowy. Z jednej strony to rozumiem, ale z drugiej z tego co udało mi się dowiedzieć, to fakt wykonania przewodników z wysokiej czystości miedzi, zastosowania firmowego, różnego dla każdego przebiegu sygnału, splotu przewodnika – ten parametr determinuje dokładne sprawdzenie położenia pinu gorącego w listwie zasilającej lub gniazdku ściennym, włożenia dużego wysiłku w eliminację szkodliwych dla dźwięku interferencji sygnału pomiędzy poszczególnymi żyłami – trzy utrzymujące stałą odległość żył pomiędzy sobą, aluminiowe poprzeczne belki, oraz mechanicznych wibracji kabla – dwie kostki tuż przed topowymi wtykami japońskiego Furutecha. Niestety reszta bardziej dokładnych technikaliów jest słodką tajemnicą producenta, dlatego wieńcząc dzieło opisu kabla dodam, iż tak dostojnie prezentująca się, ubrana w krwisto czerwoną plecionkę sieciówka trafia do klienta w wyściełanym perforowaną gąbką, schludnym drewnianym kuferku. Jak widać, zrozumiałego w czasach podrabiania wszystkiego przez wszystkich informacyjnego szału nie ma, jednak bez względu na to, podane informacje jasno pokazują pójście konstruktora nieco inną niż większość tego typu podmiotów, bardzo restrykcyjnego prowadzenia poszczególnych żył drogą. A czy dobrą, okaże się za moment.
Przyznam się, że od pierwszych chwil testu naszego bohatera na myśl cisnęło się jedno wyraźne spostrzeżenie. Jednak co istotne, bardzo mocno korelujące z oceną poprzednio testowanej sieciówki. Mianowicie chodzi o uczucie wyraźnego zrozumienia producenta, jak powinien prezentować się w miarę uniwersalny produkt. Dlaczego w miarę? Spokojnie, nie szukam żadnych przytyków do punktu zapalnego naszego spotkania, tylko przypominam, iż nie ma jednego słusznego rozwiązania na wszelkie bolączki otaczającego nas świata, tylko miej lub bardziej potrafiące wpisać się potrzeby szerokiej rzeszy klientów. I gdy pierwszy The Air ewidentnie faworyzował niższą średnicę wspomagając ją solidną dawką w pełni kontrolowanej energii, tym razem The Red w kwestii projekcji wydarzeń muzycznych był znacznie bardziej dojrzały. Chodzi o to, że podobnie do poprzednika serwując systemowi pakiet zjawiskowego body, czynił to w całym spektrum częstotliwości i przy okazji nie zapominał o zapewnieniu dźwiękowi odpowiedniego oddechu. Tym razem niczego nie faworyzował, a przez to nie zamykał swobody wybrzmień ważnych dla danego spektaklu muzycznego pojedynczych dźwięków – niestety Air górę lekko temperował, a środek mocno wypychał. Z kolei Red w dobrym tego słowa znaczeniu jechał jak walec przez całe pasmo od mocnego i twardego dołu, przez dobrze oddającą magię muzyki średnicę, po rozświetlone górne rejestry. A najciekawsze jest to, że to nie jest obserwacja na poziomie dyskusyjnej percepcji, tylko przyjemnego dla poczucia prawdziwego obcowania z muzyką, uderzenia dźwiękiem. Nie kopania, nie męczenia nadmierną ilością niskich pomruków, tylko dobrze usadowioną w każdym paśmie energią. Nagle wszystko zaczęło tętnić nieczęsto spotykanym na tym pułapie cenowym timingiem. Na tyle uniwersalnym, że jestem w stanie pokusić się o twierdzenie, iż potrafiącym wybronić się nawet podczas projekcji najbardziej duchowej muzyki. Owszem, na siłę zawsze można co czegoś się przyczepić – że jest zbyt ofensywnie, a przez to trochę nazbyt dosadnie w przykładowej muzyce Baroku, ale zapewniam, jeśli nawet ktoś na coś takiego zwróci uwagę, wziąwszy pod uwagę wspomnianą przeze mnie uniwersalność, czyli unikanie męczącego pompowania dźwięku, nie określi tego jako czyste zło, tylko zwyczajnie inną niż oczekuje delikatną sygnaturę. Tak tak, sygnaturę, a nie problem, gdyż The Red to co robił, robił ze znaną tylko sobie gracją. Grał wyraziście i energicznie, jednak nie nachalnie, co dla mnie było jego największą zaletą. Nie miał problemu z odpowiednim osadzeniem w masie wszelkiej muzyki rockowej sprawiając mi fajną niespodziankę mocnymi popisami soczystych gitarowych pasaży, czy pełną buntu energiczną wokalizą. Znakomicie kreował wszelkiego rodzaju twórczość elektroniczną raz fundując mi oczekiwanie bolesne dla moich bębenków sejsmiczne pomruki, by za moment przeciąć eter ostrym piskiem lub chrapliwym przesterem. Ale również potrafił pokazać, że w grającym ciszą jazzie nie chodzi li tylko o idealne wyświetlenie pojedynczego, często trwającego w nieskończoność dźwięku, tylko umiejętne pokazanie jego rozwibrowania, a przez to sonicznej intymności. Zaskoczeni takim obrotem sprawy? Przecież na wstępie napisałem o wyraźnym wnoszeniu przez The Red-a dawki energii. A ta nie zawsze jest najistotniejszym aspektem prezentacji. Jednak pamiętajcie, iż napisałem również, że swoim działaniem obdarowywał pełne spektrum częstotliwości, przez co nie odczuwałem nachalności jakiegoś podzakresu. Po prostu po jego aplikacji ożywał cały przekaz, dzięki czemu oferował jedynie odczuwalnie większy jego wolumen bez przeciągania przysłowiowej liny na żadną ze stron, co w moim odczuciu było ewidentnym, zaskakująco pozytywnym w odbiorze clou jego bytu.
Czy opisany model kabla sieciowego jest skrojony dla każdego? Być może się zdziwicie, ale jestem w stanie polecić go dosłownie wszystkim. Oczywiście moja opinia podparta jest wiedzą o braku faworyzowania przez niego pojedynczego zakresu, tylko fundowaniu radości pełnemu spektrum muzyki. A to pozwala sądzić, że nawet te pozornie dobrze skrojone zestawienia po aplikacji kabla WK Audio The Red będą w stanie pokazać coś, czego potencjalny nabywca nigdy by się nie spodziewał. Raz będzie to świetne utrzymanie timingu, innym razem zaskakująca energia, a jeszcze innym zjawiskowy kontur zawieszonych w eterze źródeł pozornych, ale raczej nigdy bolesne przerysowanie. A jeśli tak, to w momencie poszukiwania tego typu akcesorium chyba warto samemu sprawdzić, czy Wam z nim po drodze. Nie sądzicie?
Jacek Pazio
System wykorzystywany w teście:
– transport: CEC TL 0 3.0
– streamer: Melco N1A/2EX + switch Silent Angel Bonn N8
– przetwornik cyfrowo/analogowy: dCS Vivaldi DAC 2.0
– zegar wzorcowy: Mutec REF 10 SE-120
– reclocker: Mutec MC-3+USB
– Shunyata Research Omega Clock
– Shunyata Sigma V2 NR
Przedwzmacniacz liniowy: Gryphon Audio Pandora
Końcówka mocy: Gryphon Audio Mephisto Stereo
Kolumny: Gauder Akustik Berlina RC-11 Black Edition
Kable głośnikowe: Synergistic Research Galileo SX SC
IC RCA: Hijiri Million „Kiwami”, Vermouth Audio Reference
XLR: Tellurium Q Silver Diamond, Hijiri Milion „Kiwami”, Siltech Classic Legend 880i
IC cyfrowy: Hijiri HDG-X Milion
Kabel LAN: NxLT LAN FLAME
Kable zasilające: Hijiri Takumi Maestro, Furutech Project-V1, Furutech NanoFlux NCF, Furutech DPS-4.1 + FI-E50 NCF(R)/ FI-50(R), Hijiri Nagomi, Vermouth Audio Reference Power Cord, Acrolink 8N-PC8100 Performante, Synergistic Research Galileo SX AC
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints ULTRA SS, Stillpoints ULTRA MINI
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
– panele akustyczne Artnovion
Tor analogowy:
– gramofon – Clearaudio Concept
– wkładka Essence MC
– Step-up Thrax Trajan
– przedwzmacniacz gramofonowy Sensor 2 mk II
Dystrybucja: RCM
Producent: WK Audio
Cena: 4 500€ / 1,5m (w Europie)