1. Soundrebels.com
  2. >
  3. Artykuły
  4. >
  5. Recenzje
  6. >
  7. Accuphase C-3850 & P-7300

Accuphase C-3850 & P-7300

Link do zapowiedzi: Accuphase C-3850 + P-7300

Opinia 1

No i stało się. To, z czym do tej pory, nomen omen słusznie, kojarzone było Accuphase odeszło na zasłużoną emeryturę i nadeszło nowe – lepsze oblicze japońskiej legendy. O wyczuwalnej, słyszalnej ewolucji zachodzącej w szampańskich urządzeniach ozdobionych zielono-błękitnym logotypem wspominałem m.in. przy okazji recenzji „najmniejszej” końcówki A-36 a następnie plasującej się oczko wyżej A-47. Już wtedy jasnym dla mnie stało się, że firma sonduje reakcję rynku i oczywiście swoich wiernych fanów, na ewolucyjne a nie rewolucyjne zmiany zmierzające ku zwiększeniu zarówno dynamiki, jak i rozdzielczości dźwięku a zarazem powolne odchodzenie od iście karmelowej słodyczy i lepkości. Dlatego też zmiany zostały zapoczątkowane w królewskiej serii wzmacniaczy A-klasowych nie od szczytu a od najniższych modeli, by następnie swą ekspansją objąć stanowiące trzon oferty popularne integry. Tutaj już nie było wątpliwości, gdyż E-470 i E-370 grały tak jakby jutra miało nie być. Podwojenie wartości współczynnika tłumienia i udoskonalenie topologii wewnętrznej zaowocowało dźwiękiem witalnym, sprężystym i niesamowicie angażującym a zarazem na tyle wyraźnie kontrastującym ze „starą gwardią” reprezentowaną przez E-600, że porównując ww. konstrukcje czasem trudno było jednoznacznie uznać, która powinna znajdować się na najwyższym stopniu podium, a która poziom, bądź nawet dwa niżej. Mając jednak na uwadze, że apetyt rośnie w miarę jedzenia krakowsko-warszawski Nautilus postanowił tym razem nas odpowiednio rozpieścić i zamiast spodziewanej – najnowszej, a zarazem otwierającej zintegrowaną ofertę E-270 dostarczył do nas topową, pracującą w klasie AB stereofoniczną końcówkę mocy P-7300 wraz z równie szczytowym modelem przedwzmacniacza liniowego C-3850. Jeśli zatem jesteście Państwo ciekawi jak może zagrać amplifikacja za blisko ćwierć miliona PLN serdecznie zapraszamy do lektury.

Rozpoczynając przegląd aparycji dostarczonych przez ekipę Nautilusa kosztowności zgodnie z drogą sygnału od przedwzmacniacza C-3850 uczciwie trzeba przyznać, że porównując go z jego poprzednikiem, czyli C-3800 trudno dostrzec jakąkolwiek różnicę. Po prostu wyglądają jak przysłowiowe dwie krople wody a zmiany pomiędzy obiema generacjami ograniczają się jedyni do trzewi i jak mniemam brzmienia, o cenie nawet nie wspominając. Nadal mamy zatem do czynienia z centralnie umieszczonym za prostokątną szybką interfejsem informującym o aktywnym wejściu i sile wzmocnienia plus ewentualnych uaktywnionych „wodotryskach” obsługiwanych za pomocą pokręteł i przycisków znajdujących się na ukrytym na tuż pod displayem uchylnym panelu sterowania. Jednak tak po prawdzie do pełni szczęścia w 99,9% przypadków wystarczają gałki wyboru źródeł (lewa) i siły wzmocnienia (prawa). Włącznik główny ulokowano  pod lewą gałką a gniazdo słuchawkowe i „ściszacz” pod prawą.
Płytę górną pokrytego ekskluzywnym fornirem i wypolerowanego na wysoki połysk korpusu zdobią dwie kratki wentylacyjne ale prawdziwe atrakcje czekają na nas dopiero na ścianie tylnej. Sześć wejść w standardzie RCA, cztery pary XLRów, pętla magnetofonowa, zdublowane (po dwie pary) wyjścia RCA i XLR plus po parze RCA i XLRów dedykowanych dla zewnętrznego przedwzmacniacza / procesora sprawiają, że trudno wyobrazić sobie sytuację, kiedy zabrakło by nam „dziurek” do wpięcia jakiegoś analogowego źródła. Po prostu pełna rozpusta.
Jednak wygląd wyglądem ale clue wyjątkowości C-3800 tkwi w jego trzewiach a dokładnie w samej idei działania. Chodzi bowiem o to, że o ile większość znanych ludzkości konstrukcji działa na zasadzie tłumienia sygnału źródłowego, co niejako automatycznie wiąże się ze zmianą impedancji, to Accuphse stosuje autorski, w pełni analogowy układ AVAA (Accuphase Analog Vari-gain Amplifier) zamieniający sygnał wejściowy na prądowy a wyjściowy na napięciowy. Dzięki czemu eliminuje się zmiany impedancji, ogranicza do niemalże niemierzalnych wartości podatność na szumy i zniekształcenia a co za tym idzie winduje stosunek sygnału do szumu i co najważniejsze nie manipuluje się przy paśmie przenoszenia. W C-3850 zastosowano najnowszą wersję układu AAVA o nazwie „Balanced AAVA”, z dwoma układami AAVA pracującymi równolegle w układzie zbalansowanym, co zapewnia w pełni zbalansowaną ścieżkę sygnału od wejść począwszy na wyjściach skończywszy.
W przypadku P-7300 producent stawia sprawę jasno. Otóż choć mamy do czynienia z klasą AB u genezy powstania ww. końcówki stoją zarówno, co z resztą oczywiste, monobloki M-600, jak i legendarne konstrukcje A-200. Takie pochodzenie nieuchronnie znajduje przełożenie zarówno w wielce imponujących gabarytach, oscylującej w granicach 50 kg wadze, cenie (niestety) ale co najważniejsze parametrach.
P-7300 jest bowiem kolejnym przedstawicielem „pokolenia 1000”, czyli konstrukcji mogących pochwalić się wynoszącą właśnie okrąglutki tysiąc wartością współczynnika tłumienia (damping factor) odpowiedzialnego za kontrolę nad napędzanymi kolumnami. Po starszym rodzeństwie tytułowa końcówka odziedziczyła również klasyczny i niezmienny od dekad szampańsko-złoty front z przepięknymi, klasycznymi wskaźnikami wychyłowymi, niezaprzeczalnie lepiej prezentującymi się aniżeli LEDowe bargrafy A-200, masywne uchwyty na przedniej i tylnej ściance, oraz monstrualne radiatory zastępujące konwencjonalne ściany boczne. Warto podkreślić, że stanowią one nie tylko niewątpliwą ozdobę co podyktowane względami konstrukcyjnymi rozwiązanie umożliwiające pozbycie się energii cieplnej pochodzącej od zdolnych oddać 800 W/1 Ω w trybie stereo i 1600 W/2 Ω po zmostkowaniu, pracujących w stopniu wyjściowym tranzystorów. Dla zobrazowania skali przedsięwzięcia wspomnę tylko, że na kanał przypada po 10 pracujących w trybie push-pull tranów Toshiby (A1943+C5200) a o odpowiedni rezerwuar energii dba przypominające wielki odlew toroidalne trafo i dwa równie imponujące Nichicony o pojemności 56 000 μF każdy.
Tylna ściana tylko potwierdza solidność konstrukcji. Zdublowane terminale głośnikowe swą masywnością są w stanie wprowadzić w onieśmielenie większość amerykańskiej, a więc wykazującej zamiłowanie do gigantomanii konkurencji a przy tym przyjąć dowolnego rozmiaru widły. Wejścia liniowe dostępne są oczywiście zarówno w standardzie RCA, jak i XLR, choć na tym poziomie wybór wydaje się oczywisty – połączenie zbalansowane górą. Dodatkowo nie zabrakło stosownego przełącznika zmieniającego układ pinów w gniazdach XLR i pokrętła do ustawiania trybu pracy wzmacniacza.

No dobrze, design designem, ale podejrzewam, że Państwa interesuje przede wszystkim brzmienie. I słusznie, bo w przypadku Accuphase’ów sprawa wyglądu jest równie oczywista, co dla przysłowiowego konia, który jaki jest każdy widzi. Dlatego już czym prędzej spieszę donieść, że tytułowemu duetowi dynamiką, szybkością, holografią i spektakularnością zdecydowanie bliżej do estetyki PASSów, czy wręcz Gryphona aniżeli gabinetowego dostojeństwa A-200. W pierwszej chwili można nawet dać zwieść się pozorom, że Accu grają o zgrozo … chłodno i analitycznie. To jednak, jak zdążyłem nadmienić, jedynie pozory, gdyż japońskie specjały chłoną w pierwszych nawet nie tyle godzinach, co dniach prąd łapczywiej aniżeli przywieziona z Grecji naturalna gąbka wodę. Dlatego też, jeśli jest ku temu sposobność najlepiej ich nie wyłączać a jeśli komuś przeszkadza firmowa iluminacja (w co szczerze wątpię) zawsze można ją wygasić i tyle a sprzęt dalej trzymać pod prądem. Proszę mi uwierzyć na słowo a po dokonaniu zakupu przeprowadzić stosowne doświadczenie we własnym systemie i wszystko powinno stać się jasne, koniec kropka. Nie sposób jednak nie odnieść się do dziedzictwa Accu i pewnej szkoły brzmienia, którą japońska marka jakby nie było nie tylko wspierała, co wręcz tworzyła. Chodzi bowiem o swoistą słodką i nieco przyciemnioną łagodność określaną nieraz mianem „gabinetowości”. Nie chodzi bynajmniej o znaczenie pejoratywne, lecz o pewien umowny synonim ekskluzywności, statusu i świadomości własnej wartości, gdy nic nikomu już nie trzeba udowadniać a większość czynności wykonuje się może nie od niechcenia, co bez nawet najmniejszych oznak pośpiechu. Tym razem mamy bowiem do czynienia z iście wybuchową mieszanką władczej potęgi sprawowanej nad głośnikami, zapasu mocy zdolnego sprawić by stół bilardowy grał niczym Tannoye M1 i adekwatnej do koloru frontów barwy, lecz podlane równie wysokooktanowym, co łatwopalnym sosem. Wspominam o tym nie bez przyczyny, gdyż po troskliwym wygrzaniu i pełnej akomodacji w moim systemie brzmieniu tytułowego seta bliżej było do zrywności i drapieżności czarnej pantery aniżeli „misiowatości” uroczej pandy. A właśnie, skoro przy ww. „koteczku” jesteśmy, to nie odmówiłem sobie przyjemności sięgnięcia w ramach rozgrzewki po „Vulgar Display Of Power” właśnie … Pantery. Niestety pomimo mojego całego sentymentu do tego krążka na japońskim systemie nad wyraz boleśnie przyszło mi się (po raz kolejny z resztą) przekonać jak koszmarnie został zrealizowany. Nie chodzi bynajmniej o to, że biżuteryjna amplifikacja potocznie mówiąc nie wyrabiała się z tempem i ofensywnością, lecz w sposób niezwykle bezpardonowy pokazywała dwuwymiarowy i płaski niczym anorektyczna modelka z paryskich pokazów haute couture spektakl. Niby potężny bas wgniatał w fotel, gitarowe riffy cięły powietrze niczym duszące siarkowym odorem piekielnie płomienie a „soczyste” i wyrykiwane przez Philipa Anselmo z autentyczną wściekłością teksty trafiały w sedno, ale całość jakoś nie przekonywała. Brakowało trójwymiarowości w stylu „my jesteśmy tam” lub „oni są tu”. Aby osiągnąć ten stopień realizmu trzeba było sięgnąć po nieco lepsze realizacje w stylu równie demonicznie szybkiego „Submission For Liberty” 4 Arm, zapowiadającego krążek „Gods of Violence” singla „Satan Is Real” Kreatora, „Hardwired…To Self-Destruct” Metallicy, czy nawet a może przede wszystkim dostępny w 24-bitowej jakości „Failed States” Propagandhi. Jeśli ktoś po takiej dawce ciekłego metalu nadal będzie uważać, że tego typu muzyki nie da się dobrze odtworzyć na „audiofilskich zabawkach”, to nie dość, że mało jeszcze w życiu słyszał, to w dodatku obok tytułowych Accuphase’ów nawet nie przechodził. Bowiem na nich, jak widać na powyższych przykładach, można naprawdę ostro przyłoić i tylko od kolumn, oraz wyrozumiałości współdomowników / sąsiadów zależeć będzie jakich poziomów głośności sięgniemy zanim zjawi się u nas patrol prewencji. Może brzmi to komicznie, ale brak zniekształceń i krystalicznie czysty dźwięk nawet przy iście koncertowych poziomach głośności gdzieś niepostrzeżenie wyłączają nasze samozabezpieczenie, że właśnie głośno odtwarzany album gra nie tyle głośno, co sporo za głośno i oprócz nas niezbyt cywilizowane dźwięki docierają również do mieszkańców najbliższych … dzielnic. No dobrze żarty na bok. W końcu nie po to wydaje się ćwierć miliona na amplifikację, by co wieczór przybijać piątkę z dzielnicowym. Jej uroki w pełni można przecież docenić na zdecydowanie bardziej wysublimowanym repertuarze. Aby się o tym przekonać wystarczyło bowiem sięgnąć po cudownie bujający i zagrany na totalnym luzie „lullaby and… The Ceaseless Roar” Roberta Planta, gdzie głos wokalisty podany został z iście studyjną wiernością – bez zbytnich zabiegów upiększających, podkręcenia saturacji, czy postawienia go w bursztynowym świetle nadającym całości rozleniwiającej miękkości. W końcu tego wypadałoby spodziewać się po Accu, tymczasem jesteśmy zdecydowanie bliżej neutralności aniżeli moglibyśmy się spodziewać, lecz co najważniejsze nie odczuwamy z tego powodu najmniejszego zawodu, czy rozczarowania. No bo jak można byłoby się boczyć o to, że ni stąd ni zowąd  otrzymujemy możliwość lepszego wniknięcia w nagranie i podejścia o krok, czy dwa bliżej prawdy. Prawdy nagrania, a więc również bliżej realiów i okoliczności w jakich owo  nagranie powstawało. Jest to o tyle istotne, że wraz z materiałem źródłowym w nasze uzy nie jest wtłaczany lukier i karmelowa polewa sprawiające, że wszystko jest „ładne” lecz zarazem niekoniecznie prawdziwe. Tutaj prawda jest naga, a przez to piękna w swej autentyczności. Orientalne perkusjonalia czarują głęboką barwą i miękkością, gitary są surowe a kiedy trzeba odpowiednio przesterowane a Plant nie udaje, że nadal ma dwadzieścia, czy trzydzieści lat i przez cały czas wiódł ascetyczny i zdrowy żywot niczym mnich weganin mieszkający w samotni u podnóża Himalajów.
A jak z wszelakiej maści audiofilskimi smaczkami? Uprzejmie donoszę, że wszystko jest na swoim miejscu. Różnice pomiędzy studyjnym i niezwykle intymnie zrealizowanym „Lento” Youn Sun Nah, gdzie wszystko rozgrywa się niejako na wyciągnięcie ręki a za drugim-trzecim planem mamy jedynie czarną otchłań i dodany na stole realizatora pogłos a nagrywanych w zdecydowanie większych – sakralnych kubaturach „Antiphone Blues”, czy rodzimym „Surge Propera” (nasza recenzja) są bezdyskusyjne i niepodważalne. Po pierwsze bezbłędnie jesteśmy w stanie nie tylko oszacować dystans dzielący nas od instrumentarium a po drugie nie ma mowy o tym, by ów spektakl przenieść do naszych czterech kątów. Nic z tych rzeczy. Tym razem to my się fatygujemy na koncert a nie muzycy przychodzą do nas. Powód wydaje się oczywisty, ale jeśli ktoś jeszcze go odkrył to dla ułatwienia podpowiem – proszę sprawdzić rozmiary kościelnych organów a potem rozejrzeć się po własnym lokum. Jeśli po takim rekonesansie nadal Państwo nie wiecie o co chodzi, to znaczy, że prawdopodobnie jesteście posiadaczami ekskluzywnego loftu będącego niegdyś jakąś niedużą fabryką, bądź … kaplicą (tak jak to miało miejsce w Utrechcie).

Mam cichą nadzieję, iż powyższy opis walorów brzmieniowych Accuphase C-3850 i P-7300 jasno wskazuje kierunek jaki obrali i jakim podążają japońscy konstruktorzy. Bazując na zdobytym przez dekady doświadczeniu i z szacunkiem dla wychowanych na swojej szkole dźwięku co najmniej dwóch generacji audiofilów, korzystając ze współczesnych zdobyczy techniki otwierają nowy rozdział w historii marki. Nie jest to jednak odcięcie się od korzeni, lecz budowanie nowej jakości na podwalinach tego, co dotychczas w brzmieniu Accuphase było najlepsze. Mamy zatem niesamowitą gładkość i plastyczność przekazu, mamy niepodrabialną kulturę i wysublimowanie, lecz wzbogacone ponadprzeciętną dynamiką i to zarówno w skali mikro, jak i makro, oraz równie wyżyłowaną, w pozytywnym słowa tego znaczeniu, rozdzielczością. Słychać zatem nie dość, że więcej, to w dodatku lepiej i prawdziwiej. Z jednym tylko wyjątkiem – C-3850, którego … nie słychać. Ale taki właśnie powinien być wzorcowy przedwzmacniacz i taki 3850 jest. A jeśli chodzi o końcówkę, to cóż mogę powiedzieć innego aniżeli to, że zapałałem do niej miłością wielką, acz na razie niestety platoniczną. P-7300 łączy bowiem w sobie gładkość i holografię przekazu A-klasowego, mniejszego rodzeństwa (A-36 i A-47) z dynamiką, natychmiastowością i niezwykle precyzyjną brutalnością … Gryphona Diablo 300 a to mieszanka genów na którą nie potrafię pozostać obojętny.

Marcin Olszewski

System wykorzystany podczas testu:
– CD/DAC: Accuphase DP-410; Ayon CD-35
– Transport+DAC: Accuphase DP-950 + DC-950
– Odtwarzacz plików: laptop Lenovo Z70-80 i7/16GB RAM/240GB SSD + JRiver Media Center 22 + TIDAL HiFi + JPLAY
– Selektor źródeł cyfrowych: Audio Authority 1177
– Gramofon: Kuzma Stabi S + Kuzma Stogi + Shelter 201
– Przedwzmacniacz gramofonowy: Tellurium Q Iridium MM/MC Phono Pre Amp
– Wzmacniacz zintegrowany: Electrocompaniet ECI5
– Kolumny: Gauder Akustik Arcona 80 + spike extenders
– IC RCA: Antipodes Audio Katipo
– IC XLR: LessLoss Anchorwave; Organic Audio; Amare Musica; Siltech Triple Crown
– IC cyfrowe: Fadel art DigiLitz; Harmonic Technology Cyberlink Copper; Apogee Wyde Eye; Monster Cable Interlink LightSpeed 200
– Kable USB: Wireworld Starlight; Goldenote Firenze Silver
– Kable głośnikowe: Organic Audio; Signal Projects Hydra
– Kable zasilające: Furutech FP-3TS762 / FI-28R / FI-E38R; Organic Audio Power; Acoustic Zen Gargantua II; Acoustic Zen Twister; Acrolink 7N-PC9500
– Listwa: Furutech e-TP60ER + Furutech FP-3TS762 / Fi-50 NCF(R) /FI-50M NCF(R)
– Gniazdo zasilające ścienne: Furutech FT-SWS(R)
– Platforma antywibracyjna: Franc Audio Accessories Wood Block Slim Platform
– Przewody ethernet: Neyton CAT7+
– Stolik: Rogoz Audio 4SM3
– Akcesoria: Sevenrods Dust-caps; Furutech CF-080 Damping Ring; Albat Revolution Loudspeaker Chips; Thixar Eliminator; Thixar Silent Feet Basic

Opinia 2

Znakomicie zdajemy sobie sprawę, iż roszada pokoleniowa komponentów audio w ofercie każdego producenta mimo kilku mających całkowicie inne podłoża przyczyn jest czymś normalnym. Jednym z nie do końca racjonalnych dla mnie czynników jest czasem tylko kosmetyczny w sferze wizerunku, ale bez głębszej ingerencji w poprawiającą jakość dźwięku topologię układu, spełniający oczekiwania konsumentów trend częstych zmian. Innym zaś i na szczęście pośród dbających o reputację brandów najczęstszym bodźcem do zaproponowania czegoś nowego najczęściej okazuje się być faktyczny awans jakościowy, lub co najmniej znacząca zmiana sznytu dźwiękowego potencjalnego następcy. Nie chcąc kopać tych z teoretycznego punktu widzenia nierzetelnych konstruktorów, bez sztucznego rozpisywania się jako przykład „dobrej zmiany” szybkimi kliknięciami w klawiaturę przedstawiam wszystkim dzisiejszego bohatera, czyli japońską markę Accuphase. Tak, panowie co jakiś czas odświeżają swoje linie produktowe, ale zawsze idzie to w parze z nową propozycją jakościową efektu sonicznego. Owszem, dla jednych nie zawsze trafioną, ale chyba nie odkryję tajemnicy, gdy powiem, iż przywołany zespół projektowy mimo wypracowanej przez lata etykiety miłego grania ma chyba więcej zwolenników niż przeciwników. No dobrze, marka znana i lubiana, ale co stoi za obecnie wprowadzaną  linią produktową? Nie wiecie? Jeśli bywacie na naszym portalu, po lekturze testów niedrogich wzmacniaczy zintegrowanych znakomicie zdajecie sobie sprawę z faktu powolnego dryfowania popularnego Accu ku schładzaniu przekazu i zmniejszeniu pokładów syropu w dźwięku. Dla ortodoksyjnych fanów może to być oznaką narodowej zdrady, ale sądzę, że i oni po zapoznaniu się z nowym pomysłem na brzmienie swojego przewodnika po świecie muzyki stwierdzą, iż jest to co najmniej dobry ruch. Taki nurt udało się zaobserwować w sprzęcie dla tak zwanych „mas” (oczywiście bez wycieczek personalnych mam na myśli konstrukcje z poziomu cenowego 20-40 kPLN), ale chyba ciekawi Was, jak na tle początku oferty wypadają ocierające się o szaleństwo górne stany cenowe? Jeśli tak, to zapraszam na spotkanie z zestawem pre-power tytułowego przedstawiciela landu uważanego za kolebkę audiofilskiego podejścia do odtwarzanej muzyki, czyli japońskiego przedwzmacniacza liniowego Accuphase C-3850 (produkt z jeszcze starej linii) i końcówki mocy P-7300 (najnowsze wcielenie wzmocnienia sygnału audio). Ważną informacją tego spotkania jest również temat okablowania. To zadanie od strony sieci zabezpieczył ziomek bohatera testu japoński Acrolink, a sygnału holenderski Siltech. Puentując wstępniak dodam jeszcze, iż zestaw testowy zawdzięczamy krakowskiemu dystrybutorowi Nautlilus.

Produkty Accuphase są tak rozpoznawalne, że gdybym zapytał o ich design nawet przypadkowo napotkanego miłośnika dobrej jakości dźwięku, z pewnością, jak z rękawa sypałby frazami typu: wskaźniki wychyłowe, świetnie korelujące z ciepłym brązem radiatorów wzmacniaczy  i wykończonych politurą okleinowanych egzotycznym drewnem obudów reszty urządzeń szampańskie złoto, czy ocierająca się o magię barwa generowanych dźwięków. Zatem, jeśli tak jest, unikając powielania mających jednak pewne ograniczenia w ilości ciągów literowych na temat designu rzeczonego wytwórcy bardzo krótko przybliżę ich ogólne postrzeganie i funkcjonalność. Rozpoczynając od przedwzmacniacza muszę potwierdzić, że już jego połyskująca fortepianowym wykończeniem skrzynka skrywająca układy elektryczne jest ekstraklasą sztuki wzorniczej. Front będąc w pewnym sensie centrum obsługi całego zestawienia, pod zmyślną od strony wizualnej klapką serwuje nam zespół pokręteł regulacyjnych z podbiciem basu, balansem pomiędzy kanałami i regulacja głośności dla słuchawek włącznie. Nad wspomnianym terminalem obsługowym usytuowano wyświetlacz informujący nas o stanie urządzenia, oraz dla wielu co najmniej kontrowersyjnie wyglądające w domenie kolorystycznej spójności, wpadające w mydełkową zieleń logo marki. Na zewnętrznych rubieżach wkomponowano dwa sporej wielkości pokrętła (lewe wybór wejść, prawe głośność), a pod nimi  włącznik główny, gniazdo dla słuchawek i przycisk ATTENUATOR. Tylny panel C-3850-ki bez sztucznego uzbrajania się we wszelkiego rodzaju modne ostatnio dodatki obsługujące źródła plikowe oferuje jedynie pokaźną baterię wejść i wyjść w standardzie XLR/RCA i gniazdo zasilające.
Gdy doszliśmy do najważniejszej w tej odsłonie testowej końcówki mocy, dzięki spojrzeniu na fotografię widać jak na dłoni, że napotkany we wstępniaku sympatyk audio miał rację. Brąz radiatorów i teoretycznie drapany, ale z patrząc z perspektywy wpadający w połysk aluminium dach urządzenia w połączeniu z szampanem przedniego panelu są idealnie uzupełniającymi się motywami barwowymi. Jeśli chodzi o tematykę obsługową, sprawa wydaje się być bardzo prosta. Nasz awers zdobią jedynie dwa wielkie, ułatwiające logistykę uchwyty i wielkie clou programu, czyli zajmujący prawie całą szerokość frontu ekran z równie dużymi wskaźnikami chwilowego wysterowania. Celem umożliwienia dokładnego określenia się w jakim trybie chcemy wykorzystać opisywany piec, w dolnych parcelach znajdziemy jeszcze prostokątny włącznik, nieduże pokrętło ustalające sposób pracy UV-metrów, wybór wejścia XLR/RCA i takie samo jak w przypadku wskaźników pokrętło wyboru wzmocnienia. Rewers zdobią trochę ubożej wykończone, ale jakże przydatne uchwyty transportowe, podwojona seria terminali kolumnowych, pojedyncze przyłącza XLR/RCA, selektor wykorzystania masy, pokrętło umożliwiające zmiany trybu pracy końcówki ze stereofonicznej na monoblok i niezbędny dla uzyskanie życiodajnej energii gniazdo IEC. Tak po krótce z zewnątrz wyglądają nasi bohaterowie, natomiast po informacje, jak to wszystko przekłada się na możliwości soniczne, zapraszam do dalszej części moich zmagań.

Głównym bohaterem dzisiejszego testu jest najnowsza odsłona końcówki z serii 7000, a dołączony do tandemu przedwzmacniacz jest jedynie uzupełniającym set dodatkiem. Jednak dla zogniskowania Waszego punktu odniesienia muszę przypomnieć, iż poprzednie, będące wynikiem połączeń z dzisiejszą liniówką (C-3850) recenzenckie zestawienia swoim sznytem grania zawsze oscylowały w głębokiej, często określanej płynącą miodem barwie. To dla jednych było pożądaną esencją marki, ale dla innych lekkim przekroczeniem ustawionego gdzieś w swoim postrzeganiu świata muzyki punktu „G”. Dlaczego o tym wspominam? Spokojnie, nie będę uprawiał krucjaty za dotychczasową dźwiękową karmą Accuphase, tylko przypominając pewne zapracowane kilkudziesięcioletnią konsekwencją trzymania się wzorca zaszufladkowanie w barwie chcę pokazać, że idzie nowe. Na ile obecnie kreowane spojrzenie na ten sam dźwięk wpisze się w oczekiwania potencjalnych nabywców pokaże czas, ale jestem zmuszony przyznać, iż ta sesja testowa bardzo mocno przewartościowała mój pogląd na możliwości brandu w dziedzinie fonii. O co robię tyle szumu? Przecież Accu to Accu. i szlus. O nie, nie tym razem. Może nie jest to zwrot o 180 stopni, ale jak na tak mocno osadzonego w tradycji przyjemnego brzmienia producenta zmiany są bardzo zauważalne. Ok., nie będę dłużej Was męczył i powiem tak: inżynierowie z Japonii postanowili zmienić dotychczasowy kurs i zdecydowanym ruchem steru obrali azymut ku neutralności. Oczywiście nie odczuwamy zakrawającego o pomstę do nieba drastycznego cięcia muzykalności, tylko tchnięcie w przekaz muzyczny dawki witalności, a to samoczynnie stabilizuje temperaturę grania na poziomie bardziej plastyki niż mięsistości. A co to konkretnie oznacza? Ano to, że japońska elektronika do obecnie trochę złagodzonego, ale nadal dobrego w odbiorze osadzenia w kolorze dorzuciła w pakiecie sporą dawkę informacji na skrajach pasma. Bas nabrał sprężystości, a górne rejestry zmieniając swoje zabarwienie z mocnego złota na zdecydowanie bliższe srebru pokazały ile mikro-informacji dotychczas traciliśmy. I gdy zsumujemy przywołane niuanse dźwiękowe, okaże się, że dzięki wyczuwalnemu odejściu od dawnych wzorców obecnie możemy napawać się całkowicie inną prezentacją tego samego materiału muzycznego. Jednak od razu zaznaczam, w pierwszym kontakcie możecie odczuć pewnego rodzaju uderzenie chłodu lub nawet braków w wypełnieniu, ale po kilkupłytowym resecie pamięci stwierdzicie, że to jest inny punkt widzenia, a nie ułomność zestawienia. Owszem, przy pomocy mocno podgrzanego przedwzmacniacza jesteśmy w stanie prawie wrócić do dawnych wyników, ale wplatając wyjazdowe fakty tego testu dodam, iż wykonując podobny ruch w klubie KAIM według mnie zbyt wiele straciliśmy na swobodzie przekazu i czytelności źródeł pozornych. Było miło i przyjemnie, jednak pozorny zysk przewyższały straty, dlatego gdy ktoś nie potrafi rozstać się z barwą przez duże „B”, lepiej niech szuka dla siebie produktu w poprzednich modelach, aniżeli miałby na siłę ugładzać 7300-kę. Przybliżając nowe możliwości elektroniki Accuphase wspomnę o kilku płytach, z których jedną z najbardziej pokazujących zmiany była koncertowa sesja Keith’a Jarrett’a z Garym Peackockiem i Jack’em Dejohnette’m „Inside Out”. Największymi beneficjentami takiej prezentacji były blachy perkusisty i kontrabas. Te pierwsze nabrały świeżości i rozdzielczości, jednak bez uczucia krzyku, czy powodowania zmęczenia, a kontrabas zaś, zwiększył udział strun w oddaniu swojego wolumenu zdecydowanie wyraźniej rysując się na tle trio podczas częstych solówek. Jeśli miałbym do czegoś na siłę się czepiać, powiedziałbym, że jedynym minimalnie tracącym na energii instrumentem był fortepian Keitha. Niestety, z racji wyraźnego odprężenia średnicy, jego struny nie niosły ze sobą takiego wypełnienia. Jednak przez wzgląd na pewnego rodzaju zakorzenione gdzieś w zakamarkach mózgu przyzwyczajenia proszę wziąć na tę obserwację lekką poprawkę i najlepiej samemu zweryfikować, co jest bliższe Waszej prawdy – to co było kiedyś, czy propozycja obecna. Ja nie chcę przesądzać, które jest lepsze, ale będąc fair swój odbiór musiałem wyartykułować. Kolejnym według mnie w całej rozciągłości pozytywnie przemawiającym przykładem płytowym jest John Potter ze swoimi aranżacjami muzyki Claudio Monteverdiego w kubaturach kościelnych. Nie mogę powiedzieć, że było gęsto, mroczno i soczyście, ale oświadczam, iż to pewnego rodzaju wyczuwalne odchudzenie dźwięku w moim odczuciu nie robiło wyraźniej krzywdy wokaliście i użytym w tej kompilacji instrumentarium. Tak, było, mniej organicznie, ale to przecież kościół z jego wszelkimi budowlanymi, a  co za tym idzie akustycznymi wadami i wystarczyło odcięcie się od tego co mam na co dzień – a Wiecie, że jest w domenie niestrawnego dla wielu mocnego wysycenia, by móc usłyszeć nieco inną narrację tego samego wydarzenia muzycznego. W teorii to samo, ale przy użyciu ostrzejszego rysika źródeł pozornych spektakl przeniósł się do lepiej oświetlonego i mniej nasączonego dymem świec zespołu klasztornego. Na koniec przywołam portfolio oficyny Eremite. To dla wtajemniczonych oznacza tylko jedno: rasowy free jazz. Dwa saksofony, dwa kontrabasy i perkusja w składzie” Marschall Allen, Hamid Drake, Kidd Jordan, William Parker, Alan Silva dzięki korzystającej z lekkiego odchudzenia przekazu szybkości wpiętego w mój tor seta Accu pokazali, o co w tym gatunku muzycznym naprawdę chodzi. Drive, energia i szaleństwo przeplatających się solowych występów pokazały, że C-3850 i P-7300 potrafią w pełni zabezpieczyć zapotrzebowanie na moc i natychmiastowość jej oddawania w nawet najbardziej nieprzewidywalnie szybkich zapisach nutowych. Oczywiście nie było nawet mowy o brakach magicznej barwy czy homogeniczności, gdyż to była orgia dźwięków i tylko nie przepadający na takim stylem muzyczny słuchacz powiedziałby, że czegoś mu brakuje.

Nowe wcielenie i jakże inne od poprzednich podejście do muzyki. To prawda, w całym teście należy wziąć pod uwagę, że to był mariaż dwóch urządzeń, ale jak wspominałem, wcześniejsze mariaże 3850-ki zawsze stawiały na masę i kolor, gdy tymczasem tutaj dostałem otarcie się o mocną neutralność. Czy to komuś wpisze się w zastany system lub oczekiwani a zależy od reszty toru, ale jedno mogę powiedzieć na pewno, opisana układanka pokazała markę z całkowicie innej i co dla mnie jest małym zaskoczeniem bardzo ciekawej strony. Na tyle ciekawej, że kilka razy podczas słuchania znanych mi krążków mimowolnie wytykałem sobie w myślach wszelkie za i przeciw nie tylko pretendenta do laurów (czytaj zestawu Accuphase), ale również na jego tle posiadanego seta Reimyo/Robert Koda. To na przestrzeni kilku lat zaś zdarzyło mi się jedynie kilka razy, co dla wiernych czytelników powinno być może nie całkowitą, ale co najmniej drobną rekomendacją.

Jacek Pazio

Dystrybucja: Nautilus / Accuphase
Ceny:
Accuphase C-3850: 134 900 PLN
Accuphase P-7300: 86 900 PLN

Dane techniczne:
Accuphase C-3850
Pasmo przenoszenia:RCA: 3 – 200 000 Hz (+0/-3 dB),XLR: 20 – 20 000 Hz (+0/-0.2 dB), wejście gramofonowe MM: 20 – 20 000 Hz (±0.2 dB), wejście gramofonowe MC: 20 – 20 000 Hz (±0.3 dB)
Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD): 0,005 %
Stosunek sygnał / szum (ważony A): 115 dB
Czułość wejściowa: 252 mV/200 Ω
Napięcie wyjściowe: 2 V/50 Ω
Wzmocnienie: 18 dB
Maksymalny poziom wyjściowy: XLR/RCA 7 V, REC 6 V
Regulacja sygnału wyjściowego:1: +2 dB, 2: +4 dB, 3: +6.5 dB (100 Hz)
Tłumienie: -20 dB
Filtr subsoniczny: 10 Hz: -18 dB/octave
Wyjście słuchawkowe: 8 Ω lub więcej, 2 V/40 Ω
Zasilanie: AC 120 V, 220 V, 230 V, 50/60 Hz
Pobór mocy: 55 W
Wymiary (W x H x D): 477 x 156 x 412 mm
Waga: 25 kg

Accuphase P-7300
Moc wyjściowa ciągła (20-20 000 Hz): 125 W/8 Ω, 250 W/4 Ω, 500 W/2 Ω, 800 W/1 Ω,
tryb „bridge”: 500 W/8 Ω, 1000 W/4 Ω, 1600 W/2 Ω
Całkowite zniekształcenia harmoniczne (THD):
Ciągła: 0.05%/2 Ω, 0.03%/4-16 Ω,
Szczyt.: 0.05%/4-16 Ω
Zniekształcenia intermodulacyjne: 0,01%
Pasmo przenoszenia: 20-20 000 Hz (+0/–0.2 dB),0.5-160 000 Hz (+0/–3.0 dB) dla mocy 1 W
Wzmocnienie: 28 dB
Impedancja wyjściowa: Ciągła: 2-16 Ω, Szczyt.: 4-16 Ω
Współczynnik tłumienia (Damping factor): 1000
Napięcie wejściowe: Ciągła: 1.26 V, 0.11 V/1W, Szczyt.: 2.52 V, 0.11 V/1 W
Stosunek sygnał / szum (ważony A): 125 dB (MAX), 131 dB (-12 dB)
Zasilanie: AC 120 V, 220 V, 230 V, 50/60 Hz
Pobór mocy: 117 W, 820 W (IEC 60065)
Wymiary (W x H x D): 465 x 238 x 515 mm
Waga: 48.6 kg

System wykorzystywany w teście:
– źródło: Reimyo CDT – 777 + DAP – 999 EX Limited
– przedwzmacniacz liniowy: Robert Koda Takumi K-15
– końcówka mocy: Reimyo KAP – 777
Kolumny:  Trenner & Friedl “ISIS”
Kable głośnikowe: Tellurium Q Silver Diamond, Harmonix SLC, Harmonix Exquisite EXQ
IC RCA: Hijri „Milon”,
XLR: Tellurium Q Silver Diamond
IC cyfrowy: Harmonix HS 102
Kable zasilające: Harmonix X-DC 350M2R Improved Version, X-DC SM Milion Maestro, Furutech NanoFlux – NCF, Hijiri Nagomi
Stolik: SOLID BASE VI
Akcesoria:
– antywibracyjne: Harmonix TU 505EX MK II, Stillpoints „ULTRA SS”, Stillpoints ”ULTRA MINI”
– platforma antywibracyjna SOLID TECH
– zasilające: Harmonix AC Enacom Improved for 100-240V
– akustyczne: Harmonix Room Tuning Mini Disk RFA-80i
– listwa sieciowa: POWER BASE HIGH END
Tor analogowy:
– gramofon:
napęd: SME 30/2
ramię: SME V
wkładka: MIYAJIMA MADAKE
przedwzmacniacz gramofonowy: RCM THERIAA

Pobierz jako PDF